1,5 roku kryzysu

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Ruta »

ozeasz pisze: 04 wrz 2020, 17:46
Ruta pisze: 02 wrz 2020, 3:00 Separacja od małżonka stosującego przemoc jest jedyną skuteczną formą obrony, jeśli nie działa izolacja i nie wchodzenie w sytuacje prowadzące do przemocy.
Ruto ton Twej wypowiedzi,tej tu (choć w innych Twoich postach też to zauważam), odbieram jako autorytarny..tego rodzaju sformułowania mnie odrzucają i automatycznie budzi się we mnie sprzeciw wobec takiego zero jedynkowego opisu zjawiska takiego czy innego. Stawiają one interlokutora w sytuacji albo bezrefleksyjnej zgody, albo buntu, bo forma nie daje możliwości dialogu, nie wiem czy to zauważasz, celowo czy nieświadomie stosujesz? Ja mam inne doświadczenia... ze sobą i nie tylko.
Wiem niestety, że często komunikuję się w sposób, który ma wkurzyć osobę do której kieruję komunikat i celowo choć nie zawsze świadomie jestem konfrontacyjna. Pracuję nad tym. Nie jest tak, że nie umiem inaczej. Wobec osób, które odbieram jako zranione, pogubione, krzywdzone staram się być wspierająca i empatyczna i zwykle mi się to udaje. Potrafię także być szczera i mimo to nadal empatyczna.
Tym razem jednak wcale nie miałam zamiaru wywoływać takiego odbioru. Naprawdę uważam tak, jak napisałam. Gdy ktoś stosuje wobec ciebie przemoc i miękkie sposoby nie przynoszą efektu, wszystkie podjęte środki i terapie nie przynoszą efektu, najlepszą drogą jest izolacja.
Nie bardzo widzę inne rozwiązanie sytuacji, gdy osoba stosująca przemoc wini ofiarę za to, że ją stosuje (wkurzyłaś mnie, z tobą się nie da inaczej), neguje, że stosuje przemoc, stosuje przemoc instrumentalnie, by zmusić ofiarę do podporządkowania, a nawet gdy po prostu nie umie inaczej zachowywać się w relacji z drugim człowiekiem, ale nie robi nic by to zmienić.
Zresztą często osoby stosujące przemoc wobec bliskich potrafią nad sobą panować i komunikować się inaczej w relacjach z tymi, których postrzegają jako silniejszych lub stojących od nich wyżej w hierarchii, np. wobec szefa, dużego mężczyzny na ulicy, osoby od której zależy ich kariera - zatem jednak potrafią nie stosować przemocy i nad sobą panować. Nawet w sytuacjach gdy są "prowokowani" i nie wszystko idzie po ich myśli.
Mój mąż, który często miał ataki agresji, w których niszczył różne rzeczy, nigdy nie zniszczył nic co należało do niego, zawsze były to rzeczy innych osób, moje, dziecka. Daje mi to sporo do myślenia, na ile były to autentyczne ataki szału, a na ile jednak celowe używanie przemocy by mnie sterroryzować.

Natomiast wracając do mojej niezbyt miłej w odbiorze komunikacji, to w komunikacji z tymi mężczyznami, których odbieram jako skłonnych do przemocy, przekonanych o swojej wyższości wobec kobiet, automatycznie przechodzę na tryb konfrontacyjny. Nie umiem w nich dostrzec tego, o czym piszesz: pogubienia, wyrzutów sumienia z powodu stosowanej przemocy, przerażenia, że ją stosują. Odpalam się jeszcze bardziej gdy stosujący przemoc pisze że ją stosuje, jednocześnie twierdząc, że ma dobre intencje, że to nie jego wina, że ma prawo lub w inny sposób się usprawiedliwia. Tak samo konfrontacyjna jestem wobec osób niezależnie od płci, które przemoc usprawiedliwiają.
Myślę też, że takich osób jak ty, które stosują przemoc i są tym przerażone jest mniejszość. I nadal samo przerażenie nie usprawiedliwia dalszej przemocy. Najlepiej aby wtedy to sprawca sam się odizolował, dopóki nie upora się ze swoim problemem. Jednak większość sprawców tego nie robi, więc inicjatywa do odizolowania się pozostaje po stronie osoby, która przemocy doświadcza. Póki co empatię mam tylko dla osób, które są krzywdzone. Rozumiem, że sprawcy też są dziećmi bożymi, że być może cierpią, sami zostali skrzywdzeni. Jednak nie wszystkie ofiary stają się sprawcami. Znam mnóstwo bardzo głęboko poranionych osób, które tym bardziej rozwijają empatię i robią wszystko by być jak najbardziej kochającymi i łagodnymi. Jeśli więc ktoś cierpi i pozostaje sprawcą - nadal uważam, że rozwiązaniem jest izolacja. Ofiara jest zbyt słaba by udzielić takiej osobie pomocy. Nikt na tym nie zyska, że przemoc będzie się rozwijać, ani ofiara, ani sprawca tym bardziej.

Co do mojej komunikacji - zamierzam się poprawić. Wkurzanie jest formą zemsty. Wkurzenie np. mężczyzny, który nie płaci alimentów nic nie zmieni, nawet jeśli przez chwilę będę mieć satysfakcję, że się wkurzył. Inna sprawa, że samo nazwanie rzeczy po imieniu już jest problemem i jest odbierane jako atak. Zresztą zauważałam, że ci co stosują przemoc lub mają fałszywe ego i swoje rojenia o niższości kobiet, są wewnątrz bardzo niepewni. I mają słabą psychikę. Co w sumie tłumaczy, dlaczego dają sobie prawo do krzywdzenia słabszych od siebie. Na ring z kimś mocniejszym nie wyjdą.
ozeasz pisze: 04 wrz 2020, 17:46 Pisząc fannyprice nie miałem na celu "poklepywać Jej męża po plecach" a bardziej wskazać że przyczyny tych sytuacji mogą mieć źródło w pierwotnych rodzinach (wychowaniu, nawet nieświadomym naśladowaniu), temperamentach, "docieraniu się", wzajemnej komunikacji, obustronnego niekontrolowania negatywnych emocji, choćby wzajemnego obwiniania, oceniania co łatwo prowadzi do ekalacji, .. tyle mogę powiedzieć z własnego doświadczenia.
Pozdrawiam serdecznie.
No i tu wracamy do kwestii czy przyczyna stosowania przemocy ma znaczenie. Żona to nie terapeuta. Nawet profesjonalnym terapeutom etyka zawodowa zabrania prowadzenia terapii osób bliskich. Żona nie jest właściwą osobą by diagnozować męża. Jeśli ktoś mnie wyzywa, sprawia, że się boję, że czuję się zastraszona, że we własnym domu boję się oddychać, że nigdy nie wiem, co mnie spotka, czy jakieś moje zachowanie nie wywoła kolejnej agresji, jeśli ktoś neguje to co robię, myślę, mówię, odbiera mi prawo do swobodnego wyrażania moich potrzeb, myśli, odczuć - to się izoluję. Niezależnie od powodu dla którego ta osoba to robi. Powody niech przeanalizuje z terapeutą, jeśli dojdzie kiedyś do tego, że uzna swój problem.
Nie widzę i nie znam gorszej formy przemocy niż przemoc wobec ciężarnej kobiety. Jest to też ogromna przemoc wobec bezbronnego dziecka, które przeżywa choć nieświadomie wszystkie te złe rzeczy razem ze swoją mamą. Ciąża to stan błogosławiony, święty, w którym każda kobieta zasługuje na ochronę, wsparcie, miłość, troskę, opiekę.
Nie mam za grosz empatii dla kogoś, kto taką kobietę krzywdzi. Nie uznaję kary śmierci, ale parę miesięcy w zimnych ciemnych lochach o wodzie i chlebie, chłosta lub dyby byłyby dobrą motywacją do zmiany postępowania i przestrodze dla wszystkich, gdzie są granice, których lepiej nie przekraczać. I naprawdę średnio interesuje mnie, czy ta osoba miała trudne dzieciństwo, traumatyczne przeżycia, czy sama doświadczyła przemocy. Wielu innych ludzi także - i nie czyni to z nich sprawców.

Funnyprice, co u ciebie? Jesteś obecna w mojej modlitwie. Dziś wstawiam się za tobą i maleństwem u Świętej Rodziny.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Nirwanna »

Ruta pisze: 04 wrz 2020, 22:39 Myślę też, że takich osób jak ty, które stosują przemoc i są tym przerażone jest mniejszość.
Drobna poprawka. Z tego co wyczytałam, ozeasz pisał, że stosował przemoc. W czasie przeszłym. Ta przeszłość jest już zamknięta. Sądzę, że to istotne w odbiorze jego pisania obecnie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
rose
Posty: 136
Rejestracja: 14 mar 2020, 11:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: rose »

Ruta pisze: 04 wrz 2020, 22:39 Nie widzę i nie znam gorszej formy przemocy niż przemoc wobec ciężarnej kobiety. Jest to też ogromna przemoc wobec bezbronnego dziecka, które przeżywa choć nieświadomie wszystkie te złe rzeczy razem ze swoją mamą. Ciąża to stan błogosławiony, święty, w którym każda kobieta zasługuje na ochronę, wsparcie, miłość, troskę, opiekę.
Funnyprice moim zdaniem to co napisała Ruta, w szegolnosci fragment który cytuje to jest kwestia do głębszego zastanowienia. Czytam Twój wątek i zdaje sobie sprawę że jesteś w bardzo ciężkim położeniu. Na jednej szali są próby ratowania małżeństwa, na drugiej zdrowie Twoje i Maluszka. Funnyprice wyobrażam sobie co czujesz, wiem jak bardzo boli myśl że dziecko może (co oczywiście u Ciebie nie jest przesadzone) wychowywać się w niepełnej rodzinie. Ale na chwilę obecną izolacja wydaje się być dobrym rozwiązaniem, zresztą z tego co kojarzę to był czas kiedy z mężem nie mieszkaliście razem. Jak wspominasz tamte dni z perspektywy czasu? Która opcja bardziej chroni Ciebie? W której sytuacji czułaś się spokojniejsza?

Napisze kilka słów o moich dzieciach, bo jak to wszystko analizuje to przebieg ciąży na prawdę determinuje charakter dziecka. Moja pierwsza ciaze przeżywałam w dużym stresie - bylam młoda, jeszcze na studiach, do tego dochodziły problemy finansowe. Na prawdę dużo, dużo stresów o których nie będę się rozpisywała. Druga ciąża całkiem inna od pierwszej, spokojna, szczęśliwa bez większych problemów. Teraz jak patrzę na nie to widzę ta różnice, mlodsza córka to jest taki wesoły promyczek, starsza jest bardzo inteligentna ale bywa zdystansowana, bardzo trudno przychodzi jej otwarcie się nawet przede mną. Jest w niej jakieś głębokie zranienie, które wychodzi w sytuacjach kryzysowych.
W tym roku byłam po raz trzeci w ciąży i tu ciągle mam wyrzuty sumienia, że nie umiałam ochronić mojego dziecka (poroniłam, ponoć takie sytuacje się zdarzają i nie mamy na to wpływu). Ale to uklocie w sercu na myśl o tym już chyba zawsze zostanie ze mną. Nie umiałam postawić sobie! granic, prowokowałam kłótnie, wypominalam zdradę. Narazalam siebie i dziecko na ogromny stres. Czy gdybym postawiła granice udałoby się uratować moje dziecko? Tego się już nie dowiem ale pewnie sumienie by tak nie gryzlo.

Funnyprice, spróbuj postawić granice. Ja wierzę że mąż dołączy do Ciebie w odpowiednim czasie. Ale teraz jest czas żebyś zadbała o siebie i o Wasze dziecko. Przytulam Kochana
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 05 wrz 2020, 6:27
Ruta pisze: 04 wrz 2020, 22:39 Myślę też, że takich osób jak ty, które stosują przemoc i są tym przerażone jest mniejszość.
Drobna poprawka. Z tego co wyczytałam, ozeasz pisał, że stosował przemoc. W czasie przeszłym. Ta przeszłość jest już zamknięta. Sądzę, że to istotne w odbiorze jego pisania obecnie.
Ozeaszu przepraszam. Nirwanno dziękuję za zwrócenie mojej uwagi.
Nie było moim zamiarem sugerować, Ozeaszu, że stosujesz przemoc. Chodziło mi o to, że niewiele osób które stosują przemoc żałuje tego już w momencie kiedy to robi. Stąd czas teraźniejszy. Efekt wyszedł jednak fatalny. Proszę Ozeaszu przyjmij moje przeprosiny.
Chcę ci także Ozeaszu podziękować. Uczę się rozmawiając z Tobą zupełnie nowych rzeczy o sobie. Dziękuję za to, że dzielisz się swoim doświadczeniem i że wykazujesz wobec mnie cierpliwość.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: ozeasz »

Ruta pisze: 05 wrz 2020, 11:07
Nirwanna pisze: 05 wrz 2020, 6:27
Ruta pisze: 04 wrz 2020, 22:39 Myślę też, że takich osób jak ty, które stosują przemoc i są tym przerażone jest mniejszość.
Drobna poprawka. Z tego co wyczytałam, ozeasz pisał, że stosował przemoc. W czasie przeszłym. Ta przeszłość jest już zamknięta. Sądzę, że to istotne w odbiorze jego pisania obecnie.
Ozeaszu przepraszam. Nirwanno dziękuję za zwrócenie mojej uwagi.
Nie było moim zamiarem sugerować, Ozeaszu, że stosujesz przemoc. Chodziło mi o to, że niewiele osób które stosują przemoc żałuje tego już w momencie kiedy to robi. Stąd czas teraźniejszy. Efekt wyszedł jednak fatalny. Proszę Ozeaszu przyjmij moje przeprosiny.
Chcę ci także Ozeaszu podziękować. Uczę się rozmawiając z Tobą zupełnie nowych rzeczy o sobie. Dziękuję za to, że dzielisz się swoim doświadczeniem i że wykazujesz wobec mnie cierpliwość.
Ruto ok rozumiem że miałaś inne intencje, doprecyzuje, raz - nic się nie stało, ja stosowałem przemoc, nie wiem czy nadal tego nie robię w obszarze który mi nie jest dotąd znany? Dopuszczam do siebie taką myśl, motywują mnie do dziś m.in. te słowa, które wierzę w to, "położył mi" na sercu Jezus którego w tamtym czasie ( ponad 20 lat temu) zaprosiłem do swojego życia:
Pan Bóg Mnie obdarzył
językiem wymownym,
bym umiał przyjść z pomocą
strudzonemu, przez słowo krzepiące.
Każdego rana pobudza me ucho,
bym słuchał jak uczniowie. Iz 50,4
Do dziś nie czuję że to osiągnąłem, wierzę w to że do tego mnie Pan powołał, powołuje i to staram się czynić, tak jak i staram się słuchać tych którzy doświadczali podobnych przeżyć, tym mogę się podzielić, bo to moje..

Dwa - ja nie żałowałem swojej przemocy w momencie jej popełniania, albowiem wtedy byłem w stanie bardzo dużego pobudzenia emocjonalnego i jak mi powiedziała terapeutka podczas terapii, kiedy uświadamiałem sobie stan tego mocnego pobudzenia to i tak już wtedy nie miałem na to wpływu, jak z kipiącym mlekiem, kiedy wyłączysz palnik trochę później, widząc kożuch unoszący się w górę, nie zatrzymasz procesu w tej fazie, żeby go zatrzymać trzeba zadziałać z wyprzedzeniem, ażeby to zrobić trzeba mieć dobry kontakt z własnymi emocjami, rozpoznać je i dopiero wtedy można podjąć działanie.

Rosenberg zatrząsł trochę moimi filarami świata znanego na co dzień, dziś mierzę się z jego wizją religii, zasad, ocen, osądów jako katalizatora przemocy, w Twoich postach odnajduje takie słowa, pojęcia, sformułowania które w jego rozumieniu są przemocotwórcze.

Jednym z takich elementów są tzw. wielkie kwantyfikatory..nie wiem czy to widzisz?

Kiedy przeczytałem że nie jesteś uprawniona do leczenia męża...zrobiło mi się przykro czytając to, czuję w sobie że mam potrzebę wzajemnej troski i opieki, czuję że to jest jedna z cech sakramentu małżeństwa(tak pomyślałem sobie teraz, a może sakrament małżeństwa ze swoją mocą daną od Boga, ma za zadanie przełamywać ludzkie bariery i być jak sama nazwa wskazuje widzialnym znakiem niewidzialnej łaski?), ja od czasu kiedy poznałem żonę widzę, poznaję jak trudna jest Jej historia, przeszłość z którą do dzisiaj nie zmierzyła się, jak wielki ma ona wpływ na Jej percepcję, pragnę Jej pomóc ze wszystkich sił, a terapeutka z którą mam do dzisiaj kontakt sporadyczny niejako potwierdziła ten kierunek, powiedziała kiedyś: żona przyjęła na siebie to jarzmo przemocy i pomogła ci z tego wyjść, może być tak, że ty dzięki swoim cechom oraz swoją postawą-cierpliwości, ofiarności, przede wszystkim bezinteresownej miłości pomożesz Jej wyjść z tego w czym ugrzęzła ?
W tym mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, abym był ambasadorem Twojej miłości, Twoimi rękoma, ustami...tam gdzie zostałem posłany, w małżeństwie, rodzinie, środowisku życia.....
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: ozeasz »

Ruta pisze: 04 wrz 2020, 22:39 Nie mam za grosz empatii dla kogoś, kto taką kobietę krzywdzi. Nie uznaję kary śmierci, ale parę miesięcy w zimnych ciemnych lochach o wodzie i chlebie, chłosta lub dyby byłyby dobrą motywacją do zmiany postępowania i przestrodze dla wszystkich, gdzie są granice, których lepiej nie przekraczać. I naprawdę średnio interesuje mnie, czy ta osoba miała trudne dzieciństwo, traumatyczne przeżycia, czy sama doświadczyła przemocy. Wielu innych ludzi także - i nie czyni to z nich sprawców.
Słuchałem kiedyś Jakimowicza na rekolekcjach, opowiadał o chłopaku, koledze który kogoś pobił w szkole i został chyba wydalony, łatka została i jakże się zdziwił kiedy zobaczył go w stroju zakonnym, okazało się że to ojciec Augustyn Pelanowski, kiedy wysłuchał historii kolegi wyszło na to że jego ojciec bił go często, wyżywał się na nim, dalej historia wyglądała tak że ojciec O.Augustyna , przesiedział chyba w sowiecki więzieniu gdzie był maltretowany...im dłużej żyję tym mniej mam odwagi by kogoś osądzać.

Był kiedyś chłopiec który miał ok 6 lat, ojciec posłał go po chleb ale on kupił sobie paczkę gum rozpuszczalnych które tak bardzo lubił, nie przeliczył dokładnie pieniędzy, brakło mu na chleb..kiedy przyszedł do domu rozwścieczony ojciec zaczął go szarpać i popchnął na meble,
Pech chciał że chłopak uderzył głową w kant mebla, pojawiło się duże rozcięcie, polała się krew, ojciec zakrwawionemu chłopcu kazał usiąść przed lustrem i czekać na matkę, kazał przemyśleć co złego zrobił...
Innym razem okazało się że dostał ocenę niedostateczną z matematyki..znów ojciec okazał swą wściekłość i kazał robić zadanie, po kilku minutach przyszedł pytając czy zrobił, kiedy ten odparł że nie, usłyszał: chodź, w pokoju czekało krzesło ,usłyszał: połóż się, kiedy cały w strachu położył się na krześle poczuł uderzenia pasa, raz za razem, raz za razem, po chwili usłyszał: idź zrobić zadanie...z obolałym ciałem siadł ponownie przed zeszytem w głowie miał tylko pustkę i strach, po kilku minutach ojciec przyszedł powtarzając pytanie: już? Chłopak wykrztusił nie, i znów usłyszał: chodź....
Kiedy za trzecim razem chłopak zaczął się wyrywać na krześle, został wciśnięty w nie tak by się nie mógł ruszyć, czuł jak dostaje nie tylko pasem ale sprzączką, kawałkiem metalu, każdy cios bolał, ale bardziej bolało go to że nie rozumiał jak ojciec może to mu rozbić...kiedyś słyszał od ojca, że dziadek potrafił tak go zbić że krew płynęła mu uszami..no i ten alkohol, a obiecywał : nigdy nie będę taki jak ojciec...

Zastanawiam się po co ci to opowiadam, jeden z wielu podobnych do siebie dni, ucieczek z domu kiedy matka była bita, niepewności kiedy czekał na powrót ojca , zastanawiając się jak będzie pijany, bo to oznaczało że albo pójdzie zaraz spać, albo będzie na wszystkich się wyżywał...

Co znaczy dla ciebie jakiś tam chłopak, przecież średnio Cię to interesuje? Został osądzony, wyrok wydany ...tak...... jak łatwo wypowiedzieć to słowo....winny...

Albo inna historia dziewczynki, z którą zabawiał się ojciec, z którą m.in. się kąpał w wannie kiedy miała około 6 lat, nie wiedziała co to za filmy ojciec ma w pokoju na półkach, widziała w jego pokoju porozlepiane wszędzie plakaty nagich kobiet, ojciec pił, nie spędzał z nimi świąt, brał dyżury, wracał w nocy bo kumple, najczęściej nie miał dla niej czasu. W rodzinie słyszała opowiadania że kiedy mama była z nią w ciąży ojciec zdradzał..
Matka odcięła się od ojca , nastoletnia już córka widzi dwa oddzielne światy, ojca i matki, którzy żyją w jednym mieszkaniu a są dla siebie tak obcy i te dogaduszki, miałaś być chłopcem, jesteś dzieckiem przypadku, już wie co to za filmy, już wie co można na nich zobaczyć... przychodzi chwila gdy nagle mama umiera, związana z nią przez ostatnie lata nastolatka jest rozbita, niedługo później słyszy od ojca to przez ciebie mama umarła.. parę lat później kiedy ucieka z domu w małżeństwo, wydaje się że jest dobrze ,ale po jakimś czasie wszystko zaczyna się sypać, codzienność zaczyna doskwierać, dziecko męczyć, znajduje się ktoś kto docenia, później drugi i następny,, ona szuka siebie a każdy następny mężczyzna jednak odbiera kolejną cząstkę jej jestestwa, w środowisku w którym żyje ma wiadomą opinię, wie że spaliła za sobą mosty, nie pozwoli się już więcej poniżyć, nie wróci do męża skamląc....

Ale cóż to tylko jedna z historii które nie mają znaczenia, przecież przeszłość nie determinuje...każdy może wybrać los jaki chce..
Na przemoc i zdrady dobra jest chłosta i dyby, a ja myślałem że to miłość rodzi miłość, nie inaczej....?

Mimo wszytko..pozdrawiam ...
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Nirwanna »

Myślę, że wbrew pozorom jedna i druga postawa ma głęboki sens. Tylko ten sens jest rozciągnięty w czasie. Taki Sens przez duże "S".
Osoba współuzależniona potrzebuje etapu "jestem dla siebie ważna", siły, energii na początku wystarcza tylko na to "jestem ważna dla siebie", i paradoksalnie ma to właśnie głęboki sens. Osoba wychodząca ze współuzależnienia, jeśli ma za dużo siły, błyskawicznie wróci do ratowania od nowa uzależnionego po swojemu, po ludzku, w sposób destrukcyjny dla obojga. Dlatego w tym symbolicznym 1 Kroku, dotyczącym bezsilności - warto wytrwać, tyle ile trzeba. I nie popędzać się.
Stopniowo Pan Bóg przez Krok 2 (odkrycie, że to On jest Wszechmogący, więc człowiek już nie musi) i następne - prowadzi do takiej postawy, która już nie jest współuzależnieniem, do postawy która umie z empatią spojrzeć na krzywdziciela i jego życie z całą przyczynowoskutkowością, zaś ta empatia rodzi się z poczucia siły pochodzącej nie od człowieka, ale od Boga, tu jest kluczowa różnica.
Na ludzkiej sile jadąc człowiek rychło wejdzie znów we współuzależnienie. Na Bożej sile funkcjonując możliwa jest postawa maksymalnej otwartości na krzywdziciela przy maksymalnej ochronie siebie, bez dopuszczenia do krzywdy.
Jednak ta postawa rodzi się przez lata (!) cierpliwej współpracy z Bożą łaską. Na skróty się nie da.
Stąd warto pokazywać przestrzeń takiej głębokiej empatii i miłości do krzywdziciela, ze zgodną na to, że dojście do niej jest długotrwałym procesem, w którym wskazane jest aby pilotem był Pan Bóg, właśnie po to aby ofiara krzywdy nie weszła z powrotem w błędne koło krzywdy, uzależnienia i współuzależnienia.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: tata999 »

ozeasz pisze: 05 wrz 2020, 21:33 Ale cóż to tylko jedna z historii które nie mają znaczenia, przecież przeszłość nie determinuje...każdy może wybrać los jaki chce..
Zanim ktoś poda kontrprzykłady znanych sportowców, wynalazców, świętych, czy innych uciśnionych ludzi sukcesu pozwolę sobie skonstatować, że człowiek dorosły jest odpowiedzialny za swoje czyny. Innymi słowy, "każdy może wybrać los jaki chce". Nie zmieni przeszłości, ale może wpływać na teraźniejszość i przyszłość. Każdy ma jakieś problemy, niedoskonałości, coś się za nim ciągnie i nie są to przesłanki do tego, żeby zrzucać odpowiedzialność.

Czy za przewinienia należą się dyby, czy chłosta, to osobna sprawa i też nie stawiam się w pozycji kogoś, kto byłby zdolny wydać jedyny, słuszny wyrok.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Caliope »

Strasznie ciężkie przyklady Ozeaszu, przeżyłam podobne rzeczy, nie da się zapomnieć.Dlatego, żeby nie było więcej takich sytuacji potrzebna jest terapia dla krzywdzonych,tylko oni też muszą chcieć na nią iść jak każdy uzależniony. Wielu nie idzie po pomoc i powiela stare wielopokoleniowe mechanizmy przemocy i tu rozumiem Rutę, bo każdy jest odpowiedzialny za siebie. Tego uczą na terapii i tej prawdziwej dorosłości, nie bycia wiecznie skrzywdzonym dzieckiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Ruta »

ozeasz pisze: 05 wrz 2020, 21:33
(..) Co znaczy dla ciebie jakiś tam chłopak, przecież średnio Cię to interesuje? Został osądzony, wyrok wydany ...tak...... jak łatwo wypowiedzieć to słowo....winny...
(...)
Ale cóż to tylko jedna z historii które nie mają znaczenia, przecież przeszłość nie determinuje...każdy może wybrać los jaki chce..
Na przemoc i zdrady dobra jest chłosta i dyby, a ja myślałem że to miłość rodzi miłość, nie inaczej....?
Ozeaszu, zarówno ja jak i mój mąż zostaliśmy bardzo dotkliwie poranieni w dzieciństwie. Odnajduję i siebie i mojego męża w opisanych przez ciebie historiach, które choć inne, to są w wielu miejscach bardzo podobne. Moja agresja skierowała się przede wszystkim na mnie samą, choć jak sam widzisz i jak ja sama widzę, zdarza się, że wylewa się także na zewnątrz. Agresja mojego męża także jest skierowana głównie na niego samego, choć bywa, że mocno dotyka innych osób.

Gdy jako nastolatka byłam na drodze do zniszczenia siebie, dostałam niesamowitą łaskę. Odczułam Bożą Miłość. To trwało sekundy, ale było mocnym i totalnie ogarniającym doświadczeniem. W pierwszej chwili byłam gotowa wyjść na ulicę i opowiadać o tym czego doświadczyłam, jednak czułam, że to nie jest to co mam z tym doświadczeniem zrobić. To dlatego tak porusza mnie św. Faustyna, jej doświadczenie było bardzo podobne do mojego. Ona odczytała wtedy swoje powołanie, by głosić Bożą Miłość i to, że Bóg jest Miłością. Ja ani wtedy, ani dziś nie potrafię powiedzieć, co tak naprawdę z tym moim doświadczeniem powinnam zrobić, ani dlaczego takie doświadczenie zostało mi dane. Wiem, że mnie to uratowało, w jednej chwili przestałam tak strasznie i na tak wiele sposobów się krzywdzić. Próbowałam to przekazać innym, pomóc im. Jak wiele nastolatków z ciężkimi doświadczeniami za sobą, miałam swoją grupę, w której każdy był poraniony, a każda historia była gorsza od drugiej. Nikogo nie udało mi się zawrócić, większość chłopców z tej grupy nie żyje. Dziewczynki się poratowały, choć ich droga była bardzo bolesna, o wiele trudniejsza od mojej. Ja wciąż szukałam miłości człowieka, bo wierzyłam, że to ta miłość jest w stanie mnie do końca uzdrowić. I wciąż nie wierzyłam, że na taką miłość zasługuję, bo czułam się brudna, zhańbiona, bo się wstydziłam i miałam przeświadczenie, że wszyscy mnie taką widzą, już na pierwszy rzut oka. Wychodzenie z tego zajęło mi wiele lat i nadal w tym jestem, choć już znacznie bliżej powierzchni, albo przynajmniej znacznie dalej od dna. Na pewno też mogę powiedzieć, że moja miłość do męża zaczęła mnie leczyć, gdy oparłam ją na miłości do Boga. Moje przeczucia nie były takie złe. Czy moja miłość będzie w stanie kiedykolwiek uzdrowić męża? Dopóki nie zwróci się w stronę Boga - nie. Tak to czuję. Dlatego na razie się chronię i izoluję i wzmacniam siebie. Nie umiem na razie wymyślić, ani zrobić nic innego.

Wiem, że za większością przypadków przemocy stoją własne zranienia i często długa historia doświadczania przemocy. Wiem także, że jedyną drogą zatrzymania tego błędnego koła jest zatrzymanie przemocy w sobie. Zarówno tej wobec innych, jak i wobec siebie.
Jednak wciąż reaguję z pozycji osoby, która w sprawcy widzi tylko i aż sprawcę. Stąd moje uczucia i reakcje, ja tak na razie czuję. I na razie nie potrafię jeszcze zatrzymać w sobie ani agresji ani przemocy, choć zaczynam je dostrzegać i staram się dokonać w sobie takich napraw, dzięki którym nie będę już odpowiadać przemocą na przemoc. I dzięki którym będę w stanie dbać o siebie, swoje uczucia, potrzeby, swój odpoczynek, czas, przestrzeń. Zawsze dbałam tylko o innych, czasem aż do wyczerpania. Często zresztą głupio, niepotrzebnie lub w niewłaściwy sposób. Choć często jednak na szczęście konstruktywnie, co mnie pociesza, bo nie muszę wyrzucać do kosza wszystkiego co dotąd robiłam.

Wciąż myślę także, że w przypadku gdy ktoś stosuje przemoc, izolacja bywa najlepszym rozwiązaniem. To jedna z metod na przerwanie przemocy. I mimo moich złych uczuć wobec tych mężczyzn, którzy stosują przemoc wobec kobiet, kobiet w ciąży, dzieci (wiem, że kobiety także stosują przemoc, jednak z racji osobistych doświadczeń bycia bezbronną wobec przemocy ze strony mężczyzn, jestem bardzo nadwrażliwa na męską przemoc, mam także wrażenie, że jest jej więcej, jest bardziej bezwzględna i bardziej powszechna, przyjmuję, że to moja osobista perspektywa i że mogę się mylić, niemniej jednak tak obecnie widzę i tak czuję) - mimo tych uczuć, staram się nikogo nie krzywdzić. Krzywdzicieli także. Niemniej jednak na poziomie uczuć, nadal zamykałabym ich w dyby.

To także zapewne wyraz mojego lęku przed taką przemocą, przed którą się nie dam rady obronić, lub przed którą nie mogą bronić się inne kobiety, inne dzieci, lub ja ich nie mogę obronić. Mnie wciąż siła i przewaga sprawców przeraża. Zapewne dlatego moje uczucia jako rozwiązanie podpowiadają mi coś, co sprawcę unieruchamia i czyni bezbronnym, loch, dyby, chłosta - to wszystko odbiera sprawcy siłę i możliwość krzywdzenia. Chociaż zdaję sobie sprawę, że wcale nie "wyleczy" nikogo z przemocy. Może tylko nasilić te uczucia, które napędzają agresję, w tym poczucie krzywdy, niesprawiedliwości.

Raz jeszcze bardzo ci dziękuję. To, że dzielisz się swoim doświadczeniem, wiem jak wiele to kosztuje, bardzo mocno we mnie rezonuje i daje mi wiele do myślenia, pozwala też chociaż trochę wyjść poza czarno-białe obrazy.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Sarah »

tata999 pisze: 05 wrz 2020, 22:59 człowiek dorosły jest odpowiedzialny za swoje czyny. Innymi słowy, "każdy może wybrać los jaki chce". Nie zmieni przeszłości, ale może wpływać na teraźniejszość i przyszłość. Każdy ma jakieś problemy, niedoskonałości, coś się za nim ciągnie i nie są to przesłanki do tego, żeby zrzucać odpowiedzialność.
Zgadzam się w 100 procentach. Każdy może przynajmniej starać się wybrać taki los, jaki chce, choć dla jednych będzie to łatwiejsze, a dla innych trudniejsze. No ale jesteśmy wszyscy dorośli i nikt chyba nie ma już złudzeń, że życie jest "sprawiedliwe". Dodam może jeszcze, że również posiadanie jakichś uszkodzeń układu nerwowego czy zaburzeń psychicznych, które powodują skłonność do zła czy nieodróżnianie dobra od zła - np. bycie socjopatą, psychopatą - też ani nie jest wyborem, "winą" danego człowieka, bo przecież taki się urodził, ani nie jest przesłanką do usprawiedliwiania go. Chociaż w sądzie stwierdzenie niepoczytalności może uratować nawet mordercę od kary więzienia. To trudny temat, ale też jestem zdania, że nie można w żaden sposób usprawiedliwiać czy racjonalizować przemocy, a tym bardziej oczekiwać tego od jej ofiary.
Caliope pisze: 05 wrz 2020, 23:12 Wielu nie idzie po pomoc i powiela stare wielopokoleniowe mechanizmy przemocy i tu rozumiem Rutę, bo każdy jest odpowiedzialny za siebie.
Dokładnie tak.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Chętnie podzielę sie swoimi przemyśleniami na temat przemocy jak będę mieć możliwość bo widzę że wywiązała sie ciekawa rozmowa.

Chciałam dać znać, że mąż musiał się odizolować. Po kolejnej sytuacji gdzie było wiele agresji i przykrych słów, trafiłam do szpitala. Świadkami byli moi teściowie, chyba w końcu zobaczyli, że nie wymyślam sobie tych zachowań męża.. Choć stwierdzili, że na wiele sobie zasłużyłam bo np. nie odwiedzałam ich zbyt często, przez co mężowi musiało być smutno i pewnie dlatego odreagowywał w taki sposób. Dla mnie żadne usprawiedliwienie. Trudno mi w ogóle zobaczyć związek. I jeszcze zyskałam ciekawą informację, że podobno mąż od dziecka taki był, porywczy i agresywny. To o tyle ciekawe, że do tej pory teściowie stali przy stanowisku że to spokojny człowiek, a przy mnie zmienił się nie do poznania. Zupełna zmiana narracji.

Nadal jestem w szpitalu pod obserwacją, wychodzi na to że silne bóle i inne objawy to wynik stresu, bo wyniki mam w porządku. Pytano mnie czy mi ktoś umarł, czy może miałam jakiś wypadek, że znalazłam się w takim stanie. Na chwilę obecną pewnie nie wrócimy z mężem do wspólnego życia. Nawet o tym nie myślę, aktualnie najważniejsza jest dla mnie ta krucha istota w moim łonie i jej dobro, spokój i bezpieczeństwo. Przykro mi, że tak się stało, czuję ogromne rozczarowanie i zawód, że w tak krótkim czasie po ślubie wydarzyło się tyle złego i ucierpiało niczemu niewinne dziecko :( Na razie nie mam w ogóle pomysłu na naprawę swojego małżeństwa i relacji z mężem, nie wiem czy znajdę jeszcze na to siłę. Dziękuję za Wasze wsparcie i modlitwy.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Lawendowa »

Fannyprice, bardzo mi przykro, że Twój błogosławiony stan jest tak trudnym czasem dla Ciebie.
Dbaj o siebie i maluszka.
Otulam modlitwą.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Sarah »

fannyprice pisze: 06 wrz 2020, 13:27 Choć stwierdzili, że na wiele sobie zasłużyłam bo np. nie odwiedzałam ich zbyt często, przez co mężowi musiało być smutno i pewnie dlatego odreagowywał w taki sposób. Dla mnie żadne usprawiedliwienie. Trudno mi w ogóle zobaczyć związek.
"Wytłumaczenie" teściów jest tak idiotyczne, że szkoda słów. Dobrze, że nie dajesz się w to wkręcać.
fannyprice pisze: 06 wrz 2020, 13:27 Na chwilę obecną pewnie nie wrócimy z mężem do wspólnego życia. Nawet o tym nie myślę [...] Na razie nie mam w ogóle pomysłu na naprawę swojego małżeństwa i relacji z mężem, nie wiem czy znajdę jeszcze na to siłę
To on musiałby się zmienić, i to bardzo. Jak napisał tu kiedyś tata999, a ja się z tym zgadzam - tylko nieprzeciętni ludzie zmieniają się bardzo, więc... Może on po prostu nie nadaje się do życia w związku, rodzinie.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Ruta »

Funnyprice, tak mi przykro. Jestem z Tobą w modlitwie. Odpoczywaj i dbaj o siebie, to teraz najważniejsze.
Nie miej wyrzutów sumienia, że oddzielisz się na razie od męża. Przeszłaś już bardzo wiele i bardzo się starałaś. Jednak nawet gdybyś dalej poświęcała siebie i maleństwo, sama będąc bardzo osłabiona, tym wszystkim co dotąd się wydarzyło, nie zmienisz waszej sytuacji. Gdyby twoje starania miały coś zmienić, to zmiany już by się zaczęły. To doświadczenie moje i wielu kobiet. Przychodzi moment, gdy warto odpuścić, zadbać o siebie i o dziecko, nabrać sił. Przed tobą piękny czas porodu, połogu, czas w którym będziesz uczyć się swojego maleństwa i się nim cieszyć.
Wiem także ze swojego doświadczenia, że postawa teściów potrafi bardzo zranić, szczególnie, gdy obwiniają synową za naganne zachowanie syna. Wielu teściów tak reaguje, tak po prostu jest. Postaraj się tym nie zadręczać. Reagują głupio i niesprawiedliwie, ale widocznie inaczej nie potrafią...
Z początku jest trudno myśleć o sobie i o dziecku. Ja za poradą kochanych i mądrych kobiet z Forum i Sycharek z liva uczyłam się oddawać wszystko Maryi. Gdy pojawiał się we mnie niepokój, gdy za dużo myślałam o mężu, gdy wracały do mnie sytuacje z przeszłości i burzyły mój spokój, wszystko oddawałam naszej Mamie. Przeczytałam też tutaj o spakowaniu męża w paczkę i nadaniu go do Boga. To także mi się bardzo spodobało. Pakowalam go na raty, ciągle coś jeszcze zostawało. No i jest teraz u Boga, w kawałkach. Mam nadzieję, że Bóg go pozszywa.
W uciszeniu wewnętrznej burzy i przekonania, że mogę zrobić coś jeszcze, pomaga także pozostanie w modlitwie za męża. Nie cały czas, nie obsesyjnie, ale stale i codziennie. Znajdziesz na pewno patrona, którego będziesz w stanie poprosić o nieustające wstawiennictwo za mężem, możesz mu się przypominać, a ty zyskasz czas na odzyskanie spokoju, na zajęcie się sobą i maluszkiem. Mocno cię przytulam, jesteś bardzo dzielna i kochająca. Bedziesz wspaniałą mamą. Już jesteś.
ODPOWIEDZ