contesempre pisze: ↑15 wrz 2021, 12:54
Ruta pisze: ↑15 wrz 2021, 10:36
Dlaczego nie uważam, że Kościoł Katolicki skazuje na cierpienie dzieci pozamałżeńskie w imię małżeństwa?
Doświadczyłam zarówno w swoim życiu, jak i miałam okazję zaobserwować w życiu innych osób, to, że nikt nie doznaje krzywdy idąc za Bożymi przykazaniami. Jestem przekonana, że tam, gdzie małżonkowie dążą do jedności, do wypełniania woli Bożej, tam działa Błogosławieństwo i Łaska. I jeśli nawet pobłądzili i pokomplikowali życie swoje i swoich dzieci, to powrót do Boga, co dla sakramentalnych małonków oznacza także powrót do relacji małżeńskiej, lub do życia w samotności, gdy pojednanie nie jest możliwe, jest to początek porządkowania sytuacji. I że nawet z tak trudnych sytuacji Bóg jest w stanie wyprowadzić dobro. Czasem to trwa, ale zawsze się dzieje. W każdym przypadku to Boże działanie jest inne. Ale jest.
A ja uważam, że skazuje.
Przykład Pan X zdradził zonę, odszedł do kowalskiej ma z nią dwójkę dzieci. Po kilku latach powraca do wiernie trwającej w przysiędze małżonki. Kościół mówi, że ma porzucić dzieci i kowalską i wrócić do żony by wypełnić sakrament - bo tak jest po bożemu.
Uważasz, ze dzieci kowalskiej i pana x nie cierpią? Ja uważam, że cierpią i to bardzo.
Czy przez to, że kowalski wraca do wypełniania sakramentu i powraca do Boga jest wszystko zapomniane?
Czy według Ciebie te dzieci nie cierpią a jego postawa wobec Boga w tym momencie to usprawiedliwia i umniejsza cierpienie?
Jeśli pan X wróci do wiernie czekającej żony, nie z Bożej motywacji, ale dlatego, że znudziły mu się obowiązki rodzinne, to będą cierpieć wszyscy. A pan zapewne będzie dodatkowo unikał alimentacji i za wszystko winił kobietę z która wszedł w relację pozamałżeńską.
Jeśli Pan się pozornie nawróci, bo tak mu wygodnie i oświadczy mamie swoich dzieci i swoim dzieciom coś w stylu, że musi ich zostawić, bo Bóg mu tak jego zdaniem każe, to nie tylko pogłebi bałagan, ale jeszcze bardzo mocno porani dzieci w sferze duchowej, zaburzając im obraz Boga.
Natomiast jeśli pan X prawdziwie się nawróci i z tego powodu postanowi uporządkować swoje życie, nie według swojego pomysłu, ale zgodnie z Bożą Wolą, to nie ucierpi nikt. Po pierwsze Pan X uzna swoją odpowiedzianość za bałagan w życiu. Po drugie nie zwolni się z odpowiedzialności za dzieci. Ani w zakresie alimentów, ani odpowiedzialności za wychowanie. Postępując powoli i rozważnie szukając Bozych rozwiązań i Bożej woli, cały bałagan, którego narobił posprząta w taki sposób, by było jak najmniej zranień. Dbając o każdą osobę. Nie potrafię przewidzieć scenariusza. Bo Bóg dla każdego czlowieka, dla każdej rodziny pisze inny scenariusz. Ale mam pewność, że wszystko będzie dobrze. Ufam Bogu.
Jedną z takich sytuacji możemy znaleźć w Starym Testamencie. Sara, Abraham i Hagar. Trójkąt małżeński. Przychodzi dzień w którym Sara, bezdzietna żona, żąda oddalenia Hagar i jej syna. Syna, którego Abraham kocha, i który jest jego jedynym dzieckiem, które na codzień wychowuje. Warto przeczytać, co Bóg mówi w tej sytuacji Abrahamowi. Oraz przeczytać epilog tej historii. Zdradzę tylko, że wszystko kończy się dobrze. Jednak nikt tu nie działał sam i dla własnej wygody, każdy zwracał się do Boga. Nie tylko Sara i Abraham. Hagar w swoim żalu i porzuceniu także to zrobiła.
Oczywiście mogę sobie też wyobrazić sytuację, w której na przykład mama dzieci nie zwróci się do Boga, będzie wychowywać dzieci w nienawiści do żony ich ojca, i sama żyć w ogromnym żalu. Nie biorąć odpowiedzialności, że wiążąc się z cudzym męzem, odpowiada za sytuację w której się znalazała. I że jest współwinna także sytuacji dzieci. Może wejść także w kolejną trudną relację z cudzym męzem i poranić się jeszcze bardziej. Ale może też w końcu porozmawiać o swoim życiu z Bogiem. Może wyjść za mąż za porządnego człowieka, który nie ma zobowiązań. Wiele może. Nie wszystko jej posłuży. Człowiek ma wolną wolę.
Z perspektywy osób niewierzących, jest lepiej dla dzieci, by rodzice się rozstali, niż by mieli się stale przy nich kłocić, lub żyć ze sobą na zimno, tylko dla dzieci. Naprawy małżeństwa nie bierze się nawet pod uwagę. Od razu zakłąda się, że taka relacja dzieciom szkodzi. Także wtedy gdy jedno z rodziców się zakocha i chce być w innej relacji, zalecanym wyjściem jest wtedy rozstanie rodziców. Takich rozwiązań nie postrzegamy jako okrutnych dla dzieci, choć tak naprawdę są wygodne przede wszystkim dla dorosłych.
Z perspektywy wiary wychowywanie dzieci w relacji w której rodzice są w związku cudzołożnym nie jest dla dzieci dobre. I w takiej sytaucji, jeśli jedno lub dwoje rodziców jest sakramentalnymi małżonkami innych osób, lepiej jest dla dobra dzieci, by rodzice się rozstali. Takie rozwiązanie postrzegamy jako okrutne, nie postrzegając zarazem jako okrutnych rozwiązań podanych wyżej. Co jest z nami nie tak? (Pisząc "my", mam na mysli takie ogólne społeczne postrzeganie tego co jest normą, prezentowane przez psychilogię, kluturę, miedia, obiegowe opinie)
Z perspektywy wiary ma znaczenie, by rodzice przede wszystkim żyli zgodnie z wiarą. Wtedy po pierwsze uregulują swoją sytuację sakramentalną. Po drugie, żyjąc blisko Boga nie będą się kłócić, lub żyć ze sobą na zimno, bez miłości. Jeśli wejdą w kryzys, z Bożą pomocą wszystko poskładają.
To nie jest tak, że wiara chroni przed trudnymi zdarzeniami. Wszyscy popełniamy błędy. Nawet wierząc, mamy okresy gdy błądzimy, postępujemy po swojemu i bałaganimy. Wierzący nie znaczy idealny, bez grzechu. Jeśli już narobimy w życiu bałaganu innym i sobie, konsekwencje będą. I nie będzie łatwo. Ale z Bożą pomocą można z tego wyjść. Tak by nie dokładać nikomu nowych zranień. I by stare miały szansę się zagoić.