Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
Niepozorny
Posty: 1990
Rejestracja: 24 maja 2019, 23:50
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Niepozorny »

Ruta pisze: 03 wrz 2024, 0:52 Czy teraz się dowiem o co chodzi z tymi miesiącami? I z tym co płynie z tego, jakie relacje mnie obciążają, a jakie nie? Bo jak rozumiem, to ma wszystko jakieś znaczenie?
Głównie chodziło mi o sprawdzenie, kiedy twoim zdaniem byłaś obciążona swoimi relacjami, żeby móc to porównać do twojej aktywności na forum. Ilość postów, które dodajesz w miesiącu, co oczywiste jest zmienna. Są miesiące, w których dodajesz ich ok. 2 razy więcej niż w innych. Najwięcej ich dodałaś w styczniu tego roku, ale niewiele mniej było ich również w listopadzie i grudniu 2023, czyli ogólnie wtedy kiedy:
Było mi ciężko, do granic mojej wytrzymałości. Okupiłam to wszystko zdrowiem i utratą sił. Długo się zbierałam. To był grudzień i styczeń.
Z męża rodziną na ogół nie mam kontaktu. Ale jeśli przy jakiejś okazji kontakt mam, relacje są poprawne, a czasem serdeczne. Grudzień i styczeń były trudne, pewnie i luty.
Wśród miesięcy wyróżniających się dużą ilością postów są jeszcze: czerwiec 2024 i sierpień 2024. Tych miesięcy nie wymieniłaś jako ekstremalnych, ale biorąc pod uwagę to, co pisałaś w swoim wątku, to może łapią się one do:
Stale potrzebuję w relacji z mężem trzymać gardę. I być czujna, gdy syn lub obaj synowie są pod jego opieką. Kiedy na nowo rani dzieci, jestem wściekła i zarazem bezsilna. To jest obciążające.
Uwagę zwracają również godziny dodawania postów, bo właściwie tworzysz je o każdej porze dnia i nocy.
Z braku rodzi się lepsze!
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Niepozorny pisze: 03 wrz 2024, 9:10
Ruta pisze: 03 wrz 2024, 0:52 Czy teraz się dowiem o co chodzi z tymi miesiącami? I z tym co płynie z tego, jakie relacje mnie obciążają, a jakie nie? Bo jak rozumiem, to ma wszystko jakieś znaczenie?
Głównie chodziło mi o sprawdzenie, kiedy twoim zdaniem byłaś obciążona swoimi relacjami, żeby móc to porównać do twojej aktywności na forum. Ilość postów, które dodajesz w miesiącu, co oczywiste jest zmienna. Są miesiące, w których dodajesz ich ok. 2 razy więcej niż w innych. Najwięcej ich dodałaś w styczniu tego roku, ale niewiele mniej było ich również w listopadzie i grudniu 2023, czyli ogólnie wtedy kiedy:
Było mi ciężko, do granic mojej wytrzymałości. Okupiłam to wszystko zdrowiem i utratą sił. Długo się zbierałam. To był grudzień i styczeń.
Z męża rodziną na ogół nie mam kontaktu. Ale jeśli przy jakiejś okazji kontakt mam, relacje są poprawne, a czasem serdeczne. Grudzień i styczeń były trudne, pewnie i luty.
Wśród miesięcy wyróżniających się dużą ilością postów są jeszcze: czerwiec 2024 i sierpień 2024. Tych miesięcy nie wymieniłaś jako ekstremalnych, ale biorąc pod uwagę to, co pisałaś w swoim wątku, to może łapią się one do:
Stale potrzebuję w relacji z mężem trzymać gardę. I być czujna, gdy syn lub obaj synowie są pod jego opieką. Kiedy na nowo rani dzieci, jestem wściekła i zarazem bezsilna. To jest obciążające.
Uwagę zwracają również godziny dodawania postów, bo właściwie tworzysz je o każdej porze dnia i nocy.
Tak myślałam, że miesiące mają znaczenie :)

Tak, piszę więcej, kiedy jest mi emocjonalnie trudno w relacji z mężem. To mi pomaga. Okres okołorozwodowy był bardzo trudny. Znalazłam się pod presją, wywieraną na mnie także poprzez dzieci. To był listopad, grudzień i styczeń. Aż do orzeczenia rozwodu.

W czerwcu młodszy syn był pod opieką męża. Zgodziłam się na jego długi pobyt u taty. W mojej ocenie mąż był w stanie sprostać dluższej opiece, bo wszedł na nowo w liniię trzeźwienia. I miał już za sobą fazę obsesji. Na to wskazywało wiele różnych pośrednich wskazówek. Mąż ze mną onswoich sprawach nie rozmawia. Pozostaje mi obserwcja. Jednak i tak obawiałam się błędu w ocenie.

Ile błąd trzeźwego rodzica kosztuje dziecko, wiedzą tylko te osoby, które jako dzieci były oddawane pod opiekę nietrzeźwych rodziców. Ja wiem o tym, dzięki osobom ze wspólnoty, także z forum, i z moich grup wsparcia, które podzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami z pozostawania pod opieką czynnie uzależnionych rodziców. Nie zamierzam syna na takie przeżycia narażać.

Przy tym nietrzeźwy obejmuje wszystkie stany okołoalkoholowe, także stan niepicia na sucho. A także wszystkie stany zażywania substancji zastępczych. No i sytuacja może w każdej chwili się zmienić. Więc potrzebuję wtedy być czujna na wszelkie sygnały i ze strony syna i męża. Żeby w razie potrzeby sytuację przerwać. Syn, kiedy mąz odpada, czasem zaciska zęby, w nadziei że jutro będzie lepiej. Że może tata tylko się czymś zdenerwował. I bierze to na siebie.

To trzeba przerywać od razu, bo im dłużej dziecko jest pod opieką rodzica nietrzeźwego, tym bardziej postępuje we współuzależnieniu.
Ja sama też potrzebuję wtedy uważać, by nie wpaść we współuzależnienie, bo tym grozi koncentrowanie się na bliskim uzależnionym.

Dlatego właśnie specjaliści uzależnień zalecają albo izolację uzależnionych w czynnych nałogach, także od dzieci, albo nadzór kuratora nad kontaktami. By podnoszącym się rodzinom takich atrakcji nie fundować. Czynnym nałogowcom kontakty z dziećmi nie są potrzebne do niczego, poza podtrzymywaniem systemu iluzji. A dzieciom szkodzą. Nietrzeźwy rodzic nie jest w stanie zaspokoić potrzeb dziecka. Nawt jesli w nałogach funkcjonuje wysoko.

W naszym przypadku specjaliści OZSS też takie zalecenia wydali, albo zakaz kontaktów, albo terapia i nadzór kuratora nad kontaktami. Ale sądy kolejno uznały, że nie trzeba, bo mąż sądom nie wyglądał na uzależnionego... Uprosiłam tylko kuratora ogólnego, do rodziny. Nie do kontaktów. Mamy go dopiero od stycznia, ale na razie tylko na papierze. Tu też sąd nie widział powodów, bo dziecko ma dobre oceny, dobrze funkcjonuje, kontakty się odbywają. Jakim moim wysiłkiem się to dzieje, tego w sądzie nie widać...

Jednak znam też rodziny z moich grup wsparcia, w których mamy nie nadzorują kontaktów dzieci z uzależnionymi czynnie ojcami. Po prostu realizują je zgodnie z rozpiską, niezależnie od stanu ojca. W tych rodzinach są jednak duże problemy z dziećmi, dzieci bardzo cierpią, okaleczają się, mają trudności szkolne, same sięgają po używki, są agresywne do matek. Więc te mamy też są obciążone, tylko inaczej.

Wolę obciążać siebie, niż syna. Więc u nas w rodznie w ogóle nie obowiązuje sądowy schemat kontaktów. Zamiast tego obowiązuje zasada, że mąż ma być trzeźwy i zdolny do pełnienia opieki.
***

Nie pomyliłam się, mąż wszedł w linię trzeźwienia. Podjęłam dobrą decyzję. Ale o tym na pewno wiem dopiero po czasie. No a młody, zadowolony z dobrego czasu z tatą, zdecydował, że część wakacji też chce spędzić z nim... I tak nadszedł sierpień.

...a tymczasem skończył się miodowy okres trzeźwienia. Przychodzi rzeczywistość. To jest trudny czas. Zawalone sprawy dają o sobie znać. Wyłażą zaniedbania zdrowotne. Pamięć zaczyna działać inaczej, wracają emocje. Pojawia się dużo gniewu.

Do tego trzeźwienie nie gwarantuje zdrowych postaw wychowawczych. Do trzeźwości daleko. Stąd dzikie kapieliska, motory. Mąż nie rozumie, że brak nadzoru obciąża dziecko. Nawet gdy w pierwszej chwili zachłystuje się swobodą. Nie rozumie też, że nastolatek nie ocenia właściwie zagrożeń. Bo ma w mózgu moduł nieśmiertelność. Tyle, że grawitacja działa nadal...

No ale mąż ma emocjonalnie tyle lat co syn. Nałóg zatrzymuje dojrzewanie. Więc też zagrożeń nie ocenia prawidłowo. Jak zresztą wielu niedojrzałych ojców, zatrzymanych w wieku nastoletnim...
***

Więc tak. Emocjonalnie i fizycznie jestem po tych wszystkich zmaganiach wyczerpana. Powierzanie młodego nastolatka opiece innego trzeźwiejącego niewspółpracującego w niczym nastolatka, przekonanego, że jest dorosły i ma we wszystkim rację, a żona się czepia i chce psuć zabawę i w ogóle jest wrogiem, jest trudne. Obciąża. I wymaga dużej uważności. I reagowania w porę.

Mam nadzieję, że tym razem mąż przejdzie całą terapię i zacznie trzeźwieć trwale. Podjęłam 40 dni Eucharystii w intencji męża, mnie, naszego małżeństwa i dzieci.
To już mój ostatni wysiłek. Nic już z siebie więcej nie wykrzesam. Wyczerpałam swoje zasoby. Nie mam już siły.
***

Co do dziwnych pór pisania. Piszę w przerwach w pracy, a sporo pracuję nocą. Bo całą pracę przypadającą ponad limit dniowy wykonuję w nocy. Część dnia potrzebuję poświęcić na zwykłe zajęcia, czas dla dziecka, Mszę Świętą, spacer, obowiązki.

Ale dodatkowe prace w nocy zaczynają mnie męczyć. Może to kwestia wieku. Jestem już mocne 40+. Pracuję za dwie osoby odkąd mąż porzucił rodzinę. A i wcześniej mąż często tracił prace, albo po prostu nie pracował, nie szukał pracy. I byliśmy wszyscy na moim utrzymaniu. To był duży wysiłek, szczególnie w okresach, gdy równocześnie ciążyły na mnie wszystkie obowiązki rodzinne i rodzicielskie. Czasem mąż, gdy nie pracował wspierał mnie w obowiązkach. Ale gdy zaczynał palić trawkę i pić weekendowo, przestawał stopniowo robić cokolwiek. I sam stawał się dodatkowym obciążeniem.
***

Zastanawiam się, czy to nie coś ze zdrowiem. Dotąd praca nocna nie była dla mnie problemem, jeśli pilnowałam odpowiedniej ilości snu. A pilnowałam.

Pracuję nad tym, by to zmienić. I nie pracować już więcej w nocy. Wpadłam na pomysł, jak mogę pracować mniej, a zarabiać podobnie jak teraz. Jeśli się wszystko uda, będę pracować tylko w dzień, mając nadal wystarczająco czasu i uwagi dla młodego i na obowiązki. I może nawet na chwilę dla siebie.

No i jak tylko ogarnę nowy rok szkolny, przejdę się do lekarza i zrobię badania. Bo mnie to nagłe wyczerpanie jednak niepokoi.
renta11
Posty: 875
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruto

To ja do tego jeszcze dodam, że może warto przejrzeć wstecznie posty, by sprawdzić, czy jest jakiś schemat czasowy. Czy np. jest to skorelowane z uzależnieniem męża, czyli jak się koło kręci. Po co? Właśnie aby sprawdzić, kiedy i jak koło się domyka. I zobaczyć, co może się powtórzyć w przyszłości i co można z tym zrobić. W dłuższym okresie czasu jest to możliwe, czasochłonne ale możliwe.
Mnie także zastanawia, że często piszesz posty w nocy. Pytam, bo ja cierpię na bezsenność (od klimakterium). Czy szybko zasypiasz i kiedy w nocy się budzisz? Temu także warto się przyjrzeć.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 03 wrz 2024, 12:01 Ruto

To ja do tego jeszcze dodam, że może warto przejrzeć wstecznie posty, by sprawdzić, czy jest jakiś schemat czasowy. Czy np. jest to skorelowane z uzależnieniem męża, czyli jak się koło kręci. Po co? Właśnie aby sprawdzić, kiedy i jak koło się domyka. I zobaczyć, co może się powtórzyć w przyszłości i co można z tym zrobić. W dłuższym okresie czasu jest to możliwe, czasochłonne ale możliwe.
Mnie także zastanawia, że często piszesz posty w nocy. Pytam, bo ja cierpię na bezsenność (od klimakterium). Czy szybko zasypiasz i kiedy w nocy się budzisz? Temu także warto się przyjrzeć.
Znam odpowiedzi na te pytania. Regularnie wracam do swoich postów. Patrzę co się zmieniło w moim spojrzeniu, wyłapuję schematy, dużo mi to daje. Co zapisane, to zatrzymane i dostępne.

Jest jeden schemat. Kiedy mąż próbuje coś na mnie wymusić i mnie atakuje, lub atakuje mnie przez dzieci, jest wtedy ciężko. Umiem się już obronić i lepiej wspierać dzieci. Ale wymaga to sporo wysiłku. Ostatnio zdarzyło się tak w końcówce sprawy rozwodowej. Przeżyłam trzy miesiące pod ostrzałem, w dużym napięciu, niepewności.

Na to doszedł jeszcze zamęt wewnętrzny, gdy spowiednik powiedział mi, że powinnam się zgodzić. I potem jeszcze większy, gdy dowiedziałam się, że Kościół naprawdę dopuszcza ochronną zgodę na rozwód. I że taka zgoda nie jest grzechem, ani nie łamie przysięgi małżeńskiej. Nie sprawdzałam tego wcześniej, uznałam, że nigdy nie wolno się na rozwód zgadzać. To łącznie mnie mocno obciążyło. Ale też nauczyło, by nie robić żadnych wyjątków w docieraniu do źródeł.

Jest i drugi schemat. Agresywne ataki męża, gdy jest w ciągu mieszanym. Ostatni taki atak miał miejsce nieco ponad rok temu, pod koniec czerwca, przy dniu ojca. Wtedy ochroniła nas odległość i to czego się nauczyłam. Razem okazało się to wystarczające, by atak nietrzeźwego męża odeprzeć skutecznie, by nie wszedł fizycznie, bezpośrednio w naszą przestrzeń. Ale nadal takie doświadczenie mnie dużo kosztowało. To był ostatni taki atak, a możliwe, że zarazem i ostatni jak dotąd mieszany ciąg męża.

Jest i trzeci schemat, związany z kontaktami. Krótkie weekendowe kontakty już nie są u nas problemem. Mamy wypracowane zasady, mąż się do nich stosuje. Ale żeby to działało, potrzebuję stale trzymać gardę. To jest stały wysiłek. Też zabiera siły.

Przy długich kontaktach jest inaczej. W okresach, gdy mąż nie pracuje nad trzeźwieniem, po prostu się na długie kontakty wakacyjne nie zgadzam. Wtedy są wojny. Bo sąd te wakacje mężowi dał. Ale to nie sąd będzie potem patrzył na poranione dziecko, tylko ja. Znów ochrona i wysiłek.

W tym roku mąż podjął się nie tylko abstynencji, ale i trzeźwienia. Zgodziłam się na wkacyjny kontakt, po dłuższej obserwacji funkcjonowania męża. Ale wysiłek w to włożony po mojej stronie był nie mniejszy niż niezgoda. Trzeźwiejący uzależniony nadal nie jest wymarzonym opiekunem dziecka. Potrzeba mieć rękę na pulsie.

Alternatywą jest odpuszczenie. Ale mam okazję obserwować co się dzieje z dziećmi z rodzin, gdy mamy odpuszczają. I tego przezywać nie chcę. Profilaktyka jest lepsza, niż wspieranie poranionych dzieci.

Oczywiście mogłabym też żyć w idealnym systemie prawnym, w którym sądy po prostu izolują osoby czynnie uzależnione od ich rodzin. Nie trzeba się przeprowadzać setki kilometrów. Nie trzeba trzymać gardy. Odpierać ataków nietrzeźwych bliskich. I nie trzeba łamać szkodliwych rozstrzygnięć sądowych. Współuzależnione żony mogą bezpiecznie zdrowieć, dzieci mogą odzyskiwać stabilność. Uzależnieni mogą osiągać swoje dno, nie ciągnąc na nie swojej rodziny. No ale nie żyję w takim systemie.

Rozumiem mamy, które nie dają rady i wydają dzieci pod opiekę uzależnionym, nie sprawdzając już niczego, zgodnie za schematem, weekend to weekend, swięta to święta, wakacje to wakacje. Ja też nie mam siły. Tyle, że te dzieci przechodzą przez piekło. Ja mam tego świadomość, jakie są tego konsekwencje. Więc nawet bez sił się nie godzę. Oparcie i pomoc mam w Jezusie i w Maryi. W moich świętych. W wierze.

Powoli pracuję nad tym, by już żadna rodzina nie musiała przechodzić przez koszmar dzielenia opieki czy realizowania kontaktów z czynnie uzależnionym rodzicem, czy też rodzicem dysfunkcyjnym z innego powodu. Wierzę, że coś się w tej materii z Bożą pomocą uda zmienić.

Wiele państw ma zdrową politykę i zdrowe schematy reagowania i wspierania rodzin dotkniętych uzależnienieniami czy chorobami psychicznymi rodziców. Czemu taki system nie miałby powstać i w Polsce? Potrzeba najpierw większej świadomości, co przechodzą dzieci oddane przez prawo uzależnionym czynnie lub w inny sposób dysfunkcyjnym rodzicom. I jak to obciąża całą rodzinę. Ja wiem, bo przez to przechodzę.

***
Ze snem trudności nie mam. Mam trudność z godzeniem wszystkich obowiązków. Pracuję czasem w nocy, by w dzień mieć czas nie tylko na pracę, ale i dla syna i na obowiązki domowe. Ale i w tym pracuję nad zmianą. W wielu obszarach, które razem pomogą to zmienić. Mąż płaci teraz regularnie alimenty, starszy syn się stopniowo usamodzielnia finansowo, a ja przebudowuję swoją pracę zawodową. Mam zamiar dojśc do tego, bym mogła pracować już tylko w dzień, mając przetrzeń także na bycie rodzicem, obowiązki i wypoczynek - i mam plan, jak to osiągnąć.
Cud_1988
Posty: 66
Rejestracja: 09 lip 2022, 13:54
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Cud_1988 »

Ruto ja pewnego dnia pozwoliłam sobie prześledzić cały Twój wątek. Te ponad 150 stron. Przeszłaś wiele ale myślę, że może czas już postawić obie stopy na linii „meta” i zacząć skupiać się głównie na sobie, na synach, pracy, wspomnianych rodzicach, przyjaźniach.

Praktycznie każdy akapit w Twoim poście posiada słowo „mąż”, a jeżeli nie wprost to piszesz o uzależnieniu, współuzależnieniu i schematach. Poniekąd to rozumiem ale nawet dla mnie - postronnego czytelnika jest to dawka wiedzy wręcz przytłaczająca. Nie pod kątem zasobności w wiedzę, bo tej nigdy dość ale pod kątem analiz męża, osób, które przewijają się w Twoim środowisku. Nie chce wchodzić na Twój teren rozważań jednak tak czasem myślę, że my patrzymy na inne osoby - tak nawet naszych współmałżonków - przez wiele filtrów, nakładek, okularów - nie koniecznie z dobrze dobranymi szkłami 🙂 W Twoich wypowiedziach przewija się wręcz pewność na temat tego na jakim etapie uzależnienia jest Twój mąż oraz jakie myśli myśli on o Tobie. Czy nie masz czasem wrażenia, że może to całkowicie odbiegać od rzeczywistości? Raz piszesz, że macie znikomy kontakt, aby później użyć stwierdzenia, że Wasza relacja pozwala na jakąś polemikę. Niegdyś pisałaś, że nie zwierzasz się zbytnio o tym, że tak szczegółowo opisujesz tutaj swoją rodzinę (w mojej ocenie myślę, że można Ciebie dość łatwo „namierzyć”) aby później dodać, że ktoś z rodziny nie wyraził zgody na mówienie na jego temat (w odpowiedzi na pytanie jednego z forumowiczów o aspekty związane z relacjami w rodzinie) - można się ciut pogubić.

Życzę Tobie Ruto abyś zaznała spokoju, odpoczęła o tej nieustannej rozgrywki (nawiązując do plansz, o których wspominasz), a zaczęła się tutaj z nami dzielić wyłącznie kwestiami związanymi z Tobą - Twoimi sukcesami, tym jak może wyglądać życie „po”, i że nie zawsze jest to wpadnięcie w czarną otchłań i pustkę.

Ja w tym roku po raz pierwszy dostrzegłam kwiaty w moim ogrodzie, zmienność pór roku, skupiłam się na relacjach z bliskimi, na tym jak mogę wzrastać jako ja - nie jako żona. I chociaż będzie to lekko pyszne z mojej strony - uważam to za swój niezmierny sukces, bo przecież w kryzysie „tylko” dwa lata jestem.

Masz talent pisarski i myślę, że Twoje rozważania właśnie na temat tego co tu i teraz, świata, ludzi, duchowego wzrostu byłyby paliwem napędowym dla wielu osób, które są w wielkim bólu, ponieważ ich kryzys dopiero się rozpoczął. Bardzo na to czekam i bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki.
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Cud_1988 pisze: 03 wrz 2024, 22:06 Ruto ja pewnego dnia pozwoliłam sobie prześledzić cały Twój wątek. Te ponad 150 stron. Przeszłaś wiele ale myślę, że może czas już postawić obie stopy na linii „meta” i zacząć skupiać się głównie na sobie, na synach, pracy, wspomnianych rodzicach, przyjaźniach.

Praktycznie każdy akapit w Twoim poście posiada słowo „mąż”, a jeżeli nie wprost to piszesz o uzależnieniu, współuzależnieniu i schematach. Poniekąd to rozumiem ale nawet dla mnie - postronnego czytelnika jest to dawka wiedzy wręcz przytłaczająca. Nie pod kątem zasobności w wiedzę, bo tej nigdy dość ale pod kątem analiz męża, osób, które przewijają się w Twoim środowisku. Nie chce wchodzić na Twój teren rozważań jednak tak czasem myślę, że my patrzymy na inne osoby - tak nawet naszych współmałżonków - przez wiele filtrów, nakładek, okularów - nie koniecznie z dobrze dobranymi szkłami 🙂 W Twoich wypowiedziach przewija się wręcz pewność na temat tego na jakim etapie uzależnienia jest Twój mąż oraz jakie myśli myśli on o Tobie. Czy nie masz czasem wrażenia, że może to całkowicie odbiegać od rzeczywistości? Raz piszesz, że macie znikomy kontakt, aby później użyć stwierdzenia, że Wasza relacja pozwala na jakąś polemikę. Niegdyś pisałaś, że nie zwierzasz się zbytnio o tym, że tak szczegółowo opisujesz tutaj swoją rodzinę (w mojej ocenie myślę, że można Ciebie dość łatwo „namierzyć”) aby później dodać, że ktoś z rodziny nie wyraził zgody na mówienie na jego temat (w odpowiedzi na pytanie jednego z forumowiczów o aspekty związane z relacjami w rodzinie) - można się ciut pogubić.

Życzę Tobie Ruto abyś zaznała spokoju, odpoczęła o tej nieustannej rozgrywki (nawiązując do plansz, o których wspominasz), a zaczęła się tutaj z nami dzielić wyłącznie kwestiami związanymi z Tobą - Twoimi sukcesami, tym jak może wyglądać życie „po”, i że nie zawsze jest to wpadnięcie w czarną otchłań i pustkę.

Ja w tym roku po raz pierwszy dostrzegłam kwiaty w moim ogrodzie, zmienność pór roku, skupiłam się na relacjach z bliskimi, na tym jak mogę wzrastać jako ja - nie jako żona. I chociaż będzie to lekko pyszne z mojej strony - uważam to za swój niezmierny sukces, bo przecież w kryzysie „tylko” dwa lata jestem.

Masz talent pisarski i myślę, że Twoje rozważania właśnie na temat tego co tu i teraz, świata, ludzi, duchowego wzrostu byłyby paliwem napędowym dla wielu osób, które są w wielkim bólu, ponieważ ich kryzys dopiero się rozpoczął. Bardzo na to czekam i bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki.
W swoim życiu codziennym jestem skupiona na sobie, swojej terapii, na synach, pracy, nauce, pracy pro bono, posłudze dla Kościola i na wielu innych rzeczach. Także na mojej relacji z Bogiem i na mojej scieżce wzrostu duchowego. Na męża czasu zostaje niewiele.

Natomiast ten wątek służy mi głównie jako zapis mojej relacji z mężem i mojej drogi wychodzenia ze współuzależnienia. I na tym się pisząc skupiam. Tu zrzucam też emocje z tym wszystkim związane. Nie chcę i nie czuję potrzeby, by opisywać szczegółowo wszystkie aspekty mojego życia. Zresztą nie taki jest cel forum. Dzielę się głównie tym, co dotyczy mojego małżeństwa.

Moi niektórzy bliscy wiedzą, że mam swój wątek. Dalszych znajomych ani wszystkich bliskich nie widzę powodu informować. Zasadą forum jest anonimowość. Ale też nie obawiam się zidentyfikowania. Nie opisuję tu jakiś strasznych tajemnic, bo ich nie mam
Nie mam też obaw, że mój mąż mógłby mój wątek przeczytać. Natomiast osoby bliskiej, która nie chce być opisywana i moich relacji z nią nie opisuję.

Z mężem pozostaję w kontakcie w sprawach dotyczących dzieci. Przez telefon. Jeśli jest napięcie przechodzimy na rozmowę przez komunikator. To wystarcza. Te rozmowy też pomagają różne rzeczy przepracowywać. Dużo się w nich dzieje. Na zewnątrz mały strumyczek, a niżej podziemna rzeka.

Unikam natomiast spotkań osobistych z mężem. Moje uczucia wobec męża pozostają żywe. Więc jestem podatna na zranienia. Po co mi one? Chronię się separacją.
Natomiast widuję męża, kiedy są sygnały, że może nie być trzeźwy odbierając syna. Na ogół jednak oznacza to, że go nie widuję, bo jeśli mąż trzeźwy nie jest, wycofuje się sam wiedząc, że będę obecna i odwołam kontakt.

Czasem widujemy się z mężem - kiedy mu na dłużej odpuszcza zimna nienawiść. Po takich spotkaniach nie czuję się zraniona. Po części to kwestia jego trzeźwości, ale nie tylko. Takich spotkań jest po kilka w roku. Rozmów bez tej nienawiści trochę więcej.

Co do tego na jakim etapie uzależnienia, a precyzyjniej w którym momencie cyklu nałogowego jest mój mąż... Potrzebuję to wiedzieć, bo mąż ma przyznane regularne spotkania z synem. Nie jest to trudne do określenia. Tak samo jak kwestia podjęcia leczenia. To widać po funkcjonowaniu.

Co myśli mój mąż nie wiem. Ale jakie emocje mi okazuje wiem. No i znam schematy jakie w nas działają, więc znam też ogólny klimat poszczególnych faz. To są mocne schematy. Po obu stronach. To, że je znam, wiem skąd są, wcale ich nie wyłącza. Ani niewylącza uczuć jakie wzbudzają. Na przykład mojego oburzenia i rozczarowania tym, że mąż w terapii zamiast się kajać, to się stawia i domaga swoich praw i uznania. Czy mojego "zabezpieczania się" myślami, ze to i tak na nic i zaraz wróci czynny nałóg. Ani obaw, że trzeźwy mąż się ode mnie odetnie. Potrafię dostrzec, kiedy zaczynamy jechać jakimś schematem i ja i mąż. To jednak nie to samo co znajomość myśli drugiej osoby.

Pole do polemiki, w miejsce twardego trzymania granic, otwiera się, gdy uzależniony trzeźwieje. Zaczyna wtedy nie tylko się stawiać, ale i trochę słuchać. Nabiera nieco autorefleksji. A nawet autokrytycyzmu. Przeżyliśmy już kilka konstruktywnych sporów w takich miłych okolicznościach przyrody.

Sama też sobie życzę spokoju. Natomiast realnie przed nami jeszcze trochę plansz jest. Chyba że Bóg uczyni cud i przeniesie nas od razu na planszę finalną. Choć na finał mi się nie spieszy ;) Większość małżeństw przechodzi zdrowienie jako proces. A nie jako nagłe ozdrowienie.
Plansze nie oznaczają, że toczy się jakaś rozgrywka. Tak mi łatwiej opisać nowe etapy, gdy zmian jest tak dużo, że wypracowane sposoby radzenia sobie nie działają, lub przestają wystarczać. Nowa plansza - nowe zasady, rozwiązania i schematy też.
***

Nie bardzo rozumiem za to pojęcie "życie po". Żyję "życiem w". W sakramencie małżeństwa. Jestem głęboko przekonana, że ten sakrament trwa sobie nienaruszony, że jest w nim obecny Bóg, który nas uzdrawia. I prowadzi nas do siebie i do Siebie. Dla mnie to małżeństwo które mam, także chorujące i wymagające separacji, nadal pozostaje moją i naszą drogą do zbawienia. Tożsamość żony jest dla mnie ważna. Jest moją podstawową tożsamością, którą przyjęłam w sakramencie. Cieszę się i kwiatkami i całym Bożym światem. Jako żona.

Nie wiem więc jak jest "po". Za to wiem, że zostanie "w" jest piękną przygodą. I pomaga wzrastać na różne sposoby. I zdrowieć. I pozostać w jedności sakramentalnej, nie niszczyć jej w sobie ani w mężu.
Sarah
Posty: 374
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

Ruto, a mnie zastanowiła jeszcze jedna rzecz. Tyle czasu i uwagi poświęcasz mężowi, który jak rozumiem jest ojcem młodszego syna. A co z ojcem starszego? Dlaczego o nim w ogóle nie wspominasz? A może kiedyś wspomniałaś, ale przeoczyłam? Czy nie ma żadnego udziału w waszej rodzinie?
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
renta11
Posty: 875
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 04 wrz 2024, 0:13
Cud_1988 pisze: 03 wrz 2024, 22:06 Ruto ja pewnego dnia pozwoliłam sobie prześledzić cały Twój wątek. Te ponad 150 stron. Przeszłaś wiele ale myślę, że może czas już postawić obie stopy na linii „meta” i zacząć skupiać się głównie na sobie, na synach, pracy, wspomnianych rodzicach, przyjaźniach.

Praktycznie każdy akapit w Twoim poście posiada słowo „mąż”, a jeżeli nie wprost to piszesz o uzależnieniu, współuzależnieniu i schematach. Poniekąd to rozumiem ale nawet dla mnie - postronnego czytelnika jest to dawka wiedzy wręcz przytłaczająca. Nie pod kątem zasobności w wiedzę, bo tej nigdy dość ale pod kątem analiz męża, osób, które przewijają się w Twoim środowisku. Nie chce wchodzić na Twój teren rozważań jednak tak czasem myślę, że my patrzymy na inne osoby - tak nawet naszych współmałżonków - przez wiele filtrów, nakładek, okularów - nie koniecznie z dobrze dobranymi szkłami 🙂 W Twoich wypowiedziach przewija się wręcz pewność na temat tego na jakim etapie uzależnienia jest Twój mąż oraz jakie myśli myśli on o Tobie. Czy nie masz czasem wrażenia, że może to całkowicie odbiegać od rzeczywistości? Raz piszesz, że macie znikomy kontakt, aby później użyć stwierdzenia, że Wasza relacja pozwala na jakąś polemikę. Niegdyś pisałaś, że nie zwierzasz się zbytnio o tym, że tak szczegółowo opisujesz tutaj swoją rodzinę (w mojej ocenie myślę, że można Ciebie dość łatwo „namierzyć”) aby później dodać, że ktoś z rodziny nie wyraził zgody na mówienie na jego temat (w odpowiedzi na pytanie jednego z forumowiczów o aspekty związane z relacjami w rodzinie) - można się ciut pogubić.

Życzę Tobie Ruto abyś zaznała spokoju, odpoczęła o tej nieustannej rozgrywki (nawiązując do plansz, o których wspominasz), a zaczęła się tutaj z nami dzielić wyłącznie kwestiami związanymi z Tobą - Twoimi sukcesami, tym jak może wyglądać życie „po”, i że nie zawsze jest to wpadnięcie w czarną otchłań i pustkę.

Ja w tym roku po raz pierwszy dostrzegłam kwiaty w moim ogrodzie, zmienność pór roku, skupiłam się na relacjach z bliskimi, na tym jak mogę wzrastać jako ja - nie jako żona. I chociaż będzie to lekko pyszne z mojej strony - uważam to za swój niezmierny sukces, bo przecież w kryzysie „tylko” dwa lata jestem.

Masz talent pisarski i myślę, że Twoje rozważania właśnie na temat tego co tu i teraz, świata, ludzi, duchowego wzrostu byłyby paliwem napędowym dla wielu osób, które są w wielkim bólu, ponieważ ich kryzys dopiero się rozpoczął. Bardzo na to czekam i bardzo mocno trzymam za Ciebie kciuki.
W swoim życiu codziennym jestem skupiona na sobie, swojej terapii, na synach, pracy, nauce, pracy pro bono, posłudze dla Kościola i na wielu innych rzeczach. Także na mojej relacji z Bogiem i na mojej scieżce wzrostu duchowego. Na męża czasu zostaje niewiele.

Natomiast ten wątek służy mi głównie jako zapis mojej relacji z mężem i mojej drogi wychodzenia ze współuzależnienia. I na tym się pisząc skupiam. Tu zrzucam też emocje z tym wszystkim związane. Nie chcę i nie czuję potrzeby, by opisywać szczegółowo wszystkie aspekty mojego życia. Zresztą nie taki jest cel forum. Dzielę się głównie tym, co dotyczy mojego małżeństwa.

Moi niektórzy bliscy wiedzą, że mam swój wątek. Dalszych znajomych ani wszystkich bliskich nie widzę powodu informować. Zasadą forum jest anonimowość. Ale też nie obawiam się zidentyfikowania. Nie opisuję tu jakiś strasznych tajemnic, bo ich nie mam
Nie mam też obaw, że mój mąż mógłby mój wątek przeczytać. Natomiast osoby bliskiej, która nie chce być opisywana i moich relacji z nią nie opisuję.

Z mężem pozostaję w kontakcie w sprawach dotyczących dzieci. Przez telefon. Jeśli jest napięcie przechodzimy na rozmowę przez komunikator. To wystarcza. Te rozmowy też pomagają różne rzeczy przepracowywać. Dużo się w nich dzieje. Na zewnątrz mały strumyczek, a niżej podziemna rzeka.

Unikam natomiast spotkań osobistych z mężem. Moje uczucia wobec męża pozostają żywe. Więc jestem podatna na zranienia. Po co mi one? Chronię się separacją.
Natomiast widuję męża, kiedy są sygnały, że może nie być trzeźwy odbierając syna. Na ogół jednak oznacza to, że go nie widuję, bo jeśli mąż trzeźwy nie jest, wycofuje się sam wiedząc, że będę obecna i odwołam kontakt.

Czasem widujemy się z mężem - kiedy mu na dłużej odpuszcza zimna nienawiść. Po takich spotkaniach nie czuję się zraniona. Po części to kwestia jego trzeźwości, ale nie tylko. Takich spotkań jest po kilka w roku. Rozmów bez tej nienawiści trochę więcej.

Co do tego na jakim etapie uzależnienia, a precyzyjniej w którym momencie cyklu nałogowego jest mój mąż... Potrzebuję to wiedzieć, bo mąż ma przyznane regularne spotkania z synem. Nie jest to trudne do określenia. Tak samo jak kwestia podjęcia leczenia. To widać po funkcjonowaniu.

Co myśli mój mąż nie wiem. Ale jakie emocje mi okazuje wiem. No i znam schematy jakie w nas działają, więc znam też ogólny klimat poszczególnych faz. To są mocne schematy. Po obu stronach. To, że je znam, wiem skąd są, wcale ich nie wyłącza. Ani niewylącza uczuć jakie wzbudzają. Na przykład mojego oburzenia i rozczarowania tym, że mąż w terapii zamiast się kajać, to się stawia i domaga swoich praw i uznania. Czy mojego "zabezpieczania się" myślami, ze to i tak na nic i zaraz wróci czynny nałóg. Ani obaw, że trzeźwy mąż się ode mnie odetnie. Potrafię dostrzec, kiedy zaczynamy jechać jakimś schematem i ja i mąż. To jednak nie to samo co znajomość myśli drugiej osoby.

Pole do polemiki, w miejsce twardego trzymania granic, otwiera się, gdy uzależniony trzeźwieje. Zaczyna wtedy nie tylko się stawiać, ale i trochę słuchać. Nabiera nieco autorefleksji. A nawet autokrytycyzmu. Przeżyliśmy już kilka konstruktywnych sporów w takich miłych okolicznościach przyrody.

Sama też sobie życzę spokoju. Natomiast realnie przed nami jeszcze trochę plansz jest. Chyba że Bóg uczyni cud i przeniesie nas od razu na planszę finalną. Choć na finał mi się nie spieszy ;) Większość małżeństw przechodzi zdrowienie jako proces. A nie jako nagłe ozdrowienie.
Plansze nie oznaczają, że toczy się jakaś rozgrywka. Tak mi łatwiej opisać nowe etapy, gdy zmian jest tak dużo, że wypracowane sposoby radzenia sobie nie działają, lub przestają wystarczać. Nowa plansza - nowe zasady, rozwiązania i schematy też.
***

Nie bardzo rozumiem za to pojęcie "życie po". Żyję "życiem w". W sakramencie małżeństwa. Jestem głęboko przekonana, że ten sakrament trwa sobie nienaruszony, że jest w nim obecny Bóg, który nas uzdrawia. I prowadzi nas do siebie i do Siebie. Dla mnie to małżeństwo które mam, także chorujące i wymagające separacji, nadal pozostaje moją i naszą drogą do zbawienia. Tożsamość żony jest dla mnie ważna. Jest moją podstawową tożsamością, którą przyjęłam w sakramencie. Cieszę się i kwiatkami i całym Bożym światem. Jako żona.

Nie wiem więc jak jest "po". Za to wiem, że zostanie "w" jest piękną przygodą. I pomaga wzrastać na różne sposoby. I zdrowieć. I pozostać w jedności sakramentalnej, nie niszczyć jej w sobie ani w mężu.
Ruto

Dlatego też kiedyś Ci napisałam, że Twoja religijność jest przeszkodą w zdrowieniu.
Bo Ty nie chcesz zostawić męża Bogu, Ty koniecznie chcesz być aktywnym uczestnikiem tej walki, rozgrywki?
Bo z Tobą to jest rozgrywka, kolejne plansze, a pomiędzy Bogiem a Twoim mężem to jest uzdrawianie.
Dopóty będą te plansze, rozgrywki, dopóki nie zrozumiesz, że pomiędzy Twoim mężem a Bogiem nie ma dla Ciebie miejsca. Ty tylko przeszkadzasz Bogu w uzdrawianiu. Wiem, przykre. Ale na razie ciągle przeszkadzasz Bogu w pracy. Twój mąż stale daje Ci do zrozumienia, że masz się odpępić.
A Ty nadal swoje.
Twoją drogą do zbawienia jest Miłość, droga z Bogiem i ku Bogu. Miłosierdzie a nie ofiara. "Chcę Miłosierdzia, nie ofiary". Ty masz swoje zbawienie, a mąż swoje. O. Szustak w jakimś swoim kazaniu fajnie mówił o tym, że w niebie nie będzie mężów, ani żon. Nie staniecie razem przed Bogiem. O. Szustak mówił wprost, że z nim (o. Szustakiem) będziesz tak samo blisko jak z mężem. :D I śmieszne to było, i straszne pewnie dla wielu na forum.
Każdy człowiek ma swoje zbawienie, a żoną będziesz tylko/aż do śmierci. A potem nie. Wiem, znam tą wersję z wybranym, jedynym mężem, ale to dla mnie nadinterpretacja. Tylko do śmierci, i koniec.
Warto to w końcu zaakceptować. Bo jeśli nie, to tylko człowiek się kręci jak chomik w kołowrotku. Sorki za porównanie.
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2024, 21:37 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Zamieniono Szustaka na o. Szustaka
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Sarah pisze: 04 wrz 2024, 10:25 Ruto, a mnie zastanowiła jeszcze jedna rzecz. Tyle czasu i uwagi poświęcasz mężowi, który jak rozumiem jest ojcem młodszego syna. A co z ojcem starszego? Dlaczego o nim w ogóle nie wspominasz? A może kiedyś wspomniałaś, ale przeoczyłam? Czy nie ma żadnego udziału w waszej rodzinie?
Po urodzeniu syna zecydował, że nie będzie brał udziału w jego wychowaniu. Rozstaliśmy się i nie był odtąd obecny w naszym życiu. Był mocno poranionym młodym człowiekiem. Podjął właściwą decyzję, choć w tamtym czasie trudną dla nas obojga. Dla mnie, młodziutkiej kobiety z dzieckiem bardzo trudną. Ale z perspektwy dorosłej kobiety tą decyzję szanuję. Żadne z nas nie było dojrzałe do relacji małżeńskiej. Choć gdy ujawniłam, że jestem w ciąży, nasze rodziny próbowały nakłonić nas do zawarcia małżeństwa sakramentalnego. Temu sprzeciwiłam się ja, przy wsparciu bliskiej osoby.

Spotkaliśmy się przypadkiem, niedługo przed jego śmiercią. Jako dorośli ludzie. Każde z nas poukładało sobie życie, zawarło małżeństwo, miało dzieci. To było dobre spotkanie. Nie wiem, jak można wyrazić miłość i czułość do człowieka, która nie jest miłością damsko-męską, tylko płynącą z akceptacji, wspólnej historii, współczucia, zgody na to, co się wydarzyło, życzenia dobra. Ale to właśnie wtedy poczułam w takiej najgłębszej warstwie. I przebaczenie nam obojgu, jemu i sobie. Jakiś czas później, także przypadkiem dowiedziałam się, że nagle poczuł się słabo i tego samego dnia zmarł.
Nie zdążył poznać syna, planował, że spotkają się, gdy będzie pełnoletni. To miało być spotkanie mężczyzn, tata który przekazał życie, tata który wychowywał i syn. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć i nie wszystko możemy zaplanować. Wierzę, że spotkamy się w niebie.
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 04 wrz 2024, 11:19 Ruto

Dlatego też kiedyś Ci napisałam, że Twoja religijność jest przeszkodą w zdrowieniu.
Bo Ty nie chcesz zostawić męża Bogu, Ty koniecznie chcesz być aktywnym uczestnikiem tej walki, rozgrywki?
Bo z Tobą to jest rozgrywka, kolejne plansze, a pomiędzy Bogiem a Twoim mężem to jest uzdrawianie.
Dopóty będą te plansze, rozgrywki, dopóki nie zrozumiesz, że pomiędzy Twoim mężem a Bogiem nie ma dla Ciebie miejsca. Ty tylko przeszkadzasz Bogu w uzdrawianiu. Wiem, przykre. Ale na razie ciągle przeszkadzasz Bogu w pracy. Twój mąż stale daje Ci do zrozumienia, że masz się odpępić.
A Ty nadal swoje.
Twoją drogą do zbawienia jest Miłość, droga z Bogiem i ku Bogu. Miłosierdzie a nie ofiara. "Chcę Miłosierdzia, nie ofiary". Ty masz swoje zbawienie, a mąż swoje. O. Szustak w jakimś swoim kazaniu fajnie mówił o tym, że w niebie nie będzie mężów, ani żon. Nie staniecie razem przed Bogiem. O. Szustak mówił wprost, że z nim (o. Szustakiem) będziesz tak samo blisko jak z mężem. :D I śmieszne to było, i straszne pewnie dla wielu na forum.
Każdy człowiek ma swoje zbawienie, a żoną będziesz tylko/aż do śmierci. A potem nie. Wiem, znam tą wersję z wybranym, jedynym mężem, ale to dla mnie nadinterpretacja. Tylko do śmierci, i koniec.
Warto to w końcu zaakceptować. Bo jeśli nie, to tylko człowiek się kręci jak chomik w kołowrotku. Sorki za porównanie.
Już wyjaśniałam, ale wyjaśnię jeszcze. Nie ma żadnych walk, nie ma rozgrywek. Wyrażenia "nowa plansza" używam w znaczeniu przenośnym. Taką nową planszą okazało się m.in. rozstanie męża z kochanką, moja przeprowadzka, potem męża przeprowadzka.

Są to zmiany na tyle istotne, że wiele rzeczy trzeba ustalać od nowa, głównie związanych z życiem dzieci, kontaktami, świętami i innymi sprawami tego rodzaju. Te zmiany nie wynikają z rozgrywek między nami, ale z życia. Które się toczy swoim rytmem.

Mąż choć jest oddany przeze mnie Bogu, ale szczęśliwie pozostaje zarazem wciąż jeszcze tu na ziemi. Także jako ojciec. Co wymaga jak najbardziej realnych ziemskich kontaktów i rozmów, a nie wysyłania go Bogu na chmurkę.

No i małżeństwo sakramentalne to nie jest, jak to opisujesz, czysty związek męża z Bogiem, po którym plącze się i przeszkadza żona. Ani też o ile wiem, żona nie musi zniknąć i nie odzywać się do męża, żeby Bóg mógł zacząć działać. Małzonkowie uświęcjaą się w swojej relacji. Nie w braku relacji.
Bóg uzdrawia mnie, uzdrawia też męża i w miarę naszego zdrowienia zdrowieje też i nasza relacja. I to jest widoczne. W ustaniu przemocy, w naszym trzeźwieniu, we współpracy rodzicielskiej, w tym, że dogadujemy się w sprawach dzieci bez sądu.

Nie wiem skąd twoje wnioski, że mąż mi daje coś do zrozumienia. To nie ten typ, co by się bawił w subtelności. Nie ma w zwyczaju niczego dawać do zrozumienia. Mówi zawsze wprost. A jak nie chce mieć ze mną kontaktu, znika na kilka tygodni, albo i - bywało, miesięcy. Komunikaty męża są precyjne i jasne. Nie muszę się niczego domyślać.

Za to czynny nałóg nienawidzi wszystkiego, co zabiera komfort brania. Wymagając od męża trzeźwości, alimentów na czas i nie wciągania dzieci w jego życie seksualne jestem jego wrogiem numer 1. Czego też wtedy nie ukrywa. I co przyjmuję. Twarda miłość nie jest prosta i nie budzi sympatii. Ale nie o sympatię mojego męża tu chodzi.

Gdy zaś szacowny mąż jest w abstynencji jakiś czas, albo podejmuje trzeźwienie, zwykle życzy mi zgonu z mniejszym natężeniem. Czemu także potrafi dac wyraz. Ostatnio na przykład przepraszając. A nawet wręczajac mi przezabawny prezent z okazji tych przeprosin.

Choć na nowej bieżącej planszy wyglada to jeszcze inaczej - i w tym jeszcze się nie odnajduję. I jak pisałam, na razie unikam jakiegokolwiek kontaktu. Choć niestety nie da się tak w nieskończoność. Syn już pyta, czemu nie ma jeszcze planu spotkań z tatą. No bo na razie jeszcze siedzimy każde w swoim okopie. Czy tam piaskownicy.

Oddać męża Bogu nie oznacza dla mnie zaprzestać życia sakramentem małżeństwa. Czy tym bardziej nie kontaktować się w sprawach dzieci. Czy nie wymagać, tego czego wymagać można i należy. Alimentów. Trzeźwości w obecności dzieci.

I z tej perspektywy, bieżącego życia i jego pragmatyki, jakby nie ma znaczenia, jak to będzie wyglądać po śmierci. Póki co żyjemy. Wystarczy mi, że na razie zacznę ogarniać tą rzeczywistość. W tej rzeczywistości złożyłam przysięgę małżeńską. Zasady są tu dość proste: miłość, wierność i uczciwość małżeńska - w dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie - aż do śmierci. A nadto przyjmowanie z miłością i wychowywanie po katolicku potomstwa. No i tym się zajmuję.

Nie sądzę, by wypełnianie przysięgi małżeńskiej było przeszkodą w zdrowieniu. Choć według świeckich kryteriów zdrowienia pewnie tak. No bo co ty tak tego męża kochasz i kochasz, ile lat chcesz czekać i się za niego modlić? Ano dokładnie tyle lat, ile będzie trzeba :D Dla jednych to przejaw choroby, dla innych - dojrzewnia w miłości.

Nie mam też pojęcia, jak wyglądają relacje w Niebie. Jak sądzę ojciec Szustak - z całą moją sympatią jaką mam do niego - też raczej pojęcia nie ma. Ja treść wiary rozumiem tak, że naszym celem jest się w Niebie znaleźć. A co tam będzie? Ani oko nie widziało... Pospekulować można, tylko po co?

Tu na ziemi dla małżonków drogą do Nieba jest sakrament małżeński i wypełnianie złożonej w wolności przysięgi. Tego mnie uczy Kościół, tego się trzymam.
renta11
Posty: 875
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: renta11 »

Ruta pisze: 05 wrz 2024, 0:17 ...
Mąż choć jest oddany przeze mnie Bogu, ale szczęśliwie pozostaje zarazem wciąż jeszcze tu na ziemi. Także jako ojciec. Co wymaga jak najbardziej realnych ziemskich kontaktów i rozmów, a nie wysyłania go Bogu na chmurkę.
...
Dobrze Ruto, że masz poczucie humoru :D W pozostałym zakresie mnie jak zwykle zagadałaś. Więc dyskusji nie podejmuję, przyjmuję na słowo. :D

Wrócę do tego, że może warto byłoby przejrzeć wstecznie posty, by sprawdzić, czy jest jakiś schemat czasowy. Miałam na myśli coś innego, niż pisałaś wyżej (czyli odniesienie do tego, co się aktualnie dzieje i wpływ tego na wasze relacje, sąd=wrogość itd.) Chodzi mi o schematy uzależniony/współuzależniony i zataczanie kółek w konkretnym czasie (oraz etapów w tych kółkach).

Pamiętam, że pisałaś już kilka razy o trzeźwieniu swojego męża (często używałaś słowa trzeźwiejący), o jego zdrowieniu. A potem wychodziło jednak, że to było kolejne kółko uzależnień. Może wróć do wcześniejszych postów i do pisania Twojego o trzeźwiejącym/zdrowiejącym mężu jako do punktu tych kółek. I zobacz jak te kółka wyglądają czasowo (ich częstotliwość, długość czasu trwania itd). Zwróć uwagę na to, co i jak się powtarza. Każde kółko od każdego takiego punktu np. na przestrzeni 3-5 lat. I jak długo trwał każdy czas np. jego trzeźwienia, jak Ty to nazywasz.

Mówić o Twoim mężu "trzeźwiejący/zdrowiejący mąż" to pewnie można by było po długim i trwałym okresie odstawienia używek i przechodzenia terapii (nie wiem rok, dwa ?), a nie w trakcie jego każdego kolejnego kółka w uzależnieniu. Bo mam wrażenie, że Ty od razu jesteś w ogródku i witasz się z gąską. :D A potem następuje Twoja cisza o mężu na forum i długo potem informacja, że od dawna znowu bierze. Tak ja to przynajmniej pamiętam i kojarzę. I to miałam na myśli pisząc o schematach i kółkach uzależnień, na których wisisz jak współuzależniona żona.

Poza tym napiszę, że przy tak długotrwałym uzależnieniu (alkohol, marihuana, leki, narkotyki również twarde) i to ponad 20-iluś letnim to w mózgu Twojego męża musiały nastąpić trwałe zmiany. I to także jest ważne.

P.S. Piękne było twoje zachowanie związane z ojcem Twojego pierworodnego syna. Jesteś dobrym człowiekiem Ruto.

Z Bogiem
Ostatnio zmieniony 05 wrz 2024, 20:44 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie. Moderacja prosi o używanie opcji Podgląd przed wysłaniem posta.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Sarah
Posty: 374
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Sarah »

Ruta dziękuję za odpowiedź 😘
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

renta11 pisze: 05 wrz 2024, 11:40 (...)
Mówić o Twoim mężu "trzeźwiejący/zdrowiejący mąż" to pewnie można by było po długim i trwałym okresie odstawienia używek i przechodzenia terapii (nie wiem rok, dwa ?), a nie w trakcie jego każdego kolejnego kółka w uzależnieniu.
(...)
Poza tym napiszę, że przy tak długotrwałym uzależnieniu (alkohol, marihuana, leki, narkotyki również twarde) i to ponad 20-iluś letnim to w mózgu Twojego męża musiały nastąpić trwałe zmiany. I to także jest ważne.

P.S. Piękne było twoje zachowanie związane z ojcem Twojego pierworodnego syna. Jesteś dobrym człowiekiem Ruto.

Z Bogiem
Określenia "trzeźwiejący" używam na ogół tylko na realne próby leczenia. Nie było ich wiele. Jest znaczna różnica między suchą abstynencją a abstynencją w nałogowym cyklu i świadomym trzeźwieniem. I po przebytej terapii mam tego świadomość.

Nie mam też złudzeń, że w uzależnieniach mieszanych zaskakuje dopiero któreś podejście, o ile uzależniony go dożyje. O tym dowiedziałam się od psychiatry kwalifikującej mnie do terapii współuzależnienia, gdy powiedziałam, że zamierzam zdrowieć i czekać na męża. Zatroskana powiedziała, że jestem młoda, a to może być jeszcze wiele lat. No ale mi się nigdzie nie spieszy. No i z kazdym rokiem jestem młoda coraz mniej. Czyli coraz mniej mnie szkoda na czekanie :D

Ale mam też swiadomość, że z każdym podejściem i z każdym podniesieniem dna szanse na to rosną. No i każde podejście, ale też i każda porażka, czegoś nowego uczą. Nie tylko męża. Mnie także. Porażki też są ważną częścią procesu zdrowienia w relacjach uzależniony-współuzależniona. A jak się skończy to podejście - nie wiem...

Za to całkiem niedawno zrozumiałam też, że to normalne i zdrowe, że odczuwam trudne emocje, gdy mąż jest w ciągu, i że czuję się spokojniej i bezpieczniej, gdy ma przerwę. Współuzależnione nie były moje emocje, tylko moje oczekiwanie, że ich nie będzie. No i to, że trudno mi było te moje emocje mieścić, rozbijały moje funkcjonowanie.

Zresztą aktualnie mierzę się z zupełnie innym etapem współuzależnienia. Z tak zwaną osuwą. Typową, gdy uzależniony od dawna nie jest w cyklu, trzeźwieje, ale nie przybiega się kajać i przepraszać, tylko się stawia, stawia własne granice i jeszcze uważa się za pokrzywdzonego. To mija. Po obu stronach. Jeśli tylko każde trzyma się pracy nad sobą.

Na Al-anon dziewczyny, które mają dziś trzeźwych mężów mówiły mi, że prawdziwej korby dostanę, jak mąż nie zaliczy ciągu przez dłuższy czas i utrzyma się dłużej w terapii. I mówiły prawdę. Wiem, co się ze mną dzieje i dlaczego. Dorosłam, by to przepracować.

Dla odmiany to siebie izoluję od męża dla dobra nas obojga. Współuzależniona żona z korbą nie jest specjalnym wsparciem w terapii. Najpierw trzeba ogarnąć siebie.
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Byłam wczoraj u spowiedzi i na Mszy Świętej. Pomogły mi i słowa spowiednika i kazanie. Poziom współuzależnionej korby jakby nieco spadł. Dobrze mieć dystans i widzieć, co się ze mną dzieje. Za to nie jest miło włazić mimo całej wiedzy i praktyki w poczucie skrzywdzenia. Nawet jeśli rozumiem mechanizm, na którym to we mnie pracuje.

Rozumiem też, że nie da się całego współuzależnienia przepracować tak raz a dobrze. Że to idzie etapami. Że są zakręty, za którymi są nowe rzeczy do pracy. No ale mam też takie myśli, że no kurczę, ile jeszcze?

Zobaczyłam przy spowiedzi wyraźniej jak rozrósł się ostatnio obszar moich nieuprawnionych oczekiwań, prowadząch mnie do rozczarowania, napięć. No i że to powrót bocznymi drzwiami do forsowania swojej własnej woli, przed Bożą.
Dostałam tą samą piękną receptę co przy poprzednim moim tąpnięciu, z Psalmu 37,5:
"Powierz Panu swoją drogę
i zaufaj Mu: On sam będzie działał."

Kazanie pokazało mi z kolei, ile jeszcze jest we mnie niepotrzebnych ocen wobec męża. No i usłyszałam nowe dla mnie objaśnienie, dotyczące tego, czym są młode wino i bukłaki i co to znaczy, że się nie chce młodego wina, jak się spróbuje starego. To jedno z tych czytań, które nie dają mi spokoju. Ciągle szukam komentarzy do niego, przyciąga mnie a zarazem nic z niego nie rozumiem. Jakbym chciała łapać wiatr, albo mgłę.

W innym wątku napisałam od czego zaczynałam pracę nad sobą. Spojrzałam na obraz tamtej siebie, zupełnie nieuroczy. Wiem, próbowałam wtedy radzić sobie z różnymi moimi zranieniami i trudną codziennością i się nie rozsypać. I w sumie wszystkie te papierosy, winka, agresja, używanie przekleństw i imprezowy styl życia mi w tym pomagały, dawały ulgę, jakiś rodzaj relaksu na skróty. Jednak zabierały mi znacznie więcej, a zyski były pozorne. Przede wszystkim blokowały moje zdrowienie.
Zobaczyłam też, że chociaż poza papierosami nie związałam się nałogowo z niczym więcej, to jednak same mechnizmy nałogowe miały się we mnie dobrze. A to mi mówił wtedy mąż - ża ja też nie funkcjonuję dobrze. Czemu uparcie zaprzeczałam. Dotarło do mnie co oznaczają dla mnie słowa: najpierw ty. Cóż, przede mną rewizja działających we mnie mechanizmów nałogowych, bo wygląda, że nie jestem jeszcze od nich w pełni wolna.
Ruta
Posty: 3577
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Firekeeper pisze: 05 wrz 2024, 17:18 (...) Ja też długi czas tak funkcjonowałam. Oczekiwałam, że mąż weźmie na siebie odpowiedzialność za zdrady, za zniszczenie mi życia, przeprosi i naprawi to co zawalił.

To ustawiło mnie w pozycji ofiary, bo mąż mnie zdradza i jednocześnie kata, bo frustracja wynikająca z tłumienia tego co czuję i z wysiłku wkładanego w ratowanie małżeństwa i zachowanie pozorów wylewała się wręcz na męża i ludzi wokoło.

Nauczylam się nie stawać w pozycji ofiary, która oczekuje od męża przeprosin, kajania się i robienia kolejnego miesiąca miodowego. Ja już nie przyjmuję bylejakości.

Mój mąż miał jakiś czas temu kryzys. Mogłam wejść w pozycję ofiary i użalać się nad sobą, robić mu wyrzuty i skakać mu do gardła albo wziąć odpowiedzialność za siebie i zdecydować o sobie. Postawiłam sprawę krótko masz wybór albo pracujesz nad związkiem i nad sobą albo ja odchodzę. I odeszłam w pełnej zgodzie z samą sobą. Wróciłam jak mąż rozpoczął terapię na którą sam zdecydował się iść ponownie po 4 latach.

Ja przeszłam żałobę po stracie wielu lat małżeństwa, które mogło być udane i dobre,a było tragiczne. Miałam takie etapy.
Firekeeper, dziękuję ci za ten post, przekopiowałam go do swojego wątku, żeby nie zaśmiecać swoją historią i swoimi sprawami w wątku u Mimi.

Jest odpowiedzią na moje aktualne wewnętrzne zmagania: z oczekiwaniem od męża przeprosin, z przepracowaniem własnych oczekiwań, frustracji. Mam też jeszcze przed sobą odejście od mechanizmu miodowego miesiąca, na który jak widzę nadal mam ochotę. Wyłazi to wszystko ze mnie. I dobrze. Ale trudno.

Wiedziałam, że tak będzie od dziewczyn, które przechodziły to przede mną. No ale jak się siedzi w środku tego bagienka i trzeba to w sobie poukładać, to jest zupełnie inaczej, niż gdy jest to jeszcze czysta teoria. A tu sieczka w głowie i w emocjach.

Miałabyś może ochotę trochę napisać o tym, jak ten proces przejścia przez to i zmiany myślenia i oczekiwań u ciebie wyglądał?

Ja na razie tylko widzę stopień swojego pokręcenia, swoje oczekiwania zakotwiczone w starych mechanizmach, wracające poczucie krzywdy i żalu. Oraz wygodny zjazd prosto w stare buty ofiary. No mowy nie ma! Trzymam się barierek, żeby się przypadkiem nie ześliznąć. Wiem, że myślę głupio, ale nadal głupio myślę. Na razie moim jedynym sukcesem w tej materii jest to, że biorę odpowiedzialność za całą tą sieczkę i nie wylewam nic z tego na męża.

Zapewne mam też do przejścia żałobę. Tak sobie myślę za czym. W zasadzie lubiłam nasze małżeństwo. Może właśnie za tym co lubiłam? Może też, żeby pójść dalej, potrzebuję przebaczyć sobie i mężowi, że tak skopaliśmy to, co było dobre i wartościowe?
ODPOWIEDZ