contesempre pisze: ↑14 wrz 2021, 14:42
Ruta, ja nie mówię o wyleczeniu kogoś na siłę tylko o wsparciu w leczeniu. Juz to kiedyś pisałam ale zrobię to jeszcze raz- zamień alkoholizm na białaczkę.
Mąż Triste ma białaczkę.
I co wtedy? Też odejść? Zostawić? Żeby się odbił od dna?
Alkoholizm i uzależnienia są chorobami, ale chorobami o bardzo złożonym przebiegu. Natomiast nie da się zmusić nikogo do leczenia jakiejkolwiek choroby. W przypadku większości chorób uzależnieni chcą się leczyć, choć nie zawsze. W przypadku nałogów uzależnieni na ogół leczyć się nie chcą. I jeśli wszystkie środki zawodzą, a jest krzywda i przemoc, czasem rozwiązaniem jest odizolowanie się bliskich od osoby chorej. Ale nie wycofanie miłości do tej osoby. Ani nie zerwanie więzi małżeńskiej. W tym kontekście zostaw go, znaczy tyle, co "pozwól mu ponosić konsekwencje swoich działań" oraz "postaw granice by ochronić siebie".
contesempre pisze: ↑14 wrz 2021, 14:42
Wiem co piszę, miałam uzależnionego ojca, brata, wujków i sakramentalnego M. I tak, trzeba zrozumieć chorobę a nie odchodzić od chorego.
Przykro mi, że masz tak trudne doświadczenia. Ale według tej wiedzy, którą mam obecnie, na podstawie twoich wpisów mam wrażenie, że masz też mylny obraz tej choroby. Oraz mylny obraz twardej miłości. Zostawić chorego, odizolować się, by nie krzywdził, to nie to samo, co od niego odejść.
contesempre pisze: ↑14 wrz 2021, 14:42
I nie, nie próbuję znaleźć niekonsekwencji w postawie forumowiczów. Po prostu jestem zdumiona tym co przeczytałam. Bo raz piszecie, że trzeba trwać mimo wszystko, wybaczać zdrady, mogą cierpieć pozamałżeńskie dzieci w imię małżeństwa sakramentalnego ale jak pojawia się alkohol to piszecie, zeby odejść. .
Contesempre, pomieszałaś tu wszystko ze wszystkim. Jełsi małzonek jest w kryzysie i jest destrukcyjny, nie ważne czy z powodu zdrady, uzalezniania czy innych powodów, krzywdzona osoba ma prawo a nawet obowiązek stawać w swojej obronie. Jedną z form obrony jest izolacja od skrzywdzonej osoby. Ale nigdy nie jest nią rozwód.
Wybaczenie jest zalecane zawsze i wszędzie, wobec każdego krzywdzącego. I ono służy osobie skrzywdzonej przede wszystkim. Noszenie w sobie poczucia krzywdy i nieprzebaczenia jest bardzo destrukcyjne. Wybaczyć to nie to samo co pojednac się z osobą krzywdzącą. I pojednanie nie zawsze jest możliwe, jełsi drugi nadal chce krzywdzić na przykład. Nad wybaczeniem pracować można zawsze.
NIkt nie twierdzi, że w imię małżeństwa sakramentalnego mogą cierpieć pozamałżeńskie dzieci. Po prostu z perspektywy wiary pozamałżeńskie dzieci są krzywdzone, gdy ich rodzice żyją w relacji niesakramentalnej i ma to głębokie przełożenie na ich dalsze życie, na wzorce jakie otrzymują i na ich zdolnośc do zakładania trwałych rodzin oraz ogólnie na zdolność do relacji.
Generalnie jeśli osoby wierzące cokolwiek w tym względzie zalecają, to raczej by nie powoływac na świat dzieci w nieuporzadkowanych relacjach. A jeśli już się powoła na świat dzieci, to by ponosić za nie odpowiedzialność. Za każde dziecko. Odpowiedzialne rodzicielstwo zaś to dla wierzącej osoby między innymi wychowanie dziecka do świata wartości. Przykładem własnego życia, nie gadaniem.
contesempre pisze: ↑14 wrz 2021, 14:42
A co do - "W tym czasie pracujemy nad sobą, małżonkowi w kryzysie dając spokój. NIe zajmowanie się małżonkiem w kryzysie i zajęcie się sobą jest przejawem miłości."
Tak, masz rację, jak mój sakramentalny M odciął się ode mnie i zajął się sobą, to było już za późno na cokolwiek. A jak dodatkowo ja się odcięłam od niego i nie prowokowałam kontaktu to już "umarł w butach". Takie tam, okazywanie miłości. A później - Pozew, wojna, rozwód. Więc odcięcie się w niczym nie pomogło. Wręcz przeciwnie, dając sygnał "odcinam się, nie obchodzi mnie to, rób co uważasz" i dostanie takiego samego sygnału od drugiej strony, powoduje, że zaczynamy w to wierzyć i faktycznie odchodzimy robiąc co nam się podoba. Według mnie to bzdura, brak kontaktu niczego nie naprawi.
Contesempre, znów z mojego punktu widzenia jest trochę pomieszania w tym co piszesz. Dać spokój to nie to samo, co się odciąć, czy całkowicie zerwać kontakt. Mamy przysięgę małżeńską i ona obowiązuje zawsze. Ma konkretną treść, miłość, wierność i uczciwośc małżeńska. Obowiązuje w kryzysach także.
Mój mąż jest osobą uzależnioną. Izoluję się od niego. Ale nie wycofuję miłości. Wprowadziłam granice, choćby takie jak trzeźwość. Nie wycofuję natomiast miłości do męża. W każdym małżeństwie oznacza to co innego. W naszym oznacza, że wspieram męza w relacji z synem. Że mimo kryzysu nie mówię źle o moim mężu. Że mąż zawsze jest mile widziany w domu. Że gdy mąż wyszedł z kryzysu agresji, otrzymał z powrotem klucze do domu. Że zawsze jest zaproszony na święta i ważne zdarzenia rodzinne. Że zawsze przekazuję mu ważne informacje. Że staram się jak mogę traktowac go z szacunkiem. Że odeszłam od oskarżania męża, i pracuję nad tym, co jest moim udziałem w kryzysie. Że okazuję mojemu mężowi miłość na różne sposoby, także poprzez swoją wierność. Mogłabym pisac jeszcze tak długo.
contesempre pisze: ↑14 wrz 2021, 14:42
P.S. Gdzie ten mój ból, którego dużo i skrywa się pod ironią? Bo nie bardzo potrafię go dostrzec w moich wpisach a tym bardziej go nie odczuwam.
Gdzie dostrzegam twój ból? Zaznaczam, że mogę się mylić i mylnie interpretować to co piszesz. Dostrzegam twój ból w tym co piszesz o niespójności, o tym, że postawa wierności jest bezduszna, bo cierpią pozamałżeńskie dzieci. W tym, że próbujesz wykazać, że postawa wobec alkoholików jest inna i obarczona uprzedzeniami i że tu jakby przysięga małżeńska nie obowiązywała. Próbujesz w moim odbiorze znaleźć jakieś wyłomy i niespójności w postawie wierności małżeństwu.
Myślę, że nie trzeba szukać jakoś intensywnie. W postawie wielu osób takie wyłomy na pewno są. Każdy ma słabsze dni, podczas których myśli na przykład po co ta wierność, czuję się samotnie, marzę o przytuleniu, o drugiej osobie przy porannej kawie, o tej wyjatkowej więzi, także o intymnym wymiarze relacji. To bardzo trudne doświadczenia. Albo takie dni, gdy wraca poczucie żalu, beznadziei. Gdy zaczyna się wewnątrz siebie kwestionować samą ideę wierności małżeństwu.
W takie dni myślę o tym, że o tej wierności uczył nas Jezus. I o tym, by żyć samotnie, jeśli nie da się pojednać z małżonkiem także. I o tym, że każda releacja, także gdy małżonkowie nie żyją razem bęzie cudzołostwem również. W takie dni, gdy mam watpliwości, gdy moje serce odczuwam jako wyjątkowo samotne, zranione, po porostu ufam bardziej Jezusowi, niż sobie.
W tym co piszesz czuję też ból związany z kryzysem w relacji z mężczyzną z którym było się w relacji, z zakończeniem małzeństwa cywilnego. To są bardzo trudne doświadczenia, wspólne nam wszystkim. Także dla soób pozostających w relacjach nieskaramentalnych, czy w małżeństwach, które od strony sakramentalnej okażą się nieistaniejące. Nie da się tak po prostu któregoś dnia powiedzieć, no to finito, teraz będzie już super. Taki ból wraca. I - znów to tylko mój punkt widzenia, nie uważam wcale, że jedyny i niepodważalny - sądzę, że ten ból jest trudny do zagłuszenia. Lepiej go powoli w sobie przepracować.