Wątek Ukasza

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ukasz

Wątek Ukasza

Post autor: Ukasz »

To także mój pierwszy post. Czuję dziwnie głównie dlatego, że zawsze w sieci wypowiadałem się pod imieniem i nazwiskiem wiedząc, że pozorna anonimowość jest zawsze fikcją, a za swoje słowa trzeba brać odpowiedzialność w każdej sytuacji. Tu są inne zasady, więc się do nich dostosuję, łącznie z ograniczaniem szczegółów ułatwiających potencjalną identyfikację, ale trochę wbrew sobie.
Ale do rzeczy. U mnie sytuacja jest niejako odwrotna. Nasze dzieci są już dorosłe i nie mieszkają z nami. Kryzys od ponad 6 lat, przy czym od trzech wypalił we mnie wszelkie uczucia. Wiem, że chcę odbudować moje małżeństwo i jest to dla mnie absolutny priorytet, ale na razie moje starania przynoszą skutek przeciwny do zamierzonego. Jeśli dobrze odczytuję słowa i zachowania żony, a wydają się absolutnie jednoznaczne, to po prostu mną głęboko gardzi. Wpływało to wszystkie obszary naszego życia. Mimo przyjęcia na siebie całego utrzymania domu - wszystkich pac i wszystkich opłat (musiałem rozdzielić dochody, bo cała moja pensja znikała i nie miałem prawa wiedzieć, co się z nią stało, a dług narastał lawinowo), czułem się traktowany jak mało przydatny przedmiot. Kilka razy komunikowałem żonie, że jeśli się to nie zmieni, to będziemy musieli się rozstać na tak długo, dopóki nie zmieni swojej postawy. Realizacja tego kilka razy się odsuwała, ale teraz wreszcie przyszła. Po zignorowaniu propozycji naprawy (ustalenie minimum wspólnego czasu i obszaru pewnej otwartości) najpierw zażądałem opuszczenia domu. Gdy nie mogłem w pełni zweryfikować informacji, że nie ma gdzie się wyprowadzić - na pewno ma, ale mogę nie wiedzieć o jakiś problemach - sam się wyprowadziłem i zgodnie z zapowiedzią złożyłem w sądzie wniosek o separację. Mieszkamy więc osobno, lecz zarazem blisko, przez ścianę, a żona co jakiś czas mi przypomina swoim działaniem, że jestem dla niej nikim.
Ja jestem zaangażowanym katolikiem, ona nie. Moją wiarę traktuje, tak, jak wszystko związane ze mną, czyli z rosnącą pogardą. O nierozerwalności małżeństwa wypowiadała się bardzo różnie, jednak ostatnio raczej negatywnie.
Nie wiem, czy jest kowalski. Wiem, że jest grupa, która dla żony jest uosobieniem męskich cnót i tym samym moim przeciwieństwem, co komunikowała mi wielokrotnie. Nie pozostawia też żadnych wątpliwości, kto jest dla niej ważniejszy - oni. Jakikolwiek mój kontakt z nimi był surowo zabroniony. Nie mam wątpliwości, że od lat trwa pełna zdrada emocjonalna. Nie potrafię ocenić, czy towarzyszy jej również ta fizyczna i mam wręcz wrażenie, że powoli staje mi się to obojętne.
Jednocześnie muszę przyznać, że deklaruje miłość do mnie. Gdy ja wyprowadzając się zadeklarowałem, że chętnie jej pomogę w każdej sytuacji, jeśli tylko da mi znać o jakiejś potrzebie, to odpowiedziała taką samą deklaracją. Jest osobą o wysokiej inteligencji i kulturze, a przede wszystkim potrafiła wspaniale kochać - oczywiście nie chodzi mi tu o seks, tylko o życie.
Mam pewność, że kiedyś znów możemy być razem, ale nawet nie potrafię już o tym marzyć, a nadzieja to akt woli. Najbardziej realnym i obiecującym wyjściem z obecnego piekła wydaje się śmierć. Myśli samobójcze przychodzą, ale chyba na razie dobrze sobie z tym radzę. Jestem pod opieką psychiatryczną i psychologiczną. Zgłosiłem się po nią, bo uznałem, że w mojej sytuacji nie mogę wykluczyć jakiegoś nagłego załamania nerwowego.
Sytuacja jest bardzo napięta i na skutek działań żony, które odbieram jako prowokację, rozważam jednak zmuszenie jej do opuszczenia domu.
Czarek
Posty: 1384
Rejestracja: 30 sty 2017, 8:33
Płeć: Mężczyzna

Re: wyprowadzka - czy może pomóc w kryzysie ?

Post autor: Czarek »

Witaj Ukasz na forum.

Ukaszu czytając Twoją historię widzę, że po ludzku zrobiłeś bardzo wiele żeby uratować Twoje małżeństwo.

Czasami nasze ludzkie działania mimo szczerych chęci i szlachetnych intencji bywają nieskuteczne i przynoszą wiele cierpienia.
Ukasz pisze: 10 lis 2017, 22:55 Gdy nie mogłem w pełni zweryfikować informacji, że nie ma gdzie się wyprowadzić - na pewno ma, ale mogę nie wiedzieć o jakiś problemach - sam się wyprowadziłem i zgodnie z zapowiedzią złożyłem w sądzie wniosek o separację.
Zdarza się, tak jak w Twoim przypadku, że jedynym sposobem aby przerwać krzywdę jest odseparowanie się od sytuacji, osoby które ją wywołują.

Czy myślałeś może aby uznać swoją bezsilność i oddać Twoje małżeństwo Bogu?

Ukaszu jeśli chcesz możemy wydzielić Twój wpis do osobnego - Twojego wątku. Dzięki temu będziesz mógł dostać więcej zwrotów odnoszących się tylko do Twojej sytuacji. Co Ty na to?
Ukasz

Re: wyprowadzka - czy może pomóc w kryzysie ?

Post autor: Ukasz »

Oczywiście uznaję swoją bezsilność i codziennie - przepraszam, przynajmniej dwa razy dziennie, a zwykle częściej - powierzam moje małżeństwo Bogu. Modlę się, żeby wskrzesił naszą miłość, dał nam wiarę i nadzieję. Pamiętam jednak taką maksymę bodajże jezuicką: módl się tak, jakby nie istniało żadne działanie, działaj tak, jakby nie było modlitwy. Wybieram się do jednego z warszawskich ognisk Sychar.
Jeżeli uważasz, że wydzielenie osobnego wątku jest dobrym rozwiązaniem, nie mam nic przeciwko temu. Nie mam doświadczenia na tym forum. I dziękuję za krzepiące słowa. I z góry, jeszcze bardziej, za słowa krytyczne, które pomogą mi zrozumieć moje błędy.
Czarek
Posty: 1384
Rejestracja: 30 sty 2017, 8:33
Płeć: Mężczyzna

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Czarek »

Ukaszu wydzieliłem Twoje posty i teraz masz własny wątek.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 0:02 Oczywiście uznaję swoją bezsilność i codziennie - przepraszam, przynajmniej dwa razy dziennie, a zwykle częściej - powierzam moje małżeństwo Bogu. Modlę się, żeby wskrzesił naszą miłość, dał nam wiarę i nadzieję.
Ukaszu przez oddanie czegoś Bogu ja rozumiem, że daję Mu to w prezencie. Dać coś w prezencie oznacza dla mnie, że nie jest to już moją własnością. Oznacza też, że nie zastanawiam się co On z tym zrobi i nie oczekuję, że odda mi naprawione.
Bóg całkowicie szanuje moją wolność i to co Jemu oddaję trzyma cały czas na otwartej i wyciągniętej dłoni tak abym mógł w każdej chwili po to sięgnąć. Cały trud dla mnie polega na tym aby ... nie sięgać.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 0:02 Wybieram się do jednego z warszawskich ognisk Sychar.


Uważam, że to dobry pomysł i zachęcam abyś nie rezygnował.

Pogody ducha
Ukasz

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Ukasz »

Co znaczy oddanie małżeństwa Bogu? Myślę, że to ważna, wręcz kluczowa kwestia, więc chcę ją drążyć.
Nie do końca rozumiem wyjaśnienia Czarka. Małżeństwa nigdy nie traktowałem jako mojej własności, czegoś, co jest tylko moje, tylko w moich rękach, czy zaistniałe tylko dzięki mojej - i oczywiście żony - decyzji. Kiedyś, jeszcze lata przed kryzysem, spytała mnie, czy na pewno nigdy jej nie zdradzę. Przeprosiłem, że nie mogę odpowiedzieć od razu i długo nad tym myślałem. Było oczywiste, że nie wolno mi nigdy zdradzić i że żona ma prawo oczekiwać ode mnie jasnej deklaracji. Przecież ślubowałem wierność, a to w zasadzie to samo. Jednak pytanie tak konkretne, czy na pewno nigdy się nie potknę, obudziło obawy o mnie samego. Wiem dobrze, jak beznadziejnie głupi i słaby potrafię być w wielu sytuacjach, i jak nieprzewidywalna jest przyszłość. Doszedłem do wniosku, że nie mogę uczciwie odpowiedzieć, że nigdy nie zgrzeszę, nie upadnę. Zaraz przyszła mi jednak myśl, że przecież nie chodzi tu tylko o mnie. Nasze małżeństwo nie jest tylko naszym dziełem i nie tylko my dwoje o nie dbamy. Przez sakrament jest także dziełem Bożym i nie wolno mi mierzyć jego przyszłości tylko własnymi siłami. Wierność ślubowałem w sakramencie, jako zadanie powierzone mi przez Boga i pozostające pod Jego pieczą. Dygresja: porównałem teraz formuły ze ślubu cywilnego i sakramentalnego i one znakomicie ukazują różnicę między nimi. Odpowiedziałem żonie, że tak, nie zdradzę jej, bo to jest sakrament i mogę liczyć nie tylko na własne, ułomne staranie, ale też na pomoc Bożą i z nią to się uda.
Na czym miałoby polegać teraz oddanie Bogu nie tylko małżeństwa, ale też jego kryzysu? Moje rozważania idą w podobnym kierunku, jak wtedy. Ja mam po prostu postępować zgodnie z jego wolą, twardo stać na stanowisku nierozerwalności naszego związku i w miarę swoich sił i rozumu starać się je ratować. Zdawać sobie sprawę, że są rzeczy poza zasięgiem moich działań - teraz to one dominują, sam mogę tylko jakoś ukształtować warunki czekania i pracować nad sobą - i być otwartym na Boże działanie. To się przekłada na bardzo proste i zarazem podstawowe decyzje. Widzę, że nie jestem w stanie naprawić swojego małżeństwa. Po ludzko rzecz biorąc, nie widzę żadnych szans. Gdybym nie wierzył Bogu, dawno bym już złożył pozew o rozwód. Nie robię tego, bo wiem, że mogę oczekiwać Bożej pomocy. Nie wiem, kiedy i jaka ona będzie, ale mam pewność, że w tej sprawie nie zostaję sam. Muszę moją "taktykę" ustawiać tak, żeby zawsze być na nią gotowym, nigdy jej nie wykluczać. To ja odpowiadam za moje decyzje i działania, ale one muszą uwzględniać wolę Bożą i Jego współdziałanie.
Wracając do słów Czarka - nie mogę dać Bogu mojego małżeństwa w prezencie, bo ono zawsze było jego. Zaistniało dzięki Jego działaniu, w które ja i żona wpisaliśmy się, to on nas do tego powołał. Nie mam żadnych wątpliwości, że to było powołanie, plan przygotowany przez Niego dla mnie, że ja miałem tylko go rozpoznać i że w tej konkretnej sprawie rozpoznałem właściwie. Nie zastanawiam się, co Bóg zrobi z moim małżeństwem. Będzie je naprawiać na tyle, na ile my, ja i żona, na to Mu pozwolimy. Nie wiem, jak to będzie wyglądało i dlatego nie proszę o żadne konkrety: żeby żona zmieniła jakąś decyzję, żebym wymyślił argumenty na przekonanie jej itp. Modlę się o to, co jest sednem małżeństwa, o miłość, bo to jest na pewno zgodne z Jego planem. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie oznacza, że uda się odbudować więzi. Nie tylko dlatego, że żona też jest człowiekiem obdarzonym wolnością i może wybrać inną ścieżkę, ale także przez mój błąd.
Żeby nie ubierać się fałszywie w szaty świętego: rozważanie i układanie wyników tych dociekań w słowa idzie mi znacznie lepiej, niż realizacja. Sam też szkodzę naszemu małżeństwu swoimi grzechami; tych precyzować nie będę, bo to nie jest miejsce na spowiedź.
Powtarzam, że sprawa postawiona przez Czarka wydaje mi się fundamentalna. Oczywiście nie tylko dla mnie, ale także dla innych osób szukających to wsparcia.
Czarek
Posty: 1384
Rejestracja: 30 sty 2017, 8:33
Płeć: Mężczyzna

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Czarek »

Ukasz pisze: 11 lis 2017, 11:26 Wracając do słów Czarka - nie mogę dać Bogu mojego małżeństwa w prezencie, bo ono zawsze było jego.
Ukaszu ja pisałem o moim rozumienia oddania małżeństwa Bogu wynikającym z mojego osobistego doświadczenia.
Ja potrzebowałem potężnego kryzysu aby uświadomić sobie, że wchodząc w małżeństwo nie byłem dojrzałym człowiekiem, nie zaprosiłem do niego w sposób świadomy Boga aby z Nim współpracować a wszystko oparłem na siłach ludzkich swoich i mojej żony.
Potrzebowałem głębokiego wstrząsu, który pozwolił mi przyjąć konsekwencje mojej niewiedzy, niewiary, zaniedbań, stanąć w prawdzie o sobie samym i zacząć uczyć się kochać Boga, siebie, drugiego człowieka.
Dopiero wtedy mogłem podjąć świadomą decyzję o oddaniu mojego małżeństwa Bogu i zaproszenia Go do mojego życia.
Oddanie małżeństwa Bogu pozwoliło mi zająć się pracą nad sobą we współpracy z Bogiem i uznać wolność mojej żony. Zgodzić się na to, że ona może mieć teraz dość tej ułomnej budowli, którą razem wznieśliśmy, dość mnie i nie mieć ochoty na odbudowywanie relacji małżeńskiej.
Pozwala mi to zachować wiarę, że ważna część mojego życia czyli małżeństwo na dzień dzisiejszy jest w najlepszych rękach, a ja zrezygnowałem z podsuwania Bogu pomysłów na jego naprawienie i oddanie mi go z powrotem w moje ludzkie ręce.
Lavenda
Posty: 285
Rejestracja: 05 wrz 2017, 14:14
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Lavenda »

Czarek,
Pięknie to opisałeś, widzę samą siebie w tym co piszesz, widzę jak mój mąż nie ma ochoty budowć tej budowli, nie wierzy w jej trwałość :( wszystko neguje...jak sytuacja wygląda na ten moment u Ciebie?
Unicorn2
Posty: 373
Rejestracja: 05 mar 2017, 14:07
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Unicorn2 »

Czarek do ułomnej budowli łatwo jest wejść kowalskiemu, co nie oznacza źe do super wypasionej willi nie będzie chciał się dostać , a jak mu źona jeszcze okno uchyli to jest juź pozamiatane.
Myśle źe te super budowle są większą pokusą .
Ukasz

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Ukasz »

Teraz rozumiem jeszcze mniej;
Czarek pisze: 11 lis 2017, 12:45 Oddanie małżeństwa Bogu pozwoliło mi zająć się pracą nad sobą we współpracy z Bogiem i uznać wolność mojej żony. Zgodzić się na to, że ona może mieć teraz dość tej ułomnej budowli, którą razem wznieśliśmy, dość mnie i nie mieć ochoty na odbudowywanie relacji małżeńskiej.
Wolność? Może mieć dość i nie chcieć odbudowywać? O jaką "wolność" chodzi i jakie "może"? Czy to, że partner jest daleki od ideału, daje prawo do rezygnacji, spisania małżeństwa na straty? Brał lub brała ślub z aniołem? Jeśli druga strona ma prawo, to może ja też? Oboje ślubowali to samo i są równi przed Bogiem.
Inna sprawa, czy to ja mam oceniać, a tym bardziej egzekwować. Ale nie będę deklarować drugiej stronie, że jest w tym sensie wolna od swojej przysięgi małżeńskiej i może sobie odpuścić. Naszą wolność zrealizowaliśmy w naszym małżeństwie i ona jest tam, a nie poza nim.
Czarek pisze: 11 lis 2017, 12:45 Pozwala mi to zachować wiarę, że ważna część mojego życia czyli małżeństwo na dzień dzisiejszy jest w najlepszych rękach, a ja zrezygnowałem z podsuwania Bogu pomysłów na jego naprawienie i oddanie mi go z powrotem w moje ludzkie ręce.
Czy Bóg chce, aby małżeństwo nie było w naszych, ludzkich rękach? A jak jesteśmy razem i budujemy więź, to nie jest w jego rękach? Co to za alternatywa? Przecież zawsze muszą być te obie strony - własne działanie i odpowiedzialność za nie oraz ufność w Bogu i praca nad sobą. Zresztą póki trwają kontakty między małżonkami, nie ma czegoś takiego jak brak działania. Zaniechanie też jest decyzją, dobrą lub złą.
Pod słowami Kasi ze "złotych ramek":
"Nie można jednocześnie zawierzyć Bogu, że On wie dobrze, czego potrzebujemy, a potem działaniem niweczyć to zawierzenie, jakby On niczego nie mógł zrobić, zadziałać, uczynić cudu."
Jest stopka z innym cytatem:
""Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk"
Natomiast dobrze rozumiem generalną radę: skupić się na mojej relacji z Bogiem, a nie na gorączkowych próbach naprawiania tej z żoną.
Wciąż też targają mną wątpliwości, czy słuszna była decyzja o separacji - podobnie jak wtedy, gdy ją odkładałem.
Czarek
Posty: 1384
Rejestracja: 30 sty 2017, 8:33
Płeć: Mężczyzna

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Czarek »

Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 Wolność? Może mieć dość i nie chcieć odbudowywać?
Tak może mieć dość i może nie chcieć odbudowywać.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 O jaką "wolność" chodzi i jakie "może"?
Taką, że ja uznaję jej prawo do jej uczuć, wyborów i decyzji, mimo że nie są one zbieżne z wartościami które ja wyznaję.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 Czy to, że partner jest daleki od ideału, daje prawo do rezygnacji, spisania małżeństwa na straty?
Ja takiego prawa sobie nie daję, bo to leży w zasięgu mojej odpowiedzialności. Natomiast uznaję, że żona może myśleć, czuć i wybierać inaczej. To jest w zakresie jej odpowiedzialności.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 Jeśli druga strona ma prawo, to może ja też?
Twój wybór i Twoje konsekwencje.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 Oboje ślubowali to samo i są równi przed Bogiem.
Zgadzam się z powyższym.
Ukasz pisze: 11 lis 2017, 19:36 Czy Bóg chce, aby małżeństwo nie było w naszych, ludzkich rękach?
Ukaszu odsyłam do tego co napisałem w moim poprzednim poście. Opisałem czego doświadczyłem ja, gdy małżeństwo było w moich, nieumiejących kochać rękach i podałem powody, dla których oddałem je Bogu.
Angela
Posty: 490
Rejestracja: 31 maja 2017, 1:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Angela »

Witaj, Mam wrażenie, że swoją decyzją żądania od żony wyprowadzki a potem wnioskiem o separację dałeś jej jednoznaczny sygnał, że nie akceptujesz swojej żony jako osoby. Gdzie tu miejsce na bezwarunkową miłość agape. Ona się teraz okopała i odpowiada takim samym brakiem szacunku.
Co innego rozdzielność majątkowa. To słuszna nieakceptacja nieodpowiedzialnych zachowań podkopujących byt rodziny.
zenia1780
Posty: 2170
Rejestracja: 18 sty 2017, 12:13
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wątek Ukasza

Post autor: zenia1780 »

Wybacz, drogi Ukaszu, ale czytam Twój pierwszy post i staram się zrozumieć dlaczego podjąłeś decyzję o wyprowadzce i złożeniu pozwu o separację?
Ukasz pisze: 10 lis 2017, 22:55 Po zignorowaniu propozycji naprawy (ustalenie minimum wspólnego czasu i obszaru pewnej otwartości) najpierw zażądałem opuszczenia domu. Gdy nie mogłem w pełni zweryfikować informacji, że nie ma gdzie się wyprowadzić - na pewno ma, ale mogę nie wiedzieć o jakiś problemach - sam się
W jaki sposób wymuszona otwrtość oraz wymuszony wspólnie spędzony czas miłby wpłynąć na naprawę małżeństwa?
lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali».
(2Kor 12,9)
Ukasz

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Ukasz »

Angela pisze: 12 lis 2017, 1:34 Witaj, Mam wrażenie, że swoją decyzją żądania od żony wyprowadzki a potem wnioskiem o separację dałeś jej jednoznaczny sygnał, że nie akceptujesz swojej żony jako osoby. Gdzie tu miejsce na bezwarunkową miłość agape. Ona się teraz okopała i odpowiada takim samym brakiem szacunku.
Żona właśnie tak to ujmuje: nie akceptujesz mnie taką, jaką jestem, tylko chcesz, żebym odpowiadała jakimś Twoim wyobrażeniom.
Gdzieś muszę rozdzielić akceptację dla osoby i akceptację dla jej uczynków. Bez tego rozróżnienia musiałbym uznać, że nie mam prawa do niezgody na żaden jej krok, np. zdradę. Skutki takiej postawy świetnie opisał Dobson w książce "Miłość potrzebuje stanowczości". Trafiłem na nią dopiero tutaj, teraz, ale jej przesłanie było dla mnie oczywiste wcześniej. Muszę jednocześnie jednoznacznie akceptować osobę i równie jednoznacznie sprzeciwić takim postępkom, które niszczą nasze małżeństwo. Niestety nie mam jasności, jak tę ogólną zasadę wprowadzić w życie w tej konkretnej sytuacji.
Moja próba była taka. Po pierwsze, powtarzałem wielokrotnie, że chcę żyć tylko z nią. Nie mam alternatywy, nie będę szukał innej, a nie umiem być sam. Jest moją jedyną nadzieją na szczęście w tym życiu. Decyzja o separacji wynika jedynie z tego, że aktualnie dalsze bycie obok nas oddala, a odsunięcie się na jakiś czas daje większe szanse na odbudowę małżeństwa w przyszłości.
Po drugie, stawiając warunki uważałem, żeby nie było w nich żądania zmiany jej postawy wewnętrznej, tylko zgody na pewne proste, zewnętrzne rozwiązania. Konkretnie chodziło o to, żebyśmy urlop mogli spędzać razem (poza tygodniem, który może spędzić dowolnie i ja nawet nie mam prawa pytać, jak), żebyśmy mieli jeden dzień w tygodniu na bycie razem (bez żadnych warunków, jak miałby być spędzony ten czas), oraz żebyśmy mieli prawo nawzajem pytać się o swoje finanse (bez prawa do udziału w decyzjach i z wyłączeniem jakiejś kwoty, proponowałem 1000 zł, o którą pytać nie miałbym prawa). Jednocześnie podkreślałem, że to propozycje i jeśli ona pokaże mi jakieś inne rozwiązania dające nadzieję na odbudowę wzajemnego zrozumienia i zaufania, to oczywiście z tych możemy zrezygnować. Stwierdziła, że to nie są żadne propozycje i nie będzie o nich nawet rozmawiać. Zgłosiła kontrpropozycję, że za 9 miesięcy pojedziemy na kilkudniową wycieczkę rowerową i to powinno wystarczyć. Nie przyjąłem tej oferty.
Już po wyprowadzce napisała mi, że w ostatnim roku nie pracowała w niedzielę, więc mogłem z nią spędzać jeden dzień w tygodniu, gdybym chciał. W rzeczywistości nie spędziła ze mną ani jednej całej niedzieli w czasie tego roku, przedpołudnie spędzała zwykle na jakiś swoich zajęciach (gimnastyka itp.), popołudnie zawsze z kolegami z tenisa, czasem wracała w międzyczasie na obiad. Tych wspólnych obiadów w niedzielę na pewno było mniej, niż dwa w miesiącu, raczej średnio wypadał jeden. W inne dni wychodziła wcześnie rano i wracała późnym wieczorem, często po 2-3 dniach z powodu dyżurów. Mimo to na deklarację wspólnych niedzieli odpowiedziałem pozytywnie: odpisałem, że jeżeli rzeczywiście chce ze mną spędzać niedziele, choćby trzy w miesiącu, to natychmiast wracam. Nie odpowiedziała.
Brak szacunku nie był odpowiedzią na moje poczynania, bo trwał od lat przed pierwszą zapowiedzią separacji.
Podsumowując: masz rację, że moje postępowanie zostało odebrane jako brak akceptacji dla osoby. Jednocześnie nie mogę zrezygnować za stawiania jakichkolwiek warunków i akceptować każdego uczynku w obawie, że druga strona nie rozróżni tych dwóch sfer. Nie wiem, jak jeszcze mógłbym wyraźniej jej zakomunikować - raczej czynem niż słowem - że akceptuję ją, ale nie jej postępowanie. Nie wiem też, czy moja postawa jest bezwarunkową miłością.
Ukasz

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Ukasz »

zenia1780 pisze: 12 lis 2017, 9:48 W jaki sposób wymuszona otwrtość oraz wymuszony wspólnie spędzony czas miłby wpłynąć na naprawę małżeństwa?
Postawienie konkretnych warunków było ostatnim etapem. Wcześniej przez kilka lat zwracałem uwagę na erozję więzi i prosiłem o wspólne zastanowienie się, jak to naprawić. Najpierw było negowanie problemu, potem jedyną przyczyną kłopotów miały być moje zastrzeżenia. Drastycznie topniał wspólnie spędzany czas: prosiłem o niego, ale bezskutecznie. Pisałem już wyżej, jak wyglądał nasz tydzień. Większość urlopu spędzała z kolegami, a nie ze mną. Byliśmy na równi pochyłej, nie miałem żadnych wątpliwości, że oddalamy się coraz bardziej. Różne propozycje naprawy były w ogóle ignorowane. W końcu uznałem, że muszę postawić jakieś jasne warunki, granice, na których przekroczenie nie mogę się zgodzić. Uznałem, że najważniejszy jest wspólny czas, bo bez niego nie ma szans na jakąkolwiek odbudowę więzi. Propozycja otwartości w finansach, też już opisana wyżej, wynikała z kolei ze wspólnej odpowiedzialności za przyszłość. Rozdzieliłem je w momencie, gdy żona zaczęła się gwałtownie zapożyczać. Chodziło o to, żebym mógł przynajmniej spróbować ją przestrzec przed najbardziej niebezpiecznymi pomysłami lub podsunąć jakieś inne rozwiązanie. Niezależnie od naszej rozdzielności majątkowej, której wciąż nie ma i w przypadku akceptacji mojej propozycji miało nie być także w przyszłości, nie zostawię jej nigdy bez środków do życia i te obciążenia w jakiś sposób i tak spadną na mnie. Poza tym, co równie ważne, w mojej ocenie więzi między nami najbardziej rozbiła pogarda ze strony żony. Zgoda jakieś elementarne zaufanie byłaby krokiem w kierunku przełamania tej postawy bez przyznawania się do wcześniejszego błędu.
Wydaje mi się, że w sytuacji kryzysu postawienie jakiś konkretnych warunków dalszego mieszkania razem nie jest generalnie rzecz biorąc złym rozwiązaniem. A jest to przecież wymuszanie czegoś w celu naprawy małżeństwa.
Bardzo dziękuję za dwa ostatnie głosy. Choć staram się bronić podjętych decyzji, te pytania zmuszają mnie do ponownego przemyślenia sprawy. Wiem, że popełniałem błędy, ale bardzo trudno rozeznać, co było błędne, a co słuszne.
Wiedźmin

Re: Wątek Ukasza

Post autor: Wiedźmin »

Ukasz pisze: 12 lis 2017, 9:53 [...] Decyzja o separacji wynika jedynie z tego, że aktualnie dalsze bycie obok nas oddala, a odsunięcie się na jakiś czas daje większe szanse na odbudowę małżeństwa w przyszłości. [...]
Ukasz pisze: 12 lis 2017, 10:17 [...] Uznałem, że najważniejszy jest wspólny czas, bo bez niego nie ma szans na jakąkolwiek odbudowę więzi. [...]
Cześć :)
To się chłopie zdecyduj.

Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że jednak lepiej być razem. O ile ktoś jest wstanie - bo wiele osób nie potrafi siąść do stołu np. do kolacji z partnerem, który świeżo wrócił od kowalskiego/kowalskiej... - i wcale się temu nie dziwie - bo to jedno z gorszych doświadczeń jakie mogą się przydarzyć.
ODPOWIEDZ