jacek-sychar pisze: ↑19 sty 2022, 16:25
Ruta
Jakiś czas temu gdzieś czytałem Twoje wywody na temat konradyktoryjności procesu sądowego.
Czyli wiesz, jak wygląda proces sądowy. Jeżeli z tego uprawnienia rezygnujesz, to czemu się dziwisz, że przegrywasz sprawę?
A oczywiście masz prawo nic nie mówić na sprawie. To Twoje uprawnienie. Ale należy mieć świadomość tego, że wtedy sprawę się przegrywa.
Czy nie za bardzo miesza się tutaj porządek Boski z porządkiem ziemskim? Mam wątpliwość.
A o jakich zdjęciach mówisz? Takich w mediach społecznościowych, czy ogólnie, bo się pogubiłem.
Ja nie mam ani fejsa ani nic podobnego, więc co za różnica, jakie zdjęcia mam w mojej szafce?
A ja jestem starszy pan i za czasów porodów moich dzieci, to mężczyzna na oddziale położniczym to był tylko lekarz położnik.
Nikt więc wtedy nie słyszał ani o fejsach ani o smartfonach.
Jacku,
Co do zdjęć, nieprecyzyjnie ujęłam to, co chciałam wyrazić. Chodziło mi tylko o to, że współcześnie bariera intymności małżonków jest przekraczana w sądach znacznie łatwiej niż kiedyś, z uwagi na to, że wiele osób dzieli się z innymi swoją nawet bardzo intymną przestrzenią na co dzień. Nie oceniam tego, bo to ja mam tu barierę, a każdy może ją mieć w innym miejscu, albo jej nie mieć. Ta moja bariera przyczyniła się do mojej postawy w sądzie. Myślę, że w równym stopniu dotyczyło to mojego męża, choć oczywiście motywów decyzji, jakie podjął mój mąż w procesie nie znam i za męża wypowiadać się nie mogę.
Co do skutków mojej postawy. Ja zrezygnowałam z wchodzenia w spór sądowy z moim mężem z pełną świadomością, że jest to strategia "po ludzku" prowadząca do przegranego procesu. Nie zależy mi na wynikach procesowych, zależy mi na mojej relacji z mężem i na nim samym, a także na tym, byśmy nie pokrzywdzili się jeszcze bardziej. Zależy mi także na tym, by być w zgodzie ze sobą. A ja naprawdę tego rozwodu nie chcę, naprawdę jestem przekonana o tym, że nasze małżeństwo jest nierozerwalne, naprawdę od dnia złożenia przysięgi małżeńskiej żyję naszym sakramentem, mimo licznych trudności, ale biorących się z niewiedzy, trudności, a nie ze złej woli i świadomego łamania moich małżeńskich zobowiązań. Naprawdę też uważam, że jako małżeństwo, współpracując z Bogiem, mamy szansę nie tylko na powrót do jedności, ale na odbudowanie naszego małżeństwa w taki sposób, by było ono zgodne planem Bożym, czyli małżeństwa szczęśliwego. Ja wierzę całą sobą w możliwość uzdrowienia, odnowienia i odbudowy naszej małżeńskiej relacji. Z Bożą pomocą.
Podczas procesu oboje dorośliśmy do tego, by nie oskarżać się nawzajem i nie ranić na potrzeby procesu. Najpierw ja, potem mąż. Ja nie zgadzałam się na rozwód i wnosiłam o oddalenie powództwa. Mąż koniec końców wskazał, że jest wyłącznie winny i wniósł o rozwód. Jak już pisałam, doszliśmy do naszych postaw nie bez wpadek, bo i mi się zdarzyło i mężowi przekroczyć w pierwszym okresie procesu barierę intymności i prywatności drugiej osoby. Emocje bywają silniejsze niż zasady.
Stanowiska jakie zajęliśmy to procesowy pat. Orzeczenie rozwodu jest niedopuszczalne, gdy żąda go małżonek wyłącznie winny. Wyjątkiem byłaby sytuacja mojej zgody. Lub wykazanie przez męża, że moja niezgoda jest niezgodna z zasadami współżycia społecznego. Nic jednak takiego się nie stało i nic takiego nie zostało wykazane, bo mój mąż niczego takiego nawet nie sugerował.
I tu zakończyła się kontradyktoryjność, a zaczęła inkwizycyjność. Sąd nie tylko wszedł w rolę sądu inkwizycyjnego, ale także w rolę strony w procesie. Zamiast mojego męża postawił mi zarzut winy za rozpad małżeństwa i zamiast mojego męża podniósł, że moja niezgoda na rozwód jest niezgodna z zasadami współżycia społecznego. Zarzutów tych mi sąd jednak nie przedstawił. Nie miał jak, bo przepisy nie przewidują procedury stawiania przez sąd małżonkowi zarzutów i dowodów na winę za rozpad małżeństwa ani podnoszenia przez sąd zarzutu niezgodności niezgody z zasadami współżycia społecznego

Zarzuty i dowody w procesie kontradyktoryjnym wychodzą od stron. Nie od sądu.
Wobec tego nie miałam możliwości ani się z zarzutami zapoznać, ani się przed nimi obronić. Sąd po tym jak sam przed sobą postawił mi zarzuty i sam przed sobą uznał moją niezgodę za sprzeczną z zasadami współżycia społecznego, te swoje postawione przez siebie zarzuty rozpatrzył, uznał je za zasadne i ogłosił oparty na nich wyrok. Dlatego nie mogę doczekać się uzasadnienia, bo naprawdę jestem ciekawa, jak można taki wyrok uzasadnić.
Dopiero po odczytaniu wyroku, podczas ustnego uzasadnienia miałam okazję zapoznać się z zarzutami sądu wobec mnie. Nieco za późno, bym miała możliwość obrony swojego stanowiska w procesie. A taka sytuacja czyni proces nieważnym.
Dodam, że ponieważ mąż nie złożył żadnych dowodów na moją winę, sąd swoje zarzuty wobec mnie oparł na dwóch wyrwanych z kontekstu zdaniach z opinii biegłych. Opinia nie była przy tym sporządzana na okoliczność mojej czy naszej winy. Do tego sąd uniemożliwił zarówno mi, jak i mężowi możliwość wniesienia zarzutów do opinii.
Mąż nie podnosił też, że moja niezgoda łamie zasady współżycia społecznego i także na tą okoliczność żadnych dowodów nie przedstawił. Sąd zaś wskazał, że moja niezgoda jest niedopuszczalna ze względu na skutki, jakie zdaniem sądu mogą nastąpić, nie zaś motywacje mojej niezgody. Zdaniem sądu gdybyśmy razem zamieszkali, nasz syn byłby zagrożony narkomanią i to zdaniem sądu czyni moją niezgodę na rozwód sprzeczną z zasadami współżycia społecznego.
Proces kontradyktoryjny opiera się na dowodach zgłaszanych przez strony, nie zaś na przewidywaniach przez sąd przyszłości. To też mnie bardzo ciekawi, czy sąd w uzasadnieniu pisemnym sąd powtórzy co powiedział i naprawdę napisze, że dowodem mojej winy za rozpad małżeństwa jest niewielki fragment opinii biegłych na okoliczność sytuacji opiekuńczo wychowawczej dziecka, a moja niezgodna na rozwód jest sprzeczna z zasadami współżycia społecznego, bo sąd potrafi przewidzieć jej następstwa
Nie dziwię się więc przegranej, ale stanowczo sprzeciwiam się łamaniu przed sąd obowiązujących przepisów prawa, zarówno procedury, jak i przepisów prawa materialnego. W mojej ocenie do takich naruszeń doszło. I to, i tylko to, będzie podstawą mojej apelacji. Pracuję za to nad tym, by nie wejść w jakieś poczucie krzywdy ze strony sądu. Sąd orzeka, jest człowiekiem i nie zawsze robi to doskonale. A nas, mnie i męża, sąd na pewno miał dość. Natomiast sąd apelacyjny sam oceni, czy sąd I instancji złamał przepisy, czy też nie. I do tej oceny także się nie przywiązuję. Moją rolą jest podnieść zarzuty wobec orzeczenia i postępowania sądu, a nie je rozstrzygać. Według mojego rozeznania moje apelacja nie jest niezgodna z Wolą Bożą. Omówiłam swoje zamiary także z mężem i mąż, jak już pisałam, zaakceptował moją decyzję.
Nie mam wobec tego poczucia mieszania porządku Boskiego z ludzkim. Przyjmuję z pokorą, że według porządku ludzkiego sąd apelacyjny może się ze mną nie zgodzić i odmiennie niż ja ocenić zarówno postępowanie sądu jak i treść obowiązujących przepisów. Nie spędza mi to snu z powiek. Robię to, co zrobiłam na pierwszym etapie sprawy. Zawierzam ją już teraz i w całości Bogu.
Jacku, ja pisząc to o zawierzeniu Bogu sprawy sądowej śmieję się na głos, bo szczerze mówiąc, to widziałam wiele różnych procesów, ale takiego pokręconego jak mój i męża to jeszcze nie. Współpraca z Bogiem bywa zaskakująca. Pewnie nie zawsze wszystko odczytałam jak trzeba. Ale Bóg zna przecież moje ograniczenia, więc i te moje ułomności w Jego planach są.