Dwa świadectwa

Wydarzył się cud uzdrowienia małżeństwa, a może tylko maleńki cudzik?...

Moderator: Moderatorzy

Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Dwa świadectwa

Post autor: Inna »

Zanim zacznę, chcę, żebyście wiedzieli, że postanowiłam jednak założyć własny wątek, bo w zasadzie mogę dać dwa świadectwa o obecności Boga w moim życiu i o tym, jak wyzwolił mnie z nałogu palenia i picia.
To pierwsze mam już napisane, więc je wklejam od razu. Drugie umieszczę, gdy je napiszę. A więc:

Jednym zdaniem.
Moje wychodzenie z uzależnienia od papierosów nie było jakimś spektakularnym zjawiskiem, czy też metodą prób i błędów. Zapoczątkowało go jedno zdanie, a brzmiało: „Zastanawiam się, czy dałbym radę się z Tobą całować”. Powiedziała to osoba niepaląca, która sama kiedyś paliła. Było to dla mnie wręcz absurdalne, ale uruchomiło jakiś trybik w skomplikowanym mechanizmie uzależnienia. To nie była nawet sugestia, bym rzuciła palenie, ale delikatna aluzja, że jestem odrażająca, a właściwie to mój oddech jest odrażający.
Nie wiem jakim cudem, ale podziałało. A skoro mowa o cudzie, to akurat to zdanie zbiegło się z okresem Wielkiego Postu, a że dwa lata wcześniej, również w tych okolicach, a właściwie Wielkiego Tygodnia Bóg uwolnił mnie z nałogu alkoholowego, to odebrałam to jako swego rodzaju wskazówkę, by właśnie na ten czas odmówić sobie czegoś, co lubię. Bo palić lubiłam. Pić również...I to bardzo. Tyle, ze jak przestałam lubić to nie mogłam przestać... I pojawiła się nadzieja, że w tym okresie to jest możliwe (z Boga pomocą oczywiście).
I tak oto 1 marca 2017 roku, po wyjściu z łóżka, zrobiłam sobie kawę, wzięłam resztę papierosów, które mi zostały i powiedziałam: Boże, pomóż mi nie palić. Wierzę, że mi sie uda. Po czym je połamałam i wyrzuciłam. Naprawdę tylko tyle i aż tyle.
Ktoś powie – niemożliwe, bzdury jakieś, tak to nie działa… A ja mówię (a właściwie piszę), że to działa. Do dziś nie palę, nie odczuwam żadnego głodu. Wystarczyła mi wiara w to, że się uda. Ale też była potrzebna chęć i motywacja.
A tą motywacją nie była chęć całowania się z tą osobą, ale fakt, że jestem chodzącym, odrażającym smrodem. Przepraszam za określenie, ale na tamten czas właśnie tak się poczułam. Jak ktoś kto śmierdzi i jest odrażający, a przecież wielokrotnie słyszałam, że śmierdzę i jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Tym razem sposób podania tej informacji (z miłością), zdziałał cuda. Bo to była aluzja delikatna, zmuszająca do myślenia, a nie jak zazwyczaj słowny atak powtarzających się sloganów typu: „idź, bo śmierdzisz”, „palenie szkodzi zdrowiu”, „palenie kosztuje”, „palenie zabija”…
Oczywiście to, co podziałało u mnie, niekoniecznie podziała u innych. Dzielę się tylko moją historią, moim cudem raczej aniżeli sposobem, bo do dziś nie palę i nie odczuwam takiej potrzeby. A paliłam lat 25. Bywało, że i półtorej paczki dziennie.
Przytyłam to fakt. Byłam momentami rozdrażniona – to też fakt. Ale wierzyłam, ze akurat w tym momencie jest mi dane uwolnić się od nałogu. I być może dla niektórych zabrzmi to jak wyświechtany frazes, to w moim przypadku z pełną świadomością mojej słabej woli oświadczam że wiara czyni cuda.
Dodam jeszcze tylko, że na okres ciąży zawsze palenie rzucałam. I to też nie było trudne, bo tam też była wiara, nadzieja i miłość, co prawda napędzana lękiem i odpowiedzialnością za nowe życie. A palenie w takim okresie to przecież grzech i na pewno nie miłość, bo kto chce krzywdzić kogoś kogo kocha?
Niestety, po urodzeniu dzieci do nałogu wracałam. Ale w tym czasie nie kochałam siebie. I to też jest ważna kwestia, by pokochać siebie. Bo świadomość miłości własnej nie pozwala siebie krzywdzić. A palenie to naprawdę krzywda fizyczna, psychiczna i materialna, a przede wszystkim zdrowotna.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy „pawłowe” (1 Kor 13,13), u mnie są sposobem, z nich zaś największa jest miłość.
A poniżej recepta na rzucenie palenia, którą wystawiło mi życie.
Recepta:
- wiara
- nadzieja
- miłość
Zalecenia:
- uwierzyć, że to możliwe
- chcieć tego
- mieć motywację
Interpretacja dowolna.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Dwa świadectwa

Post autor: Caliope »

Ja tylko popalałam, ale kiedy bliska mi osoba umierała i widziałam śmierć i agonię w raku płuc, nigdy nie ruszyłam więcej. Miałam chęć by palić, bo to było fajne, dużo osób wokół paliło, to ja też chciałam, dużo ludzi można było poznać prosząc o papierosa. U mnie zadziałał strach przed bezsensowną śmiercią przed 50tką. W agonii tej osoby widziałam też Boga, jak zabiera do siebie.
Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Dwa świadectwa

Post autor: Inna »

.
Drugie świadectwo

Obiecałam dać świadectwo na te święta, więc daję. Choć „ktoś” robi wszystko bym go nie napisała, poczynając od cowieczornego zmęczenia ale też i braku chęci.
Dziś, gdy termin ostateczny mija, spamuje mi komputer. Ale wierzę, że uda mi się z Bożą pomocą go napisać.

8 lat temu rozpadło się moje małżeństwo. Już wtedy zapijałam smutki nocami. Mąż bywał gościem w domu a i późno do niego wracał, miałam więc „komfort” i grunt do „pielęgnowania” nałogu.
Kiedy wyszła na jaw jego kolejna zdrada nie poradziłam sobie emocjonalnie. Wyrzuciłam go z domu.
On skorzystał. Ja nie. Dzieci też nie. Stały się świadkami mojego upadku.
Emocje tłumiłam alkoholem i innym mężczyzną, który pojawił się w tym trudnym czasie. Nie przeszkadzało mi, że miał żonę.
Nasza znajomość opierała się na rozmowach i emocjach. Był mi podporą, więc szybko się zauroczyłam. Z wzajemnością. W imię miłości (twardej miłości, jak ją nazwał) postawił mnie pod ścianą i skonfrontował z nałogiem. Jako pierwszy miał odwagę mi to powiedzieć. Zrobił to w Wielki Czwartek. Dokładnie 7 lat temu. Kiedy zapijałam smutki i wizję nadchodzących świąt bez pełnej rodziny, czym oczywiście mu się żaliłam, on KAZAŁ mi wybrać.
On albo alkohol.
Jakiż to był absurdalny wybór.
Jaki on? Przecież miał żonę! Przecież wiadomo było, że od niej nie odejdzie. I to mu napisałam. Dostałam wtedy odpowiedź, że z alkoholem nie wygra. Że mam wybór. I miał rację. Nie wygrał. Wybrałam alkohol.
W Wielki Czwartek upiłam się do nieprzytomności, połknęłam opakowanie tabletek i napisałam do męża by zajął się dziećmi gdy mnie zabraknie. Zadzwonił, bo chyba wydało mu się to dziwne, ale ze mną już nie szło rozmawiać. Bełkotałam. Przyjechał z nią. On też pił i nie mógł prowadzić. Kiedy wszedł do domu, pamiętam jeszcze tyle, że mu się wieszałam na szyi i mówiłam, że go kocham… Brzydził się mną. To też pamiętam. Zadzwonił na pogotowie. Więcej nie pamiętam.
Obudziłam się w Wielki Piątek rano w szpitalu. Gdzie umierałam… Fizycznie już nie, ale duchowo wszystko umarło. W Wielką Sobotę przewieźli mnie do szpitala psychiatrycznego, gdzie badali moją poczytalność. Jako, że to był tylko incydent odebrania sobie życia pod wpływem alkoholu, wypuszczono mnie do domu.
Przyjechali po mnie teście… Mąż przyjechał po południu. Deklarował powrót dla dobra dzieci. Nie dla mnie. Ale we mnie wszystko umarło. Niczego nie czułam. Nawet tego, że próbowałam się zabić. Było mi wszystko obojętne.
W Niedzielę Wielkanocną, pojechałam do mamy. I nie do uwierzenia jest teraz to co napiszę. A jednak tak było naprawdę.
Po całej tej sytuacji, ja znowu sięgnęłam po alkohol… Wypiłam lampkę wina i uderzyła mnie zwykła myśl, ale z jakąś potężną siłą: „CO TY ROBISZ?!”
Ta myśl nie dała mi spokoju. Poczułam ogromny wstyd i zażenowanie, ale też swego rodzaju olśnienie.
To wszystko działo się w mojej głowie ale i gdzieś na poziomie duszy, w przeciągu paru sekund. Jakby sam Bóg przedstawiał mi symbolikę tych świąt podobną do mojego upadku, śmierci i zmartwychwstania.
Ja, tak jak i On miałam swój Wielki Czwartek, a w nim ostatnią wieczerzę. Ostatni raz się wtedy upiłam i przełamałam swoim sercem.
W Wielki Piątek umierałam, jak On. Odrzucona. Niechciana.
W Wielką Sobotę leżałam martwa w grobie swojej duchowości, w ciemnicy, jak Jezus.
W Niedzielę On zmartwychwstał. I „przemówił” do mnie. Wybudził z tego martwego życia. Ja w tą Niedzielę też zmartwychwstałam. Odstawiłam wino. Świadomie. I świadomie poszłam we wtorek zapisać się na terapię.
Nie piję do dziś. Nie miałam ani razu chęci do alkoholu, do napicia się czy też upicia.
Wierzę, że otrzymałam łaskę. Ja o nią nie prosiłam a dostałam. Z tego nałogu trudno wyjść. Próbowałam nie pić. To tak nie działa. U mnie zadziałała symbolika świąt wielkanocnych i głos wewnętrzny. Głos Jezusa. Ja w to wierzę.

Było trudno z rozchwianymi emocjami, ale lata terapii je uregulowały. Mąż nie wrócił. Założył nową rodzinę.

A moim świadectwem jest to, że potrafię żyć bez niego (męża) i niego (alkoholu), ale nie bez Niego (Jezusa). I On mi o tym przypomina każdego roku w Niedzielę Zmartwychwstania.
Chwała Panu!
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Dwa świadectwa

Post autor: Nirwanna »

Inna, chwała Panu! 😇
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Dwa świadectwa

Post autor: Al la »

Inna, dziękuję za Twoje świadectwo.
Jezus Cię kocha!- może i wyświechtane i nadużywane zdanie, ale prawdziwe.
Bez NIEGO ani rusz!
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Dwa świadectwa

Post autor: Ruta »

Inna, bardzo dziękuję za Twoje świadectwo. Wiesz, myślałam ostatnio o tobie, o tym drugim świadectwie, i co u ciebie. A tu zaglądam i jest. Chwała Panu, za Jego Miłość, za Łaski jakie otrzymujemy, za Jego Dobroć. Dobrze, że jesteś. Dziękuję, że się sobą dzielisz.
ODPOWIEDZ