Widzę, że nie wyraziłem się jasno: robiąc zdjęcia nie wiedziałem, po co one są. To trwało może kilkadziesiąt sekund, podczas których starałem się po prostu spełnić prośbę żony, skupiałem się na robieniu tych kilku zdjęć (nie jest to moja mocna strona i robiłem je jej telefonem, którego nie umiem obsługiwać) i nie zastanawiałem się nad kontekstem. Znaczenie tej sytuacji dotarło do mnie już po fakcie. Przeznaczenia zdjęć zresztą moglem się początkowo tylko domyślać, ten podpisany i oprawiony w ramki wydruk zobaczyłem dopiero po kilku dniach. Wykorzystała zresztą w końcu nie jedno ze zdjęć zrobionych przeze mnie, tylko selfi. Przemyślałem to na chłodno, jak opadły emocje, i powiedziałem jej kilka dni później, że albo ja albo oni. Ona teraz opowiadając w rodzinie o wyrzucaniu jej z domu podaje jako przyczynę tamten incydent, rzekomo niesłusznie przeze mnie zinterpretowany. Jakoś do niej dotarło, że przede wszystkim w tym obszarze nie ma mojej zgody na kontynuację obecnego układu.Ukasz pisze: ↑27 kwie 2019, 10:17 Gdy byłem zajęty jakimiś pracami w kuchni, poprosiła mnie o pomoc. Chodziło o zrobienie zdjęcia w trakcie ćwiczenia na nowym urządzeniu. Ubrała się w czarne, bardzo krótkie spodenki i podkoszulkę z napisem "To sexy to be 50" - najwyraźniej dodatek do głównego prezentu od kolegów. Z pierwszych ujęć nie była zadowolona, bo tu źle skadrowana głowa, tu nie widać dobrze nóg... W końcu kolejną próbę uznała za satysfakcjonującą.
Powoli do mnie docierało, w czym wziąłem udział.
Uważam za fałszywe sprowadzanie kryzysu naszego małżeństwa do mojego uzależnienia. To na pewno odegrało jakąś rolę, ale jaką - tego się dowiem dopiero po drugiej stronie. Patrzę na to i jako na przyczynę i jako na skutek innych problemów. I nie wiem, dlaczego nie potrafiłem zupełnie przestać - tak wtedy miałem i już. Myślę, że to jednak bardzo ważne, że nigdy nie dałem za wygraną i nie powiedziałem sobie: no dobra, tak widać muszę, nie będę się ograniczać ani żałować. Każdy upadek był po jakiejś próbie oporu i zawsze po nim był żal. I pokuta, dla mnie względnie dotkliwa, którą sam sobie nakładałem i zawsze ją wypełniałem. Byłem uzależniony i pozostanę do końca życia, także żyjąc już w czystości. I nie definiuje mnie to jako człowieka, nie determinuje wszystkich innych wyborów i uczynków, nie ustawia moich relacji z innymi.
Tak, jestem na krokach, dokładnie teraz na 7. Sądzę, że wykonuję wszystkie ćwiczenia starannie i z zaangażowaniem. I widzę swoją postawę inaczej, niż jest tu opisywana.ozeasz pisze: ↑01 paź 2019, 12:08 Ukasz ,czy mi się wydaje, czy pisałeś że robisz kroki?
Czytając ostatnie parę stron i pamiętając coś z wcześniejszych ,mam wrażenie że jesteś uzależniony od żony,zauważam takie fale zbliżania, odsuwania, (wydaje mi się że to oznacza słabość w rozumieniu poczucia wartości, a w związku z tym decyzyjności i konsekwencji) , jak pisał Nałóg, zauważam walkę o jakiej napisała Renta odwołując się do filmu "wojna państwa rose", i jakiś rodzaj przemocy o której napisała Marylka.
Mam stabilne poczucie i świadomość własnej wartości. Także jako mężczyzny. Nie sądzę, żebym był uzależniony od żony. Na pewno widzę zasadniczą różnicę między moją postawą względem niej kiedyś, choćby na początku obecności na forum i teraz. Nie czuję w sobie gniewu wobec żony, uważam, że nie walczę z nią. Bronię się tylko wtedy, gdy ona ostro przekracza moje granice. I nie sądzę, żebym zastosował wobec niej przemoc - choć nie przeczę, że ona mogła tak odebrać niektóre moje zachowania, a na pewno tak odebrała zamknięcie drzwi. I nie chcę żadnej władzy nad nią: przynajmniej na najbliższy, a pewnie dość długi czas, chcę żyć bez niej.
Książkę znam tylko z drugiej ręki, z kilku wykładów. Kiedyś zamierzam przeczytać. Teraz w mojej kolejce lektur priorytet mają już nie poradniki małżeńskie i "komunikacyjne", lecz liturgika i biblistyka. To jest mój tlen, o którym pisała Renta. I droga, którą idę konsekwentnie od dwóch lat. Próby porozumienia z żoną zdarzały się, kończyły, wracały - i nie były w tym czasie na pierwszym planie.ozeasz pisze: ↑01 paź 2019, 12:08 Czy czytałeś może Rosenberga "Porozumienie bez Przemocy"? Mnie ta lektura mocno poruszyła, m.in. dlatego że potwierdziła moje patrzenie - "współczującą percepcję" , szczerze, to z tego co opisujesz nie potrafię dostrzec miłości do żony,(oprócz deklaracji) chęci dobra dla Niej, to bardziej walka o władzę, która ma dać jakieś poczucie (bezpieczeństwa, pozór szczęścia, tego że coś robisz?) nie wiem, sam oceń, to moje refleksje po lekturze paru ostatnich stron Twego wątku.
Książka opisuje uświadomienie potrzeb i sposób ich realizacji.
Pisałem już o tym kilka razy: od lat nie udało mi się podjąć szczerej rozmowy z żoną. Od dość dawna ona już nawet nie twierdzi, że źle do tego podchodzę, tylko że po prostu nie chce. Nie życzy sobie, żebym ja coś o niej wiedział, i nie jest zainteresowana mną.
Marylko, chętnie posłucham kazania przesłanego w linku, tylko dziś już pewnie nie zdążę.
Twój poprzedni post odebrałem mniej więcej tak: wypowiadasz się z dużą dozą pewności o tym, co się we mnie dzieje, nie mając ku temu podstaw. Między wierszami wyczytujesz według mnie o wiele więcej, niż tam jest, pomijając często to, co można znaleźć w owych napisanych wierszach. Nie przypisuję CI oczywiście złych intencji.
Na to pytanie odpowiedziałem już dwa lata temu:
I ta odpowiedź jest wciąż aktualna.Ukasz pisze: ↑21 lis 2017, 22:16 Lustro zadała ważne pytanie, czego oczekuję po tym forum. Przede wszystkim pomocy w spojrzeniu na moją sytuację z boku, oczami innych. Spieram ze tezami wywołującymi mój sprzeciw, bo nie są dla mnie wyrocznią, a są ważne. Moim zdaniem to jest właśnie podstawowy cel dyskusji jako takiej: nie przekonanie adwersarza, to czasem bywa potrzebne i czasem się nawet udaje. W wymianie argumentów zawsze ważniejsze jest jednak lepsze wzajemne zrozumienie. Ono jest prawdziwym owocem dialogu. Choć w wielu sprawach nie dałem się przekonać, niesamowicie poszerza to horyzonty, przynajmniej moje.
Te wirtualne rozmowy dały mi też poczucie wspólnoty. Nie zastąpią spotkań z żywymi ludźmi, z tych na pewno nie zrezygnuję, bo już ten przedsmak stawia na nogi.
Choć w drodze do tego punktu miałem dobrych przewodników (spowiednik, kierownik duchowy, przyjaciel z bardzo solidną formacją – doświadczony katecheta), żaden nich nie miał za sobą tego osobistego doświadczenia. Poznanie ludzkich dramatów nie tylko pozwala spojrzeć na własny ból z większym dystansem i lepiej wychodzić z narzuconej sobie samemu roli ofiary, ale też uczyć się na błędach cudzych, zamiast na własnych. Forum okazało się być kopalnią wiedzy na temat małżeństwa. Sam nie mogę wyjść ze zdumienia, dlaczego wcześniej nie poszedłem w tym kierunku – uzupełnienia swojej wiedzy. Przecież lektury były łatwo dostępne, ich odnalezienie również. Jak mogłem być tak głupi, żeby nie zdać sobie sprawy z własnej ignorancji i nie sięgać po bezcenną wiedzę leżącą na wyciągnięcie ręki? Przez sześć lat, a w zasadzie znacznie dłużej... Cieszę się, że przynajmniej teraz to do mnie dotarło i intensywnie nadrabiam zaległości.