Coraz głębszy kryzys
Moderator: Moderatorzy
Coraz głębszy kryzys
Witajcie. Czytam Was od dawna i znam zasady prywatności, polecane lektury przeczytałam. Jestem w związku sakramentalnym od 17 lat. Mamy dwoje dzieci w tym 10-letnie z dużymi problemami emocjonalnymi. Oboje z mężem jesteśmy DDD. Ja z domu, w którym były w okresie mojego dorastania awantury i przemoc wobec dzieci, a mąż nie zna swojego ojca i był wychowywany przez absolutnie mu oddane Babcię i teściową.
Ja jestem "kobietą kochającą za bardzo". Męża odbieram jako osobę zamkniętą emocjonalnie, uciekającą od emocji w pracę. Uważam że kowalskiej nie ma bo nie sądzę żeby mąż umiał nawiązać z kimś bliską relację emocjonalną.
Tak tez wyglądało nasze życie. Ja zajmowałam się domem, dziećmi i pracą, mąż pracą na etat i pracą w swojej firmie. On potrzebował miłości, a ja chciałam go kochać. Chciałam dać mu przestrzeń na to co dla niego ważne, wspierać go więc zajęłam się swoim wykształceniem i praca zawodową. Cztery lata temu przeprowadziliśmy się domu, który należy do niego i teściowej. Zadłużyłam się bardzo aby go wyremontować i niedługo potem zachorowałam na depresję. Niewiele z tego pamiętam. Mąż nawet nie zauważył. Był to okres wielkiego cierpienia ale tez mojego nawrócenia. Dzięki Bogu pomału z niej wyszłam i do dzisiaj trwam w wierze.
Tymczasem mój mąż związał się z popularnym filozoficznym nurtem wschodnim i się zaczęło....
Oznajmił mi, że zrozumiał dzięki praktykom, że całe życie był manipulowany przez babcię , mamę i MNIE ! I że od tej pory zawsze będzie tak jak on chce. Na nic moje tłumaczenia... Tak się czuje i koniec. Babcia nie żyje, z teściową obchodzi się jak z jajkiem, a ze mną nie. Próbował mnie zmusić do spotkań ze swoją grupą prośbą, groźbą, szantażem i mówił, że nawróciłam się mu na złość. Odmawiałam bo uważałam że to wbrew pierwszemu przykazaniu. Na terapie małżeńską nie chciał ze mną pójść.
On pracował jak do tej pory, uczęszczał na spotkania, wyjeżdżał na kilkudniowe spotkania z nauczycielem duchowym, a ja w tym czasie po prostu musiałam funkcjonować bo mur emocjonalny wzrastał. Jednocześnie firma męża zaczęła upadać, a ja się rozwijałam zawodowo, a to tylko pogłębiało jego stan rozgoryczenia. Odmawiał mi seksu i na nic moje tłumaczenia. Wiem że ogląda pornografię i tego nie ukrywa bo to według niego normalne. Od dwóch lat nie powiedział mi, że mnie kocha. Ok. Nie miałam na to wpływu. Mówił, że się nie liczyłam z nim gdy urządzałam dom, a przecież wszystko kupowaliśmy razem. Przyjęłam. W maju podjęłam inicjatywę wspólnego weekendu, pojawiły się kłopoty z młodszą córką i nic to nie zmieniło między nami na lepsze. Im bliżej likwidacji firmy tym częściej spał na kanapie, tym bardziej się zamykał w sobie (jaskinia?).
W sierpniu znowu wyjechał na praktyki duchowe za granicę, a ja zostałam sama z dzieckiem. Nie wiedziałam kiedy wróci, a musiałam iść do pracy i nie miałam z kim zostawić dziecka. Wywiązała się miedzy nami awantura telefoniczna, wylały się moje emocje za bardzo. Kiedy wrócił, wściekły wyprowadził się na stałe z sypialni, dzieci w szoku, ja w szoku. Bardzo się bałam. Powiedział mi, że dla niego to koniec między nami, że nie wie co dalej, ale to koniec. Że jestem egoistką i dopiero teraz to zobaczył. I że nic nas nie łączy i nic nie robimy WSPÓLNIE . Zdjął tez obrączkę co było dla mnie ogromnym ciosem.... Przemodliłam sprawę, uczęszczałam na rekolekcje i postanowiłam jak zawsze wyciągnąć pierwsza rękę bo on nigdy tego by nie zrobił. Posypałam głowę popiołem, przeprosiłam za wszystko czym go uraziłam i poprosiłam abyśmy ratowali małżeństwo. Zgodził się i dwa tygodnie robiłam wszystko, aby czuł się kochany. Chyba trochę robił mi łaskę... Może źle to widzę... Niestety problemy z likwidacją firmy wywołały u męża nerwy i się zaczęło. Kolejny raz powiedział mi, że wypaliło się między nami i że to koniec. Wyskoczyłam z samochodu w trakcie jazdy... Miałam w głowie tylko to ze mam dość... Dobiłam do swojego dna...
Gdy spytałam go co to znaczy "wspólnie" powiedział, że nie wie . WSPÓLNIE... A gdzie był przez te wszystkie lata? Nic nie chciał robić wspólnie nawet wakacji... chciał mieć spokój i pracować...
Wczoraj dowiedziałam się od psycholog młodszej córeczki, że dziecko potrzebuje pilnie pomocy psychiatrycznej bo ma myśli samobójcze... Moje dziecko ma dopiero 10 lat Jestem zdruzgotana... Pomoc już ogarnęłam, tylko siebie jeszcze nie.
Wiem, że na męża nie mam już wpływu, na jego uczucia i myśli też. Żal mi go... Czuję współczucie dla niego i złość. Bo dla mnie wspólnie zaczęło się w dniu ślubu i trwa do dzisiaj. A on zachowuje się jak dziecko, które tupnięciem nogi chce wymusić coś czego sam nie umie nazwać... nasze dziecko potrzebuje naszej pomocy, a to on jest największym dzieckiem w tej rodzinie.
Proszę powiedzcie mi co źle zrobiłam? Bardzo chcę to wiedzieć. Bardzo się boję.
Ja jestem "kobietą kochającą za bardzo". Męża odbieram jako osobę zamkniętą emocjonalnie, uciekającą od emocji w pracę. Uważam że kowalskiej nie ma bo nie sądzę żeby mąż umiał nawiązać z kimś bliską relację emocjonalną.
Tak tez wyglądało nasze życie. Ja zajmowałam się domem, dziećmi i pracą, mąż pracą na etat i pracą w swojej firmie. On potrzebował miłości, a ja chciałam go kochać. Chciałam dać mu przestrzeń na to co dla niego ważne, wspierać go więc zajęłam się swoim wykształceniem i praca zawodową. Cztery lata temu przeprowadziliśmy się domu, który należy do niego i teściowej. Zadłużyłam się bardzo aby go wyremontować i niedługo potem zachorowałam na depresję. Niewiele z tego pamiętam. Mąż nawet nie zauważył. Był to okres wielkiego cierpienia ale tez mojego nawrócenia. Dzięki Bogu pomału z niej wyszłam i do dzisiaj trwam w wierze.
Tymczasem mój mąż związał się z popularnym filozoficznym nurtem wschodnim i się zaczęło....
Oznajmił mi, że zrozumiał dzięki praktykom, że całe życie był manipulowany przez babcię , mamę i MNIE ! I że od tej pory zawsze będzie tak jak on chce. Na nic moje tłumaczenia... Tak się czuje i koniec. Babcia nie żyje, z teściową obchodzi się jak z jajkiem, a ze mną nie. Próbował mnie zmusić do spotkań ze swoją grupą prośbą, groźbą, szantażem i mówił, że nawróciłam się mu na złość. Odmawiałam bo uważałam że to wbrew pierwszemu przykazaniu. Na terapie małżeńską nie chciał ze mną pójść.
On pracował jak do tej pory, uczęszczał na spotkania, wyjeżdżał na kilkudniowe spotkania z nauczycielem duchowym, a ja w tym czasie po prostu musiałam funkcjonować bo mur emocjonalny wzrastał. Jednocześnie firma męża zaczęła upadać, a ja się rozwijałam zawodowo, a to tylko pogłębiało jego stan rozgoryczenia. Odmawiał mi seksu i na nic moje tłumaczenia. Wiem że ogląda pornografię i tego nie ukrywa bo to według niego normalne. Od dwóch lat nie powiedział mi, że mnie kocha. Ok. Nie miałam na to wpływu. Mówił, że się nie liczyłam z nim gdy urządzałam dom, a przecież wszystko kupowaliśmy razem. Przyjęłam. W maju podjęłam inicjatywę wspólnego weekendu, pojawiły się kłopoty z młodszą córką i nic to nie zmieniło między nami na lepsze. Im bliżej likwidacji firmy tym częściej spał na kanapie, tym bardziej się zamykał w sobie (jaskinia?).
W sierpniu znowu wyjechał na praktyki duchowe za granicę, a ja zostałam sama z dzieckiem. Nie wiedziałam kiedy wróci, a musiałam iść do pracy i nie miałam z kim zostawić dziecka. Wywiązała się miedzy nami awantura telefoniczna, wylały się moje emocje za bardzo. Kiedy wrócił, wściekły wyprowadził się na stałe z sypialni, dzieci w szoku, ja w szoku. Bardzo się bałam. Powiedział mi, że dla niego to koniec między nami, że nie wie co dalej, ale to koniec. Że jestem egoistką i dopiero teraz to zobaczył. I że nic nas nie łączy i nic nie robimy WSPÓLNIE . Zdjął tez obrączkę co było dla mnie ogromnym ciosem.... Przemodliłam sprawę, uczęszczałam na rekolekcje i postanowiłam jak zawsze wyciągnąć pierwsza rękę bo on nigdy tego by nie zrobił. Posypałam głowę popiołem, przeprosiłam za wszystko czym go uraziłam i poprosiłam abyśmy ratowali małżeństwo. Zgodził się i dwa tygodnie robiłam wszystko, aby czuł się kochany. Chyba trochę robił mi łaskę... Może źle to widzę... Niestety problemy z likwidacją firmy wywołały u męża nerwy i się zaczęło. Kolejny raz powiedział mi, że wypaliło się między nami i że to koniec. Wyskoczyłam z samochodu w trakcie jazdy... Miałam w głowie tylko to ze mam dość... Dobiłam do swojego dna...
Gdy spytałam go co to znaczy "wspólnie" powiedział, że nie wie . WSPÓLNIE... A gdzie był przez te wszystkie lata? Nic nie chciał robić wspólnie nawet wakacji... chciał mieć spokój i pracować...
Wczoraj dowiedziałam się od psycholog młodszej córeczki, że dziecko potrzebuje pilnie pomocy psychiatrycznej bo ma myśli samobójcze... Moje dziecko ma dopiero 10 lat Jestem zdruzgotana... Pomoc już ogarnęłam, tylko siebie jeszcze nie.
Wiem, że na męża nie mam już wpływu, na jego uczucia i myśli też. Żal mi go... Czuję współczucie dla niego i złość. Bo dla mnie wspólnie zaczęło się w dniu ślubu i trwa do dzisiaj. A on zachowuje się jak dziecko, które tupnięciem nogi chce wymusić coś czego sam nie umie nazwać... nasze dziecko potrzebuje naszej pomocy, a to on jest największym dzieckiem w tej rodzinie.
Proszę powiedzcie mi co źle zrobiłam? Bardzo chcę to wiedzieć. Bardzo się boję.
Re: Coraz głębszy kryzys
Witaj, Jozko,
Skoro zasady znasz, to zahaczę Cię o lektury, które przeczytałaś.
Czy coś z nich konkretnie Cię dotknęło, ukierunkowało, podbudowało?
Nie mówię, że tak miałaś, tylko po to, abyś się takiej możliwości przyjrzała.
Jak sobie radzi w tej sytuacji drugie (zakładam, że starsze) Wasze dziecko?
Skoro zasady znasz, to zahaczę Cię o lektury, które przeczytałaś.
Czy coś z nich konkretnie Cię dotknęło, ukierunkowało, podbudowało?
Czy dobrze rozumiem, że nie macie wspólnoty majątkowej?Cztery lata temu przeprowadziliśmy się domu, który należy do niego i teściowej. Zadłużyłam się bardzo aby go wyremontować
Nie twierdziłabym tego tak stanowczo. W końcu z Tobą nawiązał, może nie do końca zdrową, bo opartą na mechanizmach DDD, ale jednak - nawiązał.Uważam że kowalskiej nie ma bo nie sądzę żeby mąż umiał nawiązać z kimś bliską relację emocjonalną.
Paradoksalnie może tak być. Osoby, które kochają za bardzo, a do takich siebie zaliczyłaś, nie kochają za bardzo na darmo. Tylko po coś. To coś może być np. poczuciem bycia dobrą (najlepszą!) żoną i/lub matką, ale też może być argumentem "zrób dla mnie xyz, bo przecież ja tak Cię kocham, tyle z siebie daję, tyle ci poświęcam". Ten argument może być wyrażany całkiem nieświadomie dla nadawcy, a do pewnego momentu - dla odbiorcy. Dopóki się nie zorientuje, że jest manipulowany. I wtedy nie ma dla niego znaczenia, czy był manipulowany świadomie, czy nie.Oznajmił mi, że zrozumiał dzięki praktykom, że całe życie był manipulowany przez babcię , mamę i MNIE !
Nie mówię, że tak miałaś, tylko po to, abyś się takiej możliwości przyjrzała.
Znów - paradoksalnie mąż może mieć rację. "Kupowanie razem" oznacza co innego dla kobiety, a co innego dla mężczyzny. W skrócie - dla kobiety chodzi o bycie razem, dla mężczyzny - o decyzyjność.Mówił, że się nie liczyłam z nim gdy urządzałam dom, a przecież wszystko kupowaliśmy razem.
Jak sobie radzi w tej sytuacji drugie (zakładam, że starsze) Wasze dziecko?
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Coraz głębszy kryzys
Z lektur najbardziej przemowila do mnie "Koniec wspoluzaleznienia" i Granice w relacjach małżeńskich. Przejawiam wszystkie objawy osoby wspoluzaleznionej...
Mamy wspolność majątkowa. Po prostu mąż nie dał rady finansowo zaciągnąć kredytu na remont. Dom jest darowizną i nie jestem współwłaścicielem.
Masz rację z tą moją dobrocią. Podświadomie czuję rozczarowanie gdy inni nie odpowiadają na moją miłość. Wypalam się cała bo mam niskie poczucie wartości i próbuje zasłużyć na wszystko... Chcę być dobra ale gdzieś pod spodem nie jest to bezinteresowne bo służy maskowaniu moich niedoskonałości. I nagle z bohatera staję się ofiarą...
Masz rację że mężowi chodzi o decydowania. Nie umiałam tego nazwać do tej pory... Tak sobie myślę że wiele rzeczy nie stało się jego udziałem bo go po prostu nie było w domu a ja działałam. Z drugiej strony nigdy nie protestował bo miał wszystko ogarnięte, dzieci i dom...
Starsza córka to prymuska, silna osobowość. Ale wiem że od naszego kryzysu pali papierosy i już nie umie przestać. Z mezem ma super relacje. Są jak dwie krople wody. Ja łapałam się na tym że jestem zazdrosna o ich relacje...
Może masz rację z kowalska. Ale nie mam podstaw żeby to stwierdzić. Choć gdzieś w środku tego się boję.
Mamy wspolność majątkowa. Po prostu mąż nie dał rady finansowo zaciągnąć kredytu na remont. Dom jest darowizną i nie jestem współwłaścicielem.
Masz rację z tą moją dobrocią. Podświadomie czuję rozczarowanie gdy inni nie odpowiadają na moją miłość. Wypalam się cała bo mam niskie poczucie wartości i próbuje zasłużyć na wszystko... Chcę być dobra ale gdzieś pod spodem nie jest to bezinteresowne bo służy maskowaniu moich niedoskonałości. I nagle z bohatera staję się ofiarą...
Masz rację że mężowi chodzi o decydowania. Nie umiałam tego nazwać do tej pory... Tak sobie myślę że wiele rzeczy nie stało się jego udziałem bo go po prostu nie było w domu a ja działałam. Z drugiej strony nigdy nie protestował bo miał wszystko ogarnięte, dzieci i dom...
Starsza córka to prymuska, silna osobowość. Ale wiem że od naszego kryzysu pali papierosy i już nie umie przestać. Z mezem ma super relacje. Są jak dwie krople wody. Ja łapałam się na tym że jestem zazdrosna o ich relacje...
Może masz rację z kowalska. Ale nie mam podstaw żeby to stwierdzić. Choć gdzieś w środku tego się boję.
Re: Coraz głębszy kryzys
Jozko,
Bardzo Ci współczuję.
To straszna sytuacja, pamiętaj że nie jesteś sama, jest wiele osób w przeróżnych kryzysach... pisz
Dostaniesz ogromne wsparcie..
Widzę, że sporo winy bierzesz na siebie. Nie wiem czy to do końca słuszne..
Twój mąż to dorosła osoba, kiedyś powziął decyzję o założeniu rodziny i to wlaśnie z Tobą. Bierze odpowiedzialność za siebie i swoją rodzinę. Jednak z tego co opisujesz zachowuje się jak zbuntowany nastolatek. To nie jest też tak, że jedna osoba ma 70-80% udziału w kryzysie a druga 20-30 %. Ta prawda leży często po środku.
Mój mąż przez kilka miesięcy zapierał się że nie ma kowalskiej ( ja bagatelizowalam swoje przeczucia, co do tego i wypierałam) dopóki się nie przyznał..
Nie chcę Cię straszyć, ale może na ile możesz bądź czujna.. kobieta to poprostu wyczuwa
Nie wiem jak to się dzieje,ale ostatnio nie rozumiem i zastanawiam się czemu nie można przyjść do drugiej połówki i powiedzieć wprost: słuchaj nie daje rady musimy coś zmienić, albo narozrabiałem/narozrabiałam
albo że jest źle
To nie uciekają, kombinują, oszukują, piją, biją albo zdradzają.. eh teraz mi się bunt załączył
No ale nic do rzeczy, często mam wrażenie że te teksty że „teraz będę żył jak chciał, bo musiałem robić do tej pory tylko to co Ty chcesz”
To jest chyba odwracanie uwagi od swoich słabości. Mąż czuje że jesteś obecnie silniejszą jednostką od niego, ze sobie poradzisz, albo postępujesz według własnych zasad. Szukasz pomocy dla dziecka, dla Was, dociekasz i rozmawiasz...
A to już ogromnie dużo.. kryzys pozwala nam wzrastać, rozwijać się
Piszesz o niskim poczuciu własnej wartości, coś o tym wiem.. byłam raczej w dzieciństwie tresowana a nie wychowywana.. stad wiele kłopotów ciągnie się za nami
Może w tej ciężkiej sytuacji pochyl się najpierw nad sobą, wzmacniaj siebie, opiekuj się sobą
Stoisz przed poważnym zadaniem ratowania siebie, rodziny i dzieci. Musisz zacząć od siebie. Ktoś tu już pisał słaby ratownik to nie ratownik...
Skup się na sobie, zaopiekuj się sobą
Trzymam kciuki
Bardzo Ci współczuję.
To straszna sytuacja, pamiętaj że nie jesteś sama, jest wiele osób w przeróżnych kryzysach... pisz
Dostaniesz ogromne wsparcie..
Widzę, że sporo winy bierzesz na siebie. Nie wiem czy to do końca słuszne..
Twój mąż to dorosła osoba, kiedyś powziął decyzję o założeniu rodziny i to wlaśnie z Tobą. Bierze odpowiedzialność za siebie i swoją rodzinę. Jednak z tego co opisujesz zachowuje się jak zbuntowany nastolatek. To nie jest też tak, że jedna osoba ma 70-80% udziału w kryzysie a druga 20-30 %. Ta prawda leży często po środku.
Mój mąż przez kilka miesięcy zapierał się że nie ma kowalskiej ( ja bagatelizowalam swoje przeczucia, co do tego i wypierałam) dopóki się nie przyznał..
Nie chcę Cię straszyć, ale może na ile możesz bądź czujna.. kobieta to poprostu wyczuwa
Nie wiem jak to się dzieje,ale ostatnio nie rozumiem i zastanawiam się czemu nie można przyjść do drugiej połówki i powiedzieć wprost: słuchaj nie daje rady musimy coś zmienić, albo narozrabiałem/narozrabiałam
albo że jest źle
To nie uciekają, kombinują, oszukują, piją, biją albo zdradzają.. eh teraz mi się bunt załączył
No ale nic do rzeczy, często mam wrażenie że te teksty że „teraz będę żył jak chciał, bo musiałem robić do tej pory tylko to co Ty chcesz”
To jest chyba odwracanie uwagi od swoich słabości. Mąż czuje że jesteś obecnie silniejszą jednostką od niego, ze sobie poradzisz, albo postępujesz według własnych zasad. Szukasz pomocy dla dziecka, dla Was, dociekasz i rozmawiasz...
A to już ogromnie dużo.. kryzys pozwala nam wzrastać, rozwijać się
Piszesz o niskim poczuciu własnej wartości, coś o tym wiem.. byłam raczej w dzieciństwie tresowana a nie wychowywana.. stad wiele kłopotów ciągnie się za nami
Może w tej ciężkiej sytuacji pochyl się najpierw nad sobą, wzmacniaj siebie, opiekuj się sobą
Stoisz przed poważnym zadaniem ratowania siebie, rodziny i dzieci. Musisz zacząć od siebie. Ktoś tu już pisał słaby ratownik to nie ratownik...
Skup się na sobie, zaopiekuj się sobą
Trzymam kciuki
-
- Posty: 752
- Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
- Płeć: Kobieta
Re: Coraz głębszy kryzys
Kochana, nie chcę Cię smucić, ale kowalska już jest u Twojego męża. Ja też sądziłam patrząc na moje małżeństwo, że mój mąż nie jest zdolny do nawiązania relacji emocjonalnej z kimkolwiek. Pomyliłam się. Pojawienie się tej... było dla mnie szokiem, ale i wyjaśnieniem eskalacji jego zachowania. Byłam przeszkodą na drodze jego/ich szczęścia i on usiłował sie mnie pozbyć tak jak umial - agresją, obojętnością, zaprzestaniem spraw łóżkowych, przemocą. Udało mu się - wycofałam się i dałam zgodę na rozwód. Rozpacz, ból, dochodzenie do siebie, naprawa swoich emocji i duszy - to wszystko trwa do dzisiaj. Wzmacniaj siebie - to konieczne, bo masz małe dzieciaki. I pomimo buntu i żalu i rozpaczy, utraty zaufania do Pana Boga, trzymaj się Go. Z Panem Bogiem
Re: Coraz głębszy kryzys
Dlaczego wszystko mierzymy swoją miarą ?JolantaElżbieta pisze: ↑22 lis 2019, 8:15 Kochana, nie chcę Cię smucić, ale kowalska już jest u Twojego męża. Ja też sądziłam patrząc na moje małżeństwo, że mój mąż nie jest zdolny do nawiązania relacji emocjonalnej z kimkolwiek. Pomyliłam się. Pojawienie się tej... było dla mnie szokiem, ale i wyjaśnieniem eskalacji jego zachowania. Byłam przeszkodą na drodze jego/ich szczęścia i on usiłował sie mnie pozbyć tak jak umial - agresją, obojętnością, zaprzestaniem spraw łóżkowych, przemocą. Udało mu się - wycofałam się i dałam zgodę na rozwód. Rozpacz, ból, dochodzenie do siebie, naprawa swoich emocji i duszy - to wszystko trwa do dzisiaj. Wzmacniaj siebie - to konieczne, bo masz małe dzieciaki. I pomimo buntu i żalu i rozpaczy, utraty zaufania do Pana Boga, trzymaj się Go. Z Panem Bogiem
Każdy przypadek jest inny i tego czy kowalska jest czy jej nie ma nie wiemy !
Nie przypisujmy komuś czegoś czego być może nie ma.
-
- Posty: 95
- Rejestracja: 24 mar 2019, 19:37
- Płeć: Kobieta
Re: Coraz głębszy kryzys
Jedź do Magjugorie, tam dzieją się cuda. Pan i Maryja przemienili moje serce mimo wielu podobnych poranień. Wybaczyłam sobie i moim krzywdzicielom. Idę naprzód nie oglądając się za siebie, abym nie zamieniła się w słup soli patrząc wstecz jak żona Lota.JolantaElżbieta pisze: ↑22 lis 2019, 8:15 Rozpacz, ból, dochodzenie do siebie, naprawa swoich emocji i duszy - to wszystko trwa do dzisiaj. Wzmacniaj siebie - to konieczne, bo masz małe dzieciaki. I pomimo buntu i żalu i rozpaczy, utraty zaufania do Pana Boga, trzymaj się Go. Z Panem Bogiem
Re: Coraz głębszy kryzys
Jozka..... przykre jest to że kryzys tak mocno Was dotknął. To zawsze boli. Ja raczej nie jestem z tych forumowiczów co to współczują bezkrytycznie i głaszczą po główce . Tu jesteś TY. Twojego męża tu nie ma i to Ty przedstawiasz swoja wersję dochodzenia do ostrej fazy kryzysu.
Będąc w tym apogeum(subiektywnie postrzeganym) kryzysu warto są różne sposoby jego przeżywania.
Jednym -najczęściej przeżywanym-jest odczuwanie ogromnego poczucia zranienia ,skrzywdzenia , żalu, pretensji (jak on/oba mógł tak MNIE zrobić), lęku i różnych projekcji łotrostwa współmałżonka
Drugi sposób to katowanie się poczuciem winy i poszukiwaniu w sobie cech, postaw które spowodowały kryzys i postawa "niechby pił, niechby bił byle był". Postawa błagania o szansę, kajania się i proszenia o "łaskę" z lęku "jak sobie poradzę" i czasami ze wstydem ....bo co ludzie powiedzą że ja zostałem/łem porzucony- dość często występujący i rzadko skuteczny.
Kolejnym sposobem (pożądanym możliwie najszybciej) to jest otwarciem własnych oczu, przebudzenie się z poczucia skrzywdzenia i poszukania "lustra" w którym można znaleźć swoje prawdziwe odbicie, swoje "prawdziwe JA" , w którym można stanąć w prawdzie o swoim udziale w kryzysie. To 'lustro" jest potrzebne do tego aby poszukać metod jakimi można pracować nad zmianą siebie, swoich postaw. To "lustro" potrzebne jest aby dotrzeć do tego co doprowadziło do kryzysu.....tych wydawało by się mało istotnych aczkolwiek nawarstwiających się problemów które doprowadziły do uruchomienia się swoistego zaworu bezpieczeństwa jakim jest ostry kryzys.
Ja wiem że trudno jest o obiektywizm w analizie własnych postaw
Dobrze że tu jesteś, że odważyłaś się napisać bo jest to pewien sposób szukania "lustra" w którym będziesz mogła odkrywać siebie w zwrotach innych forumowiczów, w ich dzieleniu się swoimi doświadczeniami , siłą i nadzieją.
Każda osoba w kryzysie potrzebuje "PRZEBUDZENIA' które jak każde przebudzenie bywa często mało miłe. Im szybciej podejmiesz wysiłek zmierzający do "przebudzenia" (czyli wyjścia z poczucia skrzywdzenia i winy, żalu i złości) tym szybciej zaczniesz praktykować mądrą, twardą miłość wobec siebie, wobec męża, teściowej i dzieci. Tym szybciej zrozumiesz, że wychodzenie z ostrej fazy kryzysu trzeba zacząć od siebie, od pracy nad sobą, od wzmocnienia siebie, od poznania siebie....swoich mocnych i słabych stron charakteru....zalet i wad.
Masz prawie 100% wpływ na siebie...... natomiast -im szybciej to zrozumiesz tym lepiej- masz znikomy wpływ na innych ludzi z twojego otoczenia. Zmianę świata zacznij od siebie
To co napisałem może Cię zirytować na początku...... pewnie znajdą się krytycy ....... wybór jest Twój i Twoje konsekwencje wyborów.
Operacje ratujące życie są bolesne i mało miłe.......rehabilitacja to permanentne przesuwanie granicy bólu podczas ćwiczeń......
Warto poszukać " narzędzi"( a już to robisz pisząc tu) i postawić diagnozę przyczyn. Kryzys jest objawem a nie przyczyną 'choroby".
PD
Będąc w tym apogeum(subiektywnie postrzeganym) kryzysu warto są różne sposoby jego przeżywania.
Jednym -najczęściej przeżywanym-jest odczuwanie ogromnego poczucia zranienia ,skrzywdzenia , żalu, pretensji (jak on/oba mógł tak MNIE zrobić), lęku i różnych projekcji łotrostwa współmałżonka
Drugi sposób to katowanie się poczuciem winy i poszukiwaniu w sobie cech, postaw które spowodowały kryzys i postawa "niechby pił, niechby bił byle był". Postawa błagania o szansę, kajania się i proszenia o "łaskę" z lęku "jak sobie poradzę" i czasami ze wstydem ....bo co ludzie powiedzą że ja zostałem/łem porzucony- dość często występujący i rzadko skuteczny.
Kolejnym sposobem (pożądanym możliwie najszybciej) to jest otwarciem własnych oczu, przebudzenie się z poczucia skrzywdzenia i poszukania "lustra" w którym można znaleźć swoje prawdziwe odbicie, swoje "prawdziwe JA" , w którym można stanąć w prawdzie o swoim udziale w kryzysie. To 'lustro" jest potrzebne do tego aby poszukać metod jakimi można pracować nad zmianą siebie, swoich postaw. To "lustro" potrzebne jest aby dotrzeć do tego co doprowadziło do kryzysu.....tych wydawało by się mało istotnych aczkolwiek nawarstwiających się problemów które doprowadziły do uruchomienia się swoistego zaworu bezpieczeństwa jakim jest ostry kryzys.
Ja wiem że trudno jest o obiektywizm w analizie własnych postaw
bo jak wyżej można przeczytać one są racjonalizowane i znajdują "racjonalne"(w Twojej ocenie) wytłumaczenie.Jozka pisze: ↑21 lis 2019, 19:38 Masz rację że mężowi chodzi o decydowania. Nie umiałam tego nazwać do tej pory... Tak sobie myślę że wiele rzeczy nie stało się jego udziałem bo go po prostu nie było w domu a ja działałam. Z drugiej strony nigdy nie protestował bo miał wszystko ogarnięte, dzieci i dom...
Dobrze że tu jesteś, że odważyłaś się napisać bo jest to pewien sposób szukania "lustra" w którym będziesz mogła odkrywać siebie w zwrotach innych forumowiczów, w ich dzieleniu się swoimi doświadczeniami , siłą i nadzieją.
Każda osoba w kryzysie potrzebuje "PRZEBUDZENIA' które jak każde przebudzenie bywa często mało miłe. Im szybciej podejmiesz wysiłek zmierzający do "przebudzenia" (czyli wyjścia z poczucia skrzywdzenia i winy, żalu i złości) tym szybciej zaczniesz praktykować mądrą, twardą miłość wobec siebie, wobec męża, teściowej i dzieci. Tym szybciej zrozumiesz, że wychodzenie z ostrej fazy kryzysu trzeba zacząć od siebie, od pracy nad sobą, od wzmocnienia siebie, od poznania siebie....swoich mocnych i słabych stron charakteru....zalet i wad.
Masz prawie 100% wpływ na siebie...... natomiast -im szybciej to zrozumiesz tym lepiej- masz znikomy wpływ na innych ludzi z twojego otoczenia. Zmianę świata zacznij od siebie
To co napisałem może Cię zirytować na początku...... pewnie znajdą się krytycy ....... wybór jest Twój i Twoje konsekwencje wyborów.
Operacje ratujące życie są bolesne i mało miłe.......rehabilitacja to permanentne przesuwanie granicy bólu podczas ćwiczeń......
Warto poszukać " narzędzi"( a już to robisz pisząc tu) i postawić diagnozę przyczyn. Kryzys jest objawem a nie przyczyną 'choroby".
PD
Re: Coraz głębszy kryzys
Dziękuję wszystkim bardzo za wsparcie...
Mąż zachowuje się jak zbuntowany nastolatek. Powiedział mi wprost, że teraz to będzie tak jak on chce... Widzę jak się szarpie ze sobą i współczuję mu ale tupnięciem nogą niestety nie zmieni zaniedbań z całych lat naszego małżeństwa, za które nie chce wziąć odpowiedzialności... Bo ja nie wiem co to znaczy "wspólnie"... On sam tez tego nie umie nazwać niestety.
Problem w tym, że w sytuacji kryzysowej to ja zawsze gasiłam pożary. Wychodziłam pierwsza z inicjatywą bo on nie umiał lub nie chciał. Całe lata tak było. Jako DDD nie umiem znieść złej atmosfery... Nie ważne było jak boleśnie mnie zranił to ja zawsze dążyłam do zgody i jakoś to było. Teraz widzę, że sama postawiłam się w roli petenta. Teraz mąż postrzega mnie jako słabą osobę, która i tak przyjdzie na kolanach prosić o kolejna szansę. I tak sobie może szaleć jak nastolatek...
Taki to jest taniec między nami, który ktoś musi przerwać bo będzie trwał bez końca. Po moim kaskaderskim wyczynie gdy w trakcie jazdy wyskoczyłam z samochodu widzę, że mąż jak nigdy odpuścił z tonu obrażonego i mi się bacznie przygląda bo powiedziałam dość. To chyba ostatni moment żeby być konsekwentną w stawianiu granic przede wszystkim sobie...
Stawianie granic mnie boli bo jako DDD całe moje ciało i dusza pragnie rzucić się do rozmów, do pogodzenia się. Z drugiej rozumiem, ze mąż też może wyjść z inicjatywą rozmowy. Jeśli będzie chciał i dojrzeje do tego.
Tylko czy dobrze myślę? Często nie ufam sama sobie, swoim uczuciom. Zaczynam myśleć że to mąż ma rację a ja zwariowałam.
W trakcie eskalacji kryzysu siedziałam godzinami i nie umiałam sobie odpowiedzieć na pytanie kim ja jestem...
Co do kowalskiej... Jeśli jest to dowiem się ostatnia bo jestem bardzo ufną osobą. Mąż ma hasła na komputerze, na telefonie.
Miałam moment gdy coś poczułam, gdy wychodził z domu tłumacząc się jak nigdy. Kłamał wtedy. Wiem to. Wiem że Bóg mi pokaże prawdę w odpowiednim momencie. Teraz skupiam się na dniu dzisiejszym bo muszę ratować moje dziecko...
Mąż zachowuje się jak zbuntowany nastolatek. Powiedział mi wprost, że teraz to będzie tak jak on chce... Widzę jak się szarpie ze sobą i współczuję mu ale tupnięciem nogą niestety nie zmieni zaniedbań z całych lat naszego małżeństwa, za które nie chce wziąć odpowiedzialności... Bo ja nie wiem co to znaczy "wspólnie"... On sam tez tego nie umie nazwać niestety.
Problem w tym, że w sytuacji kryzysowej to ja zawsze gasiłam pożary. Wychodziłam pierwsza z inicjatywą bo on nie umiał lub nie chciał. Całe lata tak było. Jako DDD nie umiem znieść złej atmosfery... Nie ważne było jak boleśnie mnie zranił to ja zawsze dążyłam do zgody i jakoś to było. Teraz widzę, że sama postawiłam się w roli petenta. Teraz mąż postrzega mnie jako słabą osobę, która i tak przyjdzie na kolanach prosić o kolejna szansę. I tak sobie może szaleć jak nastolatek...
Taki to jest taniec między nami, który ktoś musi przerwać bo będzie trwał bez końca. Po moim kaskaderskim wyczynie gdy w trakcie jazdy wyskoczyłam z samochodu widzę, że mąż jak nigdy odpuścił z tonu obrażonego i mi się bacznie przygląda bo powiedziałam dość. To chyba ostatni moment żeby być konsekwentną w stawianiu granic przede wszystkim sobie...
Stawianie granic mnie boli bo jako DDD całe moje ciało i dusza pragnie rzucić się do rozmów, do pogodzenia się. Z drugiej rozumiem, ze mąż też może wyjść z inicjatywą rozmowy. Jeśli będzie chciał i dojrzeje do tego.
Tylko czy dobrze myślę? Często nie ufam sama sobie, swoim uczuciom. Zaczynam myśleć że to mąż ma rację a ja zwariowałam.
W trakcie eskalacji kryzysu siedziałam godzinami i nie umiałam sobie odpowiedzieć na pytanie kim ja jestem...
Co do kowalskiej... Jeśli jest to dowiem się ostatnia bo jestem bardzo ufną osobą. Mąż ma hasła na komputerze, na telefonie.
Miałam moment gdy coś poczułam, gdy wychodził z domu tłumacząc się jak nigdy. Kłamał wtedy. Wiem to. Wiem że Bóg mi pokaże prawdę w odpowiednim momencie. Teraz skupiam się na dniu dzisiejszym bo muszę ratować moje dziecko...
-
- Posty: 752
- Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
- Płeć: Kobieta
Re: Coraz głębszy kryzys
Triste pisze: ↑22 lis 2019, 9:45Dlaczego wszystko mierzymy swoją miarą ?JolantaElżbieta pisze: ↑22 lis 2019, 8:15 Kochana, nie chcę Cię smucić, ale kowalska już jest u Twojego męża. Ja też sądziłam patrząc na moje małżeństwo, że mój mąż nie jest zdolny do nawiązania relacji emocjonalnej z kimkolwiek. Pomyliłam się. Pojawienie się tej... było dla mnie szokiem, ale i wyjaśnieniem eskalacji jego zachowania. Byłam przeszkodą na drodze jego/ich szczęścia i on usiłował sie mnie pozbyć tak jak umial - agresją, obojętnością, zaprzestaniem spraw łóżkowych, przemocą. Udało mu się - wycofałam się i dałam zgodę na rozwód. Rozpacz, ból, dochodzenie do siebie, naprawa swoich emocji i duszy - to wszystko trwa do dzisiaj. Wzmacniaj siebie - to konieczne, bo masz małe dzieciaki. I pomimo buntu i żalu i rozpaczy, utraty zaufania do Pana Boga, trzymaj się Go. Z Panem Bogiem
Każdy przypadek jest inny i tego czy kowalska jest czy jej nie ma nie wiemy !
Nie przypisujmy komuś czegoś czego być może nie ma.
Ja nikogo nie mierzę swoją miarą - ale wbrew pozorom schemat jest zawsze taki sam - ale spoko - poprawiam:
Kochana nie chcę Cię smucić, ale licz się z tym, że Kowalska może już być.
Re: Coraz głębszy kryzys
No to w czym problem?Jozka pisze: ↑22 lis 2019, 10:47 Problem w tym, że w sytuacji kryzysowej to ja zawsze gasiłam pożary. Wychodziłam pierwsza z inicjatywą bo on nie umiał lub nie chciał. Całe lata tak było. [...]
Teraz widzę, że sama postawiłam się w roli petenta. Teraz mąż postrzega mnie jako słabą osobę, która i tak przyjdzie na kolanach prosić o kolejna szansę. I tak sobie może szaleć jak nastolatek...
Jeżeli już nie chcesz na kolanach przed nim blagac o pojednanie to....nie rob tego
A jak maż Ciebie postrzega to....jego problem nie Twoj
Pocieszajace jest, że jak sama sie postawilas w jakies roli to i sama możesz z tej roli wyjsc
Nie zwalalabym wszystkiego na DDD
Myśle że każdy czlowiek chce życ w pokoju i pragnie pogodzenia sie
Jozko - chyba za bardzo zaslaniasz sie tym DDD
Przede wszystkim jesteś
DB - Dzieckiem Boga
Wiec nies światu miłosc
Madrą.
Jesli trzeba - twarda
Ale nie zatracaj siebie w tym wszystkim
Bo jestes przede wszystkim
CK - Corka Krola - czyli - Królową
I tak siebie traktuj. I nie pozwalaj nikomu na poniżanie Cie.
Pozdrawiam
Re: Coraz głębszy kryzys
Czy Twoje córki widziały to zdarzenie?
Uważam, że w pierwszej kolejności powinnaś się zająć sobą i swoimi problemami. Poszukaj pomocy psychologiczno duchowej by odzyskać równowagę wewnętrzną bo sama dobrze wiesz, iż Twój stan widzą dzieci i nie jest to bez wpływu na ich kondycję zdrowotną.
Pomagając sobie pomożesz dzieciom by rozwijały się w prawidłowy sposób.
A jak to nawrócenie Twoje się przejawia?
Re: Coraz głębszy kryzys
Jozka, DDD to zespól nabytych cech i to nie jest syndrom którego nie da się zmienić. Oczywiście ....wymaga to dużej pracy, czasami bolesnego zderzenia się z przeszłością ,z archetypami,z wizją rodziny pierwotnej. Neofici bywają zdeterminowani w swoich wyobrażeniach i wizjach tego, w co nagle zaczęli wierzyć. Nie zmienia to tego że czas chyba najwyższy zająć się sobą i wzmocnić siebie. Martwy ratownik, słaby ratownik nikogo nie uratuje
Re: Coraz głębszy kryzys
a Ty jesteś kaskaderką?
Jak nie to co to było? próba samobójcza? czy brak zdrowego rozsądku? A gdybyś się połamała? np. uszkodziłabyś kręgosłup?
Re: Coraz głębszy kryzys
Wiesz to była chyba ucieczka albo wyrażenie mojego gniewu... Sama nie wiem. Po prostu gdy mąż zalewał mnie potokiem słów i powiedział po raz kolejny, że to koniec po prostu poczułam, że dość tego...a Ty jesteś kaskaderką?
Jak nie to co to było? próba samobójcza? czy brak zdrowego rozsądku?
Dzieci nie było wtedy. Przy dzieciach nigdy nie rozmawiam o naszych problemach. Bo to nasze problemy.
Myślę, że chodziło mu o chodzenie do Kościoła, spowiedzi, na odnowę w Duchu Św., o czytanie Pisma Św.... I moją o radość bo odzyskałam sens życia.Jozka pisze: ↑
21 lis 2019, 14:05
Próbował mnie zmusić do spotkań ze swoją grupą prośbą, groźbą, szantażem i mówił, że nawróciłam się mu na złość.
A jak to nawrócenie Twoje się przejawia?
Wiesz ja dopiero zrozumiałam, że jestem DDD i staram się zrozumieć siebie... Ale zrozumieć i naprawić aby to nie decydowało o moim życiu.Jozko - chyba za bardzo zaslaniasz sie tym DDD