Wymagania mieć warto, nie przeczę.Ruta pisze: ↑31 sie 2021, 15:56 Widzę sytuację trochę inaczej niż Pavel. Zastanawiam się czasem nad powrotem męża. Szczerze mówiąc wciąż mam wysokie wymagania.
Gdyby mąż chciał wrócić, to jako abstynent, niepalący, zdecydowany nie oglądać pornografii, za to zdecydowany na wypełnianie przysięgi małżeńskiej. Nie jestem przytułkiem, terapeutką, pocieszycielką po nieudanych związkach ani nagrodą pocieszenia. A kryzysów i znoszenia humorów męża już mi w życiu wystarczy.
Ja wyraźnie zaznaczyłem, że nie chcę ani tkwić w takim małzeństwie, ani życiu ani relacji jak przedtem. Użyłem przy okazji niezbyt eleganckiego sformułowania - że chcę mieć u boku żonę, nie manekina.
Wymagałem jednak przede wszystkim od siebie, zdając sobie sprawę, że takie zmiany w myśleniu i działaniu to długi proces. Naznaczony upadkami w dodatku.
Tak by dać własny przykład, jak to robili pierwsi chrześcijanie. Powodowali, że ludzie dochodzili do wniosku, że też tak chcą.
W dodatku warto Wg mnie by wymagania były zarówno racjonalne, realne i możliwe do spełnienia.
Aby służyły odbudowie małżeństwa, a nie karmieniu swoich wyobrażeń i oczekiwań.
Warto więc zachować odrobinę pokory, a najlepiej jak najwięcej jej.
W głowie mam ile mi lat zajęło aby choćby oczy otworzyć. 33 lata letargu. Ba! Obudziłem się dopiero wtedy gdy mnie żona, strasznie nieelegancko że się tak wyrażę, kopnęła w cztery litery. Gdy odnalazłem dno swojego dna, bo uprzednie kąpiele w bagnie uważałem za coś fajnego i normalnego.
W związku z tym doszedłem do wniosku, że to nie do mnie należy wyznaczanie żonie terminów i szczegółowych warunków, poza wymienionymi na wstępie, bo te były oczywiste -
Bez tego ani rusz.
Droga pracy mojej żony nad sobą - to jej droga.
Ja koncentruje się niezmiennie na swojej.
Dzielę się doświadczeniem, ale nienachalnie. Resztę zostawiam jej - w pełnej wolności.
Tak przy okazji, mimo tego, że wątek nie jest twój, ale celowo jednocześnie, dopytam Ruto.
A gdyby mąż postanowił jednak, że palenia nie rzuci (zależy jeszcze o paleniu czego myślimy) a postanowił spełnić resztę wymagań?
Wtedy naprawa małżeństwa, pojednanie, z takiego powodu byłyby niemożliwe?
Zakładam bowiem, że jednak chyba szybciej napisałaś niż pomyślałaś (skądś to znam )
Pytam zwłaszcza w obliczu analogicznego problemu z paleniem u ciebie. Bo jeśli niedawno rzucając stawiałabyś takie wymagania, to warto je ponownie, nawet w obszarze gdybologii, przemyśleć. Bo trąciłoby to, wg mnie, ulubioną Przez Szarego Ułomnością człowieka - pychą.
Oczywiście masz prawo widzieć i myśleć inaczej niż ja Ruto
Piszę to tylko pod kątem ewentualnych dodatkowych refleksji, w wolności oczywiście
Nie mam monopolu ani na prawdę, ani na sposoby wracania, przyjmowania współmałżonka. Są różne drogi.
Wracając, gdybym postawił żonie wygórowane wymagania na starcie, gdy wróciła by „od biedy” spróbować, nie byłoby pewnie nas teraz. Innych nas, innego, lepszego małżeństwa.
A dzieci nie miałyby pełnej rodziny.
Ten bałagan nie powstał poprzez tylko udział żony.
Mój udział był potężny.
Ba!Ja sobie taką żonę wybrałem samodzielnie, w wyniku własnego pogubienia.
Przy okazji, warto wczytywać się wg mnie w przypowieść o synu marnotrawnym.
W tym kontekście zwłaszcza w obszarze intencji pierwotnych powrotu syna (Egoistyczne), oraz wymagań jakie postawił mu ojciec po powrocie (eee...brak?)