Katjusza pisze: ↑03 gru 2019, 13:53
Aktualnie nie myśle o tym, co będzie po rozwodzie. Modlę się, pracuje nad sobą - z terapeuta i z poradnikami. Rozmawiałam tez z księdzem, jak się okazuje, nie każdy z nich ma podejście to życia po rozwodzie takie jakie prezentujesz Ty Kocimietko.
Na tym etapie nie wyobrażam sobie kolejnego związku, nie to mi teraz w głowie.
Zaznaczam, ze ciagle mam/miałam nadzieje, na jakakolwiek chęć odbudowy naszego małżeństwa ze strony męża. Przechodzę przez to z Bogiem i zawierzam mu moja przyszłość, głęboko wierze, ze jest w tym jakiś plan
Przeczytałam Twoje posty i widzę kilka różnych rzeczy. Co do alkoholu i narkotyków piszesz, że mąż uważa "weekendowe zachowanie" za normalne, ale też, że w takim stanie ubliżał ci, przeklinał. Co Ty sama o tym sądzisz?
Myślę też, że jesteś w dużym rozdwojeniu. Z jednej strony piszesz, że zależy ci na małżeństwie, że uważasz że warto odbudować małżeństwo. Z drugiej - że masz nadzieję na chęć odbudowy ze strony męża. Że zrobiłabyś dużo żeby to odbudować. Że przykro ci, bo wiesz, że moglibyście zbudować coś pięknego na lata.
Czym jest dla Ciebie małżeństwo? Zobowiązaniem na całe życie? Postawą miłości? Świętym sakramentem? Czy jest dla Ciebie na tyle ważne, że jesteś gotowa być wierna przysiędze nawet bez udziału męża? Bez jego współpracy? Czy tylko wtedy gdy on tu i teraz na współpracę się zgodzi.
Piszesz też, że ksiądz ma alternatywne podejście, do życia po rozwodzie. Dopuszcza łamanie przysięgi małżeńskiej? To zmień księdza, bo wiedzie Cię na manowce. Na tym etapie nie wyobrażasz sobie kolejnego związku. A na kolejnych etapach?
Nie da się zaangażować w ratowanie małżeństwa tak w połowie, ani uznawać wagi sakramentu zostawiając sobie furtki, na wypadek gdyby coś nie wyszło. Często jedna ze stron wcale nie chce ratować małżeństwa i całą pracę wykonuje ta druga osoba. A pracę trzeba wtedy zacząć od siebie. Taka praca czasem przynosi efekty, ale nie ma żadnej gwarancji. To nie jest łatwa droga. Ale na pewno prowadzi do większej wolności.
Chcesz zawierzyć Bogu swoją przyszłość - to mu zawierz. Bez warunków. Rozumiem, że jesteś młodą kobietą, że myślisz pewnie "nie chcę do końca życia być sama, jeśli moja praca nie przyniesie efektów".
Zastanawia mnie też jeszcze jedno: czy rozmawiałaś z kimś, kto ma rozeznanie w tych sprawach, o ważności Twojego małżeństwa? Nie wiem na ten temat zbyt wiele, ale na pewno wiem, że uzależnienie jednego z małżonków przed zawarciem małżeństwa może stanowić podstawę unieważnienia małżeństwa. W moim przypadku nie wchodzi to w rachubę. Wewnętrznie uważam moje małżeństwo za ważne, jestem przekonana, że mąż zawierał je ze mną równie świadomie i z takim przekonaniem jak ja z nim. Ale każdy przypadek jest inny - może się mylę, ale nie widzę w Tobie takiego mocnego przekonania o sile Twojego małżeństwa - może ono po prostu nie zostało nigdy zawarte?
Niezależnie od tego jakie decyzje podejmiesz, na pewno zrób wszystko, aby uzdrowić przede wszystkim siebie. Sam związek z osobą, która przez większą część związku rani jest obciążający i wymaga uzdrowienia. Na pewno też warto zastanowić się, co w tobie jest, jakie rany, jakie myśli, jakie przekonania, które spowodowały, że weszłaś w rolę matki zamiast żony, i to matki nie szanowanej, nadopiekuńczej, doświadczającej przemocy - bo wyzywanie po pijaku jest przemocą. Zaprzeczanie problemowi o którym mówi nam druga osoba - też jest przemocą. Jeśli tego nie przepracujesz - nawet jeśli unieważnisz małżeństwo - znajdziesz się ponownie w podobnej relacji - nawet jeśli z początku będzie ci się wydawało, że znalazłaś dokładne przeciwieństwo mężczyzny z którym byłaś wcześniej.
Może daj sobie czas na to, żeby to wszystko rozeznać? Mąż nalega na pośpiech - ale Ty nie musisz się na to zgadzać.
W moim przypadku od decyzji męża, że odchodzi od rodziny minął rok. Od początku ostrego kryzysu trzy lata. Co nie znaczy, że tego kryzysu nie było wcześniej - mąż już wcześniej był uzależniony, a ja - z uwago na swoje problemy - nie umiałam ani tego dostrzec, ani skutecznie mu pomóc, tylko wpadałam w to głębiej i głębiej. I za to co działo się ze mną i za to jak się w tym pogrążałam odpowiadam tylko ja. Nie mój mąż.
Nie sądzę, żebyś odpowiadała za upijanie się męża i jego zachowania. Ale odpowiadasz za to, co działo się z Tobą, za to na co się zgadzałaś. I za wszystko o czym zdecydujesz i na co zgodzisz się teraz. Uświadomienie sobie tej odpowiedzialności, bez zrzucania jej na męża i winienia go za to co dzieje się z Tobą, pozwala na to, by zacząć podejmować decyzje z większym namysłem i uważniej przyglądać się sobie. Warto też systematycznie się modlić - polecam Nowennę Pompejańską. Pomaga i przynosi ukojenie.
Nie podejmowałabym też decyzji, bez jak piszesz myślenia o tym, co będzie po rozwodzie - bo jakichkolwiek decyzji nie podejmiesz - ich konsekwencje będą trwały także w przyszłości.