Krople rosy - mąż ucieka w pracę, w swoje zainteresowania, wychodzi, by ograniczyć z nami kontakt, ze mną przede wszystkim. Dziećmi nie umiał, nie chciał, się zajmować, może też uważał, że ja robię to lepiej. Z kolei czasem próbował dyscyplinować dzieci bym miała chwilę spokoju, by były choć odrobinę samodzielne (starsze) a ja od razu negowałam jego metody wychowawcze, ponieważ wychodziłam z założenia, że skoro na co dzień się nimi nie zajmuje to nie ma prawa nagle raz za ruski podnieść na nie głosu.
Dlatego napisałam, że 90% winy jest moje, orientacyjnie, bo ja na każdym kroku go negowałam, zaczynając od błahych spraw a kończąc na ważnych. Dodając do tego zdrady, alkohol, olewanie go, pokazywanie mu, że mam go za nic... A on powoli się odsuwał, a po ostatniej kłótni widocznie wszystko skreślił i problemem nie jest to, że ja nie rozumiem swojej winy czy dziwię się, że on się zamknął, nie... problemem jest to, że nie umiem z tego wyjść, a chciałabym jak najszybciej.
Czuję się jak nieudacznik życiowy, bo w każdym aspekcie mojego życia zawaliłam... chciałam być dobrym katolikiem, pracownikiem, matką, żoną a finalnie siedzę, rozmyślam, a jak mam dość to piję... na może i szczęście fizycznie czuję się już tak kiepsko, że niewielka ilość alkoholu powoduje u mnie spore dolegliwości, co skutecznie mnie zniechęca wieczorem do sięgnięcia po kolejną lampkę wina.
Staram się poświęcić czas dzieciom a jak zacznę chodzić do psychologa, psychiatry, na spotkania, na AA, terapię to chyba będę musiała wynająć opiekunkę... Mąż mi kiedyś zarzucił, że zamiast poświęcać czas dzieciom chcę robić karierę, zrezygnowałam więc z pracy by być dobrą matką, moje życie kręci się teraz wokół moich dzieci, a, że z każdym miesiącem jest łatwiej, bo dzieci rosną i jest przy nich mniej pracy to mam więcej czasu na zadręczanie się i zastanawianie czy może i mnie szybko zeżre jakiś rak i będę mieć to życie z głowy, które i tak już zmarnowałam.
nałóg pisze: ↑04 mar 2020, 16:47
Wiesz? ja np. nie poszedłem do poradni uzależnień bo "kusy" podsycał lęk przed wyimaginowanym potencjalnym spotkanie kogoś znajomego w poradni . Tak działa "kusy".
Akurat idąc do psychiatry o tym nie myslałam, może dlatego, że to duże miasto, że do psychiatry nie chodzą przecież sami psychole...
Do przerwanie leczenia skłoniła mnie ciąża, w prawdzie lekarz mowił wtedy, że jest jakiś lek dla kobiet w ciązy ale mimo wszystko wolałam nie ryzykować.
Ojciec to akurat jedyna osoba, która zawsze we mnie wierzyła, mimo,że czasu dla mnie nie miał a i wypić lubił. Pamiętam jak wychodziłam z domu gdy miałam jechać na egzamin maturalny i akurat sąsiad był przed domem, rozmawiał z moim ojcem i mój tata od razu do niego "ale mam piękną córkę prawda", głupio mi się zrobiło, pomyślałam wtedy, że zawsze musi mi wstydu narobić a teraz wracam do tych chwil, do takich wielu sytuacji.
nałóg pisze: ↑04 mar 2020, 16:47
Gaeo..... a wiesz że małżeństwo to permanentny kryzys tylko o różnym natężeniu? To łatwo pisać na osiach współrzędnych gdzie w I ćwiartce same plusy(Twój i męża) i jest miło i fanie.....w drugiej ćwiartce masz np. "minus"a maż ma "plus" i iskrzy....w trzeciej ćwiartce oboje macie nastrój na minusie i wtedy zwarcie za zwarciem(dym i ogień w relacji),a w czwartej znowu Ty masz "plus" a mąż "minus" i iskrzy lecz idzie ku lepszemu.
Gdzie byś siebie umieściła? Taka mała analiza jak to się rozkładało u Was? jak jest teraz?
Mam wrażenie, że u nas wszystko się posypało tak naprawdę odkąd są dzieci. Owszem, wcześniej się kłociliśmy zawsze ale tak naprawdę prawdziwy kryzys rozpoczął się gdy zostaliśmy rodzicami.
A nawiązując do tego co napisałeś, mąż żyje swoim życiem, nie sądzę by było mu tak dobrze ale ma święty spokój jest więc na minus, ja pogrążona w poczuciu winy też jestem na minus. Chociaż skłamałabym gdybym powiedziała, że jest zupełnie do niczego. Rozmawiamy, jestem ostrożna, gdy wchodzimy na drażliwy temat i wyczuwałam różnicę zdań to odpuszczam. Zawsze dużo rozmawialiśmy, mąz co prawda jest osobą zamkniętą ale na tematy dotyczące nas, na emocje natomiast o pracy, zainteresowaniach, itp. dużo rozmawialiśmy. Zawsze jak już dzieci położyłam spać to siadaliśmy razem i chociaż godzinę spędzaliśmy razem. Próbuję do tego wrócić i może małym sukcesem jest już to, że mąż nie patrzy wtedy w telefon tylko rozmawia.