Potrzebuję pomocy- relacje rodzinne.
: 06 sie 2018, 22:46
Witam, jestem 8 lat po ślubie kościelnym. Mam troje dzieci w wielu 7lat, 2lata i 5 miesięcy. Po ślubie zamieszkaliśmy z rodzicami męża, od razu zderzyłam się z problemem alkoholowym mojego teścia,niczym z Titanic'iem, który w ciągu trwa miesiącami. Po urodzeniu Syna zderzenie z nadopiekuńczością teściowej względem nas wszystkich. Ja nic nie wiem, nie umiem, ma być tak jak tam każą, niby wszystko możesz, wszystko jest dla ciebie,ale ma być po ich.... Zaczęło się moje piekło. 3 miesiące po urodzeniu syna w święto 3go maja wynajęłam mieszkanie i uciekłam... Moja teściowa opłakiwała syna. Tak wiem, klasyczny przypadek...pępowina jak guma od traktora (dziś okazuję się,że długości równika).... nie odzywała się 4 miesiące, na chrzcie świętym wnuka wyglądała jak porażona prądem, zero uśmiechu życzliwości, po mieście chodziła mówiąc, że dramat, syn się przeze mnie wyprowadził. To było jej. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ja nie pracując, musiałam udźwignąć oskarżenia, że wszystko jest przeze mnie z mojego widzi mi się... Doszło do rozwodu...Powód, nie umiałam odnaleźć się w uzależnionej rodzinie, z nadopiekuńczą matką. Jego rodzice mięli zawsze taki patent, NIGDY nie rozmawiali z nami razem, zawsze osobno. Tu coś jemu powiedzieli, potem ja byłam sama to była okazja żeby powiedzieć coś mi....To trwa do dziś.
minęły dwa lata, w tym czasie pracowałam nad sobą,a przynajmniej tak mi się wydaje... Daliśmy sobie kolejną szansę, bo ja nie umiałam nie wyobrażałam sonie życia przy boku kogoś innego, nie uczestnicząc w pełni z sakramentów itd.... Było ok. Na świat przychodzą kolejne moje dzieci, bardzo mnie to cieszy, kocham ich ponad wszystko, zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Teściowa za naszą zgodą włącza się w pomoc. I też bywa ok. Póki nie przychodzi, jak fala, problem alkoholowy ciąg. Fajnie jest mieć gdzie uciec, siedzieć całymi dniami, dzielić się z synem o problemie, który my musimy dźwigać. Taka obłuda, jak jest ok, to jest fajny dziadzio, jak pije, to trzeba uciekać. Nie pamięta wówczas co robi itp. Gdy przestaje chlać najpierw jest mały foszek od teściowej (ahhh ty draniu.... potem jest lepiej i coraz lepiej i trzeba zaakceptować, że już jest super) JA sie temu sprzeciwiłam, kulminacja nastąpiła gdy usłyszałam, żebyśmy w święta poszli razem do kościoła tak rodzinnie, wspaniale, oni będą wieźć wnuka w wózku, a my obok potem razem do komunii żeby ludzie i ksiądz widzieli. No nie... Miałam dość. Mój mąż nie widzi problemu, ciągle tylko wytyka mi jaka jestem... co jakiś czas robi się zawiesina w powietrzu, gdy moja teściowa, bacznie obserwując mnie w jaki sposób przytulam swoje dzieci, lub całuje, wykonuje te same gesty co ja. Mnie to irytuje. Tłumaczyłam sobie, że pomaga, że moje sobie wymyślałam, próbowałam to przepracować, póki nie zaczęła tego manifestować już wszędzie.... Pytałam męża czy to widzi. Twierdził, że sobie wymyślam... Interweniuje moja teściowa jak coś się dzieje z dziećmi czy na placu zabaw cy w ogrodzie... Jak matka, wypowiada się na temat porodów, moich trzech porodów, jakby ich sama urodziła....Więc relacje puchną...Ostatnio pojechałam po dzieci popołudniu na ogród, gdyż musiałam trochę posprzątać w domu. Teściowa zrobiła pizzę, ja podziękowałam, bo zjadam dopiero obiad.Dziś lodami częstowała te odmówiłam, bo akurat zjadłam słodkiego wafla ryżowego z czekoladą i UWAGA tu się pojawia mój teść z pretensjami, że co się ze mną dzieje, że on widzi, że ona się tak stara a ja co bezczelnie odmawiam???!!!!!... (JAK wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one... obiad, deser siku, [...] wszystko robimy razem najlepiej trzymając się za ręce ze szczęścia, że jesteśmy razem...) Powiem tak... przytłaczają mnie te relacje. Mój mąż mnie obwinia zawsze za wszystko... szczególnie za te relacje, które od początku są chore. Dziś mój teść zwyzywał mnie jaka to ja nie jestem zła, przy mojej teściowej moich dzieciach, a mój mąż niczym porazony przez meduzę stał i się nie ruszał. Myślałam, że chociaż raz zajmie stanowisko, wytyczy granice. Bo gdy ja to robiłam, zawsze kończyło się fochami pretensjami. Tak to prawda, każdy człowiek jest poraniony. U moich teściów prym wiodą wspomnienia o ich rozbitych kiedyś rodzinach, baku ojców problemach, wstrętnej teściowej.... itd, dużo by pisać. Naszą miłość zniszczyli.Ja zawsze byłam najgorsza, nie ich... co im się za dziewczyna trafiła. Pretensje o święta od początku, bo chiałam iść też o moich rodziców, a tam powiedziane było rok tu rok tam... Nie mam siły, dziś jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Mąż ma zakład przy domu swoich rodziców więc kontakt jest cały czas... Po dzisiejszej kłótni mojej z teściami, mam ochotę odejść. Zostawić im dzieci, które mimo i tak bardzo kocham, są w przeświadczeniu, ze to wszystko mamy wina, babcia dziadzio i tatuś są cacy. Wielokrotnie dali mi odczuć, że gdyby mnie nie było świetnie by sobie poradzili. Dziś mnie zwyzywali, a ja to przyjęłam. I nie miałam obrońcy. Deficyt miłości, którego tak bardzo brakuje tym hermetycznie zgorzkniałym ludziom wylewa się na mnie moją rodzinę... Nie chce mi się żyć, a przecież mam dla kogo... Jestem psychiczną dętką. Mąż, żeby porozmawiać, poszedł sobie pograć, bo przecież nie będzie rozmawiał o problemach, które sobie sama stwarzam. Wiele by pisać, to tylko skrawek mojego życia i relacji z tymi ludźmi. Zawsze wymagam od siebie, co mam zrobić jak się poprawić, teście wytknęli mi "moje" wady z którymi ja absolutnie się nie utożsamiam,gdyż powiedzieli to jakimi w rzeczywistości sami są ludźmi. Moja mama, bo mam tylko ją z rodziny(Tatko zmarł mi w zeszły roku) ciężko pracuje, często jej nie ma nie może mi pomóc w żaden sposób... Nie mam nawet z kim porozmawiać.
minęły dwa lata, w tym czasie pracowałam nad sobą,a przynajmniej tak mi się wydaje... Daliśmy sobie kolejną szansę, bo ja nie umiałam nie wyobrażałam sonie życia przy boku kogoś innego, nie uczestnicząc w pełni z sakramentów itd.... Było ok. Na świat przychodzą kolejne moje dzieci, bardzo mnie to cieszy, kocham ich ponad wszystko, zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Teściowa za naszą zgodą włącza się w pomoc. I też bywa ok. Póki nie przychodzi, jak fala, problem alkoholowy ciąg. Fajnie jest mieć gdzie uciec, siedzieć całymi dniami, dzielić się z synem o problemie, który my musimy dźwigać. Taka obłuda, jak jest ok, to jest fajny dziadzio, jak pije, to trzeba uciekać. Nie pamięta wówczas co robi itp. Gdy przestaje chlać najpierw jest mały foszek od teściowej (ahhh ty draniu.... potem jest lepiej i coraz lepiej i trzeba zaakceptować, że już jest super) JA sie temu sprzeciwiłam, kulminacja nastąpiła gdy usłyszałam, żebyśmy w święta poszli razem do kościoła tak rodzinnie, wspaniale, oni będą wieźć wnuka w wózku, a my obok potem razem do komunii żeby ludzie i ksiądz widzieli. No nie... Miałam dość. Mój mąż nie widzi problemu, ciągle tylko wytyka mi jaka jestem... co jakiś czas robi się zawiesina w powietrzu, gdy moja teściowa, bacznie obserwując mnie w jaki sposób przytulam swoje dzieci, lub całuje, wykonuje te same gesty co ja. Mnie to irytuje. Tłumaczyłam sobie, że pomaga, że moje sobie wymyślałam, próbowałam to przepracować, póki nie zaczęła tego manifestować już wszędzie.... Pytałam męża czy to widzi. Twierdził, że sobie wymyślam... Interweniuje moja teściowa jak coś się dzieje z dziećmi czy na placu zabaw cy w ogrodzie... Jak matka, wypowiada się na temat porodów, moich trzech porodów, jakby ich sama urodziła....Więc relacje puchną...Ostatnio pojechałam po dzieci popołudniu na ogród, gdyż musiałam trochę posprzątać w domu. Teściowa zrobiła pizzę, ja podziękowałam, bo zjadam dopiero obiad.Dziś lodami częstowała te odmówiłam, bo akurat zjadłam słodkiego wafla ryżowego z czekoladą i UWAGA tu się pojawia mój teść z pretensjami, że co się ze mną dzieje, że on widzi, że ona się tak stara a ja co bezczelnie odmawiam???!!!!!... (JAK wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one... obiad, deser siku, [...] wszystko robimy razem najlepiej trzymając się za ręce ze szczęścia, że jesteśmy razem...) Powiem tak... przytłaczają mnie te relacje. Mój mąż mnie obwinia zawsze za wszystko... szczególnie za te relacje, które od początku są chore. Dziś mój teść zwyzywał mnie jaka to ja nie jestem zła, przy mojej teściowej moich dzieciach, a mój mąż niczym porazony przez meduzę stał i się nie ruszał. Myślałam, że chociaż raz zajmie stanowisko, wytyczy granice. Bo gdy ja to robiłam, zawsze kończyło się fochami pretensjami. Tak to prawda, każdy człowiek jest poraniony. U moich teściów prym wiodą wspomnienia o ich rozbitych kiedyś rodzinach, baku ojców problemach, wstrętnej teściowej.... itd, dużo by pisać. Naszą miłość zniszczyli.Ja zawsze byłam najgorsza, nie ich... co im się za dziewczyna trafiła. Pretensje o święta od początku, bo chiałam iść też o moich rodziców, a tam powiedziane było rok tu rok tam... Nie mam siły, dziś jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Mąż ma zakład przy domu swoich rodziców więc kontakt jest cały czas... Po dzisiejszej kłótni mojej z teściami, mam ochotę odejść. Zostawić im dzieci, które mimo i tak bardzo kocham, są w przeświadczeniu, ze to wszystko mamy wina, babcia dziadzio i tatuś są cacy. Wielokrotnie dali mi odczuć, że gdyby mnie nie było świetnie by sobie poradzili. Dziś mnie zwyzywali, a ja to przyjęłam. I nie miałam obrońcy. Deficyt miłości, którego tak bardzo brakuje tym hermetycznie zgorzkniałym ludziom wylewa się na mnie moją rodzinę... Nie chce mi się żyć, a przecież mam dla kogo... Jestem psychiczną dętką. Mąż, żeby porozmawiać, poszedł sobie pograć, bo przecież nie będzie rozmawiał o problemach, które sobie sama stwarzam. Wiele by pisać, to tylko skrawek mojego życia i relacji z tymi ludźmi. Zawsze wymagam od siebie, co mam zrobić jak się poprawić, teście wytknęli mi "moje" wady z którymi ja absolutnie się nie utożsamiam,gdyż powiedzieli to jakimi w rzeczywistości sami są ludźmi. Moja mama, bo mam tylko ją z rodziny(Tatko zmarł mi w zeszły roku) ciężko pracuje, często jej nie ma nie może mi pomóc w żaden sposób... Nie mam nawet z kim porozmawiać.