Bardzo się cieszę, że podjęłam ten temat. Wasze opinie są dla mnie bardzo cenne.
Nirwanna, oczywiście, że jestem ciągle naiwna i wierzę w to, że za 5 minut otrzymam telefon, gdzie usłyszę, że zmienił zdanie.... A zderzenie z rzeczywistością jest bardzo bolesne....
Co się tyczy pieniędzy, kotłuje mi się w głowie myśl, że oddanie ich obcym ludziom będzie boleśniejsze dla niego, niż oddanie żonie, którą zranił. A przy okazji wytrącam mu z ręki chyba jedyny warunek, którym mógłby mnie przekupić by uzyskać polubowny rozwód. Jest jeszcze dużo czasu na przemyślenie i przemodlenie tej i innych decyzji, ponieważ ze względów zawodowych męża najbliższy termin w którym mogłaby się odbyć rozprawa będzie dopiero w lutym.
Nie jestem też przekonana co do separacji... Oczywiście, że wolałabym to niż rozwód. Tylko inaczej jest, w sytuacji, gdy jeden z małżonków chce odejść, a zostaje przez tę separację zatrzymany, a inaczej w sytuacji gdy, tak jak mój mąż, chce prowadzić podwójne życie (nawet bardzo naciskał na wspólne mieszkanie pomimo prowadzonej sprawy rozwodowej i kontynuowania romansu). Z tego co mój mąż mówił (i z tego, co powiedział między wersami) zrozumiałam, że chce dosłownie "spróbować" (takiego słowa użył) innego życia z zachowaną opcją powrotu. Nawet nie planuje założenia rodziny z kowalską. Pewnie oboje uznali, że ślub im do niczego nie jest potrzebny, zwłaszcza, że będą żyć za granicą. Jakkolwiek by jego plany nie wyglądały, to separacja mu w pełni umożliwia ich realizację i bardzo ochoczo sam ją proponuje. I gdzie tu jest pedagogika i ponoszenie konsekwencji? Bo ja ich kompletnie nie widzę.
Na marginesie: samooperujący się chirurg- to fakt historyczny