Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: Pavel »

Firekeeper pisze: 14 gru 2021, 15:31
Pavel pisze: 14 gru 2021, 14:54
Firekeeper pisze: 14 gru 2021, 11:27 Myślę, że czas ogłosić kapitulację. Co mogłam to zrobiłam. Zegar tyka. Tu na Sychar w 2012 roku dostałam taką wiadomość. Minęło 10 lat i chyba nie chcę dobić kolejnych lat. W sumie to cała moja terapia to poszła w las. Ja mimo, że czuję się kobietą i się nie załamałam nerwowo dalej jestem głupią idiotką, która czeka aż mąż zrozumie. Nie zrozumie, a ja tracę czas.

http://archiwum.server243133.nazwa.pl/a ... c&start=14
Przeczytałem twój wątek na starym forum.
Tobie również polecam bardzo uważne zrobienie tego samego.

Nie zgadzam się z tym co napisałaś w powyżej zacytowanym poście:
„Co mogłam to zrobiłam”.
Z całym szacunkiem do twej pracy i intencji - tak nie jest.
W twoim wątku na forum archiwalnym pewne rzeczy pokrywają się z tymi które wybrzmiały w nowym wątku.
Nie dotyczące twego męża, a ciebie.
Wtedy te uwagi odrzucałaś, negowałaś, czułaś się atakowana i niezrozumiana.
Jak jest teraz?
Czy w obliczu kapitulacji (u mnie to był moment zwrotny) zajmiesz się w końcu tym i tylko tym ma co masz bezpośredni wpływ?
Ja też przeczytałam. Nie, nie czuję się atakowana, ani niezrozumiana. Pavle ja zrobiłam co mogłam. Próbowałam wszystkiego. Ja już niczym się nie chce zajmować, chce mieć święty spokój. To małżeństwo nie jest do uratowania o ile to w ogóle można tak nazwać, i ja też już tego nie chcę. Mam dość. Zwyczajnie mam dość.
Zrobiłaś co potrafiłaś przez ten okres aż do chwili obecnej.
Z tym się mogę zgodzić.
A czy zrobiłaś co mogłaś? Zdecydowanie i z pełnym przekonaniem nie podzielam tej opinii.
Nawet po ludzku tylko patrząc.
To nie strzelanie w ciebie, a fakty - od 2012 nie udało co się rozwiązać pewnych problemów.
Nie z mężem, z sobą.
Jest wzmiankowany wtedy i teraz problem wspóluzależnienia, są też inne. Nie jestem uprawniony do stawiania diagnoz, więc zatrzymam się na tym pojedyńczym przykładzie.

Piszesz, że „terapia poszła w las”. Po mojemu oznacza to albo jej kiepską jakość, albo przedwczesne zakończenie. Czyli, że z jakichś względów pewne obszary w których występują dysfunkcje, deficyty nie zostały tknięte lub ogarnięte nie tak jak należy.
To nie wstyd, ani atak, to prosty wniosek.

Mam za sobą zarówno terapię, warsztaty 12 kroków i sporo indywidualnej pracy nad sobą.
Nie skończyłem, bo aby funkcjonować jak bym chciał, na bank nie starczy mi życia. Przynajmniej doczesnego :lol:
Oczywiście cieszę się tym co mam, widzę różnicę, ale nie ustaję w wysiłkach by iść do przodu.
Kto się nie rozwija ten się zwija.
Aha, twoje małżeństwo jest do uratowania. Każde jest. Co nie jest niestety tożsame z twierdzeniem, że zostanie uratowane.
Na początek jednak, polecam uratowanie siebie.

Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
J&J
Posty: 113
Rejestracja: 31 mar 2020, 23:27
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: J&J »

Pavel GRATULACJE
JESZCZE BĘDZIE SIĘ CIESZYŁA I DZIĘKOWAŁA BOGU:)
Firekeeper
Posty: 807
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Never ending story

Post autor: Firekeeper »

Pavel pisze: 15 gru 2021, 13:22
J&J pisze: 15 gru 2021, 12:40 Pavel GRATULACJE
JESZCZE BĘDZIE SIĘ CIESZYŁA I DZIĘKOWAŁA BOGU:)
Ze swojej strony dziękuję :)
Co do żony, Oby, na razie jest raczej odwrotnie. Pogrążyła się w otchłani, mam powrót do przeszłości jeśli chodzi o jej emocje i funkcjonowanie. Jak sam wielokrotnie pisałem - to nie w przychylnych a trudnych czasach przychodzi weryfikacja postaw i pracy nad sobą.
Zobaczymy co to będzie.
Ja też gratuluję 😊 Ciąża to mimo wszystko rollercoaster emocjonalny, ja potrafiłam śmiać się i płakać w jednym momencie. Ważne, że teraz masz doświadczenie będziesz wiedział co robić. 💪
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: lustro »

Pavel pisze: 15 gru 2021, 13:22
J&J pisze: 15 gru 2021, 12:40 Pavel GRATULACJE
JESZCZE BĘDZIE SIĘ CIESZYŁA I DZIĘKOWAŁA BOGU:)
Ze swojej strony dziękuję :)
Co do żony, Oby, na razie jest raczej odwrotnie. Pogrążyła się w otchłani, mam powrót do przeszłości jeśli chodzi o jej emocje i funkcjonowanie. Jak sam wielokrotnie pisałem - to nie w przychylnych a trudnych czasach przychodzi weryfikacja postaw i pracy nad sobą.
Zobaczymy co to będzie.
Pavel
Z mojej strony tez gratulacje.
Siły, radości, Pogody Ducha dla Was obojga :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Ruta »

Pavel pisze: 15 gru 2021, 11:50
Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.
Pavel, nie chcę cię w żaden sposób urazić, ani skrytykować. Napiszę od serca, co czytam w twoim poście, a czytam twoją postawę, która może was z żoną bardzo oddalić w napiętej, jak się wydaje z opisu, sytuacji. To co zwróciło moją uwagę wyboldowałam.

Diagnozujesz żonę. To zawsze błąd. Wiem, bo jestem "specjalistką" od diagnozowania swojego męża i wiele mnie kosztuje by być z nim w relacji i go słuchać, a nie diagnozować. Brak przepracowania obszarów, niezgoda na rzeczywistość itp. to brzmi jak bezduszne diagnozy, a nie próba empatycznego porozumienia.

Wchodzisz w głowę żony. To błąd i nie muszę ci tego tłumaczyć. Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć, na co tak naprawdę jest reakcja twojej żony, jak się zdaje dość żywiołowa. To tylko twoja racjonalizacja i twoje wytłumaczenie reakcji żony, że jest to "reakcja na stan błogosławiony".

Od razu dodam, że jest to tłumaczenie błędne. Jestem kobietą, wiem. Co do stanu błogosławionego, miesiączek, PMS - tak, kobiety w tych etapach życia mają wzmożone i często znacznie silniejsze reakcje. Ale nie reagują "na miesiączkę", "na PMS", czy "na ciążę" - ale na otoczenie, na bodźce, na problemy. Coś w otoczeniu twojej żony, w niej samej lub w waszej relacji jest dla twojej żony trudne. Stan błogosławiony może spowodować, że reakcja jest mocniejsza, ale sam w sobie nie jest powodem czy przyczyną.
Powiem o sobie. W czasie miesiączki mam czasem ochotę męża zabić. Ale nie jest to moja reakcja na miesiączkę, ale skumulowana reakcja na to, co robi mój mąż. Gdyby nie moja terapeutka, mogłabym już siedzieć. To żart, ale coś w nim jest. W tym czasie mam mniej hamulców. Hormony. Reaguję na męża, hormony tylko uwalniają moją reakcję - i ją wzmacniają. Podobnie było, gdy byłam ciężarna.
Mężczyźni często uznają reakcje kobiet ciężarnych czy miesiączkujących za irracjonalne. Tak nie jest. One są gwałtowne. Ale mają racjonalne powody. Gwałtowność reakcji często mówi o poczuciu braku bezpieczeństwa. Ale nie zawsze. Na tyle jednak często, bym uznała, że warto o tym wspomnieć.

Piszesz - "nie ma powodów, by mieć dość mnie lub mojego funkcjonowania". Niby nie wyciągasz palca w stronę żony, tylko w stronę stanu błogosławionego żony. Warto jednak spojrzeć, gdzie kierują się pozostałe palce. I o tym wiesz. Sądzę, że zamiast przyjmować pozycję obronną (ja jestem okej i nie ma nic by mieć mnie dość), warto jednak wsłuchać się w żonę i to co mówi. Bo jeśli mówi, lub jej zachowanie wskazuje, że ma dość, to może naprawdę ma czegoś ma dość. Może też reagować na twój kryzys, którego świadomie jeszcze żadne z was nie dostrzega. Stan błogosławiony to stan zwiększonej wrażliwości, także na kondycję psychiczną męża. A słaba kondycja budzi u ciężarnej panikę i lęk. I agresję. To bardzo skomplikowana sytuacja, bo sama ciężarna nie ma zwykle takiego wglądu by jasno to wyrazić, może też obawiać się reakcji męża na szczere wyrażenie swoich obaw, jeśli je w sobie dostrzega. Nawet gdy obiektywnie nie da się nic tobie zarzucić, to przyczyny reakcji żony mogą mieć źródło w tobie. Zbadaj swoją kondycję psycho-fizyczno-duchową i jak coś szwankuje, zadbaj o nią. Żona poczuje się bezpieczniej. To złagodzi część reakcji.


Ostatnio w stresie przed rozprawą wykazałam się nadaktywnością na forum. I emocjonalnością. W sposób średniokontrolowany. To jest eufemizm. Za co całą naszą wspaniałą moderację, korzystając z okazji przepraszam i bardzo dziękuję i za serce i za wyrozumiałość. Pavel, przyjrzyj się ilości swoich postów i ich długości z ostatniego czasu. Zdaje się, że masz podobny mechanizm wentylowania jak ja, ale też trochę uciekania. Może nie, ale może jednak tak. Zobacz tylko, tak na wszelki wypadek.

Wszystko co piszesz o zejściu niżej i tak dalej - jak najbardziej. Ale jednak - ja - najpierw oczyściłabym głowę z diagnoz, z projekcji, racjonalizacji i tłumaczeń. I zrobiła to, czego uczy mnie terapeutka. I tym się z tobą podzielę, bo tak robię i to działa. Nawet w tak pokręconej i trudnej relacji jaką mam z mężem.
"Załóżmy, że mój mąż w tym co mówi i o co mnie oskarża ma 10 procent racji. Co ja z tymi 10 procentami mogę zrobić i jak zacząć z nimi współpracować?"
Wiesz, to bardzo pomocny sposób schodzenia bazę niżej. Działa nawet na mojego męża i na mnie, w naszej trudnej relacji, nawet w stanach na granicy ciągu, nawet po ciągu i w ciągu. To że mój mąż jest w ciągu, nie znaczy, że nie ma uczuć, potrzeb i że wszystko w nim jest irracjonalne, a ja jestem zawsze w porządku, bo nie jestem odurzona. 10 procent.

Tym bardziej dotyczy to kobiet w stanie błogosławionym. I ich udręczonych mężów, którzy może nawet woleliby już mieć żonę pijaczkę, niż ciężarną, może łatwiej byłoby się dogadać. Zwłaszcza, że kobiety rzadko są agresywne po alkoholu, a ciężarnym kobietom, w stanie poczucia zagrożenia załącza się agresja.

Wentylacja, oczyszczenie głowy z projekcji, schowanie palców, niezależnie od kierunku jaki pokazują, 10 procent, rozmowa. Przed rozmową, może warto posłuchać sobie Rosenberga. Nie zaszkodzi to wszystko, a pomóc może.
Firekeeper
Posty: 807
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper »

Ruta pisze: 15 gru 2021, 13:51
Pavel pisze: 15 gru 2021, 11:50
Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.
Pavel, nie chcę cię w żaden sposób urazić, ani skrytykować. Napiszę od serca, co czytam w twoim poście, a czytam twoją postawę, która może was z żoną bardzo oddalić w napiętej, jak się wydaje z opisu, sytuacji. To co zwróciło moją uwagę wyboldowałam.

Diagnozujesz żonę. To zawsze błąd. Wiem, bo jestem "specjalistką" od diagnozowania swojego męża i wiele mnie kosztuje by być z nim w relacji i go słuchać, a nie diagnozować. Brak przepracowania obszarów, niezgoda na rzeczywistość itp. to brzmi jak bezduszne diagnozy, a nie próba empatycznego porozumienia.

Wchodzisz w głowę żony. To błąd i nie muszę ci tego tłumaczyć. Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć, na co tak naprawdę jest reakcja twojej żony, jak się zdaje dość żywiołowa. To tylko twoja racjonalizacja i twoje wytłumaczenie reakcji żony, że jest to "reakcja na stan błogosławiony".

Od razu dodam, że jest to tłumaczenie błędne. Jestem kobietą, wiem. Co do stanu błogosławionego, miesiączek, PMS - tak, kobiety w tych etapach życia mają wzmożone i często znacznie silniejsze reakcje. Ale nie reagują "na miesiączkę", "na PMS", czy "na ciążę" - ale na otoczenie, na bodźce, na problemy. Coś w otoczeniu twojej żony, w niej samej lub w waszej relacji jest dla twojej żony trudne. Stan błogosławiony może spowodować, że reakcja jest mocniejsza, ale sam w sobie nie jest powodem czy przyczyną.
Powiem o sobie. W czasie miesiączki mam czasem ochotę męża zabić. Ale nie jest to moja reakcja na miesiączkę, ale skumulowana reakcja na to, co robi mój mąż. Gdyby nie moja terapeutka, mogłabym już siedzieć. To żart, ale coś w nim jest. W tym czasie mam mniej hamulców. Hormony. Reaguję na męża, hormony tylko uwalniają moją reakcję - i ją wzmacniają. Podobnie było, gdy byłam ciężarna.
Mężczyźni często uznają reakcje kobiet ciężarnych czy miesiączkujących za irracjonalne. Tak nie jest. One są gwałtowne. Ale mają racjonalne powody. Gwałtowność reakcji często mówi o poczuciu braku bezpieczeństwa. Ale nie zawsze. Na tyle jednak często, bym uznała, że warto o tym wspomnieć.

Piszesz - "nie ma powodów, by mieć dość mnie lub mojego funkcjonowania". Niby nie wyciągasz palca w stronę żony, tylko w stronę stanu błogosławionego żony. Warto jednak spojrzeć, gdzie kierują się pozostałe palce. I o tym wiesz. Sądzę, że zamiast przyjmować pozycję obronną (ja jestem okej i nie ma nic by mieć mnie dość), warto jednak wsłuchać się w żonę i to co mówi. Bo jeśli mówi, lub jej zachowanie wskazuje, że ma dość, to może naprawdę ma czegoś ma dość. Może też reagować na twój kryzys, którego świadomie jeszcze żadne z was nie dostrzega. Stan błogosławiony to stan zwiększonej wrażliwości, także na kondycję psychiczną męża. A słaba kondycja budzi u ciężarnej panikę i lęk. I agresję. To bardzo skomplikowana sytuacja, bo sama ciężarna nie ma zwykle takiego wglądu by jasno to wyrazić, może też obawiać się reakcji męża na szczere wyrażenie swoich obaw, jeśli je w sobie dostrzega. Nawet gdy obiektywnie nie da się nic tobie zarzucić, to przyczyny reakcji żony mogą mieć źródło w tobie. Zbadaj swoją kondycję psycho-fizyczno-duchową i jak coś szwankuje, zadbaj o nią. Żona poczuje się bezpieczniej. To złagodzi część reakcji.


Ostatnio w stresie przed rozprawą wykazałam się nadaktywnością na forum. I emocjonalnością. W sposób średniokontrolowany. To jest eufemizm. Za co całą naszą wspaniałą moderację, korzystając z okazji przepraszam i bardzo dziękuję i za serce i za wyrozumiałość. Pavel, przyjrzyj się ilości swoich postów i ich długości z ostatniego czasu. Zdaje się, że masz podobny mechanizm wentylowania jak ja, ale też trochę uciekania. Może nie, ale może jednak tak. Zobacz tylko, tak na wszelki wypadek.

Wszystko co piszesz o zejściu niżej i tak dalej - jak najbardziej. Ale jednak - ja - najpierw oczyściłabym głowę z diagnoz, z projekcji, racjonalizacji i tłumaczeń. I zrobiła to, czego uczy mnie terapeutka. I tym się z tobą podzielę, bo tak robię i to działa. Nawet w tak pokręconej i trudnej relacji jaką mam z mężem.
"Załóżmy, że mój mąż w tym co mówi i o co mnie oskarża ma 10 procent racji. Co ja z tymi 10 procentami mogę zrobić i jak zacząć z nimi współpracować?"
Wiesz, to bardzo pomocny sposób schodzenia bazę niżej. Działa nawet na mojego męża i na mnie, w naszej trudnej relacji, nawet w stanach na granicy ciągu, nawet po ciągu i w ciągu. To że mój mąż jest w ciągu, nie znaczy, że nie ma uczuć, potrzeb i że wszystko w nim jest irracjonalne, a ja jestem zawsze w porządku, bo nie jestem odurzona. 10 procent.

Tym bardziej dotyczy to kobiet w stanie błogosławionym. I ich udręczonych mężów, którzy może nawet woleliby już mieć żonę pijaczkę, niż ciężarną, może łatwiej byłoby się dogadać. Zwłaszcza, że kobiety rzadko są agresywne po alkoholu, a ciężarnym kobietom, w stanie poczucia zagrożenia załącza się agresja.

Wentylacja, oczyszczenie głowy z projekcji, schowanie palców, niezależnie od kierunku jaki pokazują, 10 procent, rozmowa. Przed rozmową, może warto posłuchać sobie Rosenberga. Nie zaszkodzi to wszystko, a pomóc może.
Ruta bardzo pomocny post dla mnie również. 👏

Zwłaszcza to:
"Załóżmy, że mój mąż w tym co mówi i o co mnie oskarża ma 10 procent racji. Co ja z tymi 10 procentami mogę zrobić i jak zacząć z nimi współpracować?"
Od razu dodam, że jest to tłumaczenie błędne. Jestem kobietą, wiem. Co do stanu błogosławionego, miesiączek, PMS - tak, kobiety w tych etapach życia mają wzmożone i często znacznie silniejsze reakcje. Ale nie reagują "na miesiączkę", "na PMS", czy "na ciążę" - ale na otoczenie, na bodźce, na problemy. Coś w otoczeniu twojej żony, w niej samej lub w waszej relacji jest dla twojej żony trudne. Stan błogosławiony może spowodować, że reakcja jest mocniejsza, ale sam w sobie nie jest powodem czy przyczyną.
Powiem o sobie. W czasie miesiączki mam czasem ochotę męża zabić. Ale nie jest to moja reakcja na miesiączkę, ale skumulowana reakcja na to, co robi mój mąż. Gdyby nie moja terapeutka, mogłabym już siedzieć. To żart, ale coś w nim jest. W tym czasie mam mniej hamulców. Hormony. Reaguję na męża, hormony tylko uwalniają moją reakcję - i ją wzmacniają. Podobnie było, gdy byłam ciężarna.
Mężczyźni często uznają reakcje kobiet ciężarnych czy miesiączkujących za irracjonalne. Tak nie jest. One są gwałtowne. Ale mają racjonalne powody. Gwałtowność reakcji często mówi o poczuciu braku bezpieczeństwa. Ale nie zawsze. Na tyle jednak często, bym uznała, że warto o tym wspomnieć.
A tym podsumowałaś i mój stan 😂 Dobrze, że nie tylko ja mam ochotę wtedy zabić męża. To pocieszające, że nie jestem sama 😉
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: Pavel »

Ruta pisze: 15 gru 2021, 13:51
Pavel pisze: 15 gru 2021, 11:50
Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.
Pavel, nie chcę cię w żaden sposób urazić, ani skrytykować. Napiszę od serca, co czytam w twoim poście, a czytam twoją postawę, która może was z żoną bardzo oddalić w napiętej, jak się wydaje z opisu, sytuacji. To co zwróciło moją uwagę wyboldowałam.

Diagnozujesz żonę. To zawsze błąd. Wiem, bo jestem "specjalistką" od diagnozowania swojego męża i wiele mnie kosztuje by być z nim w relacji i go słuchać, a nie diagnozować. Brak przepracowania obszarów, niezgoda na rzeczywistość itp. to brzmi jak bezduszne diagnozy, a nie próba empatycznego porozumienia.

Wchodzisz w głowę żony. To błąd i nie muszę ci tego tłumaczyć. Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć, na co tak naprawdę jest reakcja twojej żony, jak się zdaje dość żywiołowa. To tylko twoja racjonalizacja i twoje wytłumaczenie reakcji żony, że jest to "reakcja na stan błogosławiony".

Od razu dodam, że jest to tłumaczenie błędne. Jestem kobietą, wiem. Co do stanu błogosławionego, miesiączek, PMS - tak, kobiety w tych etapach życia mają wzmożone i często znacznie silniejsze reakcje. Ale nie reagują "na miesiączkę", "na PMS", czy "na ciążę" - ale na otoczenie, na bodźce, na problemy. Coś w otoczeniu twojej żony, w niej samej lub w waszej relacji jest dla twojej żony trudne. Stan błogosławiony może spowodować, że reakcja jest mocniejsza, ale sam w sobie nie jest powodem czy przyczyną.
Powiem o sobie. W czasie miesiączki mam czasem ochotę męża zabić. Ale nie jest to moja reakcja na miesiączkę, ale skumulowana reakcja na to, co robi mój mąż. Gdyby nie moja terapeutka, mogłabym już siedzieć. To żart, ale coś w nim jest. W tym czasie mam mniej hamulców. Hormony. Reaguję na męża, hormony tylko uwalniają moją reakcję - i ją wzmacniają. Podobnie było, gdy byłam ciężarna.
Mężczyźni często uznają reakcje kobiet ciężarnych czy miesiączkujących za irracjonalne. Tak nie jest. One są gwałtowne. Ale mają racjonalne powody. Gwałtowność reakcji często mówi o poczuciu braku bezpieczeństwa. Ale nie zawsze. Na tyle jednak często, bym uznała, że warto o tym wspomnieć.

Piszesz - "nie ma powodów, by mieć dość mnie lub mojego funkcjonowania". Niby nie wyciągasz palca w stronę żony, tylko w stronę stanu błogosławionego żony. Warto jednak spojrzeć, gdzie kierują się pozostałe palce. I o tym wiesz. Sądzę, że zamiast przyjmować pozycję obronną (ja jestem okej i nie ma nic by mieć mnie dość), warto jednak wsłuchać się w żonę i to co mówi. Bo jeśli mówi, lub jej zachowanie wskazuje, że ma dość, to może naprawdę ma czegoś ma dość. Może też reagować na twój kryzys, którego świadomie jeszcze żadne z was nie dostrzega. Stan błogosławiony to stan zwiększonej wrażliwości, także na kondycję psychiczną męża. A słaba kondycja budzi u ciężarnej panikę i lęk. I agresję. To bardzo skomplikowana sytuacja, bo sama ciężarna nie ma zwykle takiego wglądu by jasno to wyrazić, może też obawiać się reakcji męża na szczere wyrażenie swoich obaw, jeśli je w sobie dostrzega. Nawet gdy obiektywnie nie da się nic tobie zarzucić, to przyczyny reakcji żony mogą mieć źródło w tobie. Zbadaj swoją kondycję psycho-fizyczno-duchową i jak coś szwankuje, zadbaj o nią. Żona poczuje się bezpieczniej. To złagodzi część reakcji.


Ostatnio w stresie przed rozprawą wykazałam się nadaktywnością na forum. I emocjonalnością. W sposób średniokontrolowany. To jest eufemizm. Za co całą naszą wspaniałą moderację, korzystając z okazji przepraszam i bardzo dziękuję i za serce i za wyrozumiałość. Pavel, przyjrzyj się ilości swoich postów i ich długości z ostatniego czasu. Zdaje się, że masz podobny mechanizm wentylowania jak ja, ale też trochę uciekania. Może nie, ale może jednak tak. Zobacz tylko, tak na wszelki wypadek.

Wszystko co piszesz o zejściu niżej i tak dalej - jak najbardziej. Ale jednak - ja - najpierw oczyściłabym głowę z diagnoz, z projekcji, racjonalizacji i tłumaczeń. I zrobiła to, czego uczy mnie terapeutka. I tym się z tobą podzielę, bo tak robię i to działa. Nawet w tak pokręconej i trudnej relacji jaką mam z mężem.
"Załóżmy, że mój mąż w tym co mówi i o co mnie oskarża ma 10 procent racji. Co ja z tymi 10 procentami mogę zrobić i jak zacząć z nimi współpracować?"
Wiesz, to bardzo pomocny sposób schodzenia bazę niżej. Działa nawet na mojego męża i na mnie, w naszej trudnej relacji, nawet w stanach na granicy ciągu, nawet po ciągu i w ciągu. To że mój mąż jest w ciągu, nie znaczy, że nie ma uczuć, potrzeb i że wszystko w nim jest irracjonalne, a ja jestem zawsze w porządku, bo nie jestem odurzona. 10 procent.

Tym bardziej dotyczy to kobiet w stanie błogosławionym. I ich udręczonych mężów, którzy może nawet woleliby już mieć żonę pijaczkę, niż ciężarną, może łatwiej byłoby się dogadać. Zwłaszcza, że kobiety rzadko są agresywne po alkoholu, a ciężarnym kobietom, w stanie poczucia zagrożenia załącza się agresja.

Wentylacja, oczyszczenie głowy z projekcji, schowanie palców, niezależnie od kierunku jaki pokazują, 10 procent, rozmowa. Przed rozmową, może warto posłuchać sobie Rosenberga. Nie zaszkodzi to wszystko, a pomóc może.
Ruto, tak bardzo krótko co by nie zaśmiecać wątku Firekeeper.
Dziękuję za troskę, ale przy całej serdeczności w kierunku twoich intencji twój post tak rozmija się z rzeczywistością, że obawiam się, że straciłaś czas. Chociaż może przyda się komuś innemu.
Rozumiem natomiast, że napisałem tak enigmatycznie, że różne wnioski można wyciągać.
Nie jest to po prostu mój wątek i wrzuciłem to tak przy okazji, najwyraźniej niepotrzebnie bo chwilowo go zaśmieciłem.

To nie diagnozowanie, to oczywiste oczywistości. Diagnozy powstaną (ewentualnie) gdy żona podejmie terapię. Nie z moich ust, jej rozwój to nie moja działka.
Nie wchodzę w głowę żony i nie ma tu gdybologii czy nadinterpretacji.
Ino jej słowa, nawet jeśli (a na pewno, to by nawet Stevie Wonder zobaczył) wypowiedziane pod wpływem silnych emocji, to jednak symptomatyczne. Czyli znam powód, wiem czego ma dość i dlaczego. Od niej, chociaż forma była wyjątkowo ciężkostrawna. Aż dziw, że bez wulgaryzmów da się taką ciężkostrawne danie podać.
Oczywiście nie mówiłem jej tego co tu napisałem, nie lubię gasić pożarów benzyną.

Wiem więc dokładnie jaki jest bezpośredni powód chaosu obecnie jej towarzyszącego, rozwiązania które wg niej (przynajmniej na chwilę obecną) miałyby pomóc są nielogiczne i przeze mnie niemożliwe do zaakceptowania.
I tu jest jedyny element twego postu który ma realne odniesienie do mojej sytuacji. Jeśli to nie jest chwilowy kryzys u żony, moja postawa w tej sytuacji może faktycznie spowodować oddalenie. I głęboki kryzys małżeński, bardzo głęboki.
Ale w tym obszarze nie stać mnie na kompromisy. Bo poza tym, że coś takiego jest mi obce, nie mógłbym z tym żyć.
Nie mówiłem jej jeszcze tego, to okres gdy ona wyrzuca z rzadka emocje ale jej odbiornik jest wyłączony i tak jeszcze będzie do jakiegoś momentu.
Na techniki Rosenberga (pytania tylko) przyjdzie jeszcze czas, powód w zdaniu powyżej.
Same emocje rozumiem, bo zdawałem sobie sprawę, że wystarczy jej dzieci I nie planuje więcej. Ja również nie planowałem. Czwórka to i tak solidna liczba.

Będąc szczerym nie spodziewałem się natomiast aż takiej eskalacji chaosu.
Bo wygląda na to, że czeka nas niełatwy czas.
No, ale wyjdzie w praniu.

W razie chęci kontynuacji z twojej strony, zapraszam na priv, nie chcę zaśmiecać czyjegoś wątku osobistego. To nie jest z mojej strony zaproszenie, bardziej nie zamykanie się na ewentualne wątpliwości z twej strony.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: Pavel »

Dodam tylko, aby jasno wybrzmiało, jedynym zarzutem żony konkretnie w stosunku do mnie w tej sytuacji jest moja płodność.
Niespecjalnie czuję potrzebę przepracowania jej.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 15 gru 2021, 13:51
Pavel pisze: 15 gru 2021, 11:50
Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.
Pavel, nie chcę cię w żaden sposób urazić, ani skrytykować. Napiszę od serca, co czytam w twoim poście, a czytam twoją postawę, która może was z żoną bardzo oddalić w napiętej, jak się wydaje z opisu, sytuacji. To co zwróciło moją uwagę wyboldowałam.

Diagnozujesz żonę. To zawsze błąd. Wiem, bo jestem "specjalistką" od diagnozowania swojego męża i wiele mnie kosztuje by być z nim w relacji i go słuchać, a nie diagnozować. Brak przepracowania obszarów, niezgoda na rzeczywistość itp. to brzmi jak bezduszne diagnozy, a nie próba empatycznego porozumienia.

Wchodzisz w głowę żony. To błąd i nie muszę ci tego tłumaczyć. Nie wiesz, bo nie możesz wiedzieć, na co tak naprawdę jest reakcja twojej żony, jak się zdaje dość żywiołowa. To tylko twoja racjonalizacja i twoje wytłumaczenie reakcji żony, że jest to "reakcja na stan błogosławiony".

Od razu dodam, że jest to tłumaczenie błędne. Jestem kobietą, wiem. Co do stanu błogosławionego, miesiączek, PMS - tak, kobiety w tych etapach życia mają wzmożone i często znacznie silniejsze reakcje. Ale nie reagują "na miesiączkę", "na PMS", czy "na ciążę" - ale na otoczenie, na bodźce, na problemy. Coś w otoczeniu twojej żony, w niej samej lub w waszej relacji jest dla twojej żony trudne. Stan błogosławiony może spowodować, że reakcja jest mocniejsza, ale sam w sobie nie jest powodem czy przyczyną.
Powiem o sobie. W czasie miesiączki mam czasem ochotę męża zabić. Ale nie jest to moja reakcja na miesiączkę, ale skumulowana reakcja na to, co robi mój mąż. Gdyby nie moja terapeutka, mogłabym już siedzieć. To żart, ale coś w nim jest. W tym czasie mam mniej hamulców. Hormony. Reaguję na męża, hormony tylko uwalniają moją reakcję - i ją wzmacniają. Podobnie było, gdy byłam ciężarna.
Mężczyźni często uznają reakcje kobiet ciężarnych czy miesiączkujących za irracjonalne. Tak nie jest. One są gwałtowne. Ale mają racjonalne powody. Gwałtowność reakcji często mówi o poczuciu braku bezpieczeństwa. Ale nie zawsze. Na tyle jednak często, bym uznała, że warto o tym wspomnieć.

Piszesz - "nie ma powodów, by mieć dość mnie lub mojego funkcjonowania". Niby nie wyciągasz palca w stronę żony, tylko w stronę stanu błogosławionego żony. Warto jednak spojrzeć, gdzie kierują się pozostałe palce. I o tym wiesz. Sądzę, że zamiast przyjmować pozycję obronną (ja jestem okej i nie ma nic by mieć mnie dość), warto jednak wsłuchać się w żonę i to co mówi. Bo jeśli mówi, lub jej zachowanie wskazuje, że ma dość, to może naprawdę ma czegoś ma dość. Może też reagować na twój kryzys, którego świadomie jeszcze żadne z was nie dostrzega. Stan błogosławiony to stan zwiększonej wrażliwości, także na kondycję psychiczną męża. A słaba kondycja budzi u ciężarnej panikę i lęk. I agresję. To bardzo skomplikowana sytuacja, bo sama ciężarna nie ma zwykle takiego wglądu by jasno to wyrazić, może też obawiać się reakcji męża na szczere wyrażenie swoich obaw, jeśli je w sobie dostrzega. Nawet gdy obiektywnie nie da się nic tobie zarzucić, to przyczyny reakcji żony mogą mieć źródło w tobie. Zbadaj swoją kondycję psycho-fizyczno-duchową i jak coś szwankuje, zadbaj o nią. Żona poczuje się bezpieczniej. To złagodzi część reakcji.


Ostatnio w stresie przed rozprawą wykazałam się nadaktywnością na forum. I emocjonalnością. W sposób średniokontrolowany. To jest eufemizm. Za co całą naszą wspaniałą moderację, korzystając z okazji przepraszam i bardzo dziękuję i za serce i za wyrozumiałość. Pavel, przyjrzyj się ilości swoich postów i ich długości z ostatniego czasu. Zdaje się, że masz podobny mechanizm wentylowania jak ja, ale też trochę uciekania. Może nie, ale może jednak tak. Zobacz tylko, tak na wszelki wypadek.

Wszystko co piszesz o zejściu niżej i tak dalej - jak najbardziej. Ale jednak - ja - najpierw oczyściłabym głowę z diagnoz, z projekcji, racjonalizacji i tłumaczeń. I zrobiła to, czego uczy mnie terapeutka. I tym się z tobą podzielę, bo tak robię i to działa. Nawet w tak pokręconej i trudnej relacji jaką mam z mężem.
"Załóżmy, że mój mąż w tym co mówi i o co mnie oskarża ma 10 procent racji. Co ja z tymi 10 procentami mogę zrobić i jak zacząć z nimi współpracować?"
Wiesz, to bardzo pomocny sposób schodzenia bazę niżej. Działa nawet na mojego męża i na mnie, w naszej trudnej relacji, nawet w stanach na granicy ciągu, nawet po ciągu i w ciągu. To że mój mąż jest w ciągu, nie znaczy, że nie ma uczuć, potrzeb i że wszystko w nim jest irracjonalne, a ja jestem zawsze w porządku, bo nie jestem odurzona. 10 procent.

Tym bardziej dotyczy to kobiet w stanie błogosławionym. I ich udręczonych mężów, którzy może nawet woleliby już mieć żonę pijaczkę, niż ciężarną, może łatwiej byłoby się dogadać. Zwłaszcza, że kobiety rzadko są agresywne po alkoholu, a ciężarnym kobietom, w stanie poczucia zagrożenia załącza się agresja.

Wentylacja, oczyszczenie głowy z projekcji, schowanie palców, niezależnie od kierunku jaki pokazują, 10 procent, rozmowa. Przed rozmową, może warto posłuchać sobie Rosenberga. Nie zaszkodzi to wszystko, a pomóc może.
Kobiety są bardzo agresywne po alkoholu, czasem bardziej niż mężczyźni, z mojego doświadczenia. Nie ma porównania między hormonami ,a piciem. Hormony, to różne emocje i uczucia, a picie, to tylko irytacja ,stany depresyjne regulowane alkoholem. Nie znam agresywnych kobiet w ciąży, żadnej, przecież ciąża to radość pomieszana ze strachem.
Ja już nie mam PMS, bolesnych miesiączek, stanów depresyjnych , wszystko to są stany chorobowe od rozregulowanej gospodarki hormonalnej. Nie leczone niszczą kobietę i jej otoczenie.
ŻonaS
Posty: 18
Rejestracja: 24 lis 2021, 16:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: ŻonaS »

Pavel pisze: 15 gru 2021, 16:24 Dodam tylko, aby jasno wybrzmiało, jedynym zarzutem żony konkretnie w stosunku do mnie w tej sytuacji jest moja płodność.
Niespecjalnie czuję potrzebę przepracowania jej.
Nie mam odwagi na razie pisać więcej, ale Twoje ostanie posty Pavle bardzo mnie poruszyły.
Nie wiem czy dobrze odczytuję, ale Twoja żona ma mocno sceptyczne podejście do kolejnej ciąży i chyba w jakiś sposób wini za swój stan Ciebie? Może sie mylę. Nie odczytaj mojego postu jako ataku, tylko może jako cos do zastanowienia?
Ja ją w pełni rozumiem. Sama bedac w ciąży i w kryzysie małżeńskim nie potrafiłam sie cieszyć ciążą.
Wrecz mimo modlitw i proby narzucania sobie innej postawy nie potrafilam jej zaakceptowac. Poczucie winy jednoczesnie jakie we mnie rosło ze jako osoba wierzaca powinnam sie nowym życiem zawsze cieszyć tez bylo nie do zniesienia. Ze względu na wyznawane wartości jestem przeciwna sztucznemu ograniczaniu płodności, aborcji itp., ale całkowicie rozumiem, że życie podsuwa różne myśli i emocje. Kobieta w 5 ciąży, która kolejnego dziecka już nie chciała ma do całego ich spektrum prawo i uważam ze potrzebuje wyrozumiałosci a nie postawy takiej troche hmmm... traktowania z góry, kogoś kto widzi więcej i wspaniałomyslnie czeka aż ta druga osoba sie obudzi i też to zobaczy.
tak troche wybrzmiewają Twoje ostatnie posty. Żona chociaz sam pisałeś że jej tego nie powiedziałes co tu nam, może to podskornie czytac, czuć.
A to może rodzic frustrację, a nawet wrogość. Bo żona czuje się niezrozumiana i traktowana protekcjonalnie.

Może nie mam racji i trafiam kulą w płot ale moja intencja to naprawde tylko zwrocenie twojej uwagi na pewne sygnały ktore mozesz żonie wysyłać a być ich nieświadomym. Może niezdarnie to troche robie bo nie mam łatwości w pisaniu, ale Wasza historia spośrod wielu wątków, które przeczytałam jest dla mnie pokrzepiającym przykładem, że naprawde można się pozbierać z poważnego kryzysu i bardzo Wam kibicuję.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: Pavel »

ŻonaS pisze: 15 gru 2021, 19:10
Pavel pisze: 15 gru 2021, 16:24 Dodam tylko, aby jasno wybrzmiało, jedynym zarzutem żony konkretnie w stosunku do mnie w tej sytuacji jest moja płodność.
Niespecjalnie czuję potrzebę przepracowania jej.
Nie mam odwagi na razie pisać więcej, ale Twoje ostanie posty Pavle bardzo mnie poruszyły.
Nie wiem czy dobrze odczytuję, ale Twoja żona ma mocno sceptyczne podejście do kolejnej ciąży i chyba w jakiś sposób wini za swój stan Ciebie? Może sie mylę. Nie odczytaj mojego postu jako ataku, tylko może jako cos do zastanowienia?
Ja ją w pełni rozumiem. Sama bedac w ciąży i w kryzysie małżeńskim nie potrafiłam sie cieszyć ciążą.
Wrecz mimo modlitw i proby narzucania sobie innej postawy nie potrafilam jej zaakceptowac. Poczucie winy jednoczesnie jakie we mnie rosło ze jako osoba wierzaca powinnam sie nowym życiem zawsze cieszyć tez bylo nie do zniesienia. Ze względu na wyznawane wartości jestem przeciwna sztucznemu ograniczaniu płodności, aborcji itp., ale całkowicie rozumiem, że życie podsuwa różne myśli i emocje. Kobieta w 5 ciąży, która kolejnego dziecka już nie chciała ma do całego ich spektrum prawo i uważam ze potrzebuje wyrozumiałosci a nie postawy takiej troche hmmm... traktowania z góry, kogoś kto widzi więcej i wspaniałomyslnie czeka aż ta druga osoba sie obudzi i też to zobaczy.
tak troche wybrzmiewają Twoje ostatnie posty. Żona chociaz sam pisałeś że jej tego nie powiedziałes co tu nam, może to podskornie czytac, czuć.
A to może rodzic frustrację, a nawet wrogość. Bo żona czuje się niezrozumiana i traktowana protekcjonalnie.

Może nie mam racji i trafiam kulą w płot ale moja intencja to naprawde tylko zwrocenie twojej uwagi na pewne sygnały ktore mozesz żonie wysyłać a być ich nieświadomym. Może niezdarnie to troche robie bo nie mam łatwości w pisaniu, ale Wasza historia spośrod wielu wątków, które przeczytałam jest dla mnie pokrzepiającym przykładem, że naprawde można się pozbierać z poważnego kryzysu i bardzo Wam kibicuję.
Nie ma problemu, dzięki za troskę, będzie tylko trzeba wydzielić wątek. Bo nie mając takich intencji zawłaszczyłem ten.

Niemal dobrze odczytałaś, aczkolwiek nie ma pretensji do mnie. A właściwie to ma je tak do mnie jak do siebie.
Nie chodzi jej o mnie, chodzi o ciążę.
Kilkanaście lat bałem się, że jestem bezpłodny (tak powiedzieli lekarze mojej mamie gdy byłem dzieckiem po operacji chyba przepukliny, że jest tego wysokie ryzyko), okazuje się że jestem „nadmiernie” płodny. I między innymi dlatego nie mam z tym problemu. Uwielbiam dzieci, zwłaszcza swoje ;)

To co opisałaś odnośnie jej odczuć w miarę się zgadza, tylko z tą różnicą, że akurat nauka KK niespecjalnie ją rusza.
Nie odbieram jej prawa do najszerszego spektrum emocji, ale wyrażanie ich w pełnym spektrum może ranić, powodować urazę. Moją. Moja cierpliwość nie jest jak u Boga i ma swoje ludzkie granice. Na razie jeszcze wytrzymuję.
Z empatii na jaką jestem w stanie się zdobyć. Ale i ona ma jakieś granice.

Ja rozumiem, że może mieć dość ciąż i dzieci oraz kompletnie jest to jej nie po drodze. To dość łatwe do przyjęcia. Nawet zrozumiałe.

Ale nie jesteśmy w przedszkolu ani grze komputerowej.
Stało się. I się nie odstanie. Oby, daj Panie Boże.
I opcje są dwie.
Zamordować albo przyjąć.
Dla mnie jest tylko jedna opcja.
Gdybym zgodził się zamordować własne dziecko, przyzwolił na to, brał w tym udział albo nie zapobiegł to generalnie mógłbym od jutra mordować wszystkich, jak leci.
Bo z całym szacunkiem znaczą dla mnie mniej niż moje dziecko.
Żona zna mój stosunek bo od 5 lat to powtarzam: nie planuję, niespecjalnie chcę - bo czwórka wystarczy, że przyjmuję i akceptuję że żona nie chce, ale jeśli się stanie - przyjmę z miłością.
To nie choroba.
To dziecko. Cud Boży, błogosławieństwo.
A przy okazji trud i odpowiedzialność, ale przecież od niego nie uciekam.

Nie patrzę na żonę z góry, po prostu wiem czego dokonała przez pięć lat a czego nie.
Jeśli chodzi o oczekiwania względem niej w cierpliwości, szacunku i dawaniu wolności osiągnąłem chyba poziom mistrzowski. Nie naciskałem na nic. Robiłem tylko swoje.

Prawdą jest, że każde moje słowo obecnie, nawet pytanie jest traktowane jak brak zrozumienia. Także tu twe uwagi się pokrywają z tym co obserwuję. Dlatego już milczę.
Także przyjmuję, że tak może patrzeć. Co mam zrobić, że mnie to nie załamało i patrzę szerzej? Winić się za to?
Przytakiwać nieakceptowalnym pomysłom?
Nie wiem po prostu jakimi słowami miałbym ją wspierać a jednocześnie nie mówić wbrew sobie.
Zwłaszcza, że ona uciekła mentalnie. Nie chce o tym rozmawiać, unika mnie.

Albo ze mnie ostatni gamoń nie rozumiejący kobiet, albo mamy tu problem z komunikacją. Ja obstawiam to drugie z elementami pierwszego, bo przecież nigdy nie byłem kobietą więc guzik wiem o tym co w procesie kumulacji emocji się u was dzieje.
Inna rzecz, że to trwa „chwilę” bo od poniedziałku.
Jest nadzieja, że to „tylko” emocje, że sobie to jakoś poukłada.
A jeśli nie - powrót do przeszłości.
Jak w tym wątku.
Tyle, że ja w poprzednie buty nie wejdę. Nie ma szans.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Post autor: Ruta »

Pavel,
mniej więcej taką sytuację wyobraziłam sobie na podstawie twojego opisu. Nie zawsze ciąża cieszy. Czasem wiąże się z ogromnym lękiem. Z paniką. Przerażeniem. I tak, kobietom powstają w głowie pod wpływem tego lęku różne pomysły. Także o tym, by ciążę zakończyć. To bardzo trudny stan, bo wiąże się z ogromnym poczuciem braku bezpieczeństwa.

Wiem, że to co napiszę jest trudne. Ale tutaj bardzo ważna jest postawa męża. I kluczem do spokoju żony jest jej poczucie bezpieczeństwa. To nie oznacza, że mąż odpowiada ze decyzje i stan emocjonalny żony. Ale oznacza to, że może zrobić wiele, by pomóc jej się w tak trudnej sytuacji odnaleźć. To jest bardzo trudna sytuacja i ogromny kryzys dla was obojga. Kryzysy w rodzinie i małżeństwie są naturalne. Ważne jest jak je przechodzimy.
Pooglądaj sobie lub poczytaj Panią Wandę Półtawską, ona dobrze tłumaczy mężczyznom jak czuje to kobieta i co może zrobić mężczyzna, by kobieta czuła się bezpiecznie i nie bała się urodzić dziecka. Myślę, że znajdziesz wiele sensownych podpowiedzi u niej. Bo masz pełne prawo czuć się w takich skrajnych emocjach i pomysłach żony pogubiony. I domyślam się, że gdy żona mówi mężowi, że nie chce ciąży, to mężczyzna może odczuć to jako odrzucenie siebie. Ale to jest bardziej o lęku, niż o relacji do ciebie.

Tym bardziej zachęcam cię do tego, by oczyścić głowę z uprzedzeń i słuchać żony. Słuchać, słuchać i słuchać. Bez mówienia, bez komentowania. Nawet pretensji i oskarżeń słuchać. Nawet nielogicznych i absurdalnych. Te wszystkie emocje, jakie twoja żona ma potrzebują znaleźć ujście.

Żona teraz bardzo cię potrzebuje. Wiem, że możesz czuć się raniony, odpychany i obwiniany. I jeszcze ucieczka żony, jej niechęć do rozmowy. Do tego w sytuacji, gdy być może i dla ciebie sytuacja jest trudna, i być może sam czujesz niepokój związany z tym, jak my sobie poradzimy, jak ja sobie poradzę. Piszę być może. Po ludzku wydaje mi się, że niepokój byłby uzasadniony i zrozumiały. Ale też nie wiem, co czujesz. Łatwiej mi w takiej sytuacji zrozumieć kobietę i jej niepokoje, lęki, potrzeby.

Być może żonie zapadły w pamięć bardziej twoje słowa, że czwórka wystarczy, a mniej pamięta o tym, że kolejne dziecko także przyjmiesz z miłością. To bardzo nasila lęk, gdy kobieta jest w ciąży. Potrzebne jest poczucie pełnej akceptacji i tego, że mężczyzna się nie boi, że ma wewnętrzną postawę, poradzę sobie, mam Boga, obdarował nas życiem, będzie przy nas.

Pomyśl, by zredukować do minimum wszystkie aktywności, które możesz, bądź jak najwięcej z rodziną, z żoną. Nawet wściekłą i nadąsaną. Inaczej jest, gdy mąż no nie wiem, gotuje zupę, albo bawi się z dzieckiem, proponuje herbatę - nawet po to by można było wściekle powiedzieć mu - nie!!! A inaczej, gdy ucieka za monitor laptopa, albo na długie spacery, albo gdziekolwiek. Wtedy panika narasta. No i w kryzysie, w lęku łatwo wrócić do starych wzorców zachowań. Obojgu.

Pomodlę się w waszej intencji z serca. Potrzebujecie wsparcia. I pewnie nie tylko ja się pomodlę. Od lat wspiera was mnóstwo osób i ciepło o was myśli. I na pewno także was otoczą modlitwą.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Post autor: Avys »

Pavel, gratulacje ogromne z mojej strony!!! Ja zazdroszczę ogromnie Waszej rodzinie nowego dzieciaczka (oczywiście w pozytywnym sensie).
Krótko, aby nie zaśmiecać- ja starając się ponad 2 lata o 3 dziecko prawie bzikowałam co miesiąc z żalu i płaczu, że nie jestem w ciąży. Jak stał się wbrew opiniom lekarzy cud życia i byłam w ciąży na samum początku czułam się najszczęśliwsza na świecie, a potem hormony spowodowały ogromne tąpnięcie. Nie chciało mi się żyć, pomimo, że rozumowo pragnęłam tego dzieciaczka najbardziej na świecie. Współczułam mężowi, najpierw znosił bardzo cierpliwie moje płacze o dziecko a potem załamkę, że jestem w ciąży. Jakaś paranoja tak patrząc logicznie, ale dla mnie to jest paradoksalnie klarowne, bo to były te hormony za którymi nie przepadam co miesiąc (!!) Tak czy siak stabilny i logiczny mężczyzna często nie ma łatwo z kobietą w ciąży tak myślę. Z tego co piszesz żona nie była przygotowana na kolejne dziecko, ale może u niej hormony przeszkadzają na przepracowanie tego i gada to co gada. Ja pragnęłam dziecka ze wszystkich sił a w ciąży gadałam co gadałam…U mnie przeszło dopiero miesiąc po porodzie. Najpierw to nie miałam chęci nawet dziecka dotknąć, a po miesiącu mogłam tulić godzinami i tak już zostało przez kolejnych 7 lat. Mój siedmiolatek jest dla mnie cudem ogromnym. Mam nadzieję, że u Was też minie w jakimś tam skończonym czasie i żona zacznie dziękować Bogu za ten cud. I wspólnie będziecie się radować z tego. Ja już się raduję. Ogromnie. Tobie życzę wytrwałości abyś to przetrwał - oby to minęło u Twojej żony jak ręką odjął!!!!!


Przepraszam firekeeper za zaśmiecanie Twojego wątku!!!! To co mi przyszło na myśl jak przeczytałam Twój wpis to, że może nie jest to zły pomysł odwiesić się całkowicie od męża, od czekania i właśnie żyć tak jakby miał nie wrócić. Karmienie się złudnym nadziejami nie jest dla nikogo dobre. Może to jest to o czym pisze Pavel, że byłaś uwieszona na mężu i to Cię męczyło a teraz chcesz powiedzieć stop, dość i odpocząć chyba nie od rozwoju osobistego ale od uwieszenia i czekania. Ja nie widzę nic zdrożnego w tym, że przestajesz czekać. Jakby nawet za 10 lat ku Twojemu szokowi mąż chciał wrócić to pomyślisz o tym za 10 lat a tymczasem nie będziesz się tym zadręczać. Może w Twoim umyśle, ważne jest takie postawienie sprawy i nazwanie tego kapitulacją, bo to rokuje, że jakby nawet kiedyś wrócił to trzeba będzie budować od nowa statek, bo ten wrak na którego szczątkach stoisz od 10 lat to niech idzie ma dno, bo tego nie da się odbudować jak słusznie napisałaś, że nie jest do uratowania. Moim zdaniem doszłaś do słusznego wniosku. Pozdrawiam Cię serdecznie!
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13361
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Post autor: Nirwanna »

Avys, ten wątek został już wydzielony z wątku Firekeeper. Dlatego proponuję, abyś drugi akapit do niej adresowany jeszcze raz wrzuciła w jej wątku:-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Tąpnięcie czy powtórka z rozrywki?

Post autor: Bławatek »

Pavel i ja również gratuluję i życzę Wam błogosławieństwa Bożego i sił. A żonie poukładania sobie tego wszystkiego bo być może już więcej dzieci nie planowała i pewnie ją to teraz przerasta.

Ja mam jednego syna, który swoją żywiołowością i uporem od urodzenia dawał mi popalić a teraz powoli wkracza w wiek nastoletni i nie ma nic lepiej, że ja się czuję jakbym w domu miała co najmniej trójkę a nie jedynaka. Zresztą ja się zawsze śmieję, że jak mojemu synowi zaczął się bunt dwulatka tak trwa ciągle i końca nie widać. Po prostu ma trudną osobowość.

Ale Ty dla mnie (choć znam Cię tylko z tego co piszesz) jawisz się jako dobry i odpowiedzialny mąż i ojciec, chciałabym aby mój mąż pokonał swoje kryzysy i też się taki stał. A Twoja żona w końcu to wszystko przetrawi, hormony z niej zejdą i będzie dobrze. To dla Ciebie może być trudny czas - doskonalenie siebie i swojej cierpliwości.
ODPOWIEDZ