Dzisiaj dykteryjka o tym, jak dydaktyzm połączony bywa z wyrzeczeniem
Pewne małżeństwo (ze średnim stażem) przebywało w przepięknym nowo otwartym supermegagigahugehipermarkecie .
Jeździli wózeczkiem to tu, to tam.
W pewnej chwili mąż wiedziony jakimś instynktem odkrył bajeczne stoisko oryginalnego indyjskiego piwa (bodaj bezalkoholowego ważonego przez mały zakon mnichów), o którym krążyły dosłownie legendy.
Zamknął oczy i zobaczył oczami wyobraźni urywek imprezy z przyjaciółmi, kiedy stawia owe piwa na stole - ucięty nożem gwar, chwila konsternacji - fizycznej niewiary w fakty dokonane i .. (no właśnie) - eksplozja szału radości i entuzjazmu!!
Odruchowo wpakował do przepastnego wózka słuszny zapasik.
Ową scenę skamieniałym wzrokiem obserwowała jego ukochana połówka, trzymająca w rękach parę paryskich szpilek z ostatniej kolekcji.
A jako, że znana był ze swej powściągliwości, odłożyła szpilki, podziękowała sprzedawczyni i podeszła do swego męża.
Przez moment widziała jeszcze jego rozbiegane, szczęśliwe, sypiące skry oczki uradowanego dzieciaka.
A potem zrobiła scenę.
Czas zwolnił do tego stopnia, że zatrzymał kółka wózków i prowadzących je osób w promieniu 20 metrów. Opodal lekko spocony ochroniarz meldował coś gorączkowo do niewidzialnego mikrofonu w kołnierzyku.
Oczy męża jeszcze przez ułamek emitowały radość by łagodnie przejść na bezgraniczne zdziwienie, poczucie beznadziei - w końcu - nieodwołalnej klęski.
Z ciężkim sercem odstawiał na swoje miejsce trzydzieści szklanych opakowań wypełnionych bursztynową ambrozją z dalekiego wschodu.
W środku miał pustkę.
Minęła może godzina i zauważył, że żona jakby przyszła do siebie.
Próbowała nawet niezdarnie o czymś dowcipkować, co w jej języku miłości oznaczało - ,,chyba trochę przegięłam, wybacz,,.
Mąż podchwycił jej starania i niedługo potem szli pod rękę tuląc się od czasu do czasu.
Żona na chwilę zniknęła, by po chwili pojawić się z tryumfalnym uśmiechem na twarzy z butelką półsłodkiego wina włoskiego. A to oznaczało tylko jedno - dzisiejszej nocy nie pośpią za dużo.
By nieco przyprawić nastrój oraz i tak podgrzaną już atmosferę radosnego oczekiwania, mąż - kiedy stali już w ogonku do kasy - pod pozorem zakupu gazety oddalił się w wiadome miejsce i przyniósł..
TAK!!
Szpilki z najnowszej kolekcji paryskiej!
- Nawet nie śmiej protestować - przybrał surowo-żartobliwy ton.
Oczy żony zapłonęły żarem
- Tegom chciał - zduplikował w myślach potopową kwestię Czarneckiego.
Po pewnym czasie
- Ile???! - wrzasnął przy kasie mąż
Jak z podziemi pojawił się rosły ochroniarz i kulturalnie acz rzeczowo zagaił:
- Co się stało?
- Kasjerka chciała nas oszukać! zameldował oburzony mąż
- Jak to? - zaprotestowała ponętna szatynka/kasjerka
- Tak to! ripostował mąż - 1124 złote!! - Za co?!!
Kasjerka miała już na końcu języka ciętą odpowiedź rodem z ,,Psów,, Pasikowskiego, gdy ochroniarz do tej chwili ze skupieniem Sherlocka studiujący zakupowy paragon, oznajmił z uczuciem ulgi - Wiem!!
- To te paryskie szpilki spowodowały wzrost rachunku o 999 złotych!
- Szpiki?? - zdziwił się mąż - Ach szpilki! - potwierdził, wprzódy odnotowując szkarłatne rumieńce na twarzy lubej i nieme zdziwienie jej oczu.
- Oczywiście szpilki! - Jakże mogłem zapomnieć.
I ulga w jej spojrzeniu i to lekkie westchnienie - uff..
- Co szanowny pan zadysponuje ostatecznie? - zapytała profesjonalnie gustowna szatynka/kasjerka niedoszła mgr filologii polskiej.
- Tak - potwierdził mąż - Ja poproszę odesłać te przepiękne buciki na miejsce.
Ochroniarz posłusznie oddalił się ze szpileczkami w otchłań hipermarketu a mąż uregulował należność, pocałował oniemiałą żonkę w czółko, po czym na oczach gustownej szatynki/kasjerki i pozostałych klientów, kciukiem i palcem wskazującym szelmowsko szarpiąc gorący i czerwony policzek swej wybranki rzekł zdrabniając wymowę:
- Ti, ti bobaśku!!
Po czym dodał już z bezpretensjonalną powagą, zaprawioną nutą wesołego spostrzeżenia:
- Uwierzyłabyś? Robić otwarcie tak wielkiego sklepu w prima aprilis. Krotochwilnicy.
Nie sądźcie mili państwo, że owa historia zakończyła się zwycięstwem męża.
Bynajmniej
Z jakiś niewiadomych przyczyn żonka dała mężowi szlaban i to nie tylko tego wieczoru (w czasie którego czmychnął gdzieś jeszcze na ponad godzinę jak niepyszny - zapewne do kolegów) - co jeszcze można byłoby jakoś wytłumaczyć, ale i na kolejne 179 dni..
W czasie kiedy mężowi było smutno i kiedy szlaban szczególnie zdawał się kruszyć jego i tak wątłe siły, puszczał sobie czasem melodyjkę zachęcającą zmysły aby sobie poszły gdzie pieprz rośnie:
https://youtu.be/-V_GJqhzbfM
I to już koniec tej przydługiej opowieści.
Może była niebudująca, sarkastyczna, smutna - ale cóż - tak to czasem w życiu bywa.
ps po 180 dniach od opisanych wydarzeń żona robiąc porządki w garderobie otworzyła jedno ze stojących tam pudełek - w środku były szpilki z Paryża i paragon - z 1 kwietnia