Mężczyźni to nie kobiety, więc działają inaczej. Jest małoprawdopodobne, że twój mąż będzie reagował tak, jak Ty byś tego chciała. Miłość to nie są uczucia. Jeśli deklaruje, że kocha i chce walczyć/naprawiać małżeństwo, to już jest nieźle. Do końca nie wiem, co znaczy, że mąż "rozumie co zrobił", bo może być tak, że przyjął do wiadomości, że dla Ciebie to była zdrada, ale na poziomie jego logiki jest inaczej. Jeśli tak jest, to nie może nie okazuje swojego żalu, a mam wrażenie, że tego oczekujesz od niego.
Cos w tym jest. Z męskiego punktu widzenia pewnie tak by to wyglądało. Stało sie, przeprosił, więc sprawa do archiwum. Ja tak nie umiem. Rzecz w tym, ze my z mężem przez te wszystkie lata rozumieliśmy sie w lot. Ja czułam jego, on mnie. Przyzwyczaiłam sie do tego. Może rana za duża. Zdrada to co innego niz jakies codzienne nieporozumienia. Ja nie umiem przejść nad tym do porządku codziennego. To złamanie przysięgi. Kaliber największy, i potwornie bolesny
Jeśli Pan Bóg nie był u Ciebie na pierwszym miejscu (a mam wrażenie, że to miejsce zajmował mąż), to kryzys był gwarantowany.
Skoro nie zadbałaś o siebie, to czy mogłaś w pełni kochać swoich bliźnich?
Powiedzialabym, ze rodzina, nie mąż. Dom i rodzina. A co do mnie? No niestety- sobą nie zajmowalam sie nigdy. Oczywiscie zajmuję się sobą w kwestii zadbania o siebie, rozwijania swoich kompetencji w pracy itd, ale jak cos sie dzieje, to rzucam wszystko i lecę na pomoc. Często kosztem siebie. Nie zadbałam o siebie w sensie psychologicznym i duchowym. Dlatego jestem teraz pusta w środku. Dla mnie nie było nic-żyłam cudzym życiem, nie mając swojego. Czasem myślę, ze poswięcilam sie rodzinie za bardzo... to tez moze miało wpływ na to ze sie zaczęlismy oddalac. Ale mając dwoje dzieci z niewielką różnicą wieku , w jedno w spektrum na ciągłej rehabilitacji i terapiach różnego rodzaju. trudno było nie poświęcac sie rodzinie. Najpierw byłam matką.
Z twoich postów wnioskuję, że jesteś obecnie w kiepskim stanie psychicznym. Z tego powodu lepiej dać sobie czas na jakiekolwiek decyzje. Wydaje mi się, że po ludzku doszłaś do ściany
Jestem w bardzo kiepskim stanie, od momentu, kiedy zorientowalam sie, ze mąż ma kontakt z tą kobietą, to jest jakies kilka tygodni.Do tego momentu i terapia, i moje podnoszenie sie z tego wszystkiego szły do przodu. Momentem załamania sie był ten moment...
Czasem siedze w kosciele i po prostu płaczę. Patrzę na ołtarz, na Krzyż... i mam ten swój mały Wielki Piątek, tyle, ze bez przebaczenia. Na to mnie nie stać. Czasem pojade gdzies za miasto, gdzie cisza i spokój. Szukam tej ciszy i spokoju. Ale jestem mocno rozedrgana, bardzo mocno. Unikam ludzi jesli tylko mogę. Niedługo święta, nie wyobrażam sobie tego czasu...
Wczoraj rozmawiałam z baaaardzo mądrym księdzem, powierzając mu to wszystko. To była bardzo trudna i długa rozmowa. I tak opowiadając o tym, o tamtym, on wskazywał mi, gdzie w tym wszystkim jest Boży palec... ze to nie jest totalna beznadzieja, ze nie jestem sama. To wiem, sama nie jestem. Ale nie czuję Jego obecności yak, jakbym chciała i nie śmiem mówić, ze On jest we mnie. Jest, ale gdzies obok. Ja jestem obok. Jak sie otworzyc na Jego obecność i Jego łaskę- nie wiem. Zacznę od siedzenia w kościele, od próby uspokojenia siebie tam, gdzie On jest, i gdzie jest ta błoga cisza. Ja znam to uczucie, doświadczyłam obecności Boga. Teraz tego nie ma. Mam nadzieję, ze tylko jeszcze.
Ksiądz zwrócił mi jeszcze uwagę na wiele innych aspektów. To była mądra rozmowa, troche klapek mi sie otworzyło. Niemniej, jestem troche przestraszona... byliśmy oboje z mężem słabi, uderzyły demony, uderzyły dwa razy, ten drugi raz dużo mocniej. Klasyk ponoć. Drugi atak mocniejszy, dobijający. Jakos do tej pory nie myślałam o tym w ten sposób. Niestety, sami je wpuscilismy do naszego życia.
Za modlitwę dziękuję
parę osób z mojego otoczenia modli sie za mnie, za nas, zamiast mnie. Ja tez spróbuję, moze mało udolnie, ale od czegos trzeba zacząć. Nie bez przyczyny ten ksiądz stanął na mojej drodze. Ktos go na niej postawił, ja głęboko wierzę, ze to nie był przypadek. I choć rozmowa była trudna i bolesna, przyniosła mi jakieś choć chwilowe ukojenie. Wiem, ze kiedy trzeba, będę mogła isc i pogadac. On sam powiedział, ze kiepsko ze mną, i potrzeba mi zrozumienia i czasu. Pokazał mi, ze w tym naszym poranionym związku tli sie jeszcze uczucie. Będziemy walczyc, aby mąż zdecydował się na wizytę u psychiatry, bo nie chce na razie iść, i aby nie przerwał terapii u psychologa, mimo, ze sie na nią zamknął. A potem przyjdzie czas na resztę. Jestem wdzięczna Bogu za to, ze mi postawił tego człowieka wczorajszego wieczora. Dużo chusteczek musiał mi ksiądz podać. Ale był przygotowany
A ja spróbuję nie tracic nadziei.
Bardzo dziękuję za każdy wpis. Czytam wszystko bardzo dokładnie, kilka razy. Wracam do tych wpisów, jest to dla mnie cenne bardzo. Myślę i analizuję, mam taki umysł do analizowania.
I tak sobie myślę, ze Ktoś mi w googlu tę stronę nie bez przyczyny pokazał...nic sie nie dzieje bez przyczyny. Dziękuję!