Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ja właśnie biorę to jak jest, mam niechciejstwo zabiegania czy przymilania się, a myślałam o tym. Po prostu sobie żyję, a czas może coś pokaże lub nie i nic z tym nie zrobię . Pomaga mi modlitwa o pogodę ducha i przypomnienie 12 kroków oraz cały czas terapia i zmiany. Jest jak jest, dla mnie ważne, że ja się pozmieniałam.
burza
Posty: 497
Rejestracja: 29 maja 2018, 22:23
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: burza »

Caliope,rozumiem twoje odczucia i ta niemoc razem mieszkacie niby nic, a jednak kryzys i wycofanie męża . Takim zachowaniem strasznie cię katuje psychicznie.U mnie jest podobnie a jednak inaczej bo w trakcie rozwodu, bo mąż tak chce i wiem dlaczego bo mu się znudziło małżeństwo a co za tym idzie zobowiązanie i odpowiedzialność .Poczuł wolność poprzez towarzystwo bez z obowiązków i trochę kasy i w głowie się przewróciło. A najgorsze że razem mieszkamy a dziecko na to patrzy i jaki obraz ma w głowie nienormalny.Cały czas manipulacja dzieckiem i zarzucanie mi różnych rzeczy przy dziecku ,oczywiście błachych ale on robi z tego problem najwyższej wagi .Np kiedyś zrobiłam na obiad w domu klopsy córce gotowe takie z sieciówki znanej .Tak, bo nie chciało mi się i poszłam na łatwiznę ,to nie znaczy że, nie potrafię gotować nie robię.Jestem w kuchni tyle ile muszę, by zrobić obiad dziecku i sobie ale nie pasjonuje mnie gotowanie.A on jest kucharzem (wcześniej robił to z pasją i smakiem ),niestety od 6 lat już nie gotuje w domu. A gdy już sobie gotuje i córce coś robi to byle jak.To są bzdury ale tak potrafi mnie wpędzić w straszne poczucie winy i tak ze wszystkim jest .I świeża sprawa z wczoraj z bilansem 9 latki trafiłam na lekarkę?dziwną już drugi raz u niej byłam z dzieckiem i zaniepokoiła mnie a ja oczywiści panikara straszna jeśli chodzi o zdrowie.I wysłałam sms do męża i pisze mu co mi tam powiedziała ta lekarka a on tylko skwitował że ja niby u w tej przychodni uwierzyłam przecież zawsze jestem sceptyczna,jeśli chodzi o tą miejscowość i lekarzy ,przecież oni się nie znają. Tak ,chodzę jeszcze prywatnie mam pakiet z pracy do dużego sieciowego centrum medycznego w W-wa.Tak się składa że , już kiedyś byłam u tej lekarki z córką i po jej leczeniu dziecko przestało mi chodzić , a miała wtedy 3 latka po tym jej leczeniu na przeziębienie ze, wylądowałyśmy w szpitalu.Diagnoza mnie tej lekarki wczoraj zmroziła bo w końcu to lekarz.A mąż jak zawsze zero wsparcia z jego strony ze pojedziemy coś zrobimy.A to nie chodziło o mnie, sprawy nasze odkładamy, tu jest nasze dziecko .Niestety on mnie tak nie nawidzi i to wszystko łączy jako jedno.Jeśli na planecie w obecnej chwili byłby maż i ja ludzkość wyginęłaby.Wątpię by to się zmieniło u niego czasem trzeba odłożyć swoją walkę i stanąć po drugiej stronie w słusznej sprawie wspólnej.U mnie niestety jest akcja reakcja i ta diagnoza zaraz zaczęłam szukać po internecie specjalistów by pomóc dziecku a on nic.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

burza pisze: 31 sie 2021, 22:44 Caliope,rozumiem twoje odczucia i ta niemoc razem mieszkacie niby nic, a jednak kryzys i wycofanie męża . Takim zachowaniem strasznie cię katuje psychicznie.U mnie jest podobnie a jednak inaczej bo w trakcie rozwodu, bo mąż tak chce i wiem dlaczego bo mu się znudziło małżeństwo a co za tym idzie zobowiązanie i odpowiedzialność .Poczuł wolność poprzez towarzystwo bez z obowiązków i trochę kasy i w głowie się przewróciło. A najgorsze że razem mieszkamy a dziecko na to patrzy i jaki obraz ma w głowie nienormalny.Cały czas manipulacja dzieckiem i zarzucanie mi różnych rzeczy przy dziecku ,oczywiście błachych ale on robi z tego problem najwyższej wagi .Np kiedyś zrobiłam na obiad w domu klopsy córce gotowe takie z sieciówki znanej .Tak, bo nie chciało mi się i poszłam na łatwiznę ,to nie znaczy że, nie potrafię gotować nie robię.Jestem w kuchni tyle ile muszę, by zrobić obiad dziecku i sobie ale nie pasjonuje mnie gotowanie.A on jest kucharzem (wcześniej robił to z pasją i smakiem ),niestety od 6 lat już nie gotuje w domu. A gdy już sobie gotuje i córce coś robi to byle jak.To są bzdury ale tak potrafi mnie wpędzić w straszne poczucie winy i tak ze wszystkim jest .I świeża sprawa z wczoraj z bilansem 9 latki trafiłam na lekarkę?dziwną już drugi raz u niej byłam z dzieckiem i zaniepokoiła mnie a ja oczywiści panikara straszna jeśli chodzi o zdrowie.I wysłałam sms do męża i pisze mu co mi tam powiedziała ta lekarka a on tylko skwitował że ja niby u w tej przychodni uwierzyłam przecież zawsze jestem sceptyczna,jeśli chodzi o tą miejscowość i lekarzy ,przecież oni się nie znają. Tak ,chodzę jeszcze prywatnie mam pakiet z pracy do dużego sieciowego centrum medycznego w W-wa.Tak się składa że , już kiedyś byłam u tej lekarki z córką i po jej leczeniu dziecko przestało mi chodzić , a miała wtedy 3 latka po tym jej leczeniu na przeziębienie ze, wylądowałyśmy w szpitalu.Diagnoza mnie tej lekarki wczoraj zmroziła bo w końcu to lekarz.A mąż jak zawsze zero wsparcia z jego strony ze pojedziemy coś zrobimy.A to nie chodziło o mnie, sprawy nasze odkładamy, tu jest nasze dziecko .Niestety on mnie tak nie nawidzi i to wszystko łączy jako jedno.Jeśli na planecie w obecnej chwili byłby maż i ja ludzkość wyginęłaby.Wątpię by to się zmieniło u niego czasem trzeba odłożyć swoją walkę i stanąć po drugiej stronie w słusznej sprawie wspólnej.U mnie niestety jest akcja reakcja i ta diagnoza zaraz zaczęłam szukać po internecie specjalistów by pomóc dziecku a on nic.
Czytałam twój wątek burzo, jednak dość inaczej jest u mnie, nie ma kowalskiej, nie było nigdy agresji fizycznej, raz mi się zdarzyło mocno zdenerwować i powiedzieć za dużo. Tak to mąż wszczynał kłótnie, obwiniał, nie pomagał i wiecznie straszył rozwodem. Ja siedziałam cicho, teraz też siedzę, ale jak trzeba się odzywam. Oddałam wszystko Bogu, już w całości, bo jestem spokojna, przestałam żyć z dnia na dzień ze strachu, że mąż odejdzie. 2 lata nie idzie sobie, to może już zostanie, nie wiem, ja tu jestem. Jest mi lżej jak nie analizuję, co i dlaczego, a po prostu żyję.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Na dziś, właśnie próbuję przypomniec sobie coś miłego z mężem i mam w głowie pustkę. Zostały tylko te złe rzeczy, a te dobre odeszły w zapomnienie, 7 lat odeszło. Najbardziej przykre jest to, że przez chorobę i inne przykrości nie pamiętam nic z przeszłości jak syn był mały, zostały mi tylko filmy i zdjęcia oraz poczucie winy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 03 wrz 2021, 15:45 Na dziś, właśnie próbuję przypomniec sobie coś miłego z mężem i mam w głowie pustkę. Zostały tylko te złe rzeczy, a te dobre odeszły w zapomnienie, 7 lat odeszło. Najbardziej przykre jest to, że przez chorobę i inne przykrości nie pamiętam nic z przeszłości jak syn był mały, zostały mi tylko filmy i zdjęcia oraz poczucie winy.
Caliope, pierwsze lata z dzieckiem są zwykle tak obciążające, że w pamięci wielu kobiet zostaje jedynie mgliste poczucie niewyspania i obłędu. Po co mieć poczucie winy za coś za co nie odpowiadasz? Inna sprawa, że nasza pamięć jest bardzo elastyczna. I zależy od naszego nastroju. Dobry humor przywołuje dobre wspomnienia. Smutek, poczucie żalu przywołują wspomnienia trudne. To nie jest tak, że wspomnienia znikają, tylko do jednych mamy łatwiejszy dostęp do innych trudniejszy, albo nawet czasowo zamknięty.

Jest szansa, że gdy się wyśpisz, odpoczniesz, będziesz czuć się zadowolona z życia, przeczytasz jakąś wesołą książkę lub obejrzysz wesołą komedię, to przyjdą i dobre wspomnienia. To co jest dobrym wspomnieniem bywa zaskakujące. Jakiś czas temu przypomniało mi się jak wieszałam ubranka synka i miałam taki pogodny nastrój, i poczułam się zadowolona, że te ubranka takie małe, że mąż niedługo wróci z pracy, że wszystko już zrobione. Pamiętam zapach zimnego powietrza w święta, gdy wietrzyłam pokój i radość ze świąt. Msze Święte. Gwiazdy ze spaceru. Gderanie cioci, która przyjechała do nas w odwiedziny i kazała mężowi przewieszać szafki. Różne nasze głupie wpadki, których mieliśmy sporo, ale z których potrafiliśmy się śmiać. Zapach mojego męża. To, że jak wstawał rano do pracy, to jeszcze jakiś czas pościel była po nim cieplutka. Paskudną grypę, przez którą leżeliśmy jak dwa śledzie przez prawie tydzień. Wizytę z chorym synkiem w szpitalu, gdy okazało się, że trzeba czekać kilka godzin, a my nie wzięliśmy ani picia, ani kanapki, jest ciemna noc i w pobliżu nie działa żaden sklep. Każde z tych wspomnień jest dobrym wspomnieniem, choć są w sumie zwyczajne, a czasem dotyczą sytuacji w których wcale nie było nam do śmiechu.

Caliope, depresja poporodowa, to nie jest coś, co kobieta sobie wybiera i za co odpowiada. I obwinianie się za to, to takie dowalanie sobie. Bez sensu. Przecież mimo tej depresji poradziłaś sobie z opieką nad wcześniaczkiem, i wyciągnęłaś swoje dziecko do zdrowia :) Mąż mimo, że dla niego to także na pewno było trudne, mały wcześniaczek i żona z depresją poprodową, także przy was był, nie wywiał, nie uciekł na kanary z resztkami waszych oszczędności, nie zaczął pić na umór. No i masz już to wszystko za sobą.

Próbowałaś modlitwy wdzięczności? Gdy się modlę, dziękuję Bogu za moją rodzinę, za wszystko i wszystkich których mam, za męża (trudny, ale jest), za rodzinę (jestem mamą i to lubię), za to, że jesteśmy zdrowi, że możemy porozmawiać, pokłócić się, pracować nad sobą, za każdą dobrą chwilę jaką udało się nam spędzić razem i za te trudne chwile także. Oznaczają, że żyjemy i zawsze może być lepiej, no i czegoś się możemy nauczyć. Albo chociaż się wzmocnić.

Natomiast cały bagaż rozczarowań, przykrości, które w sumie są nieuchronną konsekwencją życia z drugim człowiekiem, jakoś tak zanurzam i oczyszczam w morzu wybaczenia, zrozumienia, spojrzenia z dystansem. Czasem też się śmieję. Niektóre żale z perspektywy czasu są śmieszne. Inne nie. Czasem widzę, że okej, mąż mógł się bardziej postarać, ale czasem też widzę, że ja miałam oczekiwania, których nie wyrażałam, albo po prostu maiłam nierealne oczekiwania. Wobec męża i wobec siebie. Ksiądz Dominik Chmielewski opowiadał o swojej rozmowie z narzeczonymi. Najpierw rozmawiał z kobietą. Zapytał ją o oczekiwania wobec męża. Więc usłyszał, że on zawsze przy mnie będzie, że będzimy blisko, będzie mnie wspierał, że będziemy jednoscią, będzie kierował życiem naszej rodziny, będę się czuć przy nim bezpiecznie. I ksiądz bardzo się tym rozbawił - Dziewczyno, ty mówisz o tym tam, chłopaku, co tam stoi? Spójrz ty na niego. Pozbycie się oczekiwań pozwala zacząć się cieszyć tym co jest, zamiast wciąż czekać na coś, co nigdy nie nastąpi.

Czy ty lubisz swojego męża? Ma jakieś cechy, które lubisz? Coś co dla was robi i za co możesz go docenić?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Przez ten kryzys, gdzie naprawdę na początku nie chciałam żyć, bo bardzo kochałam, nie wiem czy go lubię, bo prawie codziennie mnie do siebie zniechęca.Nie wiem za co go docenić, w zeszłym roku mówiłam mu, że doceniam jego pracę, to mnie wyśmiał. Kiedyś miał jakieś dobre cechy, ale zostało tylko to, że ładnie pachnie i jest czysty, to wszystko, bo teraz jakbym go nie znała tak się zmienił. Zajęcie synem to nie powód do doceniania, a może ja nie wiem za co można doceniać mężczyznę który chodzi do pracy, wraca i siada przed komputerem. A może trzeba mu mówić doceniam, że nie poszedłeś sobie jeszcze, nie wiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 03 wrz 2021, 21:21 Przez ten kryzys, gdzie naprawdę na początku nie chciałam żyć, bo bardzo kochałam, nie wiem czy go lubię, bo prawie codziennie mnie do siebie zniechęca.Nie wiem za co go docenić, w zeszłym roku mówiłam mu, że doceniam jego pracę, to mnie wyśmiał. Kiedyś miał jakieś dobre cechy, ale zostało tylko to, że ładnie pachnie i jest czysty, to wszystko, bo teraz jakbym go nie znała tak się zmienił. Zajęcie synem to nie powód do doceniania, a może ja nie wiem za co można doceniać mężczyznę który chodzi do pracy, wraca i siada przed komputerem. A może trzeba mu mówić doceniam, że nie poszedłeś sobie jeszcze, nie wiem.
Caliope, nie mam na myśli mówienia mężowi za co go doceniasz, tylko twoje wewnętrzne nastawienie do męża. Bo jeśli w kryzysie obie strony okopią się na pozycji mój okropny mąż, moja wredna żona, to bardzo trudno o porozumienie. Sądzę, że warto zacząć patrzeć na małżonka, także tego w kryzysie, oczami miłości, wdzięczności, docenienia. Nie po to by wrócił. Dlatego, że jest człowiekiem, Bożym dzieckiem. Bóg kocha naszego męża czy żonę tak jak kocha nas. W kryzysach mamy skłonność do zakłamywania sobie obrazu małżonka. Chodzi o to, by ten obraz urealnić. Nie na siłę szukać czegoś dobrego, ale odnaleźć realne wartości w człowieku, z którym jesteśmy związani. Trudno jest przełamać się do osoby, która ma nas za ostatniego drania i nas nie lubi.

Wiesz, nie musi tu chodzić o wielkie rzeczy. Ja lubię uśmiech mojego męża, lubię patrzeć jak robi coś w co jest zaangażowany, lubię jak opowiada, lubię sposób w jaki patrzy na świat, na ludzi, lubię jego sny, są niesamowite, często bardzo zabawne, lubię trzy dania, które potrafi zrobić tylko mój mąż i jedno ciasto, i lubię wspólnie z mężem gotować, lubię to, że lubi ludzi i ma szacunek i otwartość do każdego człowieka. Lubię sposób w jaki się porusza, to że jest duży i silny. Lubię jego dłonie. Lubię to, że potrafi zrobić każą rzecz w domu, i każdej się nauczyć. I że potrafi też robić bardzo piękne rzeczy. Lubię to, że potrafi być spokojny w trudnych sytuacjach i ten spokój przechodzi na innych. Ludzie wtedy lgną do mojego męża, nie tylko ja, bo czują się przy nim bezpiecznie. Lubię jego poczucie absurdu i to jak go absurdy bawią i że widzi absurd tam, gdzie inni widzą powagę i zaangażowanie. Właśnie ta powaga i zaangażowanie jest dla męża absurdalna. Teraz także mnie to bawi. Lubiłam to, że jeśli ktoś błądził, to mój mąż czasem nawet nic nie mówił, ale się za tego człowieka modlił. Jeśli tak nadal robi, to to lubię, ale nie wiem. Lubię poczucie humoru mojego męża. Lubię jego radość, kiedy mój mąż się cieszy, cieszy się cały świat wokół niego. Lubię taką męską, wspaniałą czułość mojego męża, jaką ma do świata, do ludzi, do zwierząt, do Boga. Tylko mój mąż potrafił powiedzieć do człowieka "heretyku" z taką czułością i zawrzeć w tym zwrocie nadzieję dla tego człowieka. I jeszcze lubię to, że mój mąż nad wieloma rzeczami się zastanawiał, takimi, których inni nawet nie dostrzegali, że jest coś do zastanowienia, bo przyjmowali różne rzeczy za oczywiste, bo ktoś tak ustalił, powiedział. Mój mąż zawsze potrzebował mieć swoje wewnętrzne przekonanie, nic nie było dla niego oczywiste. Ale też potrafił podporządkować się na przykład decyzjom przełożonego, nawet gdy uważał je za absurdalne, nie tracą nic ze swojej godności. I umiał też sprzeciwić się tam, gdzie uważał to za ważne. Mogłabym tak jeszcze długa pisać. Jestem pewna, że choć zestaw cech mojego męża jest wyjątkowy, to da się tak napisać o każdym człowieku, w sensie w każdym odnaleźć zestaw jego wyjątkowych, unikalnych, pięknych cech, które go tworzą.

Mąż, ten mój mąż, posiadający wszystkie te wspaniałe cechy, w kryzysie traktuje mnie zazwyczaj w skali od "nieprzyjemnie" po "raniąco". Co jest poprawą, bo stanem wyjściowym było "agresywnie" i "niszcząco". Rzadko zdarza się odwilż i wtedy jest "z nieznacznie przychylnym nastawieniem". Ale przecież, to wciąż ten sam człowiek. Był czas, gdy serce mojego męża stało się twarde, i cała ta radość życia i czułość zniknęły naprawdę. Ale nadal był do nich zdolny. Myślę, że to ważne, by takiego czułego spojrzenia na małżonka nie zatracić w kryzysie, lub by je odbudować w sobie.

Po pierwsze warto to zrobić po prostu z szacunku do drugiego człowieka. Mąż, nawet w kryzysie, to wciąż człowiek, choć czasem trudno to dostrzec, nawet przy dobrej woli. Ale myślę też, że warto to zrobić z powodów pragmatycznych, skoro chcemy pojednania. Lubię cię, doceniam, widzę w tobie wartość i chcę pojednania jest dość spójne. Nie lubię cię, wkurzasz mnie, uważam cię za drania i chcę się z tobą pojednać rodzi jednak pewien dysonans i nieufność co do intencji i celu takiej oferty. Nie do końca też wtedy wiadomo co ma się zmienić. Pierwsza postawa jest miła, otwarta i zaprasza do zmiany postępowania wobec mnie. Druga postawa jest dość wroga, to skryty komunikat wszystko jest z tobą nie tak, zmień się, żeby mi było dobrze.

A co do doceniania, to mieliśmy możliwość uczestniczyć w pięknych Mszach Świętych u księdza który udzielał nam ślubu. To były Msze dla dzieci, ale zawsze było też krótkie słowo do rodziców, nauka, refleksja. I ksiądz powiedział kiedyś do nas, rodziców, małżonków: wykonujecie jako rodzice i jako małżonkowie ciężką pracę, a taka praca by przynosiła radość, potrzebuje uznania. Nikt jednak ze świata was za tą pracę nie doceni. Doceniajcie więc siebie nawzajem. Codziennie i wytrwale i nigdy nie przestawajcie.
Warto doceniać męża za każdy wkład w życie rodziny, za pracę, za czas dla dziecka, za zrobione zakupy, odkurzony dywan, za uśmiech, za zmęczenie. Nawet, gdy mąż nie docenia. Jest szansa, że z czasem też zacznie. A jak jest dobra atmosfera, zawsze można przecież o tym porozmawiać, wyjaśnić, że się także tego doceniania za swo wkład i pracę potrzebuje.
Janieja
Posty: 151
Rejestracja: 30 cze 2021, 11:04
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Janieja »

Ruto, z ogromną przyjemnością, ale i bólem czytam Twoje wpisy. Moje małżeństwo byłoby najwspanialsze, gdybym miała w głowie i sercu, to, o czym piszesz i co ja teraz myślę i wiem.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ja tak nie potrafię jak ty Ruto, czując codziennie odtrącenie. Ja nie byłam nigdy szczęśliwa, zawsze cierpiałam i nie zmienię tego, bo taką mam drogę od ponad 40 lat. Jak się zakochałam w mężu miał wszystkie dobre cechy, miał je jeszcze w 2019 roku choć wtedy był już okropny, kontrolujący i wymuszając pod groźbą. Teraz nie potrafię nawet wybrać którego męża wolałam, tego starego, czy tego co teraz, chyba żadnego. Jestem za bardzo zmęczona, tylko myślę o tym, że wszystko muszę sama, wszystkie obowiązki które i tak nic nie są warte. Syn poszedł do szkoły i nie mam już czasu dla siebie, o pracy to mogę pomarzyć , bo mnie nie stać na opiekunkę, a do emerytury to ja nawet nie chcę dożyć. Najgorsze są sprawcze słowa które przypominam sobie codziennie- już Cię nie kocham, byłem z Tobą z litości. Muszę je codziennie uszanować i myśleć, że nic z tym nie zrobię. Mam dalej często poczucie winy, że nie mogłam nic zrobić w szpitalu by syn urodził się zdrowy. Tak już będzie zawsze, żadna terapia tego nie zmieni.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Janieja pisze: 04 wrz 2021, 8:49 Ruto, z ogromną przyjemnością, ale i bólem czytam Twoje wpisy. Moje małżeństwo byłoby najwspanialsze, gdybym miała w głowie i sercu, to, o czym piszesz i co ja teraz myślę i wiem.
Mam podobnie...Mimo, że bardzo kochałam męża, że zależało mi na naszym małżeństwie, na mężu i byłam pewna, że nasze małżeństwo jest na całe życie, to wielu rzeczy w małżeństwie nie potrafiłam, nie wiedziałam, a tego co wiedziałam, czułam, często nie potrafiłam mężowi przekazać. Za to funkcjonowałam coraz trudniej, dla siebie i dla męża, coraz głębiej wchodząc we współuzależnienie i kompletnie nie wiedząc, jak funkcjonować z chorobą meżą, uzależnieniem. Uczę się teraz.

Wierzę, że wciąż mamy szansę na odbudowę naszej relacji. Bo małżeństwa odbudowywać nie trzeba. Ono po prostu jest w sercu Boga, w moim sercu i w sercu męża. W sumie mając jedno ciało, mamy jedno serce, więc nasze małżeństwo jest obecne w naszym wspólnym, małżeńskim sercu. Trwałe i nierozerwalne. Każdy małżonek ma szansę na tą prawdę o małżeństwie się otworzyć i odnaleźć w sobie odwagę do życia w prawdzie. To jedna z wielu łask płynących z sakramentu małżeństwa.

W każdej chwili możemy zacząć żyć tym, co mamy w głowach, sercach, czego się dowiadujemy. I nie trzeba oglądać się na męża, czy żonę. Jeśli zobaczą w tym wartość, radość, prawdę, sami do nas dołączą. Bardzo to lubię u Pana Boga. Że każdy dzień może być tym nowym dniem, w którym wszystko zaczyna się od nowa. Że grzechy mogą zostać zapomniane, że trudna przeszłość może stać się dosłownie przeszłością, że tak łatwo można przejść z ciemności do światłości.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Oczywiście prościej to napisać niż zrobić, ale mi tam - napiszę.
Czytałaś książkę Evy Zurhorst „Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz”?
Jeśli nie, to mimo grafomańskiego wg mnie języka - warto.

Sedno, jest w tobie Caliope.
To co i jak robi twój mąż, jak się zachowuje, jak cię traktuje itd. o ile trudno by było obojętne, jest drugorzędną kwestią...gdy sama siebie kochasz, gdy jesteś świadoma swej siły (i słabości), swej wartości. Bo tego nie kreuje (a przynajmniej nie warto by tak było) postawa czy opinia osób trzecich.
Poza tym przebija mi się też kwestia wybaczenia, głównie (ale nie tylko) sobie.
Rozeznania gdzie się zaczynał a gdzie kończył, obiektywnie, twój udział w zdarzeniach które w tobie wciąż siedzą, w przeróżnych obszarach.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

No wlasnie, nawet psycholog nie jest w stanie mi pomóc w tym co czuję. Widząc mego syna jak umierał mi na rękach, nie jestem w stanie sobie wybaczyć ,choć nie miałam na to kompletnie wpływu, w szpitalu byłam sama, nikt mną się nie interesował. Nie mogłam decydować o sobie jak wypracowałam na terapii, brać za siebie odpowiedzialności, ta bezsilność, że nic nie zrobię, nigdzie sama nie wyjdę, nic nie zrobię ,bo nikt mi nie pomoże i nie wesprze,doprowadziło mnie do depresji. Błędy w małżeństwie wybaczyłam sobie i mężowi, ale za dziecko nie potrafię sobie wybaczyć. Muszę z tym żyć i codziennie mówić sobie dobre rzeczy, że jestem dobrym człowiekiem który tyle rzeczy robi dla syna by był zdrowy i jestem z tego dumna. Tylko i tak wszystko wraca. Często mam myśli, że nie powinnam mieć dziecka, wiązać się węzłem małżeńskim, a być sama w zgodzie ze sobą i nie myśleć, że przez to że bede miala rodzinę, matka mnie w końcu zauważy.
burza
Posty: 497
Rejestracja: 29 maja 2018, 22:23
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: burza »

Ja też, doświadczyłam dużo złego od swojego męża w ciągu tych 6 lat, ale mimo wszystko zawsze go kochałam i doceniałam . Choć ,wtedy też i nienawidziłam i mimo jego różnych złych rzeczy w stosunku do mnie a pomimo wszystko w sercu dalej go kocham. To mój wybór i mojego męża że,zostaliśmy małżeństwem.Wcześniej byliśmy szczęśliwym małżeństwem aż ,wszystko się posypało. Doceniałam to że, mój mąż wszytko potrafił w domu sam zrobić ,nigdy żaden fachowiec nie musiał do nas przychodzić ,kiedy wykończaliśmy dom eh.Teraz ja ,ze wszystkim muszę sama sobie radzić i wzywać fachowców jak coś się w domu zepsuje mimo że ,mąż też, mieszka ale zupełnie go to nie interesuje.Natomiast w sercu moim, nie ma już do niego nienawiści ,na pewno czasem jest mi przykro i czuje się bezradna ale to przechodzi bo nie mam wyjścia .Teraz jest jak jest i tyle...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Już wiem czym mogę doceniać, właśnie czynami nie słowami, choć są ogromnie sprawcze i to bardziej w negatywny sposób. Doceniam męża, dając mu odpocząć po pracy, dając mu przestrzeń, nie ufam mu, ale lubię jako kolegę z którym można porozmawiać nie o mnie, nie o nas, a o byle czym. Poza tym boję się na niego patrzeć i myśleć o nim jak o mężczyźnie bo nie chcę być upokorzona, rozczarowana, a nie jest mi obojętny i to boli.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 04 wrz 2021, 11:09 Ja tak nie potrafię jak ty Ruto, czując codziennie odtrącenie. Ja nie byłam nigdy szczęśliwa, zawsze cierpiałam i nie zmienię tego, bo taką mam drogę od ponad 40 lat. Jak się zakochałam w mężu miał wszystkie dobre cechy, miał je jeszcze w 2019 roku choć wtedy był już okropny, kontrolujący i wymuszając pod groźbą. Teraz nie potrafię nawet wybrać którego męża wolałam, tego starego, czy tego co teraz, chyba żadnego. Jestem za bardzo zmęczona, tylko myślę o tym, że wszystko muszę sama, wszystkie obowiązki które i tak nic nie są warte. Syn poszedł do szkoły i nie mam już czasu dla siebie, o pracy to mogę pomarzyć , bo mnie nie stać na opiekunkę, a do emerytury to ja nawet nie chcę dożyć. Najgorsze są sprawcze słowa które przypominam sobie codziennie- już Cię nie kocham, byłem z Tobą z litości. Muszę je codziennie uszanować i myśleć, że nic z tym nie zrobię. Mam dalej często poczucie winy, że nie mogłam nic zrobić w szpitalu by syn urodził się zdrowy. Tak już będzie zawsze, żadna terapia tego nie zmieni.
Caliope,
znów masz dołek i czarnowidzenie. Czy jesteś w kontakcie z lekarzem, by w porę wykryć nawrót depresji? Raz na jakiś czas w twoich wpisach pojawiają się fragmenty, które mnie bardzo niepokoją, o depresji, o braku nadziei, o tym, że nie chcesz żyć, czy jak teraz, że nie chcesz żyć długo. Rozmawiasz o tym z terapeutką?
Zastanawiam się też od jakiegoś czasu, czy nie jesteś w innym nawrocie. Nie potraktuj tego jako oskarżenia, podejrzenia, ale jako wyraz troski. Nawrót, o ile już wiem nie zawsze przejawia się od razu w powrocie do używania substancji. Ale czasem przejawia się w zrobieniu sobie emocjonalnego "minus dziesięć". Albo "minus sto". Przychodzi wtedy taki dzień, gdy jest tak źle, że zostaje już tylko opuścić stan trzeźwości. Masz kontakt z AA, z jakąś grupą wsparcia? Prowadzisz dzienniczek uczuć? Masz jakiś sposób zapobiegania nawrotom, system wczesnego ostrzegania? Wiesz, ja tez jestem zagrożona nawrotem - współuzaleznienia. Potrzebuję czujności. To się dzieje czasem bardzo szybko. I do tego zaliczam póki co nawroty nikotynizmu. Bardzo to upokarzające. Ale się nie poddaję. Taki nasz los, by stale mieć w sobie pokorę i wiedzę o tym, jak łatwo możemy upaść.

Czuję, że cierpisz, to jest bardzo widoczne w tym co piszesz. I wiem, że twoje cierpienie jest realne. Właśnie dlatego warto byś poszukała w tym pomocy. Może terapeutka nie spełnia już swojego zadania i czas na zmiany?

Jeśli masz siły, postaraj się popatrzeć na to, że szklanka jednak jest do połowy pełna.

Syn poszedł do szkoły, więc czas, kiedy syn jest w szkole masz dla siebie. Zawsze to parę godzin z dnia. Możesz iść na spacer, możesz iść na Adorację, możesz się umówić na spotkanie z kimś. Posiedzieć w kawiarni i wypić kawę. Buzię na słonko wystawić. Nie musisz iść do pracy. Skoro do tej pory mąż was utrzymuje i daje z tym radę, to da radę jeszcze przez jakiś czas. Nie wiem skąd powszechny pomysł, że etatowa praca ma uszczęśliwić i doprowadzić do porządku kobietę, która jest w trudnej sytuacji małżeńskiej i macierzyńskiej. Skoro bieżące obowiązki są problemem, to większa ich ilość raczej nie pomoże.

Skąd w tobie poczucie winy za wcześniactwo twojego synka? Mój maleńki urodził się zupełnie maleńki, wcześniaczek, bez bródki, bez rzęs, bez brwi. Chudziutki malutki kurczaczek. Trzeba było zawijać na nim ubranka dla wcześniaczków, bo były za duże. Wszystko szło w ciąży dobrze, ja miałam problemy zdrowotne, ale takie, które nie szkodzą dziecku, aż przyplątał się jakiś wirus, który u kobiet we wczesnej ciąży powoduje poronienia, a na późniejszych etapach ciąży przedwczesny poród. Byłam zupełnie bezsilna. Gdy już bylam w stanie wstać sama, po bardzo źle i na szybko przeprowadzonej cesarce, dzieliłam czas między synka, ściąganie pokarmu, a odwiedziny w szpitalnej kaplicy. Pierwsze doby nie mieliśmy żadnej pewności czy synek przeżyje. Potem były wylewy okołoporodowe. Na szczęście nie totalne. Ten mały kurczaczek bardzo chciał żyć. Twój synek też. Niesamowita jest ta siła życia. Teraz te kurczaczki są w szkole. Pokonały przy naszym wsparciu tyle trudności, to przecież piękne widzieć, jak się rozwija życie, ile jest w tym życiu wytrwałości, jak wszystko w dziecku dąży do zdrowienia, do życia w pełni. Jasne, wiele ograniczeń zostaje, ale one niczego nie wykluczają. O co tu mieć wyrzuty sumienia? Że przyjęłyśmy i przekazałyśmy życie? Caliope, przecież to napiękniejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłaś. Powód do radości, dumy. Żadne sukcesy zawodowe, doktoraty, nic, zupełnie nic się nie może z tym mierzyć.

Mąż powiedział, już cię nie kocham. Byłem z litości. Rozumiem jak bardzo to rani. Mój mąż także mi powiedział, że już mnie nie kocha i że odchodzi. Czułam się wtedy jakby mnie bił tymi słowami jakby pięściami po brzuchu. A potem zachowywał się wobec mnie przez długi czas z nienawiścią. I ja myślę, że mąż był w tych emocjach szczery. Mąż mnie na poziuomie emocji wcale nie kochał, i był czas gdy mocno i głęboko mnie nienawidził. To są emocje. Są zmienne. Nie mam pojęcia jaki jest obecnie stan uczuć mojego męża do mnie. Nie pytam, mąz nie mówi. Czasem są jakieś sentymenty, to wiem. Ale jeszcze bardziej ranią, bo po takich przebłyskach ja zostaję ponownie zraniona w chwili, gdy jestem otwarta i bezbronna. Ale i tak przecież wszystkie te emocje i kocham i nienawidzę nie mają za wiele wspólnego z miłością.

Po co wciąz rozpamiętywać słowa, które ranią. Wybaczyłam. Nauczyłam się ofiarowywać to cierpienie które ktoś mi zadał, na rzecz tej osoby, która mnie zraniła. I teraz tak robię. Czasem to cierpienie jest wtedy zabierane, a czasem trwa - ale nauczyłam się je w sobie mieścić i przyjmować. Najdziwniejszym moim odkryciem było, że cierpienie nie wyklucza radości. Kiedyś sądziłam, że na jednym biegunie jest cierpienie, na drugim radość. A one mogą doskonale współistnieć w tym samym człowieku, w tym samym czasie.

Czasem też w małżeństwie warto nie patrzeć na słowa, ani na emocje. Lepiej popatrzeć na czyny. Przecież mąż nadal z wami jest, pracuje dla rodziny, na wasze utrzymanie. Spędza czas z synem. Okej macie kryzys małżeński, nie jest więc najmilszym mężem. Ale pewnie on mógłby to samo powiedzieć o tobie, nie jesteś w kryzysie najmilszą żoną. Nikt w kryzysie nie jest dobrą żoną, czy dobrym mężem. Zwykle jestesmy dla siebie okropni i koszmarni. Gdyby tak nie było, nie byłoby kryzysów. Kryzysy mijają.

Wiem, że w twoim życiu podobnie jak w moim było mnóstwo cierpienia i to niezawinionego. Żadne dziecko nie odpowiada za przemoc której doświadcza. Za to latami każde takie dziecko ponosi skutki tej przemocy, także w swoich relacjach. Moje zdrowienie w dużej mierze następuje dzięki przyjęciu tego cierpienia. Bardzo pomaga mi praca z wybaczaniem. Ofiarowaniem siebie za tych, co krzywdzili.

Caliope, może póki jest żle, wróć do ABC. Jak ty śpisz, odżywiasz się, ile spędzasz na słońcu? Jak twoja waga, sprawność? Czy możesz mieć jakieś niedobory? Moja pani doktor, psychiatra, gdy byłam w głębokim dole, nauczyła mnie, że to pierwsze o co nalezy zdabać. Regulacja snu, uzupełenienie niedoborów, słońce i ruch. Fizyczna odbudowa pomaga znaleźć siły na odbudowę psychiczną. Zmiany w życiu, podjęcie pracy, jakieś kroki w relacjach to dopiero jak my jesteśmy już stabilni. Najpierw ratownik, potem reszta.
ODPOWIEDZ