Nirwanna
Właśnie kiedy to pisałam miałam na myśli ten fragment, który zacytowałaś
Kiedy skończę Nowennę za jego nawrócenie zacznę modlić się za siebie. Już pora. Mimo, że ciągle proszę o siłę i odwagę, radość i spokój, to nie "przyłożyłam" się do tej modlitwy
skupiłam się na mężu. Teraz jedynie szczerą i prawdziwą modlitwą wydaje mi się ta o jego nawrócenie, bo kiedy modlę się o uratowanie małżeństwa, o to by było mu dobrze, czuję w sobie pewien dysonans. Nie było tego wcześniej. Jak prawie każda z nas pochłaniałam wszystkie modlitwy na początku i mimo, że jest jak jest, one przyniosły ukojenie.
Modlę się o mądrych, wierzących prawników, jeśli dojdzie do rozwodu, pora zatroszczyć się o siebie i siebie nauczyć się kochać. Faktem jest, że nie chcę męża takiego jakim jest teraz, ale nie chcę też ja być dla niego taką jaką byłam kiedyś. Nikt nie jest święty, szkoda tylko że szczerą rozmową nie sygnalizowaliśmy sobie tego co jest nie tak.
Widzę totalną niedojrzałość męża, która niestety nie rokuje dobrze. Widzę teraz swoje błędy i wady, matkowanie, pobłażanie, nie wymaganie pewnych rzeczy i szereg innych, lecz mleko już się wylało. Pora wyciągnąć wnioski i zabrać się do pracy. Widzę ile muszę przepracować sama z sobą, a co zrobi mąż? Mądre i prawdziwe zdanie, którego nie lubię
"nie mam wpływu na męża".
Mare
Było wiele, wiele błędów na początku. Na początku małżeństwa, na początku kryzysu...
Jedna, podstawowa refleksja do której trudno było mi się przyznać - gdybym kochała siebie, gdybym widziała w sobie godność dziecka Bożego...to małżeństwo nie doszłoby do skutku. Nie potrafiłam stawiać granic, wymagań, ani komuś, ani sobie. Nie mówię, że teraz umiem, ale uczę się i przynajmniej zaczynam dostrzegać "prawdę". I tak, ciągle jestem na początku swojej drogi, bo u mnie tempo zmian też było dość szybkie ostatnimi czasy.