Po rozwodzie

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Jastarnia »

Mika5 pisze: 10 wrz 2022, 16:33 Mąż radośnie pomaga rodzicom, zaprasza ich do nowego domku, gości. Są zachwyceni. U mas to on nie chciał zapraszać swoich rodziciw zbyt często. Był zblazowany, nie niechętny. Rodzice męża mnie lubią ale widza w nim zmianę, która ich zachwyciła. Trochę mi przemycają sugestię, ze ludzie powinni się „dobrać” i wtedy jest pięknie. W efekcie ciężko mi zadbać o moje poczucie wlanej wartości. Trochę się czuję jak nieogarnięta zła siostra Kopciuszka. Rodzina męża jest zachwycona tą na początku średnio wiceptowaną zamianą na kowalską- bo mój mąż „odżył”, jest pomocny i robi wszystko inaczej. Na mnie patrzą z litością, poklepują pi ramionka ze będzie dobrze i ze zapomnieć o dziwactwach typu życie w pojedynkę. I tak sobie myślę, czy mąż uczciwie był tak nieszczęśliwy ze aż podły dla mnie. Przecież to nie jest zły człowiek. Jednak z nienawiścią a pitem obojętnością gasił mnie jak świeczkę. Uczciwie nigdy nie widziałam go z nami tak radosnego- nawet przy urodzinach dzieci, awansie… czy to rzeczywiście diabelskie? Bo złe owoce otoczenie dostrzega w … naszym małżeństwie. Otoczenie wi, ze siw starałam ale mąż był nieszczęśliwy i to niczyja wina…
Mika5 czytam sobie Ciebie i czytam i w nawiązaniu do Twoich powyższych rozterek (które ja również mam i rozkładałam na czynniki pierwsze przyczyny tego stanu rzeczy, tej "przeminay" mojego jeszczemęża) polecam Ci kazanie Ks. Pawlukiewicza, od 11 nagrania minuty wyjaśnia dokładnie czemu mężowie tak się zmieniają. Wklejam link, może rozjaśni Ci kilka kwestii:
https://www.youtube.com/watch?v=vGxROni-EMk
Pozdrawiam Cię!
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Mika5 »

Jastarnia pisze: 12 wrz 2022, 11:40 Mika5 czytam sobie Ciebie i czytam i w nawiązaniu do Twoich powyższych rozterek (które ja również mam i rozkładałam na czynniki pierwsze przyczyny tego stanu rzeczy, tej "przeminay" mojego jeszczemęża) polecam Ci kazanie Ks. Pawlukiewicza, od 11 nagrania minuty wyjaśnia dokładnie czemu mężowie tak się zmieniają. Wklejam link, może rozjaśni Ci kilka kwestii:
https://www.youtube.com/watch?v=vGxROni-EMk
Pozdrawiam Cię!
Świetne kazanie Jastarnio, bardzo dziękuję
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Nino »

Dziękuję za wpisy. Nino masz rację, muszę przyglądać się sobie, na pewno po mojej stronie jest błąd wyboru niewłaściwego mężczyzny na męża. Niewłaściwego dla mnie bo nie podzielającego moich wartości.
W moim odczuciu i...doświadczeniu błędem było (iluzją), wmawianie sobie, że moje nieudane małżeństwo (wtedy) było wynikiem mojego błędu w postaci wyboru niewłaściwego człowieka.
Kim jest " niewłaściwy człowiek " ? Kto to taki?W takim razie, co to oznacza?
Ja i moje wartości właściwe, a mąż i jego wartości niewłaściwe?
Iluzją było utwierdzanie się w przekonaniu, że to był główny powód naszego kryzysu ( co nie zmienia faktu, ze ludzie mogliby lepiej i rozważniej dobierac się w pary ;). Mąż zresztą w podobnym przekonaniu siebie utrzymywał.
To było fatalne w skutkach. Ta nieustanna, wzajemna dewaluacja, zamykała nas na siebie szczelniej i szczelniej...
Dewaluowała rowniez sakrament zawarty ileś lat temu ( tym samym rolę w nim Boga ) oraz dobro, które miało miejsce, a którego nie widzi się w kryzysie.
A takim niezaprzeczalnym i niepodważalnym dobrem jest np. wspólne dziecko/ dzieci.
Uwolniłam się od tego myślenia, że mąż był moim fatalnym wyborem, gdy po przemyśleniu tego doglebnie uznałam, że takie wlasnie myslenie jest niewlasciwe i do niczego nie prowadzi ( poza poczuciem bezradnosci: bo przeciez czasu nie cofnę i nie wyjde za maz za innego, tym razem wlasciwego mezczyzne oraz poczuciem winy i dyskomfortu, bo umniejszałam ciągle mężowi, a siebie.... wybielalam - w sensie, stawialam sie w roli ofiary fatalnej pomylki w wyborze niewlasciwej osoby na meza).
Uwolnilam sie tez od takiego stawiania sprawy, gdy uswiadomilam sobie ( przyjęlam ), ze moj " niewlasciwy maz" jest osobą, która podobnie jak ja ma niezbywalne prawo do szacunku i milosci i jest osobą, którą wybralam, aby te wartosci usankcjonowac w naszym uswięconym przez Boga malzenstwie, zatem jest osobą jak najbardziej wlasciwą i jesli cos mogę zdzialac to w obrębie wlasnych przekonan, zachowan itd...
Poczulam wtedy wstyd, ze w takim mysleniu sie utrzymywalam, bo to wydawalo szereg kolejnych zgnilek, a potem poczulam oraz wyrazilam przed Bogiem wdzięcznosc za tego czlowieka, mojego męża. Podziekowalam ( a bylo to w wichurze naszego kryzysu pare lat temu ) i poprosilam Boga w modlitwie uwolnienia, ktora znalazlam w necie, o uwolnienie z tego falszywego myslenia, ktore trzymalo mnie w miejscu na drodze do wewnetrznego, powolnego zdrowienia.
Kiedy piszesz ze Twoim bledem byl wybor niewlasciwego czlowieka na meza, to caly czas Twoj wzrok pozostaje skierowany na niego i jego wady, a nie na Ciebie i Twoje ograniczenia oraz kawalki do odrobienia.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Ruta »

Mika5,
Ja patrząc na te kryzysy dochodzę do wniosku, że wybieramy sobie zawsze najlepszego męża. Najlepszego do tego, by przepracować swoje największe trudności, lęki, deficyty. I się zbawić. No bo w końcu to jest naszym celem. Ja długo myślałam, że małżeństwo mam do wspólnego obchodzenia świąt, wzajemnego wsparcia i lukru na tony. To znaczy, nadal sądzę, że małżonkowie są powołani do miłości, co powoduje całe tony lukru, ale jak nie potrafią kochać, to nie ma skąd brać lukru, tylko najpierw jest szkoła tej miłości. Zwykle nauka wiedzie przez Krzyż. Ale zawsze do Zbawienia.

Im bardziej deficytowy mąż, tym bardziej deficytowa ja. No więc my z moim mężem jesteśmy oboje (nie)zdrowo pokręceni. Choć już nieco mniej. Cos tam powoli kazde na swoją rękę na swojej drodze przepracowuje.

Kiedyś widziałam tylko trudności męża i nawet myślałam, że jakby się mąż naprawił, to byśmy mieli fajne małżeństwo. Jakoś mi nie wpadało do glowy, że mogłam wybrać innego męza, za bardzo kocham swojego. Nie widzialam i nie widzę tu innej obsady. Więc według moich wyobrażeń mąż miał byc ten sam, tylko trochę inny. Teraz kocham tego męza, którego mam. Ze wszystkimi trudnosciami. I siebie kocham. Z trudnosciami. Ale nad nimi pracuję. Swoimi. Nie męża.
Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Mika5 »

Ruto pięknie to ujęłaś…jest w Tobie dużo dojrzałości. Ja niestety tak nie czuję. Jest we mnie dużo smutku, niezgody na piętrzące się trudności gdy mąż całego siebie oddaje kowalskiej i jej dziecku. Tamta więź miala pierwotnie podłoże seksualne (Kowalska zaczęła ten romas od erotyki podczas integracji w zakładzie pracy) ale przerodziło się w coś więcej. Nie bardzo radzę sobie z pielęgnacją miłości do męża. Nie spię po nocach bo mimo, że zadbałam o sprawy dzieci, nasza przyszłość finansowa jest niepewna bo nie jestem w stanie spłacić męża by zachować rodzinne mieszkanie. A kowalska planuje kolejne wakacje, rodzina ją wspiera, wszystko na gotowo. Są wieczory, gdy proszę Boga bym się rano nie obudziła. Nie, nie mam depresji, po prostu codziennych wyzwań jest tak wiele, że uczciwie tracę siły. Co zawierzam Bogu to pojawiają się takie trudności, ze muszę po ludzku ruszać ziemię. Nie bardzo rozumiem tez ideę miłosierdzia Bożego. Skoro mój mąż i kowalska to zbłąkane owieczki i ukochane dzieci naszego Boga to jakie jest uzasadnienie mojej troski o zbawienie męża? On radośnie odcina kupony, kowalska kupuje nowy komplet bikini a ja mam trwać w modlitwie za ich dusze? Nie czekam na ich potępienie, nie życzę im źle ale nie rozumiem tego wszystkiego. Czasem naprawdę nie czuję Bożej miłości. Modliłam się miesiącami, zawierzalam i jedyne co zyskuję to kolejne ciosy w twarz. A w końcu wszyscy spotkamy się w czyśću (!) kowalska, bo nie miała świadomości grzechu (tak została wychowana, biedulka) , mąż- bo rodzinne wzorce kazały słuchać głosu serca i przyrodzenia a ja - bo zrobiłam z męża bożka. Tyle, że oni po fajnym ziemskim żywocie, ja po totalnym surwiwalu, opadła z sił. Tylko dlatego, ze mąż mnie pokochałł za mało a pokochał kobietę, która chetnie odtwarza z nim najostrzejsze filmy. Zawierzam, upadam i zawierzam na nowo, chociaż wciąż czuję się przytłoczona ludzką podłością
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: JolantaElżbieta »

(Mt 5,43-48)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.

Trudne prawda? Ale kto powiedział, że pojście za Jezusem jest łatwe, lekkie i przyjemne? Trzeba czasami zaprzeć się siebie - nie myśl o tym, Pan Bóg wie co robi, prawda?
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: JolantaElżbieta »

I nie ma co zazdrościć nikomu trwania w grzechu - raczej współczuć. Mamy swoje życie i nim trzeba się zająć. To najlepsze co można dla siebie zrobić. Pan Bóg wszak każe nam kochać i bliźnich i nieprzyjaciół, ale i siebie - w mądry sposób. Wykorzystaj ten czas na nauczenie się tego. Winston Churchil powiedział - nigdy nie zmarnuj dobrego kryzysu 0 i to prawda. Ja sobie zwizualizowałam scenę z dnia Sądu i jak Bóg mnie pyta: co zrobiłas z tym życiem, które Ci dałem. I pyta o to samo mojego męża. To było dla mnie jak kopniak, zebym ruszyła do przodu :-) Z Panem Bogiem :-)
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Nino »

Mika, a skąd tyle wiesz, co dzieje się obecnie u męża? Rozumiem, że trochę przekazują ci dzieci, bo mają kontakt z ojcem, czy np. teściowie, bo nie zerwałaś z nimi kontaktu, jednak to wciąż niewiele, jakaś tylko cześć ich życia do ciebie przeziera. Czy może nie jest tak, że boli cię wciąż tak mocno to, że wybrał " do miłości" i wspólnego życia kochankę, a nie żonę i dziecko? I wcale się tobie nie dziwię: to boli straszliwie. I teraz zobacz, co z podobnym faktem zrobiła Ruta? Odcięła się totalnie od myślenia o swoim mężu, jego kochance z nim i ich wspólnym życiu. Pisała o tym odcięciu nieraz. A jednoczesnie pielegnuje w sobie milosc do niego. Ja nie wiem, czy to akurat dobre czy zle. Zupelnie nie potrafię powiedziec, jak sama bym sie zachowala, gdyby moj maz bezceremonialnie odszedl do baby z dzieckiem, a rodzina by temu przyklasnęla. To musi byc okropne i odpychajace. I wcale sie nie dziwie, ze masz takie tornado uczuc w zwiazku z tym. Jednak wciaz odnosze wrazenie, ze jestes mocno osadzona w poczuciu krxywdy i urazy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Ruta »

Mika5 pisze: 02 paź 2022, 16:10 Ruto pięknie to ujęłaś…jest w Tobie dużo dojrzałości. Ja niestety tak nie czuję. Jest we mnie dużo smutku, niezgody na piętrzące się trudności gdy mąż całego siebie oddaje kowalskiej i jej dziecku. Tamta więź miala pierwotnie podłoże seksualne (Kowalska zaczęła ten romas od erotyki podczas integracji w zakładzie pracy) ale przerodziło się w coś więcej. Nie bardzo radzę sobie z pielęgnacją miłości do męża. Nie spię po nocach bo mimo, że zadbałam o sprawy dzieci, nasza przyszłość finansowa jest niepewna bo nie jestem w stanie spłacić męża by zachować rodzinne mieszkanie. A kowalska planuje kolejne wakacje, rodzina ją wspiera, wszystko na gotowo. Są wieczory, gdy proszę Boga bym się rano nie obudziła. Nie, nie mam depresji, po prostu codziennych wyzwań jest tak wiele, że uczciwie tracę siły. Co zawierzam Bogu to pojawiają się takie trudności, ze muszę po ludzku ruszać ziemię. Nie bardzo rozumiem tez ideę miłosierdzia Bożego. Skoro mój mąż i kowalska to zbłąkane owieczki i ukochane dzieci naszego Boga to jakie jest uzasadnienie mojej troski o zbawienie męża? On radośnie odcina kupony, kowalska kupuje nowy komplet bikini a ja mam trwać w modlitwie za ich dusze? Nie czekam na ich potępienie, nie życzę im źle ale nie rozumiem tego wszystkiego. Czasem naprawdę nie czuję Bożej miłości. Modliłam się miesiącami, zawierzalam i jedyne co zyskuję to kolejne ciosy w twarz. A w końcu wszyscy spotkamy się w czyśću (!) kowalska, bo nie miała świadomości grzechu (tak została wychowana, biedulka) , mąż- bo rodzinne wzorce kazały słuchać głosu serca i przyrodzenia a ja - bo zrobiłam z męża bożka. Tyle, że oni po fajnym ziemskim żywocie, ja po totalnym surwiwalu, opadła z sił. Tylko dlatego, ze mąż mnie pokochałł za mało a pokochał kobietę, która chetnie odtwarza z nim najostrzejsze filmy. Zawierzam, upadam i zawierzam na nowo, chociaż wciąż czuję się przytłoczona ludzką podłością
Rozumiem doskonale twoje uczucia i wątpliwości. Sama przez to przechodziłam.

Pierwsze co mi pomogło, to radykalne odcięcie od wszystkiego co mąż robi poza domem, poza naszym życiem. To jest do zrobienia, tylko wymaga trochę samodyscypliny.

Po pierwsze nie szukałam informacji na własną rękę, na przykład przez konta społecznosciowe, dowiadywanie się u wspólnych znajomych, podpytywanie dzieci.

Po drugie nauczyłam się jasnego informowania informatorów, że nie chcę od nich informacji o moim mężu i o tym co robi. Miałam na to gotowy tekst, że jeśli mój mąż uzna, że chce mnie o czymś poinformować, na pewno to zrobi. Oraz, że nie interesuje mnie życie mojego męża. Wielu znajomych się obraziło. Zabrałam im nadzieje na radoche i mozliwość uczestniczenia w tasiemcu brazyliskim na żywo. Takich spraw się nie wybacza :D

Kategorycznie też odmawiałam omawiania mojego męża, jego spraw, postępowania z kimkolwiek. Wiele osób niby współczująco wchodzi w temat, ale tak naprawdę szukają podjarki emocjonalnej: wiesz ona kompletnie sobie nie radzi, głupia, ja na jej miejscu bym ani chwili nie myślała, tylko sie rozwiodla, w sumie teraz rozumiem, czemu chciał od niej uciec, no ona jest na nim jak bluszcz, zero godności lub też:wiesz ona sobie swietnie radzi jak na taką sytuację, trzeba kompletnie nie mieć uczuć, by tak na chłodno reagować, nic dziwnego, że się im posypało, kto by z taką zimną kobietą wytrzymał. Jak widzisz, kij się zawsze znajdzie a twoje reakcje zawsze mogą okazać się niewłaściwe.

Kategorycznie nie rozmawiałam też z osobami, które chciały ze mną rozmawiać z dobrego serca. Każda z nich miała swoje teorie i swoje programy naprawcze. Wszystkie kulą w płot.

Odcięcie informacji i rozmów zewnętrznych to jedno. I w sumie nie wymaga trudu, a jedynie konsekwentnego trzymania się decyzji o odcięciu. Z czasem wchodzi w krew.

Więcej trudu wymaga zapanowanie nad wyobraźnią. A co się wyobrazi, trudno sobie odwyobrazić. A fantazja granic nie ma. Niewierni małżonkowie są najszczęśliwsi w głowach zdradzanych żon i mężów.
Tu z pomocą przyszło mi forum i podpowiedziane techniki zajmowania głowy, ale też walki duchowej z napływającymi myslami, wyobrażeniami, projekcjami. Po pierwsze różaniec, jak się na da uciekanie się do Maryi aktami strzelistymi, Maryjo oddaję Tobie moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość... i tak do skutku, śpiewanie pieśni religijnych, najlepiej trudnych melodyjnie, ćwiczenie ich i potem nagrywanie i poprawianie brzmienia. Nie tylko mniej myślalam o mężu, ale też nieco lepiej śpiewam, co cieszyłoby sąsiadów z ławki podczas Mszy Świętych, gdyby wiedzieli, jak śpiewałam wcześniej. Śpiew zajmuje i rozluźnia. Spiewałam też Psalmy, na melodie jakie umiałam, taka moja modlitwa do Boga. Spiewalam, bo na czytaniu nie szlo się skoncentrować.

Jak fantazja nie ma paliwa w formie informacji zdobycznych lub przekazanych nieco wyhamowuje inłatwiej nad nią panować.

No i moje cudowne zdanie: skąd wiesz, że ją przytula, może własnie tlucze jej głową o scianę? I nie chodzi o to, że ja życzyłam czy życzę kochance męża takich przeżyć, ale o absurdalność moich wyobrażeń.


Co do Bożej Sprawiedliwości... Przeżyłam poważny wstrząs, gdy podczas praktyki głębokiej pokuty doświadczyłam bólu spowodowanego cierpieniem, jakie nieświadomie lub z niewiedzy, głupoty, zadawałam innym. Płakałam i płakałam.

Nie wyobrażam sobie bólu jaki może czuć osoba, która krzywdziła świadomie, celowo, mając wybór. Od tamtej pory modlę się ofiarowując cierpienie, jakiego doznałam, za osoby, które je spowodowały. Uznałam, że mój mąż mógłby się ze strachu przed takim bólem moim, dzieci i wielu osób wycofać i schować przed Bożym Miłosierdziem. A ja chcę jego zbawienia. Z czasem powoli, w dlugom procesie przebaczyłam kochance męża. To był dłuższy proces. Ale bardzo pomocny. Ale nic na siłę, to się działo bardzo powoli, przez modlitwę.


Kłociłam się też z Bogiem dlaczego kocha mojego męża jak mnie, skoro jestem ta "grzeczniejsza". To też mi przeszło. Z czasem.

No i warto pamiętać, że to jednak teatrzyki obwoźne są te "kolejne relacje". Mieć dystans.

Ciesz się życiem.
Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Mika5 »

Tak, przekazują dzieci, że tata znowu napisał z zagranicy, że nie spotka się z nimi bo wyjeżdżają na weekend, ze musi wcześniej bo przygotowuje grilla. Obiecywał, że w zamian za coś wykupi pewien kanał dzieciom a tak naprawdę to odpalił im jedno z kont (pozostałe są na niego i dziecko kowalskoej)- on opłaca. Kowalska jest znajomą moich dalszych znajomych- podniósł jej się poziom życia szokująco w ostatnich latach. Poprosiłam, by mnie o tym nie informowano no ale różnie z tym bywa. Dzieci są e pewien sposób karane za nieakceptowanie kowalskiej. Tzn na wakacje z fajerwerkami jeździ on z nowa rodziną, dzieci mogą dołączyć. Skoro nie chcą, to dla nich są wajacje budżetowe. Macie rację, jest wr mnie jeszcze zal, za to co mnie spotkało
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Ruta »

Mika, dobrze, że jest w tobie żal. Masz do niego prawo i jest on w twojej sytuacji naturalny. Pozwól sobie czuć co czujesz. Ja w sobie obserwuję, że im bardziej jakieś uczucie tłumię, tym większy problem z nim narasta.

Bardzo mi pomógł ksiądz Marek Dziewiecki, stwierdzając prostą prawdę: nie da się zgrzeszyć uczuciem. Grzeszymy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem.

Natomiast uczucia informują mnie o różnych rzeczach. Nie tylko o tym, co się dzieje, ale także o tym, co ja o różnych rzeczach myślę, co do siebie dopuszczam. Jeśli jestem na swoje uczucia uważna, traktuję je jako wskazówki, mogę wtedy różne rzeczy zmieniać. Najbardziej siebie.

Z początku nie rozumiałam, że poprzez swoje postrzeganie, myślenie mogę swoje uczucia kształtować. No bo jak?

Mój mąż był z początku zachwycony swoim nowym życiem poza rodziną. Także korzyściami materialnymi, pięknym nowym mieszkaniem, garażem podziemnym, nowym samochodem, kupowaniem nowych ubrań. Nie raz się tu na to wszystko wyżalałam.

My jako małżonkowie żyliśmy skromnie. Ja po odejściu męża żyłam pod ciągłą presją finansową i czułam się bardzo obciążona. Było mi bardzo przykro, bo zdarzało się mojemu mężowi w jakiś sposób pochwalić przede mną tym nowym, dostatniejszym życiem, jakie zaczął prowadzić. A czasem po prostu ja widziałam coś nowego, samochód, droższe buty. W tym samym czasie, gdy ja borykałam się z problemami finansowymi, spłacałam długi jakie zostały z naszego wspólnego życia, nie otrzymywałam od męża alimentów. Bolało to wszystko i budziło żal.

Na mój żal składało się wiele różnych rzeczy: to, że czułam się zostawiona z naszą wspólną odpowiedzialnością, z którą sobie nie do końca dobrze radziłam, że czułam że mąż żyje beztrosko kosztem mnie. Czułam się też rozczarowana mężem, że nagle materialne sprawy okazały się dla niego ważne. Oraz, że kochanka zdobywa mojego męża po części kwestiami materialnymi, ale też, że w jakimś sensie mój mąż pracuje na dobra kochanki, dokładając się jej do kredytu na przykład, wkładając pracę i wysiłek w urządzenie jej mieszkania. Mój mąż jest bardzo zdolny, potrafi wykonać wszystkie prace remontowe, położyć kafelki, podłogi, i mnóstwo innych rzeczy. Nie jest to jego zawód, ale umie wykonać każdą męską pracę, a jeśli nie umie, potrafi się tego nauczyć. I pracuje zawsze sumiennie, starannie, robi wszystko dobrze. Wymarzony mężczyzna dla kobiety, która akurat odebrała mieszkanie w stanie deweloperskim... No i spore oszczędności. Więc miałam też poczucie, że mój mąż jest wykorzystywany. Tylko tego nie dostrzega.

Z czasem zaczęłam patrzeć na tą sytuację inaczej. Po pierwsze przestałam się interesować tym, jak ma mój mąż, także w sferze finansowej, poświęcać temu czas myśli uwagę. Zajęłam się tym jak mam ja. Dzięki temu przestałam reagować na "sygnały dobrobytu", czyli na teatrzyk obwoźny. Więc i teatrzyk dawał mniej wystąpień w sezonie.

Po drugie przestałam się oburzać na męża. Tak naprawdę nie ma nic złego w cieszeniu się komfortem. Pewnie też bym się cieszyła z nowego samochodu, spodni, butów, wygodnego mieszkania. To, że wcześniej mąż nie ujawniał dążeń materialnych, wcale nie znaczy, że ich nie miał. Może sam nie był ich świadomy, albo sam je w sobie potępiał? A przecież zaradność, dążenie do dobrobytu u ojca rodziny to dobra cecha. Potem oczywiście pytanie, jak mężczyzna to w sobie to ułoży, ile oprze na Bogu, ile na sobie, jak wyważy kwestie materialne, duchowe. Ale samo w sobie dążenie do dobrobytu nie jest negatywne, można je nawet docenić.

Uznałam, że mój mąż się rozwija, może i jest na początku drogi, ale zauważył ważną rzecz w życiu, której wcześniej nie wiedzieliśmy.
O nas tak mówili w rodzinie i wśród znajomych, że "wszystko oddamy, nic dla siebie nie weźmiemy". I tak było. Byliśmy z tego nawet jakoś tam dumni. Ale to nie miało wcale zdrowych podstaw. Taka postawa może być zdrowa, gdy płynie ze świadomej decyzji, albo niezdrowa, gdy płynie z poczucia braku własnej wartosci, nieumiejętności zadbania o siebie. My pływaliśmy na granicy, decyzja co do postawy była zdrowa i oparta na zdrowych intencjach, ale brakowalo nam kompetencji i umiejętności dbania o siebie, finanse rodziny, sprawy materialne, które nasz wybór czyniłyby w pełni wolnym.

Przestałam też męża oceniać i się na jego postępowanie oburzać. Tu mi pomogły rekolekcje księdza Kałaski, do odsłuchania na naszym You Tubie. Przestałam też zazdrościć mężowi i kochance, no bo i czego?

W tym mi pomógł Pan Pulikowski, komentując brata syna marnotrawnego. To syn, który zaczął wypominać ojcu, że tyle daje synowi co powrócił, aon z nierządnicami się przecież prowadzał, a tu zaraz uczta, a jemu to takiej uczty nie robił, chociaż uczciwie pracuje - i ten brat nie chciał wejść na ucztę. Pan Pulikowski powiedział wtedy ostro: zazdrościł bratu łajdactwa. I ja sobie zrobiłam rachunek sumienia, że po części jestem jak ten brat. Nie mam odwagi się łajdaczyć, ale łajdactwa zazdroszczę, sądząc, że to takie fajne życie może być. I mój mąż ma teraz moim zdaniem super, wolny od obowiązków i w komforcie, no lepiej. W sferze duchowej przecież już wtedy prosił o strąki.

Zaczęłam wtedy patrzeć na swoje życie inaczej, jako na błogosławieńtwo, dar wypełniania przysięgi, nie błądzenia, bycia przy Bogu. "Synu, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko co moje należy do ciebie." Zaczęłam świadomie to wybierać, jako dar, i pragnąć tego daru dla męża. W tej nowej perspektywie, Bożej, przestałam mężowi zazdrościć, zaczęłam czuć wobec niego głębokie współczucie. I pragnąć jego odnalezienia. Zaczęłam być zadowolona z życia przy Bogu. W sumie może i dobrze, bo też po co miałby mój mąż wracać do życia smutnego, w którym każdy grzesznik ma lepiej, niż najbardziej wierzący. Przecież życie katolika jest życiem w pełni, to recepta na szczęście. W pigułce. A instrukcja ma 10 tylko punktów. Niewierzący muszą się namęczyć więcej. Dom, garaż, wakacje ekskluziw, jedna żona, druga żona, piaty mąż i kochanek i ciągle nic i nic i nic. Szczęście ciągle przed nimi. A my mamy tu i teraz :)

Miałam też taki śmieszny przełom. Zepsuła mi się spłuczka do toalety. W dramatycznych okolicznosciach :lol: Miałam bodajże drugi dzień chyba 14 dniowej kwarantanny i wysoką gorączkę, nie miałam siły z łóżka wstawać, a tam się woda lała. W pierwszej reakcji wściekłam się na męża, że go nie ma, że ja już nie dam rady. Jakby był, to by w sekundę naprawił. No ale od wściekania woda się nie przestawała lać. Zadzwoniłam do męża, coś tam podpowiedział, jak wodę zakręcić. Może i by mi więcej wyjasnił i pomógł, ale ja byłam wściekla, mąż w tamtym czasie nie chciał ze mną rozmawiać, kazał sobie dawać syna, jemu tłumaczył. Ja się czułam takim traktowaniem mnie upokorzona i zła. W moim odczuciu powinien był do nas przyjechać. A w ogóle to powinien być z nami. Więc zakończyłam tą "konsultację". Wścieklość i upokorzenie napędziły mnie, że sama sobie poradzę. No przynajmniej woda już się nie lała. Za to od wściekania spłuczka się nie naprawiała. Zaczęłam oglądać filmy na You Tubie. Nic nie rozumiałam. Uznałam, że ktoś musiał zrobić film dla kobiet. I znalazłam taki. Naprawiałam to wszystko bardzo długo. Bez narzędzi, tym co tam znalazłam. Byłam cała zamoczona w tej wodzie i miałam cały czas gorączkę. Po drodze zepsułam kilka innych mechanizmów. Spłuczka jest bardzo skomplikowanym urządzeniem. Na sam koniec zepsułam nawet mechanizm przycisku, tam jest taka sprężynka i nie chciała wejść na miejsce... :shock: (Gdyby ktoś poczuł teraz naukową ciekawość: nie demontujcie spłuczek toaletowych, jeśli akurat nie macie pod ręką hydraulika). Powoli wściekłość na męża ustępowała temu, że ja sobie jednak radzę. Naprawiłam tą spłuczkę i przy okazji kawałek siebie.

***

Tak więc Mika, wszystko się poukłada. Żal sam z siebie nie mija, ale powoli, zbliżając się do Boga, możemy go w sobie przepracować, odkryć zupełnie inne perspektywy.
***

Nie zdecydowałam się osobiście podciągać mężowi alimentów i darowałam mu dług. Ale to nie znaczy, że to zawsze właściwe rozwiązanie. Nie wiem nawet, czy było właściwe w naszym przypadku. Do rozeznania zawsze jest kwestia podwyższenia alimentów, jeśli ojciec żyje w wyższym standarcie niż jego dzieci.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Nino »

Mika, jak byś nie odczuwala tego zalu i jak dlugo, decyzja o jego dalszym odczuwaniu i jak dlugo nalezy do ciebie.
Decyzja nie dziala jak rożdzka czarodzieja, nie od razu zal z ciebie opadnie, ale przynajmniej rozpoczniesz swiadomy proces pozbywania sie go, czyli: przepracowania.
Zastanow sie, co najbardziej go w tobie pobudza? Czyny meza? donosy dzieci? twoje mysli?, rozmawianie o nim?
Zidentyfikuj to a potem rozprawiaj sie po kawalku.
Moj kryzys z mezem byl jak trening interwalowy. Najpierw spokojny i rafosny marsz, potem zrywny bieg, potem znowu trucht, wreszcie ucieczka, gwaltowny powrot: przez kilka lat znow dobrze i....wielkie bum!
Za Pulikowskim to chyba jest, ze w ogole malzenstwo to stan permamentneho kryzysu z lepszymi i gorszymi kawalkami.
Podam np. co ja zrobilam:
- zrezygnowalam z rozkladania zachowania i motywacji meza na czynniki pierwsze i rozkminiania tego z innymi ( przerzucilam sie z tym na proces terapeutyczny )
- walczylam z obmową i oczernianiem meza, latalam z tym do spowiedzi ( a pezeciez potrafil mi dopiec swym milczeniem i odrxuceniem do kości!).
- przestalam o nim zle mowic
- przestalam mowic o problemach przezywanych w zwiazku z ojcem przed naszymi dziecmi
- przestalam zle mowic o mezu jako osobie, regularnie modlilam sie modlitwa za trudnego malzonka
- jak mialam napady leku i podejrzenia, ze sie lajdaczy: odmawialam egzorcyzm malzenski duzo tych egzorcyzmow odmowilam :)
- zaczelam mowic o moim mezu " mąż" "mój mąż" ( ludzie pukali sie w czolo, a dzieci wkurzaly ).
- przestalam mowic o moim malzenstwie z innymi i zylam jakby nic sie nie stalo, to znaczy stalo sie, ale ja zyje i ogarniam swoje zycie. Ciesze sie nim!
- odpuscilam sobie tzw. sxukanie wrazen. Tu byla silna walka z buntem i pokusami, ale..udalo sie. Podobnie jak Ruta mam doswiadczenie przeogromnego wsparcia Matki Bozej, do ktôrej modlilam sie na pompejankach na okràglo.
Itd...itd....krok za krokiem....itd......
Upadki tez byly, a potem znowu: krok za krokiem.....
Dzis rano poklocilismy sie z mezem, bo wyszla nerwowa sytuacja. I maz powiedzial, ze wlasnie tego mial DOSC przez ostatnie kilka lat: mojego KRZYKU. Bo ja w emocjach strasznie sie zapalam i krzycze, a on tego nienawidzil, nie radzil sobie z tym i ..... niedorzecznie reagowal: milczal, zrywal ze mnà, karal odrzuceniem czy postanawial sie zakochac w kims lepszym....
Kupa lat przepychanek dwojga dzieci w skôrze doroslych....A jednak da sie z tego powoli wydostawac.
Kiedys myslalam juz ze nie kocham meza, a kocham go.
Ze nie umialabym wybaczyc zdrady, a nie tlko wybacxylam, a w ogolnym rozrachunku wydaje mi sie nawet niewiele znaczàca, bo nasze problemy byly gdzie indziej: zdrada byla ich konsekwencjà. Cieszé sie, ze udalo mi sie do tego dokopac, ale to malo przyjemny proces i boli. Jednak przynosi pokôj.
Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Mika5 »

Ruto, dziekuhę za obszerny opis - naprawdę jest pokrzepiający. Staram się być dzielna, ale chyba naprawdę zazdroszczę łajdaczenia 😃😅- teraz to głupie mi się wydaje… Mąż chce przekonać świat i dzieci, ze Kowalska to milosc jego życia, że ja jestem pomyłką, no ale ma sakrament ze mną i to pewnie coś znaczy… i pewnie nie ma kiwalskiej czego zazdrościć Trochę mnie kłuje uczucie przegranej… czukę, że oblała jakiś ważny egzamin z relacji, że nie zasluzylam na pełną rodzinę….ale to do przepracowania… Nino, Twoja odpowiedź też podtrzymuje na duchu. Czytam Twój wątek i jestem zaskoczona jaką drogę przybyliście z mężem. To też mnie podnosi ma duchu…
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Nino »

Mika, chciałabym doprecyzować:
p r z e s t a w a ł a m....bo to nie bylo jak rzucenie fajek z dnia na dzien ( niektorym sie udaje ), tylko: wejscie w proces. Najpierw ze chcę przestac osądzac męza, chcę przestac o nim zle mowic, chcę przestac go obmawiac i dewaluowac przed rodziną i znajomymi, chcę przestac byc jego psycholozką...Jak tak postanawialam, to potem zaczynal sie powolny i z upadkami! proces wychodzenia ze starych nawykow w postawę: przestaję to robić.
W zasadzie trwa caly czas.
Rzuc rękawicę temu czuciu sie jak uczennica, ktora oblala egzamin. Czuciu sie, ze nie zasluzylas. Poslugując się obrazowaniem religijnym, to podszepty szatana, bo takie mysli prowadzą do zanizenia samooceny i wtedy jestes jeszcze slabsza. Zly jeszcze wieksze glupoty moze ci wmawiac: np. ze nie zasluzylas, bo jestes gorsza od tamtej, brzydsza czy jeszcze inne bzdety. Nie daj sie tym autodestrukcjom. Na terapiach pomagają się z nimi zmierzyc. Gdzies mi mignęlo w twoim wątku, ze planowalas terapię od jesieni..
I jeszcze męczy mnie temat twoich dzieci. Chodzi o to, ze po kontakcie dzieci z ojcem dowiadujesz sie roznych rzeczy o nim, ktore cie dolują. Nie wiem w jakim wieku sa twoje dzieci. Moze warto z nimi pogadac czego nie chcesz w sposobie ich komunikowania o ojcu? Nie mam pojecia jak to ugryzc. Moje nie chcialy nic mowic o tacie, jak sie od nas odsuwal. W sumie ulatwily mi sprawe, bo chociaz nieraz sie zżymałam, to nie ciągnęłam za język.
Z kolei kiedy ze mnie wylewalo sie na ojca, one stawaly sie rozdraznione, zle, jak byly starsze juz ostro komunikowaly, ze nie chca wysluchiwac mojego gadania. Jak mi z ojcem zle, to mam sie rozwiezc. A to tez nie byl dla mnie, matki, zaden przyjemny widok widziec ich takimi, wiec tez musialam odpuscic.
I one potem tez musialy uszanowac moją granice. Gdy oswiadczylam, ze ojciec jest moim mezem i zadnego rozwodzenia z mojej strony nie bedzie, wiec niech mnie tez z nim nie rozwodzą! ( a przeciez pisalam juz raz całą noc pozew do biskupa w sprawie unieweznienia mojego malzenstwa! ).
Najlepiej zaczynalo sie skladac, jak nieobecnego ojca zaczelam traktowac z szacunkiem. Na czym to polegalo, juz pisalam.
Z jednej strony dzieci byly zle, bo uwazaly, ze nasz rozwod przyniósłby spokój, z drugiej: przyglądały się. Czujne, nieufne. Z czym starzy teraz wyskoczą. Czulam, ze ostatnim razem dosięgnęlismy z mezem szklanego sufitu. Ze jak jeszcze raz tak brykniemy po staremu, to rozbijemy se te głupie łby na amen.
Wycofałam się z poczucia dumy. Zrezygnowałam z tzw. sprawiedliwosci i odwetu.
Zwątpiłam w możliwosc oparcia się na sobie. Przyznalam sie przed sobą, ze jestem zagubiona w tej mojej mocy i chęci udowodnienia swiatu, ze sobie swietnie poradze....sama z dziecmi....a jednoczesnie staralam sie zyc radosnie i z duzym zwrotem na siebie i swoje potrzeby. Oraz dzieci, kiedy meza nie bylo przy nas.
Patrzylam, co podpowiadaja mi uczucia. Czy warto pojsc za nimi? Czy to bedzie dobre dla mnie i mojej rodziny?
Czy warto im ulegac. Którym warto, a którym pozwolic przeplynąc przeze mnie jak wzburzona woda.
W glebi duszy kochalam męza i pragnęlam z nim byc, jednoczesnie godzilam jakos z sytuacją, która jest i....robilam to, co uwazalam WTEDY za sluszne. Czasem glupie rzeczy, a czasem nadspodziewanie roztropne.
Ale decyzję podjęłam wcześniej. I za nią szłam.
Ze summa sumarum chcę pozostac w moim malzenstwie.
Ze chcę miec meza tego, jakiego mam.
Na mysl, ze mozemy sie nigdy nie zejsc, robilo mi sie zle, wiec zeby nie myslec o tym i nie wpadac w przerazenie szlam np. biegac. Czulam sie potem bardzo dobrze.
Mika5
Posty: 36
Rejestracja: 29 maja 2022, 17:34
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Po rozwodzie

Post autor: Mika5 »

Dziękuję za Twój wpis Nino. Tak, czekam ma terapię, za mną pierwsze spotkanie z psychologiem. Dużo mówiłam, były emocje… wiem, że to potrwa. Bardzo fajnie napisałaś, że podlewasz decyzję i szłaś za nią… ja niby też, ale jakiś tak teraz bez przekonania… może dlatego, że mąż jest obecnie bardzo odległy, jakby z innego świata… wpada krótko po dzieci, prawie go nie widuję… zapomniałam prawie, jak to było być żoną… czasem próbuję sobie przypomnieć- jak wyglądały nasze soboty, niedziele… i wiecie co? Wszystko jakby przez mgłę… pewnie przez stres rozwodu zapomniałam wiele drobnych rzeczy. Jest to bardzo dziwne odczucie, jakbym to małżeństwo sobie wymyśliła… i smutno mi bo skoro ja coraz mniej pamietam ( chociaż chcę) , to co dopiero mój mąż w uciesznych ramionach kowalskiej? To jak przebłyski dawnego, prawie nieprawdziwego już życia… i do czego miałoby taki mąż wracać kiedyś? Trudne to, ale już inaczej trudne. Ból nie rozrywa, tylko siedzi mi na sercu taki stępiony i owinięty kocem…
ODPOWIEDZ