Pavle, odpiszę Tobie jak obiecałem. Pozwolę sobie zmienić nieco kolejność spraw o które pytasz, tak będzie łatwiej poukładać wszystko.
----> Nic wyjątkowego, wg mnie świadczy o odrobinie inteligencji i zdrowego myślenia. Przecież w istnienie Boga wierzą również wyznawcy upadłego anioła. Bardziej istotne (i z tego wynika cały bałagan w naszym życiu) jest to, czy wierzysz Bogu.
Bogu wierzę, ale nie wierzę ludziom. Czuję, że jest jakiś powód, dla którego tu jestem (na Ziemi) i staram się ten czas dobrze wykorzystać. Bardzo wiele dostałem i mam nawyk wdzięczności- cieszą mnie zarówno małe rzeczy, jak i talenty, które od Boga dostałem, a które pozwalają mi być użytecznym narzędziem w służbie ludziom, ich zdrowiu, a czasem i ratowaniu ich życia. Mam z tego mega satysfakcję.
---->Ja mam wrażenie (być może niesłuszne), że chcesz ratować ludzi przed „katolickimi fanatykami„ i ich pomysłami na życie.
Nie uważam Was za fanatyków. Co więcej, widzę że staracie się ludziom pomagać i robicie to tak jak umiecie najlepiej. Lubię pomagać ludziom, ale uważam przy tym, że jest to zbyt odpowiedzialna sprawa, żeby pokiereszowanym człowiekiem kierować tylko w stronę aspektów religijnych, duchowych i bagatelizować ten ludzki, przyziemny wymiar. Uważam, że jak pomagać to całościowo, holistycznie. Inaczej można kogoś wpędzić przy najlepszych chęciach w większe problemy. Kiedyś byłem taki jak Wy.
Zarzuca mi się tutaj przyziemność, że jestem nie Boży. Owszem- jestem bardziej pragmatyczny i bardziej niż kiedyś zwracam uwagę na te ziemskie sprawy. Kiedyś miałem takie samo nastawienie. W ogóle nie przywiązywałem wagi do spraw materialnych, przyziemnych etc. W momencie kryzysu i w obliczu rozpadu małżeństwa też kompletnie te "przyziemne" aspekty zignorowałem. A później przetoczył się po mnie walec właśnie tych spraw. I tak miałem szczęście, bo nie zniszczyło mnie to tak jak wielu innych ludzi w analogicznej sytuacji. U mnie nie zrealizowały się najgorsze możliwe scenariusze. Zauważyłem, że im bardziej wierzący człowiek i im bardziej zależy, tym większa dewastacja i cierpienie. I za dużo widziałem ludzkich wraków, którzy w rozwodzie stracili majątek, dorobek pokoleń po to żeby harować później na absurdalnie wysokie alimenty- niby na dzieci, których i tak nie widują tygodniami i miesiącami i są bezsilni.
Za dużo tego widziałem, żeby nie zwracać uwagi na te aspekty. Po prostu bardzo mi takich ludzi szkoda.
Zauważcie, że ja nie neguję w żadnym miejscu Waszych porad duchowych. Nie zachęcam do rozwodu, nie odwodzę od chęci ratowania małżeństw. Prosta zasada> chcesz o to walczyć, chcesz zostawić tą furtkę otwartą? Powodzenia. Ale na rokowania nie idź w samych gaciach, bo to nie będą rozmowy pokojowe, tylko kapitulacja. Kochasz? Tęsknisz i się modlisz? Dobrze. Ale zabezpiecz swój byt, szanuj się i nie pozwól sobie odebrać wszystkiego.
Takiego głosu mi brakuje.
Oczywiście mógłbym włączyć się w chór ludzi piszących o nadziei, przebaczeniu, wadze sakramentu. Wtedy mój głos byłby nieistotnym powieleniem. A tak być może komuś coś z życia uratuje.
-----> W moim odbiorze w tym co i jak piszesz, wbrew temu co napisałeś, nie przebija się szczęście i radość.
Forum poświęcone jest ludziom w kryzysie. To są ciężkie, trudne i bolesne sprawy. Skoro więc próbuję kogoś przed czymś przestrzec, dać szansę na zabezpieczenie się, uniknięcie czarnych scenariuszy, to siłą rzeczy to co piszę jest mało przyjemne.
To nie znaczy jednak, że nie mam w życiu szczęścia i radości. O tym dalej.
Zarzuca mi się szukanie błota, a nie złota. Krzywdzące i nietrafne. Choćby wątek w którym jesteśmy. Facet opisuje swój problem, swoje rozterki. Wiele osób zaczęło od usprawiedliwiania jego żony, tłumaczenia takiego stanu, zachęcania do pogłębiania duchowych aspektów etc. Ja tego nie neguję. Ale problem jest bardzo ludzki i cielesny i został zbagatelizowany. Nikt nie zauważa konsekwencji zdrowotnych chociażby.
Ci ludzie mają w mojej opinii realne szanse na nadanie swojej relacji nowej jakości, podjęcia wspólnego wysiłku, sporego trudu, ale dającego też mega satysfakcję w samej drodze do celu. A potem mogą się cieszyć tą cielesną stroną małżeństwa, to której mają w końcu pełne prawo. Teraz mają szarpaninę i byle jaki komfort życia. A z tego małżeństwa może być jeszcze złoto i platyna. Tego im życzę i wskazuję pomysł, jak do tego dążyć. To gdzie tu doszukiwanie się błota?
----->Jaki jest twój powód/powody Longinesie? Jesteś jak piszesz szczęśliwy, małżeństwa nie przyszedłeś ratować, z wartościami propagowanymi na tym forum chyba ci nie po drodze.
Trafiłem na forum podobnie jak większość. W najgorszym momencie życia. Kiedy sypało się moje małżeństwo. Przeżyłem to ciężko, bo zależało mi bardzo i byłem bardzo wierzący. Nie opisałem swojej historii- wtedy pomagał mi pewien ksiądz i psycholog i na pomocy tych dwojga ludzi się oparłem, nie było potrzeby szukać dalej.
Mojego małżeństwa nie miałem szans uratować, błędem było w ogóle zawieranie go. Jest to droga zamknięta i nie ma mowy o żadnym powrocie.
Co więc tu robię? Jest kilka powodów.
O niektórych wspomniałem. Lubię pomagać ludziom i zabieram głos tam, gdzie brakuje pragmatycznego podejścia.
Kwestia mojego szczęścia? Złożona. Mam niezłe życie. Jest dobra praca, są dary od Boga, są przyjaciele, sporo satysfakcji z samorozwoju, wyzwań, osiągnięć. Jeszcze sporo mam do zobaczenia, nauczenia się i przeżycia. Staram się nie marnować czasu jaki mi dano.
Ale szukam. Jest pewna pustka. Miałem kiedyś marzenie (jak większość zresztą), żeby się po katolicku ożenić, zbudować dom, zostać ojcem i uczciwie na to wszystko pracować, chronić i wychowywać. Ta bajka mi się już nie spełni. Będę chciał po katolicku, to samotność. Będę chciał być ojcem, to nie po katolicku. Więc nie ma dla mnie dobrego rozwiązania.
I jeszcze nie wymyśliłem czym to zastąpić. Uprzedzam komentarze> religijność, kontemplacja i życie w wierności przysiędze nie sprawdzają się w moim przypadku. Swojego czasu wiara moja i mojej rodziny została wykorzystana przeciwko mnie w taki sposób, że ja przeszedłem przez piekło na ziemi, moja siostra straciła ciążę, a rodzice się poróżnili na długie miesiące i wiele miesięcy upłynęło, zanim relacje się udało doprowadzić do względnej normalności.
A ostatni powód jest egoistyczny
Bardzo lubię dobrą dyskusję. Tutaj jest sporo inteligentnych ludzi. Zauważyłem, że ludzie mają tendencje do otaczania się ludźmi identycznymi pod względem poglądów, gustów i opinii. Takie kontakty przemieniają się w festiwal wzajemnego łechtania ego. Nudne i bezproduktywne. Mój system wartości i postrzeganie świata były inne kiedyś. Musiałem to przebudować, zmienić żeby móc normalnie funkcjonować i nie załamać się. Wiele spraw widzę teraz inaczej niż Wy. Ale uwielbiam ten zgrzyt egzystencjonalny, kiedy uważam coś za pewnik, oczywistość, a nagle pojawia się ktoś, kto żyje inaczej, robi coś inaczej i to działa (czasem lepiej niż moje). Ten dyskomfort jest impulsem do rozowoju, zadawania pytań, kwestionowania. Można się czegoś nauczyć.