marylka pisze: ↑04 cze 2020, 18:41
Konkret?
Co masz na mysli?
(…)
Wiec - co ja takiego gorszacego napisałam?
Myslałam że Tobie chodzi o moja forme przekazu a nie o samo meritum.
Konkret w odniesieniu do chirurgicznej analogii> Facet napisał, że ma problem z otyłością żony, a Ty zaczęłaś go straszyć historiami o kobiecie, która poszła do fitness studio i zdradzała z trenerem. Lepiej żeby została otyła, nieatrakcyjna w ogóle, to mniejsza szansa na zdradę. A on niech się wstydzi, że ma przyziemne potrzeby. I niech tak sobie zamiatają problem pod dywan, najlepiej nie podejmować wysiłku, a on niech się przestawi i akceptuje wszystko i w ogóle powinien się wstydzić, ze o takich rzeczach myśli.
Taki przekaz przebija się z Twoich wypowiedzi w wątku Viko.
I nie chodzi o jego formę, to nie jest problem.
Przede wszystkim - w mojej przysiedze nie używam słowa "zawsze" i "nigdy"
Mało tego - już w samej przysiedze zdaje sobie z tego sprawe, że to jest trud i prosze Boga o pomoc w słowach - "tak mi dopomóż" nie dosc że Boga prosze to jeszcze WSZYSTKICH Świetych! (…)
Jeśli wymawiasz słowa "ślubuję Ci (…) aż do śmierci" to jest to synonim "zawsze" względnie "nigdy". I jeśli nawet nie ma w tekście przysięgi tych słów, to jest niewątpliwie ich znaczenie.
Stąd nie zgadzam sie ze stwierdzeniem, że "zawsze" i "nigdy" to zawsze kłamstwo/bronienie się przed prawdą/okłamywanie siebie samego.
Co więcej- masz takie podejście tylko dlatego, że stwierdzenie nie pasuje do Twojego pojmowania świata i przekonań. Gdyby użyć tych samych mocnych słów "zawsze"/"nigdy" w zdaniu, które do Twojej wizji pasuje, nie miałabyś z tym najmniejszego problemu.
Proponuje nie uogolniac do calej ludzkosci tylko zaweżac do siebie.
W moich wypowiedziach jest bardzo
jasno zaznaczone co odnoszę do siebie i co jest moimi osobistymi odczuciami (np. wiem, że u niektórych ludzi się sprawdza i wyśmienicie działa, ale
ja jako ja nie wierzę już w instytucję małżeństwa).
A są takie sprawy, które nie dotyczą wyłącznie mnie, tylko wszystkich, względnie bardzo dużej populacji- taką np. są uwarunkowania i konsekwencje ojcostwa w Polsce, albo zawarcia związku małżeńskiego (w sensie-
prawnych konsekwencji i potencjalnych problemów).
A to Ty nie wiedzialeś że Twoja żona idealem nie jest?
Ile przeżyliscie razem?
(…)
Wiec jak pisalam - zajrzec w przeszłość potrafia tylko twardziele.
Tutaj nie będę o tym pisać. Nie ma to sensu i nic nie zmienia. Wspomniałem już, że przeszłość przerobiłem już na wszystkie możliwe sposoby. Samemu, z pomocą terapeuty i w rozmowach z księdzem (rzadkiej klasy facet naprawdę-niewielu takich jest). Na forum nie ma potrzeby tego wałkować- jak bardzo chcesz, to można dyskusję przenieść na priv.
Fajnie. Tylko wiesz...ci ludzie Cie nie kochają. Może sie Ciebie boją, może maja interes z Toba przebywać. Ale wykreśl tych i tych. Kto koło Ciebie zostanie? Czy o to Ci chodzi? Ludzie ktorzy z konieczmosci czy interesu spotykaja sie z Tobą
Czy to jest TO? Takie życie chcesz mieć? W samotnosci?
Jasne, że ludzie o których wspomniałem mnie nie kochają. Nie kochaliby mnie tak czy inaczej, bo jak wspomniałem pysznią się wysoką pozycją w hierarchii i pozwalają sobie na pomiatanie innymi. Nie jest mi ich miłość do niczego potrzebna, ale w mojej obecności się zachowują i mnie szanują. I to wystarczy do poprawnej i korzystnej dla wszystkich stron (zwłaszcza dla naszych pacjentów) współpracy, Ale nie tego dotyczył wątek, prawda? Wspomniałem, że stawiam, granice, wymagam, jestem konkretny i mam opinię gościa życzliwego i fachowego, ale twardego na tyle, że się nie daje manipulować i nie dobrze jest pogrywać ze mną. To jest bardziej styl bycia, pracy i relacji z ludźmi. Sprawdza się. Co więcej- nie jest "nie Boży". Bo ludzie wiedzą, że jak potrzeba i mogę pomóc, to nie zostawiam nikogo samemu sobie.
Sam nie jestem, mam dobre relacje z rodzeństwem i odbudowałem z rodzicami. I mam dwóch prawdziwych przyjaciół- takich sprawdzonych. Takich na wage złota. Dwóch to baaaardzo dużo.
Wiesz dlaczego w to nie wierzę?
Bo taka człowieka natura, że każdy chce kochanym być.
Oczywiście, taka jest natura. Ale niewiele w tej kwestii pozostaje komuś w mojej sytuacji.
Ty piszesz że nie po drodze Ci z Bogiem. No niby wierzysz w Boga ...ale ten KK no taki nie po mysli Twojej itd itp....no i świetość nie dla Ciebie - to Twoje słowa
O nie, absolutnie nie są to moje słowa. Zwłaszcza, to pierwsze zdanie, że "mi nie po drodze z Bogiem". To jest
grube nadużycie.
Wierzę w Boga i doceniam wszystko co od Niego otrzymałem i każdego dnia otrzymuję.
Co do KK, to jestem w trudnym położeniu. Ale to jest tak jak z prawem. Zasady są jasne, konkretne i sztywne. Im bardziej sztywne prawo, tym trudniej jest się w takiej rzeczywistości odnaleźć komuś, kogo życie wywaliło poza ten obszar. A tak jest w moim przypadku. Komuś, kto całe życie wierzył i jak napisałem chciał mieć takie życie jak wspomniałem (żona, dzieci) jest bardzo ciężko stanąć przed wyborem> zgnij samotnie i zrezygnuj z marzeń o rodzinie i ojcostwie, albo żyj w poczuciu wykluczenia i strachu przed potępieniem jeśli z tych marzeń nie zrezygnujesz.
Trzecia opcja, czyli ponowne zejście z sakramentalną małżonką nie wchodzi w grę jak wspomniałem. To nie byłoby szczęśliwe i normalne życie. Nie ma sensu tłumaczyć dlaczego i odpowiadać na wszystkie Twoje pytania odnośnie jej osoby. Są po prostu na tym świecie ludzie (i jest ich coraz więcej), z którymi nie da się zbudować zdrowej, normalnej relacji. Jest taka grupa zaburzeń osobowości (od razu uprzedzam> to nie są choroby psychiczne, jest diametralna różnica) w której z różnych przyczyn manipulacja i kłamstwo stają się odruchami. W efekcie potrafią przez całe życie utrzymywać na zewnątrz piękny wizerunek dobroci, serdeczności, uczciwości i nikt poza najbliższym otoczeniem nie ma pojęcia kim w istocie są. Gwarantuję Wam, że każdy z Was ma w swoim otoczeniu takich ludzi i przez głowę by Wam nie przeszło, że ten problem może ich dotyczyć. Ci ludzie potrafią być bardzo inteligentni, zaradni, przywdziewać różne maski (np. nieporadnej, nieśmiałej kobietki, albo wrażliwego romantyka). I otoczenie latami może mieć taki ich obraz.
Natomiast dla życiowych partnerów nie ma
nigdy dobrego scenariusza. Mi powiedziano wprost> z tą kobietą masz ogromne ryzyko, że będziesz wychowywać nie swoje dziecko, czeka Cię udar, albo zawał w młodym wieku, albo trafisz do psychiatryka. Względnie możesz nie wytrzymać i się zabijesz, ale na happy end szans nie masz żadnych.
A kwestia świętości? Nie mam aspiracji do bycia bardzo religijnym, świętym. Wystarczy mi to, że staram się być dobrym człowiekiem, doceniać to co mam, pomagać ludziom, nikogo nie krzywdzić i nie zmarnować czasu i talentów jakie mi dano na tym świecie.
Na reszte pytań nie mogę tu odpowiedzeć.
Ok. A dlaczego? Wstydzisz sie? Nas? Czy siebie?
Nie wstydzę się, ale schodzenie dyskusji na ten obszar zostanie uznane za niepasujące do przekonań i ducha propagowanych na forum, więc nie ma sensu w tym kierunku iść.
No widzisz.....to cala ja. Seria jak z karabinu. Jeśli będziesz chcial przemyślisz i moźe do jakis wnioskow dojdziesz - możemy też pisac dalej. (...)
Ja nie mam z tym problemu. Chcę tylko żebyś nad jednym się zastanowiła, bo to ma
ogromne znaczenie dla pomocowości tego co na forum robisz.
Ja najgorsze mam dawno za sobą. Konsekwencje zostaną i będą jeszcze długo, ale odbudowałem się, twardo stąpam po ziemi i żyję dalej. Trzeba Ci jednak wiedzieć, że sposób w jaki piszesz (w dobrej wierze)
może mieć fatalny wpływ na kogoś, kto jest na początku kryzysu, albo w samym środku mentalnego piekła na ziemi. Takie drążenie, dociekanie, szukanie problemów i winy po stronie zainteresowanego, wytykanie błędów, grzechów etc. - to może i ma sens w fazie odyzskiwania stabilności, pracy nad sobą, odbudowania rozwalonego systemu wartości etc.
Ale jak wjedziesz z tym komuś, komu właśnie się życie zawaliło i nie daj Boże będzie to np. ofiara przemocy psychicznej, w której za rozpad małżeństwa toksyczny partner przerzucił umiejętnie poczucie winy na swoją ofiarę i np. wjechał przy tym w czuły punkt jakim jest wiara, to możesz takiego człowieka mieć na sumieniu. Możesz go
jednym nieostrożnym zdaniem popchnąć na samo dno, albo zdestabilizować go nawet na tyle, że targnie się na własne życie.
Uwierz mi, wiem o czym mówię. Nie było u mnie nigdy ryzyka samobójstwa (choć pierwszy etap jakim są myśli samobójcze miałem), ale swojego czasu parę nieostrożnych zdań
zaowocowało wielotygodniowym rozbiciem i przedłużyło pracę z terapeutą o dobre pół roku.
I dlatego reaguję na Twój sposób pisania.