tak się zastanawiam...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

wiktoria-23
Posty: 2
Rejestracja: 20 lip 2019, 14:58
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

tak się zastanawiam...

Post autor: wiktoria-23 »

Szczęść Boże, Czasami czytam materiały z tej strony, słucham konferencji, a właściwie słuchamy razem z mężem, podróżując .Treści są bardzo cenne i pomocne, wartościowe nie dla każdego małżeństwa, nie tylko w kryzysie, na każdym etapie, np. 5 języków miłości... Postanowiłam napisać na forum ponieważ wierzę, że są tu ludzie bardziej doświadczeni ode mnie, z dużą dozą mądrości życiowej. Przedstawię ogólnie swą sytuację. Jestem szczęśliwą żoną, prawie 15 lat. Mamy z mężem doświadczenie kryzysu, który był około 10 lat temu. Potem przyszło moje nawrócenie, wspólna terapia małżeńska, indywidualna każdego z nas i przede wszystkim mocne przylgnięcie do Pana Boga w naszej codziennośći. Życie się toczy, mamy gromadkę dzieci…Na nasz kryzys niewątpliwie złożyło się wiele rzeczy, m.in. to że po ślubie zamieszkaliśmy z moimi rodzicami. Oni są mi bliscy i bardzo ich kocham, ale z perspektywy czasu widzę, że taki układ wspólnego mieszkania tylko nam zaszkodził. Na szczeście tak się potoczyły losy zawodowe męża, że w porę wyprowadziliśmy się od nich i to do oddalonego o spory kawałek drogi miasta. Ja mam taką pracę, że mogłam sobie pozwolić na dojazdy (dalekie ) do rodzinnego maista co jakiś czas, gdzie dalej jestem zatrudniona. Ale….Teraz zastanawiamy się nad powrotem w region rodzinnego miasta, -przy takiej gromadce dzieci ciężko mi teraz godzić dojazdy do pracy (co prawda kilkudniowe, rzadkie, ale jednak) z życiem rodzinnym. Jednak obawiam się bliskości rodziny ( z jednej strony dobrze, bo pomogą zawsze przy dzieciach i chętnie, ale boję się ponownej ingerencji w nasze życie). Co prawda nasza asertywność jest większa niż wtedy, ale…no właśnie to ale wzbudza mój lęk. I w ogóle zmiany też się boję jako zmiany, ale równocześnie coś mnie do niej pcha…Mąż powiedział że on nie chce wyjeżdżać, ale że widzi jak te dojazdy są uciążliwe i robi to dla mnie. Ogarnia temat, szuka aktywnie mieszknia, pracy tam, itp…Jedno nasze nastoletnie dziecko jest strasznie przeciwne przeprowadzce. Myślę, że gdy do niej dojdzie będzie miało ogromne poczucie straty i nasilą się problemy wychowawcze, które już z nim mamy. Ale z drugiej strony myślę, że to jednak pewne wyzwanie i szansa….Są też plusy…Moje pytanie jest takie, czy mieliście doświadczenie takich zmian życiowych i jak one wpłynęły na funkcjonowanie małżeństwa, rodziny. Czy takie odważne decyzje okazały się katalizatorem dobrego , czy wręcz przeciwnie. Proszę, podzielcie się….
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: tak się zastanawiam...

Post autor: Lawendowa »

Witaj wiktoria-23 na forum,

zacznę od ogólnej uwagi - pisząc zadbać o anonimowość i to by nie podawać szczegółów, które mogą spowodować rozpoznanie Ciebie i Waszej rodziny w realu. Internet, wbrew pozorom, nie jest tak anonimowy, jak by się mogło wydawać.

Trafiłaś na to forum, a skoro tak to nie przypadek, więc może warto odwiedzić któreś z naszych Ognisk: http://sychar.org/ogniska/
Teraz w sezonie wakacyjnym ze względu na odbywające się "Wakacje z Sycharem" nie we wszystkich odbywają się spotkania.
Myślę, że na początek warto uważnie przyjrzeć się Waszym domom rodzinnym. Jakie te domy były, jakie były relacje miedzy rodzicami, dalszą rodziną ew. dysfunkcje czy problemy. To często rzutuje na całe życie.
Osobiście zastanawia mnie, czy nie łatwiejszą sprawą dla Waszej rodziny byłaby zmiana pracy przez Ciebie. To nie wywróciłoby życia do góry nogami, aż tak wielu osobom. To taka pierwsza myśl, ale może warto za nią podążyć i przyjrzeć się temu co Ciebie tak bardzo mocno ciągnie do powrotu?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
jacek-sychar

Re: tak się zastanawiam...

Post autor: jacek-sychar »

Wiktorio

Ja bym zwrócił Ci uwagę na mały fragment tego, co napisała tutaj Lawendowa:
Lawendowa pisze: 22 lip 2019, 7:39 Myślę, że na początek warto uważnie przyjrzeć się Waszym domom rodzinnym. Jakie te domy były, jakie były relacje miedzy rodzicami, dalszą rodziną ew. dysfunkcje czy problemy. To często rzutuje na całe życie.
Może wyjaśnię o co chodzi.
Jeżeli pochodzimy z prawidłowo funkcjonującej rodziny pierwotnej, to mamy ukształtowany w miarę właściwy obraz jej funkcjonowania. Wiadomo, jaką kto ma rolę, jakie obowiązki, co komu wolno.
Ale wielu z nas na tym forum (lub ich współmałżonkowie) pochodzą z rodzin mniej lub bardziej dysfunkcjonalnych. Zwykle prowadzi to do tego, że zdradzają cechy "dorosłych dzieci".
I właśnie tu pojawia się problem, bo dorosłe dzieci zwykle wyżej stawiają swoja rodzinę pierwotną, niż własną (mąż, żona, dzieci). W takiej sytuacji rodzice stają się ważniejsi od współmałżonka. A to już wstęp do poważnego kryzysu.
Dlatego warto zastanowić się, czy w Twoim domu nie było alkoholu, przemocy lub innej dysfunkcji a na koniec, czy rodzice kochali się, czy byli rozwiedzenie (również emocjonalnie!).

I teraz moje świadectwo.
Moja żona jest DDA (dorosłe dziecko alkoholików), DDD (dorosłe dziecko rodziny dysfunkcyjnej) i DDRR (dorosłe dziecko rozwiezionych rodziców). Dla niej zawsze ważniejsza była rodzina pierwotna niż jej własna. Nietolerowała w żaden sposób moich rodziców, choć mieszkali prawie 200 km od nas i odwiedzali nas naprawdę sporadycznie. Za to ciągle w naszym domu był ktoś z jej rodziny. A to jej siostrzeniec, a to siostrzenice lub bratanica. Przyjeżdżali do nas na okresy liczone w latach. Na koniec co raku na pół roku przyjeżdżała jej mama. Moja żona nie widziała w tym nic złego, ale wizyty (świąteczne) moich rodziców były dla niej ciągłym problemem.
W takiej sytuacji trudno się funkcjonuje.

A więc odpowiedz sobie (nie musisz tutaj na forum), jaka była Twoja rodzina pierwotna. Bo tutaj może być problem. Warto też przemyśleć sytuacje rodziny pierwotnej męża.

Gdy chcesz coś więcej dowiedzieć się na temat problemu dorosłych dzieci, to pisz (na forum lub na priva). Podeślemy Ci linki do właściwych materiałów. W razie czego większość jest w polecanej przez nas literaturze:
viewtopic.php?f=10&t=383
wiktoria-23
Posty: 2
Rejestracja: 20 lip 2019, 14:58
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: tak się zastanawiam...

Post autor: wiktoria-23 »

Lawendowa, Jacku, dziękuję za odpowiedzi i wskazówki. Czytałam "Dorosłe dzieci rozwiedzionych rodziców", słuchaliśmy z mężem "Rozwinąć skrzydła". Pochodzimy z pełnych rodzin, bez alkoholu, przemocy, itp.. ale myślę, że elementy dysfunkcji też były, bo nie ma ludzi ani rodzin idealnych. U mnie w domu to mama wiodła prym, raczej kontrolująca, tata jej uległy i raczej wycofany. Był czas że na długo wyjeżdżał w związku z pracą. I choć wiedziałam że zawsze ma nas w sercu, to bardzo tęskniłam za nim wtedy.
Nie chcę, jak napisała Lawendowa, by wywracać życie wszystkich osób w rodzinie idąc za moją pracą. Moja praca jest niszowa, na miejscu by pracować musiałabym zmienić branżę, zupełnie... A pracować muszę, bo mamy taką, a nie inną sytuację finansową w tym momencie...W stronę powrotu ciągnie mnie praca i tęsknota za rodziną, również możliwość częstszego zostawienia dzieci pod opieką dziadków( oni zawsze chętnie zostają, a my z mężem np. możemy wtedy na randkę, tańce czy do kina wyskoczyć
).Chcę wracać w 50%, bo tu mamy przyjaciół i dzieci i mąż są przywiązane. Ciężko mi rozeznać wolę Bożą, modlę się o Światło i nadal nie wiem gdzie Bóg chce nas widzieć, które miejsce bardziej nas uświęci...
ODPOWIEDZ