Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Doskonale Cię rozumiem Ruto. Tylko, że ja jestem w "komfortowej" sytuacji, że mąż nie ma żadnych powodów do regularnego bywania w domu (nie mamy dzieci). Ja z tym niezrozumieniem otoczenia spotykam się jeżeli chodzi o moją decyzję braku zgody na rozwód, tym bardziej, że on złożył nawet wniosek o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Nie jest to na pewno to samo niezrozumienie co z racji abstynencji, ale poniekąd to podobne źródło niezrozumienia: dlaczego na siłę chcesz być męczennikiem? Ja chyba się nie wstydzę wtedy, tylko jest mi głupio, jakby było mi sugerowane, że jestem trochę niezrównoważona psychicznie...
Rodzi to we mnie bunt, ale chyba później przeradza się on w smutek.
Natomiast na pewno lepiej radzę sobie kiedy nie mam żadnego kontaktu z mężem. Po każdym, nawet krótkim spotkaniu z nim, przynajmniej tydzień nie mogę dojść do siebie. Pojawia się znowu żal, poczucie bycia ofiarą, "jak on mógł mnie oszukać", gniew, rozpacz, niedowierzanie. I smutek, smutek - brak uśmiechu, rezygnacja w całej postawie ciała. Szczególnie kiedy dodatkowo przypominam sobie co napisał w pozwie o stwierdzenie nieważności.
Im dalej od spotkania emocje wyciszają się, zaczynam znowu zwracać serce do Boga, myśli związane z mężem nie dominują już całego mojego umysłu i serca (w tych najtrudniejszych momentach to prawie jak obsesja, nie mogę przestać się "katować").
Dystans zdecydowanie mi pomaga.

Kiedy mąż się pojawiał od czasu do czasu też w pewien sposób "grałam rolę". Chciałam aby mój stosunek do niego i to co mówię (że chcę walczyć o małżeństwo, kocham go) było spójne z postawą. Jednak po ostatniej dłuższej rozmowie, tuż przed końcem roku, zrozumiałam, że to też jest manipulacja, która przede wszystkim szkodzi mnie samej.
Czuję się ciągle w stanie "czuwania", napinam się, żeby udowodnić mu coś, czego tak naprawdę nie da się udowodnić osobie, która nie kocha. Poczułam, że taka postawa to znowu rezygnacja z siebie, z tego jaka jestem naprawdę. To tłumienie trudnych uczuć, które zawsze przy mężu starałam się ukrywać, bo nie życzył ich sobie. On oczekiwał ode mnie zawsze uśmiechu, spontanicznej zabawy, "polotu i finezji". Jak cierpiałam nie miałam prawa tego ujawniać, bo on z takim słabeuszem nie chce mieć do czynienia. Cierpisz? Przestań się mazać i weź się w garść, to twój problem, nie mój. Naprawdę starałam się nie być bluszczem emocjonalnym, chociaż były chwile, gdy potrzebowałam wsparcia - jak np. w chorobie. Nie uzyskałam go nigdy, tylko coraz większą niechęć i chyba też pogardę (a to mąż mnie teraz oskarża, że nim pogardzałam :lol: ).

W każdym razie postanowiłam sobie, że to już koniec. Koniec "odgrywania roli", bo może coś mu się odmieni. Powiedziałam wielokrotnie i jasno o tym czego chcę, że jestem gotowa do pracy nad sobą i małżeństwem, nie ma już żadnych innych słów, czy gestów, które mogłabym wyrazić. Koniec, wszystko zostało powiedziane. Teraz piłka jest po jego stronie.
Postanowiłam nawet nie zostawać specjalnie w domu kiedy zapowiada się, że po coś tam przyjdzie, tak jak robiłam to wcześniej: żeby tylko choć chwilę z nim porozmawiać. Chcę zacząć żyć swoim życiem, nie zastanawiając się, czy on będzie czuł zainteresowanie i miłość z mojej strony, czy nie.
Ileż można się powtarzać? To chyba mężczyzna jest tym, który raz powie i potem się nie powtarza (jak z tym żartem kiedy żona pyta męża, czy ją kocha? A on odpowiada - no przecież już ci kiedyś to powiedziałem, jakby się zmieniło to bym powiedział). Myślę, że jak będzie chciał zrozumieć co to jest miłość i wierność, to zrozumie. Jeżeli nie będzie chciał - nie zrozumie i żadna siła go nie przekona.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
nałóg
Posty: 3321
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta pisze: 02 lut 2020, 21:22 Co ciekawe: są osoby, które mnie wspierają, są takie, które same także zrezygnowały z picia alkoholu po rozważeniu moich argumentów i takie, które to rozważają, ale też takie które próbują mnie od mojej decyzji odwieść. Niespecjalnie się tym przejmuję, znam siebie i jeśli podejmuję decyzję co do której mam przekonanie, że jest słuszna nie schodzę z obranej drogi. Ale samo naleganie, żeby ktoś dał sobie spokój z abstynencja i "przestał się ograniczać" jest rownie interesujące, co niezrozumiałe.
Ruta, a ja jako trzeźwy alkoholik -gdy jestem namawiany na napicie się lub padają pytania czemu się nie napiję z kimś- odpowiadam w zależności od stopnia zażyłości w relacji:
- na spotkaniach biznesowych mówię że ja po prostu nie piję
Na pytania dlaczego , to czasami żartuję że mam alergię na alkohol(a to jest zgodne z prawdą), albo że dostaje małpiego rozumu jak się napiję. Zwykle to wystarcza.
Stanowcze 'nie piję bo tak chcę" czasami wywołuje ciekawość, lecz nie zwykłem się tłumaczyć
W innym towarzystwie ,tym z bliskiego otoczenia nie musze się tłumaczyć bo wiedzą ŻE JESTEM ALKOHOLIKIEM .
Naprawde alkohol nie jest do życia potrzebny.PD
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Małgorzata Małgosia pisze: 03 lut 2020, 7:53 Doskonale Cię rozumiem Ruto. Tylko, że ja jestem w "komfortowej" sytuacji, że mąż nie ma żadnych powodów do regularnego bywania w domu (nie mamy dzieci). Ja z tym niezrozumieniem otoczenia spotykam się jeżeli chodzi o moją decyzję braku zgody na rozwód, tym bardziej, że on złożył nawet wniosek o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Nie jest to na pewno to samo niezrozumienie co z racji abstynencji, ale poniekąd to podobne źródło niezrozumienia: dlaczego na siłę chcesz być męczennikiem? Ja chyba się nie wstydzę wtedy, tylko jest mi głupio, jakby było mi sugerowane, że jestem trochę niezrównoważona psychicznie...
Rodzi to we mnie bunt, ale chyba później przeradza się on w smutek.
Znam doskonale takie reakcje otoczenia... Do momentu, gdy mąż nie złożył pozwu o rozwód generalnie byłam namawiana, by sobie kogoś znaleźć i się nie przejmować jego wyprowadzką. Odkąd złożył pozew słyszę głównie, że powinnam dać mu spokój i nie utrudniać, bo on ma prawo układać sobie życie. Coraz lepiej sobie z tym radzę, bo różnie bywało, czasem mnie po prostu zatykało, czułam się urażona, nie bardzo potrafiłam wyjaśnić swoje stanowisko. Generalnie w przypadku propozycji szukania sobie kogoś informuję, że nie mam na to ochoty, bo mam już męża którego sobie wybrałam - bo właśnie tak czuję. Jeśli chodzi o niezgodę na rozwód - też mówię tak jak czuję, mąż chce się rozwieść, ja nie chcę i nie widzę powodu, żebym miała męża chęci stawiać przed moimi. Obecnie są obie te nasze chęci w sądzie na równi i niech rozstrzyga sąd. Zwykle zapada cisza, albo komentarz, że jestem głupia albo godna pożałowania - nie wprost, ale da się to wyczuć. Nie przejmuję się już. Niech sobie każdy myśli, co chce.

Czasem pada także pytanie, czemu w takim razie o męża nie walczę. Sama siebie wciąż o to pytam, czy nie powinnam "czegoś" jeszcze robić, więc trudno mi odpowiedzieć... Chyba nie widzę sposobu w jaki miałabym to zrobić, ani pomysłu co by to miało być. Jestem żoną, kocham, czekam, mamy dziecko, które potrzebuje rodziców - i mąż o tym wszystkim wie. Wie także, że jeśli kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do rodziny musi być zdecydowany na pełną trzeźwość, wykluczenie pornografii i zamknięcie każdej relacji jaką nawiązał lub nawiąże. Co niby jeszcze miałabym zrobić? Pracuję nad sobą, aby stać się lepszą żoną i lepszym człowiekiem, modlę się o męża. Pracuję też nad tym, żeby męża obowiązki związane z rodzicielstwem spoczywały na nim, nie na mnie - bo ja mam swoje. Myślę więc, że walczę, tylko nie jest to tak spektakularne jak w filmach, gdzie w pierwszej scenie powinnam zabić smoka, potem pokonać wrogą armię, zdobyć ze dwa zamki... Hm...zaraz, zaraz - a nie powinnam czasem siedzieć w wieży? Hehe, to ciekawe, że nagle oczekuje się, że będę walecznym rycerzem :o

Ponieważ każda rada "ludowa" jest jak dotąd najlepszym sposobem na złamanie złożonej przysięgi: zarówno romans, jak i zgoda na rozwód, zakładam, że "podjęcie walki" jest równie fatalnym pomysłem...Więc w sumie tym też można się nie przejmować. Kolejny problem mniej. W końcu wpadnę, co na to odpowiadać - i co jest tu w zgodzie ze mną.

Małgorzata Małgosia pisze: 03 lut 2020, 7:53 (...) Kiedy mąż się pojawiał od czasu do czasu też w pewien sposób "grałam rolę". Chciałam aby mój stosunek do niego i to co mówię (że chcę walczyć o małżeństwo, kocham go) było spójne z postawą. Jednak po ostatniej dłuższej rozmowie, tuż przed końcem roku, zrozumiałam, że to też jest manipulacja, która przede wszystkim szkodzi mnie samej.
Czuję się ciągle w stanie "czuwania", napinam się, żeby udowodnić mu coś, czego tak naprawdę nie da się udowodnić osobie, która nie kocha. Poczułam, że taka postawa to znowu rezygnacja z siebie, z tego jaka jestem naprawdę. To tłumienie trudnych uczuć, które zawsze przy mężu starałam się ukrywać, bo nie życzył ich sobie.
Bardzo dobrze Cię rozumiem, bo ja naprawdę nie wiem, jaka postawa wobec męża byłaby w zgodzie ze mną. Chyba nadal nie wiem, jaka ona jest. Mam jasną postawę wobec małżeństwa i przysięgi jaką złożyłam, ale wobec męża - zdecydowanie nie. Wewnętrznie jestem rozdarta między złością, zranieniem, poczuciem krzywdy - i nie tylko jego wcześniejszą postawą, ale także tym co robi teraz i jak dużo odpowiedzialności przerzuca na mnie. Z drugiej strony coraz lepiej rozumiem, że wszystko to płynie z jego uzależnienia, co pozwala mi coraz częściej nie być złą na męża, ale na jego chorobę. Podobno to zdrowe, chociaż przekonania nie mam. Ale wszyscy specjaliści od współuzależnienia i nałogów tak właśnie twierdzą, że to trzeba oddzielać. Próbuję, choć nie bardzo widzę sens. Ale ufam mądrzejszym od siebie... A do tego dochodzą wszystkie pozytywne uczucia, oraz tęsknota. Trudno przy takiej mieszance o spójną postawę
(Dygresja: bardzo mi się spodobało słowo "spójna", odkąd nałóg je napisał w swoim poście. To słowo ma taką moc - fajnie jest być spójną, po długim okresie bycia rozchwianą - wiem co czuję, wiem co myślę i pozostaję w zgodzie z tym i w zgodzie z tym postępuję. Sama myśl o tym, że tak mogę powoduje, że zaczynam czuć siebie jako osobę, tak jakbym się konkretyzowała, nabierała wagi i znaczenia. Czuję, że to jest dobry kierunek i taka właśnie chcę być - spójna.)

Myślę póki co, że najlepszym rozwiązaniem jest postawa proponowana przez Księdza Dziewieckiego - mężu mój kochany, nie wycofuję miłości, ale się izoluję, dopóki nie zaczniesz wypełniać swojej części przysięgi. Aby taką postawę osiągnąć na pewno muszę pracować dalej nad pełnym odwieszeniem. Bo moja paleta emocji wobec męża i to, że sobie z nimi nie radzę, pokazuje mi jasno, że emocjonalnie wciąż jestem uwikłana.
Małgorzata Małgosia pisze: 03 lut 2020, 7:53 Postanowiłam nawet nie zostawać specjalnie w domu kiedy zapowiada się, że po coś tam przyjdzie, tak jak robiłam to wcześniej: żeby tylko choć chwilę z nim porozmawiać. Chcę zacząć żyć swoim życiem, nie zastanawiając się, czy on będzie czuł zainteresowanie i miłość z mojej strony, czy nie.
Ileż można się powtarzać? To chyba mężczyzna jest tym, który raz powie i potem się nie powtarza (jak z tym żartem kiedy żona pyta męża, czy ją kocha? A on odpowiada - no przecież już ci kiedyś to powiedziałem, jakby się zmieniło to bym powiedział). Myślę, że jak będzie chciał zrozumieć co to jest miłość i wierność, to zrozumie. Jeżeli nie będzie chciał - nie zrozumie i żadna siła go nie przekona.
Jesteśmy na podobnym etapie 8-) Zamierzam zredukować kontakt do minimum niezbędnego do ustalania spraw dziecka - i nadzoru nad tym, czy mąż jest trzeźwy, gdy do dziecka przychodzi - dopóki sąd ze mnie tego niechcianego obowiązku nie zdejmie. Mam nadzieję, że w końcu zdejmie i zobowiąże męża do testów, bo na razie jestem wpychana w rolę, z której usilnie próbuję wyjść - kontrolerki nałogu męża. Ale nawet w tych warunkach mogę wprowadzić redukcję. Radykalną.

Mocno cię ściskam Małgosiu, pamiętam o Tobie w modlitwach.
Mirakulum
Posty: 2648
Rejestracja: 16 sty 2017, 19:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Mirakulum »

Ruta pisze: 03 lut 2020, 22:06
Ponieważ każda rada "ludowa" jest jak dotąd najlepszym sposobem na złamanie złożonej przysięgi: zarówno romans, jak i zgoda na rozwód, zakładam, że "podjęcie walki" jest równie fatalnym pomysłem...Więc w sumie tym też można się nie przejmować. Kolejny problem mniej. W końcu wpadnę, co na to odpowiadać - i co jest tu w zgodzie ze mną.
walka -to- wygrani i przegrani
Jakiś czas temu odkryłam lepszą metodę

ratowanie - jest ratownik i ratowany, ktoś kto jest ranny itp.

I nie można zapomnieć o najważniejszej zasadzie ratownika- ratownik by kogoś uratować najpierw upewnia się czy zabezpieczył miejsce wypadku, czy sam jest bezpieczny ( czy stoi na skale - Chrystusie).

Ta zasada ratować a nie walczyć skutecznie poprawiła jakość mojego życia.

Pogody Ducha
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Tak, walka jest zdecydowanie zła. Z drugiej strony osoby uzależnionej nie da się uratować. Próbowałam wszystkiego. I wiele innych osób przede mną i po mnie także będzie swoich uzależnionych bliskich ratować.
Ta świadomość, że uratowanie osoby uzaleznionej nie jest możliwe bardzo mnie boli, ale mogę tylko dalej zaprzeczać rzeczywistości, albo ją przyjąć.
Oprócz wszystkich zarzutów które słyszę wobec mojej postawy są też takie, które idą w przeciwnym kierunku: twój mąż jest w złym stanie, czemu nic nie robisz? Twój mąż spotyka się z kobietami/kobietą czemu nic nie robisz?Bo nie mogę nic zrobić. Mogę go kochać i modlić się za niego. Ale uratować go nie mogę.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: JolantaElżbieta »

Mnie bez przerwy nagabują dlaczego nie układam sobie życia z kims innym. Odpowiadam, że mam męża sakramentalnego - rozwód miałam jeden, a śluby dwa :-) I że nie ja to wymyśliłam - Jezus powiedział dokładnie czym jest małżeństwo, a ja zdecydowałam się za Nim iść i nie mogę tworzyć swoich przykazań. Słyszę - ale Twój mąż nie chce z Tobą być, ma inną. No to mówię, że jeśli ktoś zrobił cos złego, a ja wiem, że to złe, to nie mogę tego powtarzać, bo zło się wtedy rozszerza i że jestem odpowiedzialna tylko za swoją część przysięgi. Nie chodzę za swoim mężem, nie przekonuję - powiedziałam mu co mialam powiedzieć, a on poszedł swoją drogą. Ja idę swoją :-)
nałóg
Posty: 3321
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta pisze: 04 lut 2020, 9:02 Z drugiej strony osoby uzależnionej nie da się uratować.
Ooooo nie zgadzam się z takimi twierdzeniami. W każdym mityngu uczestniczy od kilku do kilkudziesięciu trzeźwych alkoholików.To prawda.....to dość elitarny klub wybrańców którzy mniej czy bardziej intensywnie trzeźwieją i pracują nad tym by pozostać trzeźwymi. nie WALCZĄ,
Ruta pisze: 04 lut 2020, 9:02
Próbowałam wszystkiego. I wiele innych osób przede mną i po mnie także będzie swoich uzależnionych bliskich ratować.
oni pracują, czasami bardzo intensywnie np.90 mityngów w 90 pierwszych dni abstynencji czy później ze sponsorem .
Ruta pisze: 04 lut 2020, 9:02 Próbowałam wszystkiego. I wiele innych osób przede mną i po mnie także będzie swoich uzależnionych bliskich ratować.
W Anonimowych Alkoholikach jest takie stwierdzenie: trzeźwość u alkoholika jest cudem i darem.
Nikt poza Bogiem nie jest w stanie dokonać tego cudu .
Ten sam CUD dotyczy wszystkich uzależnień. Rodzina, żona/mąż ,dzieci otoczenie może tylko pomóc wyjść z czynnego uzależnienia poprzez pozwolenie na ponoszenie konsekwencji uzależnienia
Ruta pisze: 04 lut 2020, 9:02 Mogę go kochać i modlić się za niego
Tak, to możesz. Kochać mądrą miłością, twardą miłością i nie tylko jego ale też i siebie.PD
Gaea
Posty: 68
Rejestracja: 28 sty 2020, 9:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Gaea »

JolantaElżbieta pisze: 04 lut 2020, 9:49 Mnie bez przerwy nagabują dlaczego nie układam sobie życia z kims innym
Coś w tym jest, że osoby, które zostają same, ponieważ opuścił je współmałżonek inni namawiają do "ułożenia sobie życia" z kimś innym. Ja gdy jakiś czas temu chciałam się rozwieść też słyszałam dużo takich rad, nie martw się, młoda jesteś, ułożysz sobie życie, na pewno kogoś znajdziesz. Dzięki Bogu rozwodu nie było, co ciekawe nawet w najtrudniejszych momentach mojego małżeństwa nigdy naprawdę nigdy nie żałowałam, że się nie rozwiodłam.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Ponieważ cytowanie cytowań przerosło moje skromne umiejętności, zacytuję "ręcznie":

Napisałam:
"Z drugiej strony osoby uzależnionej nie da się uratować" - i Nałóg słusznie napisał mi, że się nie zgadza...

W sumie ja też się nie zgadzam... Bardzo źle i nieprecyzyjnie to ujęłam. Miałam na myśli, że sposoby jakimi bliskie osoby próbują ratować osoby uzależnione nie są skuteczne. To, co rozumiemy intuicyjnie jako ratowanie, często odnosi odwrotny efekt i staje się "pomocą" w dalszym pogłębianiu choroby. Oraz prowadzi do współuzależnienia.

A odnosząc to do mnie: ja nie jestem w stanie uratować mojego męża. Co nadal jest dla mnie trudne do przyjęcia, choć o tym czytam, słyszę na grupie i od terapeutki. Myślę o tym inaczej - że nie jestem w stanie uratować męża na żaden ze sposobów, których próbowałam dotąd. Jednak mogę ratować męża modlitwą. W drugiej kolejności pracą nad sobą. Trwaniem w miłości. Niezgodą na to, by mąż krzywdził mnie i nasze dziecko. Mogę także ratować męża moją abstynencją. Mogę ratować męża nie zwalniając go z odpowiedzialności i nie przyjmując na swoje barki konsekwencji jego działań. To już bardzo dużo.

Być może to wciąż moje współuzależnienie powoduje, że często myślę o tym, jak to niewiele. Oraz zastanawiam się, czy mogę zrobić więcej. Na pewno sądzę, że mogę popracować nad moją postawą wobec męża i nad akceptacją dla męża - w całości - i nie jego wyidealizowanego obrazu, ale takiego męża, jakim mój mąż jest. Aktualnie moja postawa wobec męża jest tak niejednoznaczna, że sama się w tym gubię - nie dziwię się więc, że mąż także. I że trudno mu uwierzyć, że jest przeze mnie w dalszym ciągu kochany. Praca nad tym, aby to wszystko w sobie ułożyć, to mój nowy etap ratowania męża (ale i siebie).

Jest we mnie ogromny opór przed rozdzieleniem grubą linią tego co w mężu płynie z uzależnienia (i wybaczeniem). Nie do końca to rozumiem, bo wszystko co złe przypisuję od lat "temu złemu nałogowi". Odkrywam jednak, że jestem przekonana, że niektóre zachowania męża były działaniami świadomymi, płynącymi z jego woli, oraz że pił, odurzał się i uciekał w pornografię z wyboru. Coraz bardziej dociera do mnie, że mąż już dawno jest poza granicą, za którą ma jakikolwiek wybór. Oraz, że okresy abstynencji (które były moim głównym wewnętrznym argumentem, że "gdyby mąż chciał, to by przestał", czy "gdyby zależało mu na mnie/na dziecku/małżeństwie/rodzinie to by przestał"), nie świadczą o tym, że mój mąż kontroluje picie oraz pozostałe zachowania związane z uzależnieniem. Nie rozumiem też w sobie tego, czemu tak uparcie trzymam się tej "odpowiedzialności" męża za chorobę i tego, że nie potrafił się z nią uporać. Ale próbuję przemierzać meandry moich własnych pokręceń, aby te odpowiedzi znaleźć.

Jednak pod tym wszystkim rodzi się we mnie ogromne współczucie dla męża - w miejsce złości. Wiele rzeczy zaczynam postrzegać inaczej i rozumieć jak mogły wyglądać jego oczami. Widzę go jak musiał być samotny jako nastolatek i młody mężczyzna skoro uciekał w nałogi, jak bardzo jego cierpienie było ignorowane w domu - że wokół jego problemów narosło tylko milczenie i udawanie, że problemów nie ma, a tylko z mężem jest coś nie tak. Widzę z jaką nadzieją wchodził z małżeństwo i ile nadziei pokładał we mnie. W okresie narzeczeństwa mąż powiedział mi, że odkąd się spotykamy, nie czuje potrzeby palenia marihuany. Wzięłam to wtedy za dobrą monetę - nie miałam tej wiedzy co teraz - i nie był to jedyny sygnał jaki zignorowałam. W jakimś sensie mąż wtedy pokładał nadzieję, że wraz z nowym rozdziałem - małżeństwem - zostawi uzależnienia za sobą. Nie jest to wcale takie rzadkie. Ja też sądziłam, że część moich problemów rozwiąże się w małżeństwie (i niektóre nawet się rozwiązały - i wciąż się rozwiązują, choćby nawet i przez kryzysy, które zmuszają do myślenia i pracy nad sobą). Tymczasem wszystkie nałogi męża z czasem wróciły, bardzo szybko. Rozumiem wstyd męża, potrzebę ukrywania się, zaprzeczanie, nawet obwinianie mnie za upicie się, odurzenie czy korzystanie z pornografii. Rozumiem, że okłamywanie mnie niekoniecznie i nie przez cały czas było wymierzone we mnie - a tak to dotąd postrzegałam. Rozumiem też, że moja postawa - obwiniania męża za upijanie się i pozostałe nałogowe zachowania męża - mogła bardzo go ranić. Podobnie jak moje próby nakłonienia, a czasem wymuszenia na mężu podjęcia terapii. Podobnie jak branie na siebie odpowiedzialności, chronienie męża - nawet nie jako nieświadome pogłębianie przeze mnie choroby męża - ale jako pogłębianie w mężu przekonania, że nie jest nic warty, nie radzi sobie - co oczywiście dawało mu pretekst do dalszego oddawania się nałogom i pozwalało mu dalej żyć w iluzji. Bardzo męża kochałam, ale nie była to mądra miłość - i bardzo boli mnie jak bardzo na różnych polach męża raniłam. Jak bardzo nie potrafiłam okazać mu, że jest ważny, że w niego wierzę, że jest wartościowy. Co nie znaczy, że sądzę, że nakłoniłoby to męża do porzucenia nałogów. Ale uniknęłabym ranienia go moją postawą, słowami, tym co robiłam, i co zaniedbywałam. Czuję się winna. I mam ogromną potrzebę zadośćuczynienia - ale zadośćuczynienia mądrego. Najpierw porządek. Na razie zadośćuczynienie ograniczę do modlitwy.


Nałóg napisał: "W każdym mityngu uczestniczy od kilku do kilkudziesięciu trzeźwych alkoholików. To prawda.....to dość elitarny klub wybrańców którzy mniej czy bardziej intensywnie trzeźwieją i pracują nad tym by pozostać trzeźwymi. (...) oni pracują, czasami bardzo intensywnie np.90 mityngów w 90 pierwszych dni abstynencji czy później ze sponsorem.
(..) W Anonimowych Alkoholikach jest takie stwierdzenie: trzeźwość u alkoholika jest cudem i darem.
Nikt poza Bogiem nie jest w stanie dokonać tego cudu .
Ten sam CUD dotyczy wszystkich uzależnień."

Wiem, bardzo to szanuję i podziwiam. I proszę o ten cud i dar dla męża, wierzę też, że moje prośby są zgodne z wolą mojego męża, i że on wcale nie chce pozostawać w tych wszystkich nałogach. Choć czasem w taki sposób też myślę - że on w tym chce pozostawać i widocznie tak jest mu dobrze.

Nałóg napisał:
"Rodzina, żona/mąż ,dzieci otoczenie może tylko pomóc wyjść z czynnego uzależnienia poprzez pozwolenie na ponoszenie konsekwencji uzależnienia"

- i to miałam na myśli, pisząc o "niemożliwości uratowania".

Ja napisałam: "Mogę go kochać i modlić się za niego"
Nałóg napisał: "Tak, to możesz. Kochać mądrą miłością, twardą miłością i nie tylko jego ale też i siebie.PD"

Do mądrej miłości wciąż mi daleko, wciąż odkrywam w sobie nowe pokłady miłości głupiej, naiwnej, egoistycznej. Praca terapeutyczna pozwala mi się kolejno z nimi mierzyć i je układać. Aczkolwiek równolegle modlitwa i rozwijanie wiary pozwalają mi na trochę inną ścieżkę - gdzie rodzi się we mnie czysta miłość. Trudno to wytłumaczyć i opisać, ale tak jest - oddając się Bogu, kontemplując Go, szukając Go i odnajdując - zdrowieję. To inny rodzaj terapii, ale bardzo ważny. Myślę, że bez Niego i Jego miłości nie dałabym rady zdrowieć. Czasem czuję - znów brak odpowiednich słów - "lekkie dotknięcie"? - i nagle pewne rzeczy się we mnie po prostu układają, lub jestem od czegoś wolna.
Właśnie przyszło mi do głowy, że miłość, gdy jest nałóg lub współuzależnienie, także trzeba rozwijać dwutorowo - zarówno twardą miłość (wobec uzależnionego i wobec siebie) jak i Bożą miłość (także wobec uzależnionego i wobec siebie).
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Kilka razy zaczynałam już ten post i mi nie idzie - bo gdy czytam, co napisałam, wciąż odkrywam, że się okłamuję. Obiecałam sobie solennie izolować się od męża, gdy przychodzi do dziecka. I nawet już byłam dumna z siebie - bo tak robiłam. A raczej myślałam, że tak robiłam. Izolowałam się tylko dlatego, żeby uniknąć niemiłych reakcji męża na mnie - a to jaki ma nastrój potrafię wyczuć zanim wejdzie do domu. Żadna moja zasługa, że się izoluję gdy jest w wersji "wkurzony na żonę". Czar samozadowolenia prysł, gdyż od kilku spotkań mąż jest dla mnie - nawet nie mogę napisać, że miły, bo to za dużo powiedziane. Raczy mnie zauważać i odezwać się czasem do mnie bez agresji. Sam z siebie coś do mnie mówi.

I widzę, jak takie ochłapy nadal mocno na mnie działają i jak od razu wsiąkam i robię się przymilna, by dostać więcej. Może zupki? Och jak wspaniale, że mąż przyjął przygotowany przeze mnie posiłek, cała od razu jestem w skowronkach. Podaję i się wycofuję. Opowiedział coś, co mu się zdarzyło - wielka radość w sercu mym. Poprosił o coś - jestem przeszczęśliwa, że się do mnie zwrócił i podaję co tam trzeba, kawę, kremik czy co tam jeszcze. Ironizuję, ale nie przesadzam - tak właśnie nadal na męża reaguję. W dodatku wszystkie te emocje zdążam przeżyć w ciągu dosłownie paru chwil kontaktu, nawet i 10 minut się z tego nie uzbiera przy jednej wizycie. Zresztą spod sztucznego nieba pikuję potem ostro w dół, gdy na przykład mąż wspomni, że opracowuje strategię na dalszą część sprawy rozwodowej.

Wniosek jest jeden - wykonałam tyle pracy, aby odkryć, że wciąż jestem od męża zależna emocjonalnie. Mogłabym się tłumaczyć, że jestem uprzejma, że skoro mąż odwiedza dziecko, to niech dobrze się czuje, a gościnność nakazuje podanie herbaty czy posiłku, albo uprzejmą konwersację. I gdyby tak to wyglądało, byłoby okej. Ale nie wygląda. Przymilam się i cieszę z ochłapów jakie uzyskuję. Jestem w tym żałosna.

Równie żałosne jest to, że łapię się na rozważaniu, co też zachowanie męża oznacza. A może to oznaka jakiejś odwilży (wiem, że nie, co nie przeszkadza, aby nie migała mi fałszywa nadzieja), a może mąż coś knuje, a może żałuje, a może... I do tego głupie myśli w stylu, że może jak mąż zje dobry posiłek, to może zatęskni, może przemyśli, może coś się w nim wzruszy. No co ja jestem, pracownik baru mlecznego z wydawki?
Nie umiem odczuć złości na męża, ale teraz to chyba raczej powinnam się wkurzyć na siebie. Bo i co też ja chcę osiągnąć? Nawet tego w sobie nie rozumiem... Ma zrezygnować z rozwodu, bo dostał zupę, albo bo wyraziłam podziw dla osiągnięcia, którym się ze mną podzielił? Jedyna pociecha, że przynajmniej widzę swoją głupotę - ale to dość marny powód do radości. Rozum sobie, serce sobie. Nie wiem jak i kiedy uda się mi zrobić porządek w sferze emocji wobec męża. Zachowuję się jak osoba uzależniona mająca w polu rażenia swoją używkę - zagram ale za małą stawkę, upiję tylko pół łyczka, zerknę jakie nowe filmy wrzucili ale ich nie odpalę. Do tego wróciłam do durnego usprawiedliwiania się, że jak nie będę miła, to zniechęcę męża i stracę szansę, żeby wrócił. Tak jakbym nie wiedziała, że prawdziwy powrót wiedzie przez nawrócenie i decyzję o odstąpieniu od nałogów...
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Ruto, gdybym ja zobaczyła tyle różnych moich reakcji na męża tuż po tym jak się wydarzyły, byłabym bardzo szczęśliwa. To co Ty widzisz z taką łatwością, ja odkrywam powoli przedzierając się przez moje oporne wnętrze. Nie chcę się przyznawać do słabości. Bo to o czym piszesz to po prostu słabość. Ja mogę tylko powiedzieć w tej Twojej sytuacji, na te Twoje obserwacje: Chwała Panu :)

A jako świeżutki uczestnik 12 kroków: pierwszy krok to uznanie swojej bezsilności. Po prostu. Przyznaję się sama przed sobą do słabości i mówię: tak, jestem bezsilna, nie umiem sobie z tym poradzić. Potem jest jeszcze 11 innych kroków, które pokażą co z tą bezsilnością zrobić (tak myślę :D ), ale na razie potrzebne jest to uznanie: nie jestem w stanie sama sobie z tym poradzić.
Dla mnie to jest bardzo ważny moment, właśnie dlatego, że swoje życie prowadziłam w taki sposób, żeby nie pokazać ani sobie, ani światu, a szczególnie mężowi, który sobie tego nie życzył, żadnej słabości. Przy mężu moja słabość oznaczała jego niechęć wobec mnie. Zatem przy nim utwierdziłam w sobie te "naturalne" skłonności do udawania silnej - ja sobie ze wszystkim poradzę, kto jak nie ja?

W każdym razie, jeżeli nie zamierzasz trwać w takim stanie emocjonalnym jaki sobie właśnie uświadamiasz, to na tę chwilę wydaje mi się, że Twój proces odrywania się od męża przebiega prawidłowo :)
Ile lat byłaś w związku z mężem? Pomyśl sobie ile to jest lat "treningu" coraz głębszego wchodzenia w zależność. Nie spodziewaj się, że teraz po paru miesiącach "wyskoczysz" z roli :) Daj sobie czas, bądź cierpliwa wobec siebie, wyrozumiała i kochaj siebie. Doceniaj to, że Bóg otwiera Ci oczy i serce na to co się w nim wydarza w kontakcie z mężem. To wielki dar i łaska widzieć to co Ty widzisz.
Jesteś tutaj z nami, jesteś w grupie wsparcia dla współuzależnionych - wierzę w to, że jesteś na właściwej drodze, że nie musisz się bać "utknięcia" na tym etapie uzależnienia od nastrojów męża.
Ja sobie właśnie tak tłumaczę to, że po spotkaniu z mężem przynajmniej tydzień nie mogę dojść do siebie. Po prostu potrzebuję czasu. Ale podjęłam decyzję, że nie zamierzam być taka jak do tej pory. Chcę się zmienić, ale sama nic nie mogę w sensie: czary mary, abrakadabra, bum! Nie mogę zdecydować: od dzisiaj już tak i tak nie czuję. Mogę podjąć decyzję, że chcę się zmienić, ale logiczne jest dla mnie, że to będzie ciężka praca i pewnie długotrwała.

Pogody ducha Ruto!
:)
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
Gaea
Posty: 68
Rejestracja: 28 sty 2020, 9:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Gaea »

Ruta a mnie się wydaje, że właśnie dobrze robisz. Ok, może z lekka przesądza ale to czasem trudno wyważyć. Dlaczego masz być dla niego oschła i nie miła, dlaczego masz go karać. Tutaj na tym forum czytałam by w takich sytuacjach być miła, zadbana by mąż widział co traci odchodząc. Po co potęgować złe emocje?
Wiem dokładnie o czym piszesz, bo ja od tych kilku tygodni a nawet już miesięcy też jestem uprzejma mimo, że mąż początkowo to olewał. Pytałam jak w pracy, jak się czuje, podstawialam obiad i naprawdę nie dlatego, że czuje, że ja zawalilam na całej linii. Bo wtedy żyłam w przekonaniu, że wszystko co złe w naszym małżeństwie to jego wina. Nie podaje mu obiadu, bo kilka lat temu go zdradziłam. Bez sensu ile miałabym mu wynagradzać mój błąd? Źle to nazwałam, mało negatywnie ale jeśli mam zapomnieć, wybaczyć to nie chce już do tego wracać. Zresztą analiza mówiąc w przenośni zysków i strat w małżeństwie to chyba kiepski pomysł... W każdym razie widzę, że mąż zmienia nastawienie do mnie. Pamiętam dokładnie jego wzrok jakoś z pierwszych dni stycznia gdy wrócił z pracy, pełen nienawiści. Myślał, że znów go zacznę atakować. I czasem jak piszesz jest naprawdę trudno powstrzymać emocje. Kilka dni temu mąż zapytał co słychać, jak dzieci. Wczoraj coś nawet zażartował.
Wiem, że Twoja sytuacja jest zupełnie inna ale zobacz odkąd mąż jest dla mnie w miarę miły, może miły to za duże słowo ale traktuje mnie z szacunkiem to zaczęłam bardziej zastanawiać się nad sobą, myślę iść na spotkanie AA. Oczywiście dodać muszę też zasługę użytkowników tego forum:-)
W każdym razie może właśnie Twoje postępowanie skłoni go do zastanowienia się nad sobą, nad zmianami.
nałóg
Posty: 3321
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 Tak jakbym nie wiedziała, że prawdziwy powrót wiedzie przez nawrócenie i decyzję o odstąpieniu od nałogów...
Ruto, z zainteresowaniem czytam Twoje posty, z podziwem jak szybko postępuje Twój proces zdrowienia, który -jak zapewne wiesz- będzie trwał do końca życia a w tym zapewne b. by Ci pomógł warsztat 12 Kroków i popracowanie nad sobą przy ich pomocy.
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 Obiecałam sobie solennie izolować się od męża, gdy przychodzi do dziecka. I nawet już byłam dumna z siebie - bo tak robiłam. A raczej myślałam, że tak robiłam. Izolowałam się tylko dlatego, żeby uniknąć niemiłych reakcji męża na mnie - a to jaki ma nastrój potrafię wyczuć zanim wejdzie do domu. Żadna moja zasługa, że się izoluję gdy jest w wersji "wkurzony na żonę".
Ruto,-wg mnie- to naturalne, że gdy maż Cię rani to stosujesz "śluzę" izolowania się ,twardo stawiasz granicę i pokazujesz "STOP" nie pozwalam, a gdy jest miły to podejmujesz konwersację czy proponujesz herbatę lub zupkę. To zasady dobrej -bez przemocy -komunikacji.
Ważne abyś to jasno komunikowała.
W kryzysie dialog zaczyna się od takich malutkich gestów, od krótkich wymian zdań na nie drażliwe tematy.
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 I widzę, jak takie ochłapy nadal mocno na mnie działają i jak od razu wsiąkam i robię się przymilna, by dostać więcej. Może zupki? Och jak wspaniale, że mąż przyjął przygotowany przeze mnie posiłek, cała od razu jestem w skowronkach. Podaję i się wycofuję.
Ok, podajesz i nie oczekujesz zachwytów, wdzięczności, podziękowań- wycofujesz się i pozwalasz mężowi swobodnie przemyśleć.
To - wg mnie- dojrzałe i mądre
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 Raczy mnie zauważać i odezwać się czasem do mnie bez agresji. Sam z siebie coś do mnie mówi.
.
Ruto, każda podróż, nawet ta najdłuższa zaczyna się od jakiej myśli o tej podróży,..... czy warto...... czy mogę... szukanie pozytywów i rozważanie negatywów.... miłych odczuć. Może mąż też zauważa zmiany w Tobie i z niedowierzaniem zastanawia się -zaskakiwany Twoja postawą - co się z nią dzieje???
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 Przymilam się i cieszę z ochłapów jakie uzyskuję. Jestem w tym żałosna.
No tu bym z Toba polemizował , bo czy jesteś żałosna zależy od intencji...... chcesz go "kupić"? czy robisz to bo chcesz, bo sprawia Ci to przyjemność i wynika z twojej twardej i mądrej miłości. Intencja.......pragniesz tego co nazywasz "ochłapem" czy jest to wyraz dojrzałości.
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 I do tego głupie myśli w stylu, że może jak mąż zje dobry posiłek, to może zatęskni, może przemyśli, może coś się w nim wzruszy. No co ja jestem, pracownik baru mlecznego z wydawki?
no tak....taka postawa jest swoistym "kupczeniem', choć jak pomyślisz inaczej: robię tak bo chcę i to wynika z mojej mądrej i twardej miłości-bez oczekiwań-to możesz traktować to jako element komunikacji.
Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 Jedyna pociecha, że przynajmniej widzę swoją głupotę - ale to dość marny powód do radości. Rozum sobie, serce sobie.

to że dostrzegasz i nazywasz swoje postawy świadczy o trwającym proces przebudzania.
2 podstawowe zasady porozumienia bez przemocy mówią że robisz coś bo:
- czuję że potrzebuję
-potrzebuję bo czuję
z poszanowaniem siebie i drugiej strony
Ruta pisze: 05 lut 2020, 0:01 Właśnie przyszło mi do głowy, że miłość, gdy jest nałóg lub współuzależnienie, także trzeba rozwijać dwutorowo - zarówno twardą miłość (wobec uzależnionego i wobec siebie) jak i Bożą miłość (także wobec uzależnionego i wobec siebie).
I wtedy jest to MĄDRA MIŁOŚĆ.PD
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Małgorzata Małgosia pisze: 06 lut 2020, 7:49 Ruto, gdybym ja zobaczyła tyle różnych moich reakcji na męża tuż po tym jak się wydarzyły, byłabym bardzo szczęśliwa. To co Ty widzisz z taką łatwością, ja odkrywam powoli przedzierając się przez moje oporne wnętrze. Nie chcę się przyznawać do słabości. Bo to o czym piszesz to po prostu słabość. Ja mogę tylko powiedzieć w tej Twojej sytuacji, na te Twoje obserwacje: Chwała Panu :)

A jako świeżutki uczestnik 12 kroków: pierwszy krok to uznanie swojej bezsilności. Po prostu. Przyznaję się sama przed sobą do słabości i mówię: tak, jestem bezsilna, nie umiem sobie z tym poradzić. Potem jest jeszcze 11 innych kroków, które pokażą co z tą bezsilnością zrobić (tak myślę :D ), ale na razie potrzebne jest to uznanie: nie jestem w stanie sama sobie z tym poradzić.
Dla mnie to jest bardzo ważny moment, właśnie dlatego, że swoje życie prowadziłam w taki sposób, żeby nie pokazać ani sobie, ani światu, a szczególnie mężowi, który sobie tego nie życzył, żadnej słabości. Przy mężu moja słabość oznaczała jego niechęć wobec mnie. Zatem przy nim utwierdziłam w sobie te "naturalne" skłonności do udawania silnej - ja sobie ze wszystkim poradzę, kto jak nie ja?

W każdym razie, jeżeli nie zamierzasz trwać w takim stanie emocjonalnym jaki sobie właśnie uświadamiasz, to na tę chwilę wydaje mi się, że Twój proces odrywania się od męża przebiega prawidłowo :)
Ile lat byłaś w związku z mężem? Pomyśl sobie ile to jest lat "treningu" coraz głębszego wchodzenia w zależność. Nie spodziewaj się, że teraz po paru miesiącach "wyskoczysz" z roli :) Daj sobie czas, bądź cierpliwa wobec siebie, wyrozumiała i kochaj siebie. Doceniaj to, że Bóg otwiera Ci oczy i serce na to co się w nim wydarza w kontakcie z mężem. To wielki dar i łaska widzieć to co Ty widzisz.
Jesteś tutaj z nami, jesteś w grupie wsparcia dla współuzależnionych - wierzę w to, że jesteś na właściwej drodze, że nie musisz się bać "utknięcia" na tym etapie uzależnienia od nastrojów męża.
Ja sobie właśnie tak tłumaczę to, że po spotkaniu z mężem przynajmniej tydzień nie mogę dojść do siebie. Po prostu potrzebuję czasu. Ale podjęłam decyzję, że nie zamierzam być taka jak do tej pory. Chcę się zmienić, ale sama nic nie mogę w sensie: czary mary, abrakadabra, bum! Nie mogę zdecydować: od dzisiaj już tak i tak nie czuję. Mogę podjąć decyzję, że chcę się zmienić, ale logiczne jest dla mnie, że to będzie ciężka praca i pewnie długotrwała.

Pogody ducha Ruto!
:)
Małgosiu,
przedzieram się sama przez siebie jakbym szła przez gęsty budyń. Nic nie widać i wszystko się lepi. Postęp na razie polega na tym, że w ogóle zaczęłam obserwować siebie i swoje reakcje - i wyłapywać, kiedy sama sobą próbuję manipulować. Nawet post pisałam kilka razy, bo za każdym razem gdy czytałam co napisałam widziałam że nie jestem szczera nawet przed sobą. Kasowalam i pisałam jeszcze raz. Twarda miłość stawia wymagania. Więc dobrze rozumiem o czym piszesz. Mam nadzieję, że przyjdzie czas gdy będę przemierzać swoje przestrzenie tak jak góry, z pięknymi widokami i w krystalicznym powietrzu. Na razie brnę przez to co jest...
Nie zamierzam trwać w takim stanie emocjonalnym, o nie... Patrzę sobie, po co mi to i po co takie emocje sobie funduję, skąd się biorą, ale też będę uważnie przyglądać się mężowi. U niego zmiany postawy obojętne czy na lepsze czy na gorsze zwykle oznaczają, że coś próbuje ukryć, ugrać lub w jakiś sposób na mnie wpłynąć...

Dziękuję ci za słowa o cierpliwości w pracy nad sobą, faktycznie moje rozczarowanie, że "jeszcze" reaguję chaotycznie jest takie hmmm... z kategorii "czekam cudów"... To co napisałaś sprawiło, że inaczej spojrzałam na siebie i swoje reakcje, głupio i chaotycznie reaguję, bo choć zdrowieję, to nie jestem zdrowa. Więc zamiast się obwiniać, mogę dalej pracować, by wyzdrowieć...
Z całego serca życzę ci pięknej przygody na 12 krokach, to podróż w którą też zamierzam wyruszyć. Niech Bóg błogosławi Ci na tej drodze. Ściskam Cię mocno :)
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Ruta pisze: 06 lut 2020, 0:23 prawdziwy powrót wiedzie przez nawrócenie i decyzję o odstąpieniu od nałogów...
Czekasz Ruto na powrót nawróconego, idealnego męża?
Zdajesz sobie sprawę, że ani mąż ani nikt inny nie jest w stanie zagwarantować Ci że nie upadnie ani nie popełni grzechu/błędu?
Jak ma wygladać w Twoim przekonaniu że ów moment nawrócenia w męzu już nastapił?
I wtedy będziesz gotowa męża przyjąć ....?
ODPOWIEDZ