Maleńki cud dla świata, a wielki dla mnie.
: 24 mar 2019, 20:36
Witajcie,
Przeglądam to forum już od jakiegoś czasu.
W końcu odważyłam się zarejestrować i chciałabym opowiedzieć swoją historię.
Mam nadzieję, że umieszczam ją w odpowiednim dziale, ale jeżeli się mylę, to prosiłabym moderację o jej przeniesienie.
W mojej historii nie ma tak wiele problemów jak u niektórych ludzi tutaj piszących, ale mimo wszystko czuję, że powinnam coś napisać.
Wyszłam za mąż dość późno, bo dopiero po studiach.
Męża poznałam przypadkiem.
Nie szukałam wtedy związku, nigdy nie marzyłam o małżeństwie.
Na początku byliśmy oboje szczęśliwi.
Problemy zaczęły się po ślubie. Zamieszkaliśmy wraz z jego matką (już wdową) w jednym mieszkaniu.
Mieszkanie to należało do mojego męża i jego matki.
Zostało kupione po śmierci jego ojca za pieniądze ze sprzedaży poprzedniego domu i w ponad połowie wzięte przez mojego męża na kredyt.
Za spłatę kredytu oraz wszelkich rachunków był odpowiedzialny mój mąż.
Moja teściowa na początku była bardzo miła, zaczęła jednak niepostrzeżenie wkradać się do naszego życia i naszego małżeństwa.
Kiedy zauważyłam już znaczny jej wpływ w moje, nasze życie, było już za późno.
Znalazłam się w obcym mieszkaniu, a własną rodzinę miałam bardzo daleko.
Sama się na to zdecydowałam, więc ponosiłam skutki też własnych decyzji.
Relacje z moją teściową były coraz gorsze, kobieta ta wyprowadzała mnie z równowagi jak nikt dotąd.
Ciężko mi było poradzić sobie z narastającymi emocjami złości, rozpaczy, często walki z nią i jednocześnie moim mężem.
W moim małżeństwie zaczęło dochodzić do coraz częstszych konfliktów i kłótni, a głównym tematem stała się moja teściowa.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że walczę sama w obcym miejscu przeciwko 2 osobom.
W miejscu, które nie należało do mnie. W mieszkaniu zaczynałam czuć się jak więzień, czasami jak intruz.
Bałam się wracać do mieszkania, zawsze kiedy tam wracałam, lub widziałam moją teściową, miałam nagłe bóle brzucha.
Czułam się okropnie.
W przeszłości zawsze w jakiś sposób radziłam sobie z własnymi emocjami, problemami, czasami po prostu potrzebowałam tylko więcej czasu.
Ale ta sytuacja (nowa dla mnie) zaczynała mnie przerastać.
W pewnym momencie, sama obecność teściowej sprawiała mi ból i cierpienie. Miałam na nią uczulenie.
Nie radziłam sobie z tym, nawet próbując stosować swoje stare sposoby na radzenie sobie ze stresem.
Kiedy kłóciliśmy się z mężem o cokolwiek, zawsze jakimś sposobem doprowadzałam temat kłótni na teściową.
W kłótniach bardzo ją obrażałam, bo tylko tak potrafiłam się bronić.
Krzyczałam i byłam bardzo zła. Mój mąż początkowo spokojny, po pewnym czasie też nerwowo nie wytrzymywał.
Konflikt narastał. Mąż bronił swojej matki, a ja siebie, nazywałam go maminsynkiem.
Zawsze znajdował usprawiedliwienie dla swojej matki.
W czasie pojawiły się także przemoc fizyczna i psychiczna z obydwu stron.
Punktem kulminacyjnym były 2 momenty:
pierwszy kiedy w środku nocy po naszej kłótni wyszłam i przez tydzień mieszkałam u koleżanki.
Miałam wtedy wrażenie, że to już koniec i niechybnie zbliżamy się do rozwodu.
Jednak po kilku dniach chciałam coś zrobić, naprawić naszą relację, spróbować jeszcze raz, ponieważ zdałam sobie wtedy sprawę jak bardzo mi zależy na mężu i jak jestem od niego uzależniona uczuciowo.
Udało mi się namówić męża na spotkanie a potem na kolejną próbę.
Kiedy jednak wróciłam ponownie na noc do koleżanki, mąż stwierdził, że to nie wyjdzie.
Nie mogłam tak tego zostawić, więc w środku nocy pojechałam do niego.
W tym czasie miałam wrażenie, że mąż jest strasznie rozbity emocjonalnie, jednego dnia chciał zgody i pogodzenia a następnego, zwłaszcza jak mnie nie było, rozwodu i rozstania.
Zostałam u niego wtedy na noc i na następne dni, było w miarę w porządku.
Po tygodniu zrodził się kolejny konflikt, kłótnia, wyzwiska, afera.
Znowu temat teściowej, a ja mimo wszystko nie dawałam już rady.
Nie wiedziałam w tym czasie co zrobić, łapałam się wszystkiego. Wiedziałam, że na początku małżeństwa i związku to mąż zawsze był tym, który wierzył w nas i chciał zgody.
Teraz to ja musiałam przejąć od niego pałeczkę, tak właśnie czułam.
Zaraz po kłótni wyzbyłam się wszelkiej własnej dumy i chciałam zgody z mężem. Jeszcze jednej szansy.
Zaczęłam go błagać, nie przynosiło to skutków, mąż mnie odpychał.
Zaczęłam się więc modlić. Odmówiłam różaniec, prosiłam Boga o ratowanie tego małżeństwa.
I wiecie co? Mam wrażenie, że pojawił się cud.
Cud przemiany we mnie i w mężu. On niestety tego nie widzi, ale ja mam wrażenie, że to Bóg uratował moje małżeństwo.
Po tej nocy pozyskałam wewnętrzny spokój, jakiego od dawna nie czułam.
Wszelki mój gniew gdzieś zniknął. Przeprosiłam teściową za wszystkie swoje obelgi jakie w stosunku do niej wcześniej skierowałam.
Oczywiście ona tego nie doceniła. Za to wysłuchałam wszelkich obelg na swój temat od teściowej i byłam spokojna jak nigdy.
Nic jej wtedy nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że nic to nie zmieni.
Zaczęłam nawet godzić się z tym, że możliwe, że to koniec naszego małżeństwa.
Mimo wszystko powiedziałam mężowi, że ja nie chcę rozwodu i chcę z nim być.
Zaczęłam normalnie rozmawiać z teściową i nie czułam już żadnej złości.
Mój mąż po kilku dniach zmienił zdanie. Nie chciał już rozwodu i mojej wyprowadzki.
Spełnił też swoją obietnicę, zaufał mi bardzo, bo wziął ze mną kredyt na nowo budowany dla nas dom,
aby zamieszkać w końcu osobno.
Po tych wydarzeniach oboje z mężem bardzo dużo rozmawialiśmy o własnych punktach widzenia na różne tematy, także te z przeszłości.
Mąż zapytał się mnie co może jeszcze zrobić, starał się mnie zrozumieć, a ja jego.
Jedyne co mogłam mu powiedzieć, to aby także pracował nad sobą i nie dążył tak szybko do rozwodu.
Te ostatnie wydarzenia (2 punkty kulminacyjne) zdarzyły się początkiem tego roku.
Oboje z mężem jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi, a ja nie odczuwam już takich emocji czy bólu.
To był nasz kryzys.
Czuję spokój, staram się więcej modlić i odmieniać siebie. Myślę, że mój mąż także pracuje nad sobą.
Mam uczucie, że to Bóg uratował mnie i moje małżeństwo.
Wiem, że nadal muszę, razem musimy się starać, ale myślę, że z Bożą pomocą będzie łatwiej, mimo, że mój mąż nie wierzy tak w Boga.
W moim życiu także w przeszłości doświadczyłam w moim przekonaniu cudów od Boga, za co także bardzo dziękuję.
Do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze dzieci, mam nadzieję, że kiedyś i to się nam uda.
Szczęść Boże
Przeglądam to forum już od jakiegoś czasu.
W końcu odważyłam się zarejestrować i chciałabym opowiedzieć swoją historię.
Mam nadzieję, że umieszczam ją w odpowiednim dziale, ale jeżeli się mylę, to prosiłabym moderację o jej przeniesienie.
W mojej historii nie ma tak wiele problemów jak u niektórych ludzi tutaj piszących, ale mimo wszystko czuję, że powinnam coś napisać.
Wyszłam za mąż dość późno, bo dopiero po studiach.
Męża poznałam przypadkiem.
Nie szukałam wtedy związku, nigdy nie marzyłam o małżeństwie.
Na początku byliśmy oboje szczęśliwi.
Problemy zaczęły się po ślubie. Zamieszkaliśmy wraz z jego matką (już wdową) w jednym mieszkaniu.
Mieszkanie to należało do mojego męża i jego matki.
Zostało kupione po śmierci jego ojca za pieniądze ze sprzedaży poprzedniego domu i w ponad połowie wzięte przez mojego męża na kredyt.
Za spłatę kredytu oraz wszelkich rachunków był odpowiedzialny mój mąż.
Moja teściowa na początku była bardzo miła, zaczęła jednak niepostrzeżenie wkradać się do naszego życia i naszego małżeństwa.
Kiedy zauważyłam już znaczny jej wpływ w moje, nasze życie, było już za późno.
Znalazłam się w obcym mieszkaniu, a własną rodzinę miałam bardzo daleko.
Sama się na to zdecydowałam, więc ponosiłam skutki też własnych decyzji.
Relacje z moją teściową były coraz gorsze, kobieta ta wyprowadzała mnie z równowagi jak nikt dotąd.
Ciężko mi było poradzić sobie z narastającymi emocjami złości, rozpaczy, często walki z nią i jednocześnie moim mężem.
W moim małżeństwie zaczęło dochodzić do coraz częstszych konfliktów i kłótni, a głównym tematem stała się moja teściowa.
W pewnym momencie miałam wrażenie, że walczę sama w obcym miejscu przeciwko 2 osobom.
W miejscu, które nie należało do mnie. W mieszkaniu zaczynałam czuć się jak więzień, czasami jak intruz.
Bałam się wracać do mieszkania, zawsze kiedy tam wracałam, lub widziałam moją teściową, miałam nagłe bóle brzucha.
Czułam się okropnie.
W przeszłości zawsze w jakiś sposób radziłam sobie z własnymi emocjami, problemami, czasami po prostu potrzebowałam tylko więcej czasu.
Ale ta sytuacja (nowa dla mnie) zaczynała mnie przerastać.
W pewnym momencie, sama obecność teściowej sprawiała mi ból i cierpienie. Miałam na nią uczulenie.
Nie radziłam sobie z tym, nawet próbując stosować swoje stare sposoby na radzenie sobie ze stresem.
Kiedy kłóciliśmy się z mężem o cokolwiek, zawsze jakimś sposobem doprowadzałam temat kłótni na teściową.
W kłótniach bardzo ją obrażałam, bo tylko tak potrafiłam się bronić.
Krzyczałam i byłam bardzo zła. Mój mąż początkowo spokojny, po pewnym czasie też nerwowo nie wytrzymywał.
Konflikt narastał. Mąż bronił swojej matki, a ja siebie, nazywałam go maminsynkiem.
Zawsze znajdował usprawiedliwienie dla swojej matki.
W czasie pojawiły się także przemoc fizyczna i psychiczna z obydwu stron.
Punktem kulminacyjnym były 2 momenty:
pierwszy kiedy w środku nocy po naszej kłótni wyszłam i przez tydzień mieszkałam u koleżanki.
Miałam wtedy wrażenie, że to już koniec i niechybnie zbliżamy się do rozwodu.
Jednak po kilku dniach chciałam coś zrobić, naprawić naszą relację, spróbować jeszcze raz, ponieważ zdałam sobie wtedy sprawę jak bardzo mi zależy na mężu i jak jestem od niego uzależniona uczuciowo.
Udało mi się namówić męża na spotkanie a potem na kolejną próbę.
Kiedy jednak wróciłam ponownie na noc do koleżanki, mąż stwierdził, że to nie wyjdzie.
Nie mogłam tak tego zostawić, więc w środku nocy pojechałam do niego.
W tym czasie miałam wrażenie, że mąż jest strasznie rozbity emocjonalnie, jednego dnia chciał zgody i pogodzenia a następnego, zwłaszcza jak mnie nie było, rozwodu i rozstania.
Zostałam u niego wtedy na noc i na następne dni, było w miarę w porządku.
Po tygodniu zrodził się kolejny konflikt, kłótnia, wyzwiska, afera.
Znowu temat teściowej, a ja mimo wszystko nie dawałam już rady.
Nie wiedziałam w tym czasie co zrobić, łapałam się wszystkiego. Wiedziałam, że na początku małżeństwa i związku to mąż zawsze był tym, który wierzył w nas i chciał zgody.
Teraz to ja musiałam przejąć od niego pałeczkę, tak właśnie czułam.
Zaraz po kłótni wyzbyłam się wszelkiej własnej dumy i chciałam zgody z mężem. Jeszcze jednej szansy.
Zaczęłam go błagać, nie przynosiło to skutków, mąż mnie odpychał.
Zaczęłam się więc modlić. Odmówiłam różaniec, prosiłam Boga o ratowanie tego małżeństwa.
I wiecie co? Mam wrażenie, że pojawił się cud.
Cud przemiany we mnie i w mężu. On niestety tego nie widzi, ale ja mam wrażenie, że to Bóg uratował moje małżeństwo.
Po tej nocy pozyskałam wewnętrzny spokój, jakiego od dawna nie czułam.
Wszelki mój gniew gdzieś zniknął. Przeprosiłam teściową za wszystkie swoje obelgi jakie w stosunku do niej wcześniej skierowałam.
Oczywiście ona tego nie doceniła. Za to wysłuchałam wszelkich obelg na swój temat od teściowej i byłam spokojna jak nigdy.
Nic jej wtedy nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że nic to nie zmieni.
Zaczęłam nawet godzić się z tym, że możliwe, że to koniec naszego małżeństwa.
Mimo wszystko powiedziałam mężowi, że ja nie chcę rozwodu i chcę z nim być.
Zaczęłam normalnie rozmawiać z teściową i nie czułam już żadnej złości.
Mój mąż po kilku dniach zmienił zdanie. Nie chciał już rozwodu i mojej wyprowadzki.
Spełnił też swoją obietnicę, zaufał mi bardzo, bo wziął ze mną kredyt na nowo budowany dla nas dom,
aby zamieszkać w końcu osobno.
Po tych wydarzeniach oboje z mężem bardzo dużo rozmawialiśmy o własnych punktach widzenia na różne tematy, także te z przeszłości.
Mąż zapytał się mnie co może jeszcze zrobić, starał się mnie zrozumieć, a ja jego.
Jedyne co mogłam mu powiedzieć, to aby także pracował nad sobą i nie dążył tak szybko do rozwodu.
Te ostatnie wydarzenia (2 punkty kulminacyjne) zdarzyły się początkiem tego roku.
Oboje z mężem jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi, a ja nie odczuwam już takich emocji czy bólu.
To był nasz kryzys.
Czuję spokój, staram się więcej modlić i odmieniać siebie. Myślę, że mój mąż także pracuje nad sobą.
Mam uczucie, że to Bóg uratował mnie i moje małżeństwo.
Wiem, że nadal muszę, razem musimy się starać, ale myślę, że z Bożą pomocą będzie łatwiej, mimo, że mój mąż nie wierzy tak w Boga.
W moim życiu także w przeszłości doświadczyłam w moim przekonaniu cudów od Boga, za co także bardzo dziękuję.
Do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze dzieci, mam nadzieję, że kiedyś i to się nam uda.
Szczęść Boże