Dwa świadectwa
: 16 lis 2021, 12:58
Zanim zacznę, chcę, żebyście wiedzieli, że postanowiłam jednak założyć własny wątek, bo w zasadzie mogę dać dwa świadectwa o obecności Boga w moim życiu i o tym, jak wyzwolił mnie z nałogu palenia i picia.
To pierwsze mam już napisane, więc je wklejam od razu. Drugie umieszczę, gdy je napiszę. A więc:
Jednym zdaniem.
Moje wychodzenie z uzależnienia od papierosów nie było jakimś spektakularnym zjawiskiem, czy też metodą prób i błędów. Zapoczątkowało go jedno zdanie, a brzmiało: „Zastanawiam się, czy dałbym radę się z Tobą całować”. Powiedziała to osoba niepaląca, która sama kiedyś paliła. Było to dla mnie wręcz absurdalne, ale uruchomiło jakiś trybik w skomplikowanym mechanizmie uzależnienia. To nie była nawet sugestia, bym rzuciła palenie, ale delikatna aluzja, że jestem odrażająca, a właściwie to mój oddech jest odrażający.
Nie wiem jakim cudem, ale podziałało. A skoro mowa o cudzie, to akurat to zdanie zbiegło się z okresem Wielkiego Postu, a że dwa lata wcześniej, również w tych okolicach, a właściwie Wielkiego Tygodnia Bóg uwolnił mnie z nałogu alkoholowego, to odebrałam to jako swego rodzaju wskazówkę, by właśnie na ten czas odmówić sobie czegoś, co lubię. Bo palić lubiłam. Pić również...I to bardzo. Tyle, ze jak przestałam lubić to nie mogłam przestać... I pojawiła się nadzieja, że w tym okresie to jest możliwe (z Boga pomocą oczywiście).
I tak oto 1 marca 2017 roku, po wyjściu z łóżka, zrobiłam sobie kawę, wzięłam resztę papierosów, które mi zostały i powiedziałam: Boże, pomóż mi nie palić. Wierzę, że mi sie uda. Po czym je połamałam i wyrzuciłam. Naprawdę tylko tyle i aż tyle.
Ktoś powie – niemożliwe, bzdury jakieś, tak to nie działa… A ja mówię (a właściwie piszę), że to działa. Do dziś nie palę, nie odczuwam żadnego głodu. Wystarczyła mi wiara w to, że się uda. Ale też była potrzebna chęć i motywacja.
A tą motywacją nie była chęć całowania się z tą osobą, ale fakt, że jestem chodzącym, odrażającym smrodem. Przepraszam za określenie, ale na tamten czas właśnie tak się poczułam. Jak ktoś kto śmierdzi i jest odrażający, a przecież wielokrotnie słyszałam, że śmierdzę i jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Tym razem sposób podania tej informacji (z miłością), zdziałał cuda. Bo to była aluzja delikatna, zmuszająca do myślenia, a nie jak zazwyczaj słowny atak powtarzających się sloganów typu: „idź, bo śmierdzisz”, „palenie szkodzi zdrowiu”, „palenie kosztuje”, „palenie zabija”…
Oczywiście to, co podziałało u mnie, niekoniecznie podziała u innych. Dzielę się tylko moją historią, moim cudem raczej aniżeli sposobem, bo do dziś nie palę i nie odczuwam takiej potrzeby. A paliłam lat 25. Bywało, że i półtorej paczki dziennie.
Przytyłam to fakt. Byłam momentami rozdrażniona – to też fakt. Ale wierzyłam, ze akurat w tym momencie jest mi dane uwolnić się od nałogu. I być może dla niektórych zabrzmi to jak wyświechtany frazes, to w moim przypadku z pełną świadomością mojej słabej woli oświadczam że wiara czyni cuda.
Dodam jeszcze tylko, że na okres ciąży zawsze palenie rzucałam. I to też nie było trudne, bo tam też była wiara, nadzieja i miłość, co prawda napędzana lękiem i odpowiedzialnością za nowe życie. A palenie w takim okresie to przecież grzech i na pewno nie miłość, bo kto chce krzywdzić kogoś kogo kocha?
Niestety, po urodzeniu dzieci do nałogu wracałam. Ale w tym czasie nie kochałam siebie. I to też jest ważna kwestia, by pokochać siebie. Bo świadomość miłości własnej nie pozwala siebie krzywdzić. A palenie to naprawdę krzywda fizyczna, psychiczna i materialna, a przede wszystkim zdrowotna.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy „pawłowe” (1 Kor 13,13), u mnie są sposobem, z nich zaś największa jest miłość.
A poniżej recepta na rzucenie palenia, którą wystawiło mi życie.
Recepta:
- wiara
- nadzieja
- miłość
Zalecenia:
- uwierzyć, że to możliwe
- chcieć tego
- mieć motywację
Interpretacja dowolna.
To pierwsze mam już napisane, więc je wklejam od razu. Drugie umieszczę, gdy je napiszę. A więc:
Jednym zdaniem.
Moje wychodzenie z uzależnienia od papierosów nie było jakimś spektakularnym zjawiskiem, czy też metodą prób i błędów. Zapoczątkowało go jedno zdanie, a brzmiało: „Zastanawiam się, czy dałbym radę się z Tobą całować”. Powiedziała to osoba niepaląca, która sama kiedyś paliła. Było to dla mnie wręcz absurdalne, ale uruchomiło jakiś trybik w skomplikowanym mechanizmie uzależnienia. To nie była nawet sugestia, bym rzuciła palenie, ale delikatna aluzja, że jestem odrażająca, a właściwie to mój oddech jest odrażający.
Nie wiem jakim cudem, ale podziałało. A skoro mowa o cudzie, to akurat to zdanie zbiegło się z okresem Wielkiego Postu, a że dwa lata wcześniej, również w tych okolicach, a właściwie Wielkiego Tygodnia Bóg uwolnił mnie z nałogu alkoholowego, to odebrałam to jako swego rodzaju wskazówkę, by właśnie na ten czas odmówić sobie czegoś, co lubię. Bo palić lubiłam. Pić również...I to bardzo. Tyle, ze jak przestałam lubić to nie mogłam przestać... I pojawiła się nadzieja, że w tym okresie to jest możliwe (z Boga pomocą oczywiście).
I tak oto 1 marca 2017 roku, po wyjściu z łóżka, zrobiłam sobie kawę, wzięłam resztę papierosów, które mi zostały i powiedziałam: Boże, pomóż mi nie palić. Wierzę, że mi sie uda. Po czym je połamałam i wyrzuciłam. Naprawdę tylko tyle i aż tyle.
Ktoś powie – niemożliwe, bzdury jakieś, tak to nie działa… A ja mówię (a właściwie piszę), że to działa. Do dziś nie palę, nie odczuwam żadnego głodu. Wystarczyła mi wiara w to, że się uda. Ale też była potrzebna chęć i motywacja.
A tą motywacją nie była chęć całowania się z tą osobą, ale fakt, że jestem chodzącym, odrażającym smrodem. Przepraszam za określenie, ale na tamten czas właśnie tak się poczułam. Jak ktoś kto śmierdzi i jest odrażający, a przecież wielokrotnie słyszałam, że śmierdzę i jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Tym razem sposób podania tej informacji (z miłością), zdziałał cuda. Bo to była aluzja delikatna, zmuszająca do myślenia, a nie jak zazwyczaj słowny atak powtarzających się sloganów typu: „idź, bo śmierdzisz”, „palenie szkodzi zdrowiu”, „palenie kosztuje”, „palenie zabija”…
Oczywiście to, co podziałało u mnie, niekoniecznie podziała u innych. Dzielę się tylko moją historią, moim cudem raczej aniżeli sposobem, bo do dziś nie palę i nie odczuwam takiej potrzeby. A paliłam lat 25. Bywało, że i półtorej paczki dziennie.
Przytyłam to fakt. Byłam momentami rozdrażniona – to też fakt. Ale wierzyłam, ze akurat w tym momencie jest mi dane uwolnić się od nałogu. I być może dla niektórych zabrzmi to jak wyświechtany frazes, to w moim przypadku z pełną świadomością mojej słabej woli oświadczam że wiara czyni cuda.
Dodam jeszcze tylko, że na okres ciąży zawsze palenie rzucałam. I to też nie było trudne, bo tam też była wiara, nadzieja i miłość, co prawda napędzana lękiem i odpowiedzialnością za nowe życie. A palenie w takim okresie to przecież grzech i na pewno nie miłość, bo kto chce krzywdzić kogoś kogo kocha?
Niestety, po urodzeniu dzieci do nałogu wracałam. Ale w tym czasie nie kochałam siebie. I to też jest ważna kwestia, by pokochać siebie. Bo świadomość miłości własnej nie pozwala siebie krzywdzić. A palenie to naprawdę krzywda fizyczna, psychiczna i materialna, a przede wszystkim zdrowotna.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy „pawłowe” (1 Kor 13,13), u mnie są sposobem, z nich zaś największa jest miłość.
A poniżej recepta na rzucenie palenia, którą wystawiło mi życie.
Recepta:
- wiara
- nadzieja
- miłość
Zalecenia:
- uwierzyć, że to możliwe
- chcieć tego
- mieć motywację
Interpretacja dowolna.