Zrobiłaś co potrafiłaś przez ten okres aż do chwili obecnej.Firekeeper pisze: ↑14 gru 2021, 15:31Ja też przeczytałam. Nie, nie czuję się atakowana, ani niezrozumiana. Pavle ja zrobiłam co mogłam. Próbowałam wszystkiego. Ja już niczym się nie chce zajmować, chce mieć święty spokój. To małżeństwo nie jest do uratowania o ile to w ogóle można tak nazwać, i ja też już tego nie chcę. Mam dość. Zwyczajnie mam dość.Pavel pisze: ↑14 gru 2021, 14:54Przeczytałem twój wątek na starym forum.Firekeeper pisze: ↑14 gru 2021, 11:27 Myślę, że czas ogłosić kapitulację. Co mogłam to zrobiłam. Zegar tyka. Tu na Sychar w 2012 roku dostałam taką wiadomość. Minęło 10 lat i chyba nie chcę dobić kolejnych lat. W sumie to cała moja terapia to poszła w las. Ja mimo, że czuję się kobietą i się nie załamałam nerwowo dalej jestem głupią idiotką, która czeka aż mąż zrozumie. Nie zrozumie, a ja tracę czas.
http://archiwum.server243133.nazwa.pl/a ... c&start=14
Tobie również polecam bardzo uważne zrobienie tego samego.
Nie zgadzam się z tym co napisałaś w powyżej zacytowanym poście:
„Co mogłam to zrobiłam”.
Z całym szacunkiem do twej pracy i intencji - tak nie jest.
W twoim wątku na forum archiwalnym pewne rzeczy pokrywają się z tymi które wybrzmiały w nowym wątku.
Nie dotyczące twego męża, a ciebie.
Wtedy te uwagi odrzucałaś, negowałaś, czułaś się atakowana i niezrozumiana.
Jak jest teraz?
Czy w obliczu kapitulacji (u mnie to był moment zwrotny) zajmiesz się w końcu tym i tylko tym ma co masz bezpośredni wpływ?
Z tym się mogę zgodzić.
A czy zrobiłaś co mogłaś? Zdecydowanie i z pełnym przekonaniem nie podzielam tej opinii.
Nawet po ludzku tylko patrząc.
To nie strzelanie w ciebie, a fakty - od 2012 nie udało co się rozwiązać pewnych problemów.
Nie z mężem, z sobą.
Jest wzmiankowany wtedy i teraz problem wspóluzależnienia, są też inne. Nie jestem uprawniony do stawiania diagnoz, więc zatrzymam się na tym pojedyńczym przykładzie.
Piszesz, że „terapia poszła w las”. Po mojemu oznacza to albo jej kiepską jakość, albo przedwczesne zakończenie. Czyli, że z jakichś względów pewne obszary w których występują dysfunkcje, deficyty nie zostały tknięte lub ogarnięte nie tak jak należy.
To nie wstyd, ani atak, to prosty wniosek.
Mam za sobą zarówno terapię, warsztaty 12 kroków i sporo indywidualnej pracy nad sobą.
Nie skończyłem, bo aby funkcjonować jak bym chciał, na bank nie starczy mi życia. Przynajmniej doczesnego
Oczywiście cieszę się tym co mam, widzę różnicę, ale nie ustaję w wysiłkach by iść do przodu.
Kto się nie rozwija ten się zwija.
Aha, twoje małżeństwo jest do uratowania. Każde jest. Co nie jest niestety tożsame z twierdzeniem, że zostanie uratowane.
Na początek jednak, polecam uratowanie siebie.
Swoją drogą ten twój wpis jest mi znajomy. Podobnie ma aktualnie moja żona.
Powód inny, bo nie ma akurat powodów by mieć dość mnie lub mego funkcjonowania. U niej to reakcja na bycie w tzw. stanie błogosławionym, niespecjalnie jak widać ją ciesząca.
Ale sposób reakcji podobny, słowa także, chociaż w sumie od żony słyszałem bardziej wyrazistą i trudniejszą w odbiorze formę. Symptomatyczny w każdym razie, wskazujący nie tylko na trudne emocje i niezgodę na rzeczywistość, ale i brak przepracowania pewnych obszarów.
Ja w takiej sytuacji wiem, że w tej naszej wspinaczce w Himalajach trzeba zejść obóz czy dwa niżej. I ze spokojem postarać się to rozwiązać, przeczekać (?), podjąć dalsze decyzje. Nawet trudne.