Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Moderator: Moderatorzy
Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
potrzebna jest w życiu jeszcze przyjaźń
https://www.youtube.com/watch?v=4debBJw ... e=youtu.be
https://www.youtube.com/watch?v=4debBJw ... e=youtu.be
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Też tego wysłuchałam i bardzo do mnie to trafiło.
Jedną z wielu dobrych rzeczy, które wynikły z mojego kryzysu (tak, było też wiele dobrych), jest ta, że zrozumiałam, że zgodne, udane małżeństwo, choć jest moim marzeniem, nie stanowi o moim jestestwie. I chociaż jestem porzuconą żoną, to nadal jestem człowiekiem, który może wiele dać innym ludziom, i sobie też. U mnie małżeństwo stało się największym bożkiem w pierwszych tygodniach i miesiącach po rozstaniowej rozmowie z mężem. Modliłam się głównie o nasze pojednanie i uzdrowienie małżeństwa, tak jakby bez tego nie dało się dalej żyć. Teraz modlę się o siłę dla siebie i abym odczuwała obecność Boga w każdej chwili mojego życia. Wówczas - cokolwiek się zdarzy - rozwód czy pojednanie - poradzę sobie.
Natomiast jednym z wielu minusów, które wynikły z mojego kryzysu, jest nagłe opustoszenie ludzkie wokół mnie. Co oznacza, że wszystkie wcześniejsze relacje, jakie miałam z innymi ludźmi, były dość powierzchowne, bo rozpadły się w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam zwykłego ludzkiego wsparcia. Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta (już widzę, jak super-faceci ustawialiby się w kolejce do takiej wiedźmy ). Co dziwne - kilka wierzących koleżanek nie widziało nic złego w tym, że związałabym się z kimś (przypominam, że nawet mąż jeszcze nie złożył pozwu). Nie dało się już z nimi rozmawiać, chociaż wiem, że nie chciały dla mnie źle, wręcz przeciwnie - życzyły mi dobrze i chciałyby, abym była szczęśliwa, tylko to pojęcie szczęścia rozumiały troszkę inaczej niż ja. Tak, więc brak mi prawdziwej przyjaźni. Ale jakoś jestem spokojna, że Bóg w odpowiednim momencie postawi taką przyjaciółkę mi na drodze. Nawet przemeblowałam sobie duży pokój w taki sposób, by stworzyć przytulny kącik na pogaduszki przy herbacie i ciachu. A na razie staram się wychodzić do ludzi, tak jak Szustak radzi.
A Wy macie przyjaciół? Takich na dobre i złe?
Jedną z wielu dobrych rzeczy, które wynikły z mojego kryzysu (tak, było też wiele dobrych), jest ta, że zrozumiałam, że zgodne, udane małżeństwo, choć jest moim marzeniem, nie stanowi o moim jestestwie. I chociaż jestem porzuconą żoną, to nadal jestem człowiekiem, który może wiele dać innym ludziom, i sobie też. U mnie małżeństwo stało się największym bożkiem w pierwszych tygodniach i miesiącach po rozstaniowej rozmowie z mężem. Modliłam się głównie o nasze pojednanie i uzdrowienie małżeństwa, tak jakby bez tego nie dało się dalej żyć. Teraz modlę się o siłę dla siebie i abym odczuwała obecność Boga w każdej chwili mojego życia. Wówczas - cokolwiek się zdarzy - rozwód czy pojednanie - poradzę sobie.
Natomiast jednym z wielu minusów, które wynikły z mojego kryzysu, jest nagłe opustoszenie ludzkie wokół mnie. Co oznacza, że wszystkie wcześniejsze relacje, jakie miałam z innymi ludźmi, były dość powierzchowne, bo rozpadły się w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam zwykłego ludzkiego wsparcia. Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta (już widzę, jak super-faceci ustawialiby się w kolejce do takiej wiedźmy ). Co dziwne - kilka wierzących koleżanek nie widziało nic złego w tym, że związałabym się z kimś (przypominam, że nawet mąż jeszcze nie złożył pozwu). Nie dało się już z nimi rozmawiać, chociaż wiem, że nie chciały dla mnie źle, wręcz przeciwnie - życzyły mi dobrze i chciałyby, abym była szczęśliwa, tylko to pojęcie szczęścia rozumiały troszkę inaczej niż ja. Tak, więc brak mi prawdziwej przyjaźni. Ale jakoś jestem spokojna, że Bóg w odpowiednim momencie postawi taką przyjaciółkę mi na drodze. Nawet przemeblowałam sobie duży pokój w taki sposób, by stworzyć przytulny kącik na pogaduszki przy herbacie i ciachu. A na razie staram się wychodzić do ludzi, tak jak Szustak radzi.
A Wy macie przyjaciół? Takich na dobre i złe?
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Amica
Bardzo cenię sobie Twoje posty. Dużo w nich spokoju, pokory i pogodzenia z sytuacją. Ja dopiero staram się wejść na taką drogę.
Mam i ja takie same doświadczenia z przyjaciółmi, koleżankami, nawet rodziną i w niektórych przypadkach są to wierzący i praktykujący, niestety. Wydaje mi się, że zostałam z moim problemem zupełnie sama. Ale chyba tak musi być, bo dopiero na pustyni i w ciszy może usłyszę co Bóg chce mi powiedzieć.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Bardzo cenię sobie Twoje posty. Dużo w nich spokoju, pokory i pogodzenia z sytuacją. Ja dopiero staram się wejść na taką drogę.
Mam i ja takie same doświadczenia z przyjaciółmi, koleżankami, nawet rodziną i w niektórych przypadkach są to wierzący i praktykujący, niestety. Wydaje mi się, że zostałam z moim problemem zupełnie sama. Ale chyba tak musi być, bo dopiero na pustyni i w ciszy może usłyszę co Bóg chce mi powiedzieć.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Smutku, dziękuję. To pewne na 100%, że najpierw w samotności trzeba pobyć ze sobą samą i z Nim.
Na razie pogodziłam się z tym, że mąż nie chce ze mną być, pogodziłam się z separacją. Ale przede mną zapewne gorsze rzeczy, typu rozwód, może patrzenie na kolejny szczęśliwy związek męża z kimś innym, może jego dzieci (my ich nie mamy). Ale staram się nie nastawiać na nic. Ani na złe, ani na dobre. Przyszłość należy do Boga, więc staram się ogarniać "dzisiejsze" strachy i lęki, ogarniać te problemy, które mam dzisiaj. Może za pół roku nie będzie mnie to aż tak boleć, jak dzisiaj mi się wydaje?
A dzisiaj na poczcie odbierałam przesyłkę i wpadła mi w oko książka, którą od razu nabyłam.
"A może nie ma czego się bać? Jak zamienić lęk w ciekawość?" Leszek Mellibruda, Dagny Kurdwanowska.
Dam znać, czy warta (moim zdaniem) przeczytania.
Pozdrawiam Cię serdecznie również!
Na razie pogodziłam się z tym, że mąż nie chce ze mną być, pogodziłam się z separacją. Ale przede mną zapewne gorsze rzeczy, typu rozwód, może patrzenie na kolejny szczęśliwy związek męża z kimś innym, może jego dzieci (my ich nie mamy). Ale staram się nie nastawiać na nic. Ani na złe, ani na dobre. Przyszłość należy do Boga, więc staram się ogarniać "dzisiejsze" strachy i lęki, ogarniać te problemy, które mam dzisiaj. Może za pół roku nie będzie mnie to aż tak boleć, jak dzisiaj mi się wydaje?
A dzisiaj na poczcie odbierałam przesyłkę i wpadła mi w oko książka, którą od razu nabyłam.
"A może nie ma czego się bać? Jak zamienić lęk w ciekawość?" Leszek Mellibruda, Dagny Kurdwanowska.
Dam znać, czy warta (moim zdaniem) przeczytania.
Pozdrawiam Cię serdecznie również!
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Amica pisze: ↑12 cze 2018, 7:32 Też tego wysłuchałam i bardzo do mnie to trafiło.
Jedną z wielu dobrych rzeczy, które wynikły z mojego kryzysu (tak, było też wiele dobrych), jest ta, że zrozumiałam, że zgodne, udane małżeństwo, choć jest moim marzeniem, nie stanowi o moim jestestwie. I chociaż jestem porzuconą żoną, to nadal jestem człowiekiem, który może wiele dać innym ludziom, i sobie też. U mnie małżeństwo stało się największym bożkiem w pierwszych tygodniach i miesiącach po rozstaniowej rozmowie z mężem. Modliłam się głównie o nasze pojednanie i uzdrowienie małżeństwa, tak jakby bez tego nie dało się dalej żyć. Teraz modlę się o siłę dla siebie i abym odczuwała obecność Boga w każdej chwili mojego życia. Wówczas - cokolwiek się zdarzy - rozwód czy pojednanie - poradzę sobie.
Natomiast jednym z wielu minusów, które wynikły z mojego kryzysu, jest nagłe opustoszenie ludzkie wokół mnie. Co oznacza, że wszystkie wcześniejsze relacje, jakie miałam z innymi ludźmi, były dość powierzchowne, bo rozpadły się w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam zwykłego ludzkiego wsparcia. Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta (już widzę, jak super-faceci ustawialiby się w kolejce do takiej wiedźmy ). Co dziwne - kilka wierzących koleżanek nie widziało nic złego w tym, że związałabym się z kimś (przypominam, że nawet mąż jeszcze nie złożył pozwu). Nie dało się już z nimi rozmawiać, chociaż wiem, że nie chciały dla mnie źle, wręcz przeciwnie - życzyły mi dobrze i chciałyby, abym była szczęśliwa, tylko to pojęcie szczęścia rozumiały troszkę inaczej niż ja. Tak, więc brak mi prawdziwej przyjaźni. Ale jakoś jestem spokojna, że Bóg w odpowiednim momencie postawi taką przyjaciółkę mi na drodze. Nawet przemeblowałam sobie duży pokój w taki sposób, by stworzyć przytulny kącik na pogaduszki przy herbacie i ciachu. A na razie staram się wychodzić do ludzi, tak jak Szustak radzi.
A Wy macie przyjaciół? Takich na dobre i złe?
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
My też bez dzieci Amica i też w separacji i też czekam, bo przez telefon usłyszałam ostre pogróżki o rozwodzie....
Jego myślenie przez prawie pół roku nie zmieniło się ani o jotę, dalej trwa przy swoim, dalej odwracanie rzeczywistości, robienie z siebie ofiary itp. Jakakolwiek rozmowa jest bezcelowa.
Próbuję się ogarnąć, ale idzie ciężko.
Jego myślenie przez prawie pół roku nie zmieniło się ani o jotę, dalej trwa przy swoim, dalej odwracanie rzeczywistości, robienie z siebie ofiary itp. Jakakolwiek rozmowa jest bezcelowa.
Próbuję się ogarnąć, ale idzie ciężko.
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Amica ,
czyli trochę prawdy o kobietach :
"Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta "
- puszczenie w skarpetkach ( czyli pazerność na kasę do granic )
- dowalenie mu ( agresja )
- zniszczenie go ( "BEZINTERESOWNA" mściwość )
Czyli coś co zupełnie obce jest facetom .
===============================================================
czyli trochę prawdy o kobietach :
"Musiałam odsunąć koleżanki-doradczynie, które namawiały mnie na puszczenie męża w skarpetkach, na dowalenie mu w sądzie, zniszczenie go, śledzenie, a następnie znalezienie sobie super-faceta "
- puszczenie w skarpetkach ( czyli pazerność na kasę do granic )
- dowalenie mu ( agresja )
- zniszczenie go ( "BEZINTERESOWNA" mściwość )
Czyli coś co zupełnie obce jest facetom .
===============================================================
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Byłaś na spotkaniu Ogniska? Wiem, pisałaś, że masz ileś kilometrów, ale to wtedy zaplanuj sobie przejażdżkę, małą wycieczkę. Wiesz - swego czasu często byłam na spotkaniach networkingowych dla kobiet, pamiętam, że co tydzień przyjeżdżała na nie dziewczyna z miasta oddalonego o 100 km. Zależało jej, a w jej mieście tego nie było.Smutek pisze: ↑12 cze 2018, 13:05 My też bez dzieci Amica i też w separacji i też czekam, bo przez telefon usłyszałam ostre pogróżki o rozwodzie....
Jego myślenie przez prawie pół roku nie zmieniło się ani o jotę, dalej trwa przy swoim, dalej odwracanie rzeczywistości, robienie z siebie ofiary itp. Jakakolwiek rozmowa jest bezcelowa.
Próbuję się ogarnąć, ale idzie ciężko.
Teraz długi dzień, a spotkania nie odbywają się tak rzadko. A może pomyślisz o stworzeniu czegoś takiego w Twojej parafii? Może warto porozmawiać z proboszczem?
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
W Sycharze z chęcią witamy nowe osoby, które chciałyby się zaangażować do pracy. Ale zasadą jest, że nowy lider najpierw uczestniczy przez jakiś czas w spotkaniach już istniejącego ogniska, żeby mógł nabrać wprawy. Jednocześnie w praktyce widzi działanie naszego charyzmatu.
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Nie musi być to charyzmat Sychar - może być zwykła grupka ludzi przy parafii, którą łączą podobne problemy, taka grupa wsparcia. Jak każdy będzie czekał na Lidera, to się można nie doczekać, zresztą nie każdy się na Lidera nadaje... Przed Sycharem i po Sycharze ludzie będą mieli problemy małżeńskie, w moim rodzinnym miasteczku jest wspólnota o podobnym charakterze, a nie ma nic wspólnego z organizacją Sychar. Po prostu ludzie się zebrali, ksiądz skrzyknął. Podobno czekał 4 tygodnie, zanim przyszła pierwsza osoba, a potem już poszło! Też wyjeżdżają na kolonie z dzieciakami, organizują ogniska, nawet robią wspólne biznesy. Da się i bez Sychara.
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Amica mam niedaleko ognisko Sychar, tylko 20 km, wybieram się, ale spotkanie raz w miesiącu, więc czekam.
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Amica, zostawiłam tylko to, co podkreśla (wg mnie) prawdziwość twierdzenia "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie".
Ja mam to szczęście mieć prawdziwych przyjaciół ale czas kryzysu pokazał mi też ludzi, o których nie pomyślałabym, że tak mogą mnie wesprzeć (a jednak!). Dziękuję Bogu za ich obecność w czasie kryzysu i teraz, gdy już wydaje się, że tej pomocy nie potrzebuję, ale, z kolei mogę dzielić z nimi radość odbudowania małżeństwa.
"Nie mów ludziom o Bogu kiedy nie pytają, żyj tak, by pytać zaczęli" św. Jan Vianney
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Ja umieram z samotności...nie ma teraz ze mną męża, który zawsze był moim największym przyjacielem a innych przyjaciół nie mam. Już duszę się z samotności. Coraz częściej płaczę. Pierwszy tydzień separacji jakoś sobie radziłam zaczęłam czytać polecane lektury i dobrze mi z tym było. Teraz cały czas niesamowicie tęsknię za bliskoscią i nie potrafię czuć się ani trochę szcześliwa, spełniona... Samtność to ciężka droga...
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
Poraniona bardzo bliski i znany jest mi typ relacji małżeńskiej, o której wspominasz i rozpacz po jej stracie.Poraniona pisze: ↑12 cze 2018, 17:05 Ja umieram z samotności...nie ma teraz ze mną męża, który zawsze był moim największym przyjacielem a innych przyjaciół nie mam. Już duszę się z samotności. Coraz częściej płaczę. Pierwszy tydzień separacji jakoś sobie radziłam zaczęłam czytać polecane lektury i dobrze mi z tym było. Teraz cały czas niesamowicie tęsknię za bliskoscią i nie potrafię czuć się ani trochę szcześliwa, spełniona... Samtność to ciężka droga...
Ja miałem bardzo duży opór przed tym aby wyjść do ludzi. Bóg o tym wiedział i dał mi wiele możliwości oraz szans abym ten opór przełamał
Dzisiaj mogę napisać WARTO BYŁO się przemóc. Coraz częściej doświadczam szczęścia i satysfakcji płynących z relacji opartych na prawdzie. Żyję sam ale nie jestem samotny.
Poraniona czy wiesz, że masz wybór?
Re: Aby małżeństwo nie stało się bożkiem....
jakie jest mi to bliskie... Nie mam siły nigdzie wychodzić...wszędzie widzę szczęśliwych ludzi...to boli...dotyka mnie poczucie strasznej klęski.Poraniona pisze:Ja umieram z samotności...nie ma teraz ze mną męża, który zawsze był moim największym przyjacielem...Już duszę się z samotności..... Teraz cały czas niesamowicie tęsknię za bliskoscią i nie potrafię czuć się ani trochę szcześliwa, spełniona...
Ostatnio zmieniony 12 cze 2018, 23:02 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
Powód: Poprawiono cytowanie