Post
autor: Mr.x » 24 sie 2019, 21:25
Generalnie przepraszam, że nie odnoszę się do każdego ale nie mam myszki ciężko mi jest cytować, dlatego piszę ogólnie. Oczywiście, że muszę ponieść konsekwencje swojego zachowania. Zdaję sobie z tego sprawę, że konsekwencją jest np: to, że moja żona się do mnie nie odzywa i nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Staram się to naprawdę zrozumieć. Jest mi może trochę ciężej przez to, że jak wcześniej mieliśmy jakieś kłopoty i gdzie zawiniła moja żona ( a były takie sprawy i to dosyć poważne), to ja zawsze jakoś nie wiem miałem na względzie, że jest to moja żona i nadal mnie interesuje to jak się czuje jak się ma. To było moje zachowanie i moje wybory, jest przykro po ludzku, ponieważ obecnie z drugiej strony tego nie ma.
Jeszcze raz zdaje sobie sprawę ze swoich błędów. Staram się je wyciągać na wierz i zastanawiać się głównie nad sobą co ja źle robiłem co mógłbym poprawić. Wiem, że tylko na to mam wpływ, a na zachowanie mojej żony. Nasz kryzys rozpoczął się właśnie od tematu wiary. Ja nie jestem czynnym uczestnikiem życia kościoła i w ostatnich latach bardzo się od tego oddaliłem ze względów takich jakie teraz wychodzą na światło dzienne. Mnie to po prostu odepchnęło od tego i tyle. Natomiast coraz bardziej sobie uświadamiam to, że może nie chodzę co tydzień na mszę i nie modlę się codziennie, natomiast te zasady i przykazania, którą są to ja naprawdę staram się według nich żyć. Dla mnie małżeństwo to świętość. Staram się to naprawić na tyle ile mam siły i umiejętności. Jeśli cały czas się jest odrzucanym, to człowiek czasem też ma po ludzku tego wszystkiego dość. Ma chwile słabości nie wie co ma robić i boi się tego co będzie.
Szczerze mówiąc mam trochę żalu do żony. Ja jestem osobą wierząca, ale nie praktykuję. Staram się codziennie być po prostu dobrym człowiekiem. Denerwuje mnie to, że moja żona jest bardzo wierzącą osobą, a kompletnie nie przekłada się to na nasze małżeństwo. Bo skoro ona jest tak wierząca to powinna stosować się tym bardziej do zasad, które obowiązują. Mam wrażenie, że to ja się do tego bardziej stosuje i to jest dla mnie po prostu nie fair... Są na pewno też inne przyczyny naszego rozstania, ale dobiajające jest to że nie widzisz u kogoś chęci, wiary i zaangażowania. Później przychodzą po prostu myśli, że ona jest bardzo wierząca a widzisz że to małżeństwo i przysięga nie jest tak ważna.. to coś tu dla mnie nie jest tak. Jeśli ktoś się tak deklaruje, że ta wiara jest tak ważna, a nie ma to przełożenia na małżeństwo to dla mnie jest to słabe. Piszę tu o swoich odczuciach. Po prostu mam wrażanie, że mimo tego że ja jestem taki ''niewierzący'' to dla mnie ta przysięga jest więcej warta. To ja się staram, proszę. Chodźmy do poradni, jeźdźmy na rekolekcje ( skoro dla Ciebie jest to tak ważne) zróbmy coś z tym kryzysem, a tu ciągle NIE NIE NIE.