Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope ja cię doskonale rozumiem - trudno zająć się sobą mając dziecko, które wymaga opieki, uwagi, a do tego mając świadomość że mąż ma teraz luz, kawalerskie życie, zero obowiązków względem własnego dziecka. Nam kobietom trudno 'porzucić' własne dziecko, musimy godzić wiele spraw naraz. Ja pocieszam się że do pełnoletności mojego syna zostało 10 lat i wtedy będę mogła żyć pełnią życia🙂.

Mój mąż z nami nie mieszka od ponad 4 miesięcy - dzięki temu udało mi się od niego odwiesić, ale też boję się, że już nie będę go umiała przyjąć z powrotem, bo przestaje mi go brakować. Syn o tatę już też nie dopytuje bo widzi że tata nie ma dla niego czasu. Smutne i trudne to wszystko.

Twój los dotyka wiele kobiet. Na szczęście jesteśmy silniejsze od mężczyzn.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Wybuchłam dzisiaj, jak mój mąż po raz kolejny sobie pojechał i wrócił po 23. Powiedziałam że mam dość zajmowania się dzieckiem, chcę żyć. Czuć ,że mnie nie kocha, jestem mu obojętna, tylko to mnie już nie boli tak jak wcześniej. Powiedziałam że jego nie ma cały czas i sobie robi co chce, a ja też tak chcę, nie wiem jaki Bóg ma plan, ale na taki układ to ja się nie mogę zgodzić. Widzę jak pięknie mnie wykorzystuje, a mi tylko zostało te prawo jazdy.
Bławatku nie ma czego się bać że nie będziesz chciała go przyjąć kiedyś. Uważam że to tylko w rękach Boga. U mnie wszystko ewoluuje, nie boję się już odejścia, separacji, rozwodu. Żyję sama, obok obcego człowieka, nie pozwolę żebym była służącą i niańką tylko. I też widzę że nie ma znaczenia czy ten mąż mieszka czy nie mieszka, i tak go po prostu nie ma, czy jego rzeczy są tu czy gdziekolwiek, to i tak go nie ma.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope: idź do pracy. Wzbraniasz się przed tym ("co będzie, jak syn zachoruje i będę musiała za chwilę się zwolnić"), ale zależność ekonomiczna od męża to strzelanie sobie w kolano. To furtka do bycia umniejszaną i poniżaną. Oczywiście, nie powinno tak być, ale niestety często tak jest. Twój mąż ma tak samo obowiązek zajmować się swoim dzieckiem, jak i Ty. A nie wracać kiedy chce, pływać jachtem z kolegą (?), a Ty siedzisz w domu i cieszysz się, że ewentualnie uda Ci się wyrwać na kurs prawa jazdy. Pomyśl, co będzie, jeśli całkowicie "zwinie żagle" i będzie tylko płacił niskie alimenty, albo i z tym będzie problem? A co potem, kiedy syn dorośnie? Co jeśli na starość będziesz sama, bez męża? Przepraszam, nie chcę Cię straszyć, ale lepiej zabezpieczyć się na przyszłość i zadbać o swoje finanse.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Sarah, właśnie to było powodem mojego wybuchu dzisiaj. Ta niezależność finansowa, to że on ma obowiązek zająć się synem, a ja chcę żyć, iść do pracy, cieszyć się życiem. Może dotrze, nie krzyczałam, ale wyraziłam moją opinię na tą chorą sytuację. Zadbałam o siebie nie myśląc właśnie o relacji z mężem i synu, tylko o mnie jak się z tym czuję.
Żagle to on może sobie zwijać, nie mam w sobie już strachu, nie umieram z miłości i przywiązania. Okrzepłam, analizuję i walczę o swoje potrzeby i pragnienia. Marzenie moje, prawo jazdy właśnie spełniam, ale w obecnej sytuacji też trochę z obowiązku, nie potrafię się tym zbytnio cieszyć. Dopóki nie poznałam męża byłam samotnikiem, dawałam sobie świetnie radę, starczy odświeżyć stare nawyki.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope pisze: 13 lip 2020, 13:43 nie krzyczałam, ale wyraziłam moją opinię na tą chorą sytuację. Zadbałam o siebie nie myśląc właśnie o relacji z mężem i synu, tylko o mnie jak się z tym czuję.
Żagle to on może sobie zwijać, nie mam w sobie już strachu, nie umieram z miłości i przywiązania. Okrzepłam, analizuję i walczę o swoje potrzeby i pragnienia
I bardzo dobrze, tak trzymaj.
Mąż może protestować - z przyzwyczajenia, z wygody, a nawet dlatego, że Twoja zależność ekonomiczna w jakiś sposób go może dowartościowywać. Ale nie daj się :)
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Czytając dzisiaj forum zrozumiałam czym kierowałem się przy wyborze takiego, a nie innego mężczyzny na swojego męża. Mój mąż nie nadużywa alkoholu, pije go sporadycznie w małych ilościach. Zaakceptował to że ja nie piję w ogóle, nawet z początku nie chciał wypić nic przy mnie. Zawsze się bałam że źle trafię i będę cierpieć jak moja mama, a teraz wiem że trzeba się spiąć i przejść terapię DDA ,a trafia się lepiej. A kryzys może wyjść z innych przyczyn niż uzależnienie od alkoholu, tu podwójne DDA u nas z nadkontrolą.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Upadłam, po raz kolejny, ale jak zawsze niemym krzykiem, nie okazując słabości . Leżę w łóżku, tęsknię za mają rodziną i płaczę, mocno i głośno w smutku i samotności, tak oczyszczająco. Dziś mija 7 miesięcy , gdzie żyję w poczuciu własnej klęski, za dobro które dałam, za poświęcenie. Słuchałam mszy świętej dzisiaj o nawróceniu i odmawiałam modlitwę do Św. Michała Archanioła,taki Boży dar dla mnie na dzisiaj. Okropnie jest ,że mam teraz ponad tydzień bez dobrze dobranych leków i stany depresyjne wróciły, akurat teraz kiedy jest tylko gorzej.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Czy ja mam się cieszyć, czy pluć sobie w brodę mówiąc mężowi że ma się zająć synem? drugi weekend będę siedziała sama jak ten kołek w płocie. Dawno temu w weekendy jeździliśmy razem na wycieczki, teraz naprawdę wierzę że zostanie mi poczekać rok, by samemu sobie pojechać tam gdzie lubię, a tam tylko autem dojadę.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 22 lip 2020, 15:42 Czy ja mam się cieszyć, czy pluć sobie w brodę mówiąc mężowi że ma się zająć synem? drugi weekend będę siedziała sama jak ten kołek w płocie. Dawno temu w weekendy jeździliśmy razem na wycieczki, teraz naprawdę wierzę że zostanie mi poczekać rok, by samemu sobie pojechać tam gdzie lubię, a tam tylko autem dojadę.
Caliope, podziwiam Cię, że zmotywowalaś się do zrobienia prawa jazdy. To jedna z tych rzeczy, za które na razie nie potrafię się jeszcze zabrać. Wciąż martwię się, że nie nadaję się do prowadzenia samochodu i nie będę dobrym kierowcą. Jeszcze trochę, a pojedziesz sobie, gdzie tylko zechcesz :)

Malgosiamalgosia napisała mi kiedyś, kiedy złapałam ogromny kryzys, że mamy teraz, a przeszłość i przyszłość w zasadzie nie istnieją i że skupianie uwagi na nich może nas otwierać na działanie złego. Ja wtedy bardzo zamartwiałam się o przyszłość i bardzo mi słowa Małgosi pomogły. Podpowiedziała mi, by zarówno przeszłość jak przyszłość powierzyć Maryi. Pomogło, bo nagle wylądowałam w tym swoim teraz, rozejrzałam się i okazało się, że gdy nie porównuję go z chwilami z przeszłości (tymi dobrymi, gdy mąż był w porządku i był z nami), ani nie dręczę się wizjami przyszłości (w której mąż zakłada "nową rodzinę"), to to moje teraz nie jest wcale takie złe. Szczególnie, gdy staram się w nim pobyć i zorganizować je jak najlepiej dla siebie i synka, zamiast trwonić je na ułudy: przeszłość której już nie ma i przyszłość której jeszcze nie ma. Pamiętam, że spędziłam potem całkiem miły dzień, a potem kolejny...
Gdy czytam Ciebie dzisiaj, mam wrażenie, że część twojego dołka wynika być może z takiego bycia zawieszoną między przeszłością i przyszłością, jak przytrafiło się to mi. Wtedy oddanie Maryi przeszłości i powierzenie jej przyszłości, może przynieść dużą ulgę. Trzymaj się ciepło, bądź dla siebie dobra i nie poddawaj się. Jesteś fantastyczną ciepłą osobą, dobrą troskliwą mamą, kochającą żoną. A do tego wszystkiego będziesz też kierowcą.
A co do pracy, rozumiem twoje obawy. Gdy ma się dziecko wymagające terapii i wsparcia w rozwoju, nie ma się nikogo, kto w razie choroby zajmie się dzieckiem, naprawdę trudno jest wrócić do pracy na pełny etat. I nie zawsze jest to najlepsze rozwiązanie. Z drugiej strony etat to nie jedyne rozwiązanie na powrót do pracy. Spotkałam w życiu wiele kobiet, które wyszły poza ten schemat: dom lub etat. Dla przykładu: koleżanka, która lubiła dzieci i nie chciała rezygnować z opieki, założyła popołudniową świetlicę dla dzieci, mogła być z dzieckiem i zarabiać. Dodatkowe pieniądze dorabiała zajmując się dziećmi weekendowo. Inna udzielała lekcji angielskiego, teraz ma swoją szkołę językową i sama zatrudnia parę osób, została bizneswoman. Jeszcze inna dziewczyna piecze ciasta na zamówienie, inna organizuje przyjęcia. To co je wszystkie łączy jak sądzę, to że każda z nich zastanowiła się w czym jest dobra, co lubi robić, a za co inni mogliby jej zapłacić... i co nie wymaga inwestycji. Każda z nich zaczynała w takim czy innym życiowym kryzysie. Sama rozważam powrót do pracy z domu, tak pracowałam przez wiele lat. Etat dla samotnej mamy, gdy mój mały wciąż potrzebuje rehabilitacji i zajęć kompensacyjnych to nadmierne obciążenie. I zbyt często w ostatnich trzech latach czułam się wyczerpana, chociaż bardzo lubię i moją pracę i czas spędzany z synkiem. Ale zbyt często w takim układzie jedno dzieje się kosztem drugiego.
Pomodlę się dziś w twojej intencji. Mocno cię ściskam.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję Ruto za modlitwę, przytulam. Ja mam swój główny problem,wróciły moje stany depresyjne i lęki, od dwóch miesięcy postępuje niedobór hormonów, musiałam zmienić tabletki. To genetyczna premenopauza z okropnymi objawami, jestem bardzo nieszczęśliwa i zmęczona. Przechodzi raczej po pierwszej tabletce, ale do wtorku gdzie w cały weekend mam być sama będę cały czas spłakana, zdołowana i nic nie warta. Przy braku hormonów cała praca nad sobą cofa się do początku,dziś cały dzień mam wyjęty z życiorysu. Znow mi wstyd że chciałam miłości i rodziny, nie chcę z nikim rozmawiać o tym, bo już nie chcą słuchać. Z mężem o niczym już nie rozmawiam, bo wydawało mi się tylko że coś się naprawia, a jest coraz gorzej.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, przytulam Cię mocno mocno, zostaniesz ze mną w moich modlitwach, aż do wtorku, zabiorę Cię także ze sobą na wszystkie msze w jakich będę uczestniczyć. Nie będziesz sama.
Napisałaś, że aż do wtorku bedziesz spłakana, zdołowana i nic nie warta. Brzmi to jak plan do wykonania. Jeśli to ma być taki oczyszczający płacz, to czasem pomaga. Ale jeśli stoi za tym bezradność, rozbicie to może warto ten plan trochę zmodyfikować? Pamiętaj, jesteś córką Króla. Możesz w każdej chwili się do Niego przytulić, powiedzieć, coś w stylu, Tato pomóż nie daję rasy, wypłakać się Mu i nabrać przy Nim sił. On zawsze jest przy nas.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję kochana za modlitwę, ja wróciłam do tych które odmawiałam wcześniej. Od krótkiego czasu modliłam się swoimi słowami, ale to nie to. Najdziwniejsza rzecz to to, że nie czuję się tak bardzo koszmarnie jak wczoraj. Dziś płakałam,
ale mniej, bardzo oczyszczająco i z tęsknotą. Jestem tak wdzięczna za ten spokój który mnie ogarnął, dziękuję że nie jestem sama, czuję to.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Kochana Caliope, cieszę się z Tobą, to wspaniałe, kiedy poprzez łzy i ból udaje się nam dostrzec i poczuć Bożą obecność. Cieszę się i dziękuję Bogu razem z Tobą i nadal pozostaję z Tobą w modlitwie. Właśnie mam godzinę spokoju i mogę zacząć różaniec :) jesteś szczególnie obecna w moich intencjach, dziś modlę się o pokój w twoim sercu. Dbaj i troszcz się o siebie :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Od wtorku biorę nowe tabletki jest dobrze, powinnam się do nich przyzwyczaić za jakiś czas. Szukam sobie jakiejś adrenaliny, bo nic nie idzie do przodu, stoję w miejscu. Jedynie prawo jazdy przynosi mi satysfakcję, że po coś żyję i mam marzenia,że sama sobie gdzieś pojadę. Modlitwą koję nerwy i poczucie oszukania, nie znam swojego męża. Nie ufam mu, nie wiem czy mówi prawdę, ma wszędzie hasła.Do niego nie można podchodzić z miłością, bo weźmie, od siebie nic nie da i jeszcze zasunie kopa. Nie mam siły cały czas być twarda i stanowcza, jestem zmęczona, wycofana , nie chce mi się rozmawiać , bo to nie rozmowy o nas,najchętniej bym się gdzieś schowała.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 30 lip 2020, 9:54 (...)Szukam sobie jakiejś adrenaliny, bo nic nie idzie do przodu, stoję w miejscu(...)
Modlitwą koję nerwy i poczucie oszukania, nie znam swojego męża. Nie ufam mu, nie wiem czy mówi prawdę, ma wszędzie hasła.Do niego nie można podchodzić z miłością, bo weźmie, od siebie nic nie da i jeszcze zasunie kopa. Nie mam siły cały czas być twarda i stanowcza, jestem zmęczona, wycofana , nie chce mi się rozmawiać , bo to nie rozmowy o nas,najchętniej bym się gdzieś schowała.
Caliope, cierpliwości. Proces odwieszania się od małżonka w trakcie kryzysu, to... proces. Mi w odwieszaniu bardzo pomógł moment, w którym świadomie przestałam cokolwiek w relacji z mężem robić "po coś", w sensie wpłynięcia na męża, na jakąś zmianę w nim i jego stosunku do mnie, na uzyskanie miłego słowa, aprobatę - i przestałam mieć wobec niego jakiekolwiek oczekiwania.
Szczery obrachunek z sobą samą wypadł początkowo bardzo na moją niekorzyść, w zasadzie każdy mój komunikat, nawet podanie zupy, każde niemal moje zachowanie miały w tle jakieś ukryte intencje i oczekiwania. Same w sobie intencje nie były złe, oczekiwanie żeby mąż odnosił się do mnie przyzwoicie także, ale wkładanie takich spraw "między wiersze" to nie jest dobry i budujący sposób na relację. To prosta droga do tego, żeby strona takich zawoalowanych komunikatów poczuła się manipulowana.
Konsekwencją wycofania się ze stosowania podtekstów i prób wpływu była nauka wyrażania wprost i bez przemocy moich potrzeb i oczekiwań. Oraz nauka stawiania granic.
Podam przykład. Nie chciałam, aby mąż odnosił się do mnie w sposób, który mnie rani, bez szacunku, z agresją. Próby osiągnięcia tego poprzez bycie miłą, rozmowę, wykład, wpłynięcia na męża, żeby zrozumiał, że mnie rani, albo że nie jestem wobec niego wroga, uniesienie się, odpowiedzenie agresją nie były skuteczne. Jedyny efekt jaki osiągałam w ten sposób, to moja huśtawka emocjonalna, zawieszenie na mężu i koncentracja na tym co on myśli, robi czuje i dlaczego.
Efekt przyniosło natomiast, gdy po prostu przyjęłam, że obecnie mąż ma wobec mnie wrogą postawę, do czego ma prawo, to jego postawa i jego wybór. To do czego nie ma natomiast prawa, to wyrażanie swojej postawy wobec mnie w destrukcyjny dla mnie sposób. Więc gdy zaczynał podnosić głos, wyzwiska lub w inny sposób sprawiać, że czułam się niekomfortowo lub zaczynałam się bać, odchodziłam, a gdy był u nas w domu, prosiłam go o wyjście, w razie gdy nie zamierzał wyjść, informowałam, że wezwę policję. Policję musialam wezwać tylko raz, gdy mąż był w takim stanie, że się nie kontrolował. Teraz na wszelki wypadek nie wchodzi do domu, gdy jest pod wpływem czegokolwiek. Czyli mąż zaczął respektować moją granicę. A ja jego prawo do zajęcia wobec mnie postawy, na jaką tylko ma ochotę.
Nie da się kontynuować wrogiego wobec kogoś zachowania bez obecności tej osoby i trudno o bardziej jednoznaczny komunikat niż uniemożliwienie takiego zachowania poprzez odseparowanie się, przy czym skuteczność jest stuprocentowa :) Nie ma też przy tym huśtawki emocjonalnej, analiz, co mam jeszcze zrobić, żeby mąż przestał itd.
Ważne, aby stawiając granice i komunikując swoje potrzeby uważać, czy nie skrywamy nawet przed sobą oczekiwań i próby wpływu na drugą osobę. Efekt może wtedy nas niemiło zaskoczyć. Gdy przestałam się zgadzać na zażywanie przez męża narkotyków w domu i przebywanie w domu w stanie odurzenia lub upojenia oraz na agresywne zachowania, mąż znalazł sobie miejsce, gdzie może tak robić, nowy support i się wyprowadził. Na tamtym etapie żywiłam przekonanie, że moja postawa sprawi, że mąż podejmie terapię i abstynencję. Czyli swoimi działaniami chciałam uzyskać wpływ na decyzję męża. Nie żałuję postawienia granicy, ale na tamtą chwilę nie byłam gotowa emocjonalnie na konsekwencje jej postawienia. A że emocjonalnie byłam zawieszona na mężu, zamiast się cieszyć spokojem w domu, przeżyłam emocjonalny dramat. Więc nasze pobudki, motywy i oczekiwania są bardzo istotne.
Piszę o tym, w odniesieniu to twoich słów że nie warto podchodzić do męża z miłością. Warto, tylko trzeba wyzbyć się oczekiwań, żeby uniknąć rozczarowań brakiem efektów takiej postawy. Do siebie także warto podchodzić z miłością i troską, aby mąż w kryzysie osobistym nas nie ranił.
ODPOWIEDZ