Firekeeper pisze: ↑18 sty 2022, 12:19
Ja dalej ponawiam pytanie, czy zasadne moralnie jest będąc osobą teoretycznie niewinną, nie zgodzić się na rozwód i wszelkimi możliwymi sposobami do niego nie dopuszczać? Nie zgadzając się na rozwód bez orzekania o winie zgadzam się jednocześnie na ciężki przebieg rozwodu i zasadne jest zbierać wszelkie dowody na winę współmałżonka? Takie mam sprzeczne odczucia po czytaniu tego wątku więc wolę Lewandowa po prostu dopytać.
Ruta co do Twojej postawy nie mam wątpliwości. Dlatego, że Twój mąż jest uzależniony, wziął winę na siebie. Ty go nie oskarżałaś.
Właśnie przed takim dylematem, o którym piszesz stanęłam w swoim życiu. Mój mąż złożył wniosek o rozwód za obopólną zgodą. Ja nie wyraziłam zgody. Wobec tego pełnomocniczka mojego męża wniosła o orzeczenie rozwodu z mojej wyłącznej winy. W tej sytuacji, gdybym chciała wygrać proces i nie dopuścić do orzeczenia rozwodu, mogłam wytoczyć ciężkie działa i wykazać wyłączną winę męża. W naszej sytuacji nie było to trudne, nałogi, zerwanie terapii, wyprowadzka do kochanki, każdej tej rzeczy mogłam łatwo dowieść. Jednak zdecydowałam, że tego nie zrobię.
W postawie miłości i wierności tak jak ją rozumiem nie chodzi tylko o to, by nie godzić się na rozwód. W mojej ocenie, jeśli kocham (także gdy kocham postawą, a nie uczuciem), to nie tylko nie godzę się na rozwód, ale także na żadne inne zachowanie, które godzi w jedność małżeńską i zaprzecza miłości. Jak mogłabym mówić, że kocham męża i równocześnie upokarzać go publicznie przed sądem, wyciągać jego sprawy, zbierać haki, dowody. Byłoby to przeciwko mojemu mężowi, a więc przeciwko mojej miłości. I w mojej ocenie, byłoby to łamaniem przysięgi jaką mężowi złożyłam i której z serca chcę dotrzymać.
Co do postawy mojego męża, sądzę że przynajmniej po części wynikała z mojej postawy. Mąż zwolnił pełnomocniczkę, nie złożył żadnego pisma, a na kolejnej rozprawie oficjalnie zmienił stanowisko, wnosząc już nie o rozwód z mojej, ale ze swojej winy. I przy tym stanowisku do końca sprawy pozostał.
To było dla mnie trudne, wystawić się na ciosy, powiedzieć kocham cię i nie będę z tobą walczyć, cokolwiek zrobisz. Sporo mnie to kosztowało własnej wewnętrznej walki, pokonania siebie i przekroczenia miotających mną uczuć: złości, żalu, zranienia i bardzo silnego u mnie instynktu, który na atak każe odpowiadać atakiem, a na odrzucenie agresją. Dużo pracy nad wybaczeniem.
Drugim trudem było pozostać w zgodzie ze sobą i nie ulec presji. Zanim mój mąż złagodniał i przyjął pokojową postawę, był bardzo agresywny i przemocą naciskał na mnie i na to, bym wyraziła zgodę na rozwód. I trwało to tak długo, dokąd nie nauczyłam się efektywnie bronić. Czyli długo.
Więc moja odpowiedź, na bazie moich doświadczeń brzmi: lepiej nie dać się wkręcić w maszynę rozwodową. Niezależnie od wszystkich trudności, jakie przeszłam, po zakończeniu tego etapu procesu byliśmy w stanie spędzić razem popołudnie już w dniu rozprawy, zaraz potem spędzić razem święta, współpracować, móc na siebie nawzajem spojrzeć. To o wiele więcej warte, niż wywalczenie tego, by sąd nie orzekł rozwodu. Dla mnie jest ważne, że ja się do tego orzeczenia nie przyłożyłam.