Witaj Ritko, przepraszam że dłuuugo nie odpisywałam. Dziękuję Ci za modlitwę - rany jesteś chyba pierwszą osobą która modli się ZA MNIE, jakbyś mogła nie ustawać proszę... a ja za Ciebie - choć chyba marne ze mnie dziecię boże, ciężko mi wytrwać na dłużej w postanowieniu codziennej modlitwy (odczuwam tego skutki i co dzień sobie obiecuję że "już od dziś...").
U nas pięknie
i ciężko... nie wiem które przeważa
myślę że oboje z mężem podjęliśmy po prostu decyzję że chcemy być ze sobą i usilnie, nieraz mimo (nie wiem jak to ująć) ... niechęci która nas ogarnia że nie damy rady, próbujemy tworzyć - WYPRACOWAĆ piękne małżeństwo
Właściwie nie powinnam się za męża wypowiadać co on czuje (z tą niechęcią) bo chyba mówię o swoich uczuciach, ale myślę (czuję nieraz) że ma podobne - też mu się ręce załamują że ja ciągle to samo - ciągle mam myśli że ona była lepsza, że mąż nawet jak jest ze mną to myśli o niej, że dla niej był inny a dla mnie nie umie. BOLI bardzo ale ja mam tak że nie umiem nieraz tego utrzymać w sobie - wtedy mówię mu. Ostatnio powiedział że "no patrz a ja nie pomyślałem dziś o niej ani razu" - tak więc widzę że dopiero moje mówienie o kowalskiej przywodzi mu ją na myśl - no a - czy ja chcę żeby o niej myślał??? NIE, no więc po co ją "zapraszam do tego małżeństwa" (jak mi to ktoś kiedyś powiedział). Taki paradoks...
Nasze sposoby na bycie za sobą:
- często teraz "sprzedajemy" dzieci dziadkom i idziemy do kina lub po prostu zaszywamy się w domu i robimy różne rzeczy które lubimy
mówię tu szczególnie o planszówkach które uwielbia mój mąż lub idziemy na spacer razem i gadamy co uwielbiam ja
- staram się witać męża z uśmiechem zawsze, bo to mi zarzucał (tzn na prawdę teraz doceniam bardziej jego samego i jego obecność w domu ale nie tylko to - też po prostu jak wiem że już lada chwila będzie wracał z pracy staram się trochę oderwać moje myśli od tego kołowrotku domowych spraw i pozytywnie nastawić)
- staram się mówić o swoich uczuciach i potrzebach i tym co mnie niepokoi, ale tak bez nadmiernych emocji (nieraz nie wychodzi), po przemyśleniu.
- staram się słuchać co mówi do mnie i nie nadawać temu drugiego i trzeciego dna (zgodnie z tym co mówią na forum że mężczyźni mówią "a" to myślą "a")
- piszę sobie co mówi do mnie miłego i sobie to czytam w gorszych momentach, tzn jak mi się wydaje że "nigdy nic do mnie miłego nie mówi" (takie miłe skumulowane gdzieś rzeczy na prawdę się przydają
)
- chodzę na terapię bo czuję że muszę się rozprawić np z moim właśnie niskim poczuciem wartości które każe mi wciąż "potwierdzać" sobie u męża swoją wartość. Ostatnio doszłam do tego że tego niskiego poczucia własnej wartości nie mam od dziś czy też od czasu kowalskiej ale od zawsze - i to muszę przerobić - to ma swoje korzenie gdzieś w dziecku we mnie i b b b mocno wciąż wpływa na moje życie w domu, w pracy i wszędzie...
- piszę sobie zarzuty męża do mnie i staram się to jakoś przepracować,
- staram się nie zrażać się niepowodzeniami i co dzień próbować od nowa.
- piszę sobie w zeszyciku pomocna dla mnie rzeczy z forum
i często je sobie powtarzam.
- dużo słucham Pawlukiewicza - jest b pozytywny, i ostatnio Pulikowskiego - jest b dołujący ale prawdę gada
Nie wszystko nam się udaje - bardzo chwiejne jest jeszcze to nasze bycie ze sobą, chyba oboje ciągle się boimy, nie do końca ufamy sobie, obrączek np jeszcze nie nosimy co mnie bardzo boli i w ogóle wszystko to jakieś takie jak domek z kart, ale cóż... zobaczymy.
Z tym wychodzeniem z domu to może spróbuj małymi kroczkami - ja staram się codziennie wieczorem wyjść na pół godz - 20 min. na spacer samotny (rozruszać się i poukładać myśli), może jak mąż do tego się przyzwyczai to później wyjście z koleżankami nie będzie takim problemem... Inni ludzie są potrzebni do życia, aczkolwiek ja zaniedbałam swoje kontakty towarzyskie bardzo (ale to raczej żeby nie "przeszkadzano mi" w budowaniu małżeństwa - wiem że to poniekąd chore ale nieraz nie umiem się obronić przed uwagami w stylu "trzeba być silną kobietą i walczyć o swoje" lub "nie warto" lub "nie dasz rady". Odcięłam się też od rodziców z tego właśnie względu, co muszę koniecznie uporządkować (granice) ale na razie nie umiem).
Wiem Ritko że wiedzieć za dużo to straszny ból - bardzo przeszkadza później w budowaniu, naprawianiu małżeństwa, uwolnienie się od ciągłej myśli że "ona..." to jakiś koszmar - współczuję Ci, szczególnie że nie możesz szczerze o tym z mężem porozmawiać ... nie wyobrażam sobie takiej sytuacji bo mi te nasze rozmowy pomagają jak już nie daję kompletnie rady (mąż musi to trochę zrozumieć), aczkolwiek muszę bardzo się siebie zapierać żeby nie wywlekać tego co rusz, bo to jednak męża mojego wkurza i czuję że takie rozmowy na prawdę w nim burzą to co już nam się udało zbudować ("najerzają" nas na siebie na pewien czas).
O rany ale długawy post.
Proszę napisz jak sobie radzisz Ty? jest coś co Ci pomaga?
Bardzo pozdrawiam, trzymaj się