Astro pisze: ↑16 wrz 2021, 20:59
Pomogę jej , mojej żonie . Powiem co robiłem ,aby mieć taka więź z synami . Czy przyjmie czy nie to już jej sprawa . Nie jest to w zgodzie ze mną. Czuję jakby mnie ktoś łamał kołem , nie fizycznie , lecz moją psychikę.
Zapewne przerwie medjacje i koniec , nie wiem jak zniesie to młodszy syn ja na tę chwilę nic mu nie wspominam .
Czuję ,że coś się kończy dla mnie , jakiś etap , zrobiłem dużo , bardzo dużo, ale więcej nie mogę . Nie mogę udowadniać cały czas ,że jestem dobrym ojcem , że w wielu sprawach mam rację , nie mogę cały czas zabiegać o to i pokazywać wszystkim , którzy tworzą ten system. Oni i tak mają swoje zdanie. Nie mogę i już mi się nie chce kopać z koniem -taka przenośnia .
Czuję ,że czas odejść , usunąć się w cień.
Bardzo mocno biją mi dzisiaj się po głowie takie myśli.
Astro,
Bardzo dobrze pamiętam twój wpis w jednym z wątków dotyczący układania relacji z dziećmi. Bardzo pomógł mojemu mężowi. Tym samym pomógł całej naszej rodzinie. Do dziś jestem ci za ten wpis bardzo wdzięczna. Mój mąż, któremu go wsyłąłąm na mail, od przeczytania go zmienił podejście do bycia rodzicem w kryzysie małżeńskim i skupił się na byciu ojcem, wyłączając ten obszar z kryzysu. Jestem pewna, że dasz radę przekazać takie informacje żonie. POdoba mi się ten pomysł. Nie rozumiem tylko czemu masz w sobie taki opór?
Jak mam opór, to maniakalnie w sobie grzebię, aż dojdę o co mi chodzi. Nauczyłam się nie robić nic przeciwko sobie lub w niezgodzie ze sobą. Może zabrzmieć jakbym cię zniechęcała, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby siebie kochac na równi z innymi. Wszystko inne wraca rykoszetem.
Co do spraw sądowo-specjalistycznych. Napiszę co ja zrobiłam. Nie twierdzę, że to złota recepta. Ale może do wzięcia pod uwagę. Może częściowo, zmodyfikowanie, może nie tak radykalnie. Od razu napiszę o stratach przy moim podejściu. Finansowe przede wszystkim. Ale ty Astro i tak idziesz tu podobną drogą co ja, z tego co czytam. Ważniejsze dobro dziecka, niż kłótnie o pieniądze. Choć bywa cięzko. Prawdę mówiąc innych strat nie widzę.
Ja przestałam cokolwiek udowadniać. Sprawy sądowe sobie idą swoim torem, ja żyję swoim torem. Z początu, gdy całe to szaleństwo sądowe się zaczęło, bardzo się przejmowałam, że sąd to, sąd tamto, sąd mnie ukarze, że potrzebuję mieć dowody. Myślałam też, że sąd ma władzę by cokolwiek zmienić ukształowtać. Tere-fere. Sąd mi kazał zbierać faktury, prawnicy i doradcy radzili robić nagrania i najlepiej jeszcze w ukryciu, zapisywać daty kontaktów, kiedy mąż przyszedł, kiedy nie, kiedy dzwoniłam na policję, co zgłaszałam, a całą korespondencję z mężem prowadzić pisemnie przez maile, żeby mieć dowody. Wszystko to choć tak nie nazwane sprowadza się do zbierania haków. No i do tego dołóżmy jeszcze zbieranie dowodów na to, jak ja się wspaniale sprawuję. Etat na 24 godziny i problemy z nadciśnieniem murowane.
Jak rusza cała ta machina, to są już przygotowane role, jakby określone kroki w tańcu. Nie trzeba jednak tańczyć tak jak grają. Można całej tej zabawy odmówić. Zainspirował mnie Święty Paweł w pierwszym liście do Koryntian, napisał żeby się nie sądzić u pogan. Ale też, że wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie poddam się w niewolę. A wejście w te wszystkie role sądowe odebrałam właśnie jako niewolnictwo i życie na uwięzi "pod proces". W takich właśnie momentach szczególnie lubię być katoliczką, bo to daje taką wolność w takim pozytywnym, dobrym znaczeniu. Mam wewnętrzną wolność do odmawiania różnych rzeczy.
Zdecydowałam się wycofać i dalej nie iść tą drogą. Pomogły mi też w tym wpisy taty, który zniknął z forum i z którym dość mocno się spierałam, wierząc w to, że sądem cokolwiek się uda w naszym życiu uregulować. Nie da się. Da się tylko bardachy narobić.
Nie zbieram faktur. Nie mam nadzwyczajnych wydatków. Nie domagam się bajońskich kwot. Mogę przedstawić wyciąg z konta, jak sąd zażąda. Nie będę udowadniać, że dziecko je, śpi, chodzi do szkoły i nosi ubrania, piżamę, ma ręcznik i wymienianą szczoteczkę do zębów oraz pastę w komplecie. To dość oczywiste. Skoro dziecko żyje, to zapewne takie wydatki ponoszę, tak samo jak wszyscy inni rodzice. Nie dam się tak upokorzyć po to, by sąd przyznał sto złotych więcej alimentów dziecku. Których mąż i tak nie będzie płacił. Niech sąd się skupi na wyjasnieniu mężowi czym jest obowiązek alimentacyjny, a nie na drobiazgowym rozliczaniu mnie z tego, czy dziecko potrzebuje trzech książek miesięcznie i jednej płyty i czemu kupuję dziecięć prezentów urodzinowych w roku dla kolegów i koleżanek syna. Kupuję więcej, bo syn jest lubiany.
Jeśli jednak zacznę te faktury składać, mąż może łatwo się dać wciągnąć w kwestionowanie wydatków. I będziemy jak te osły kłocić się i wypisywać tony papieru głupio-mądrymi rozważaniami o tym, czy 35 złotych na witaminy dla dziecka to dużo, i czy lepiej było czekać dwa miesiące na państwową wizytę u specjalisty, oraz czy trzy pary butów dla dziecka w sezonie to dużo czy mało. No nie chcę się w takie rzeczy wciągać.
Nie będę też ani męża ani syna nagrywać z ukrycia. Nigdy czegoś takiego nie zrobiłam i nie zrobię (od razu zastrzegam, że uważam, że są sytuacje, które takie działanie usprawiedliwiają, jak choćby udokumentowanie przemocy wobec osoby zależnej, podwładnego, dziecka, ucznia, także w relacjach małżeńskich czy rodzicielskich). Niczego też nie zapisuję. Przez jakiś czas mój mąż dał się podpuścić i robił takie rzeczy. Ale jak trochę wytrzeźwiał i zobaczył, że ja tak nie robię i konsekwentnie mu o tym mówię, że nie zamierzam, to także przestał. Mimo doradców, nacisków i różnych pomysłów otoczenia.
Nie prowadzę też z męzem korespondencji do celów dowodowych i to zaznaczam, że traktuję naszą korespondecnję jako prywatną i nie będę jej przedstawiać w sądzie. I mąż wie, że gdybym jakiś mail z jakiegoś powodu pisała do celó dowodowych, to na górze miala napiszę bardzo jasno, że ten konkretny mail mogę potencjalnie tak traktowac i odpowiedź na niego również. Była taka sytauacja, gdy mąż był agresywny. Uprzedzałam.
Brak presji i ustawiania życia pod sądy, specjalistów itp. obniżyły poziom napięcia między mną a mężem i umożliwiły współpracę. I od jakieś już czasu nie padło ze strony męża - bo ja zgłosze w sądzie, bo będziesz mi płacić kary za odwołane kontakty, za niewywiązywanie się, bo ja mam władze, bo ja mam kontakt. Ale ja pierwsza z takich argumentów zrezynowałam. Gdy mąż coś tam nagrywał, mówiłam otwarcie, że to widzę, ale, że nie będę takich metod stosować, nawet jeśli robi tak mąż. Nieustannie polecam NVC Rosenberga, bardzo ale to bardzo mi w tym procesie rozbrojeniowym pomogło. Mimo, że do biegłości w takim sposobie komunikacji dzielą mnie pewnie całe lata. Ledwie raczkuję.
Dla tych co nie mają czasu czytać lub wolą obejrzeć wykład, bo są bardziej słuchowacami wykład Rosenberga
https://www.youtube.com/watch?v=H5pVaQi21gQ
Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Można dochodzić jej granatem. A można współpracą.
Trudno jest powiedzieć pas, jak wszystko jest rozkręcone, współmałżonek i współrodzic szuka haków, zatrudnia prawnika, naciąga co się da. Ale ja to oddałam Bogu.
Mój najlepszy jak dotąd terapeuta, od którego najwięcej się tak życiowo nauczyłam powiedział, że czasem dobrze jest się po prostu rozbroić. Poddać. Że się boimy, bo to nas czynni bezbronnymi. Ale zwykle, gdy machamy białą chorągiweką to dajemy sygnał "nie strzelać", a nie "atakować". I jest wtedy szansa na pokój. To także jest o tym.
Tak wizualnie widzę to tak: idę sobie swoją drogą, taką ładną i miłą - to moje życie. Gdzieś tam dalej jest jakiś tor kolejowy, dość ruchliwy i mało przyjemny - to sprawa sądowa. Biegnie ten tor równolegle do drogi, ale się z nią nie przecina. Mogę sobie iśc drogą, ale nieść na plecach ciężkie akta sądowe, mogę co i raz wybiegać na tory, albo nawet iść po tych torach. Ale nie muszę. Mogę po prostu raz na jakiś czas zajść na dworzec, nawet i jakąś stację podjechać pociągiem jak trzeba, załatwić co tam trzeba i wracać na swoją miłą i przyjemną drogę.