Ukasz pisze: ↑10 gru 2019, 17:34
Od mojego pierwszego postu zmieniła się moja relacja z Bogiem. Teraz jest bliższa.(...)
Od tego momentu określam swoją sytuację jako separację i nie robię nic, żeby ona została, tylko - niestety nieporadnie - działam na rzecz jej odejścia z domu. Jakiekolwiek nowe budowanie razem może nastąpić dopiero po zerwaniu kontaktów z kowalskimi i nie zacznie się od wspólnego mieszkania. Chyba już to pisałem: bardzo bym chciał, żeby to nastąpiło, i mam pewność, że nie może to nastąpić od razu. Ja się na to nie zgodzę.
Ukaszu, przeczytałam Twój wątek, nie każdy post, ale sporo. Wiesz co mnie uderzyło? Że jeśli chodzi o Twoją postawę wobec żony i wobec Twojego małżeństwa nie zmieniło się dokładnie nic. Natomiast z twoich opisów wynika, że w samej relacji między Tobą a Twoją żoną jest znacznie gorzej.
Upierasz się od pierwszego postu, że oddalając się od żony zrobisz krok w stronę naprawy małżeństwa i że pomoże ci w tym zmuszenie żony do wyprowadzki. Masz też jasno określone warunki wobec żony, jej postępowania, tego co ma zrobić, aby zaczął się między wami nowy start.
Mam do Ciebie kilka pytań: Czy określiłeś jakiekolwiek warunki dla siebie? Co Ty powinieneś zmienić, z czego zrezygnować, aby poprawić relację i umożliwić żonie emocjonalny powrót do ciebie? Czy aby na pewno jesteś odwieszony od swojej żony emocjonalnie? Co w ciągu tych dwóch lat zrobiłeś dla siebie, tak poza małżeństwem?
Powiem Ci jak to widzę z boku, na podstawie Twoich wpisów. Jesteś bardzo mocno zawieszony emocjonalnie na żonie. Na tym co ona robi, czego nie robi, czy spełnia Twoje oczekiwania (a masz ich wobec żony całą listę), czy też ich nie spełnia, co zrobiła, gdzie pojechała, jak spojrzała. I wszystko to mocno przeżywasz i kręcisz się wokół tego.
Próbowałeś kiedyś zastosować listę Zerty? Spróbuj, najlepiej od już.
Jako kobieta, próbując zrozumieć postępowanie Twojej żony mam na podstawie Twoich wpisów taki obraz: Twoja żona była generalnie dobrą żoną i matką, dbała o ciebie i o rodzinę. Na pewno dużo z siebie poświęciła, na pewno też wytrwanie przy Tobie nie zawsze było proste. Nie obraź się, ale postrzegam Cię na podstawie Twoich wpisów, jako mężczyznę dość upartego i lubiącego postawić na swoim. Czasem to wykracza poza dobrą męskość, której podstawą może być stanowczość i jest nieco toksyczne. I ta Twoja kochająca żona, gdy już odchowała dzieci, gdy obowiązków zrobiło się mniej postanowiła w końcu zrobić coś dla siebie, znaleźć swój kawałek życia, świata. Rozumiem taką potrzebę. Ma ją wiele kobiet, bo macierzyństwo i małżeństwo często wymagają z różnych przyczyn odsuwania siebie i swoich potrzeb planów marzeń. Nie sądzę że to dobrze, że kobiety rezygnują z siebie na rzecz małżeństwa i macierzyństwa, ale często tak właśnie jest.
To jest to, co ktoś trafnie określił tu spóźnionym buntem nastolatki. O ile jednak bunty nastolatek są chaotyczne, o tyle dojrzałe kobiety zwykle jednak realizują jakiś konkretny pomysł, plan na siebie, marzenie i potrafią być w tym konsekwentne. Natomiast ja w planach Twojej żony tych sprzed dwóch lat nie widzę jakiegoś nieuporządkowania, ani czegoś co radykalnie godziłoby w małżeństwo, choć ty tak to postrzegasz. Jako zagrożenie.
Rozumiem, że mogło bardzo zaboleć Cię i pewnie nadal boli, że w tym swoim nowym kawałku żona nie przewidziała Ciebie. Czy myślałeś kiedyś nad tym z jakiego powodu? I co zrobiłeś, aby żona spojrzała na ciebie inaczej, aby bez przymusu, szczerze zapragnęła Ciebie do tego świata włączyć? Bez poczucia, że zaczniesz jej dyktować co ma robić, jak myśleć, bez lęku, że poczuje się przy Tobie zakłopotana, zawstydzona, zbesztana, podporządkowana?
Mimo twoich zapewnień, że gdy żona zajęła się sobą Ty miałeś mnóstwo innych wspaniałych zajęć, mam też wrażenie, że siedziałeś w pustym domu, wkurzając się jak żona śmie tak Cię lekceważyć i angażować tyle energii w rzeczy i sprawy nie związane z Tobą.
Nie wyczytałam się w wątek na tyle, aby wiedzieć, czy kowalscy są już teraz kowalskimi, czy wciąż chodzi o zdradę emocjonalną? Niezależnie jednak od tego jak jest, zostawiłabym to, bo nie tu się problem zaczął. W waszej sytuacji ewentualną zdrada żony to najmniejszy problem.
Nie wiem też, co dokładnie zrobiłeś, aby uporać się ze swoim nieuporządkowaniem w sferze intymnej. Czy podjąłeś terapię? Nie wiem czy wiesz, że nie wystarczy przestać oddawać się nałogowi, aby wyzdrowieć. I że terapia pozwala uzyskać wgląd w znacznie więcej i więcej w sobie uzdrowić. Czy w jakikolwiek sposób zadośćuczynileś żonie, za czas kiedy twój nałóg ją ranił i czy zrobiłeś cokolwiek aby przemyśleć jakich ran w tej sferze jej przysporzyłes i jak mógłbyś jej pomóc? Czy widzisz zależność między jej aktywnością, która tak cię irytuje, a właśnie tymi obszarami i jej chęcią naprawienia różnych rzeczy w sobie, tam gdzie nie może na razie liczyć na twój udział?
Czy wiesz, że działania w kierunku wyrzucenia żony z domu, zmiana zamków, stawianie warunków, domaganie się, aby pod przymusem żona robiła różne rzeczy, które Ty uważasz za właściwe - są przemocą?
Czy myślałeś kiedykolwiek jakie były Twoje motywy sięgania po pornografię? Co tak naprawdę sądzisz o kobietach o ich roli, o swojej żonie, o jej powinnościach, obowiązkach? Czy postrzegasz żonę jako niezależną od siebie osobę a siebie jako osobę niezależną od żony? Jakie miałeś relacje z ojcem i matką i czego od nich dowiedziałeś się o kobiecości i męskości? Dlaczego czujesz się zależny od kobiet? Co w Tobie sprawiło, że uwiklaleś się w pornografię, czyli jakąś tam wizję kobiecości lub raczej formę jej niszczenia i upodlania - i co w Tobie sprawia, że jesteś tak zależny od żony? Czy dostrzegasz między tymi obszarami w sobie jakąś zależność?
Napisałeś, że Twoja więź z Bogiem się pogłębiła. To dobrze. Spróbuj oddać Jemu swoje małżeństwo. Może jesteś już w punkcie w którym zdołasz dostrzec, że Twoje działania nie tylko nie są skuteczne, ale pogłębiają kryzys. Może już dotarłeś do punktu, w którym z pokorą poprosisz Go o uzdrowienie Ciebie, nie żony.
Ja piszę z takiego właśnie punktu. Podobnie jak Ty chaotycznie plątałam się po swoim małżeństwie, po swoich emocjach, po swoim życiu. Dlatego czuję rodzaj wspólnoty z tym co przeżywasz, mimo że nasze problemy w relacjach są kompletnie różne. Ale podobnie jak Ty długo uważałam, że gdyby mój mąż zrobił to i to (odstawił narkotyki i alkohol oraz podjął leczenie), to wszystko byłoby dobrze. I podobnie jak Ty miałam swój plan na to i wsciekalam się na męża, że nie chce współpracować. A ja przecież chcę tak dobrze. Chciałam też męża ratować, w Tobie też tego ratownika widzę, nie chcesz się wtrącać, no ale ona jeszcze długów narobi, no to jednak... Rozpoznaję to, bo sama w sobie nad tym pracuję.
Teraz zajmuję się sobą i naprawą siebie. Nie wiem co zrobi mój mąż, na razie się pogrąża. Ale wiem, że w końcu jestem na dobrej drodze. W relacji mojej z mężem nie dzieje się na razie lepiej, ale przynajmniej przestało się robić gorzej. To i tak dużo. A ja naprawdę zaczynam zdrowieć. Czego i Tobie z całego serca życzę.