contesempre pisze: Pavel stwierdził, że ten owy mężczyzna mówi o sobie dobrze bo chce zaplusować a tak w ogóle to jest be bo się pakuje w życie z rozwódką i jest on niepoukładanym, nieodpowiedzialnym, niedojrzałym i w ogóle wszystko na nie.. Wierutne bzdury.
Ja tam jednak bym stwierdził, że to twoja interpretacja mojego wpisu
Tak bardzo skrótowo lecąc po kolei:
Nie bardzo kojarzę mężczyzn którzy na początku relacji przedstawiają się w złym świetle.
Takich którzy nie eksponują zalet i nie ukrywają wad. Wyrozumiałych bardziej niż są, to samo tyczy zrozumienia, dialogu, inicjatywy, zaangażowania i tak dalej i tak dalej.
Dotyczy to generalnie i kobiet. Tak mamy w okresie zauroczenia/zakochania/wstępnej fascynacji. I to jest normalne.
Dopiero czas, życie odsłania faktyczne oblicze osoby z którą mamy do czynienia.
Będąc osobą doświadczoną, dojrzałą, z wiedzą o tych obszarach można jednak z kolei wyłapywać szczegóły które teoretycznie są nieistotne, a które mogą być „kodem źródłowym”.
Widzisz Conte, ja pisałem o sobie w analogicznej sytuacji, nie o twoim nowym partnerze (czy jak tam go określasz, bez urazy).
Pisałem to na podstawie refleksji które przyniosło życie. Pisząc z pozycji osoby która (niestety długo po czasie który można określić optymalnym) nabyła wiedzę, zmieniła bazę danych, dojrzała, zrozumiała pewne sprawy. Która przez swoje „wiem lepiej” niemal nie rozwaliła życia sobie i dzieciom które na świat powołała.
Przecież oczywiste, że wtedy tak o sobie nie myślałem, mężatka z którą się wtedy spotykałem - również. Podejrzewam, że ona nawet wciąż myśli o tym jak wtedy
Ba, ja postrzegałem siebie wtedy jako naprawdę rozważnego i odpowiedzialnego gościa. Zdecydowanie bardziej niż wskazywał mój ówczesny „przebieg”. Miałem wtedy 24 lata.
Kwestia pychy i otoczenia, ponad które faktycznie pod tymi względami się mocno wyróżniałem. Między innymi dlatego, że akurat takiej jakości otoczenie w swoim pogubieniu przyciągałem.
A czy to wierutne bzdury...przekonasz się za rok, dwa czy pięć
Przypominam, że w analogicznym czasie swego narzeczeństwa czy też znajomości męża (pamiętam, że to długa znajomość, czytam jednak te posty
) tak samo byś się obruszyła na takie oceny/dywagacje.
Nie jesteś pod tym względem wyjątkowa, też tak miałem. Gdybym usłyszał takie Czy podobne słowa przed ślubem, obruszyłbym się. A wyszło jak wyszło, w dodatku dziwne byłoby gdyby wyszło inaczej. I obseruję, że to bardzo powszechne, nawet nagminne.
I to nawet nie jest takie tragiczne. Widać taka nasza poraniona natura.
Ważne co po tym się stanie. Co z tym zrobimy.
Geniusze uczą się na cudzych błędach.
Mądrzy ludzie na swoich.
Głupcy nie uczą się wcale.
Może jestem pyszny, ale umiejscawiam się generalnie między drugą i trzecią kategorią. O pierwszą czasem „szurnę”, ale to tak rzadkie przebłyski, że na szybko nie potrafię nawet jednego przywołać. Czyli geniuszem nie jestem
Jakoś do tej pory wolałem się zazwyczaj potłuc samodzielnie, spróbować po swojemu.
Dopiero po wyczerpaniu wszelkich mi znanych sposobów postanowiłem skorzystać z mądrości bardziej doświadczonych.
Tak było z moim kryzysem małżeńskim.
O dziwo podobny schemat powtórzyłem będąc już po kryzysie w temacie ogrodnictwa. Cztery lata po swojemu, dopiero teraz korzystam z doświadczeń tych którzy „zjedli zęby” w tym temacie.
Przy okazji, tak na przyszłość, bo nieco wątpię, że aktualnie jest to możliwe.
Gdy opadną już twoje emocje, proponuję ci przeczytać twój cały wątek.
Zobaczyć jak na przestrzeni całego czasu zmieniało się twoje myślenie, cele.
Zobaczyć czy przypadkiem nie powielasz teraz pewnych mechanizmów i zachowań swojego męża.
Nie, że 1:1. Po swojemu i w swoich indywidualnych okolicznościach.
Ale jak wspomniałem, to raczej propozycja zadania „na kiedyś”.
W wolności oczywiście