Monti pisze: ↑28 sty 2021, 23:03
Kiedyś miałem podobne rozterki jak Centesempre i pewien mądry członek Sycharu powiedział mi, żeby pytać siebie (i oczywiście Boga), w której sytuacji będę mógł bardziej kochać. Wbrew pozorom, odpowiedź często nie jest oczywista. Ostatecznie chodzi w życiu o miłość, a nie o te wszystkie reguły i zasady. Faryzeusze dbali o prawo, a Jezus jednak z jakichś powodów miał większą sympatię do celników.
Być może dlatego papież Franciszek w Amoris Laetitia każe nam rozeznawać i zastrzega, że nie każdy związek niesakramentalny oznacza automatycznie trwanie w grzechu ciężkim.
Ludzkie drogi bywają na tyle kręte i skomplikowane, że nie powinniśmy oceniać kogokolwiek, jeśli nie byliśmy w jego butach (a Contesempre jednak poczuła się oceniona). Nawet jeżeli nasze wybory okażą się w jakiś sposób niezgodne z nauczaniem Kościoła, a jednak postępujemy zgodnie ze swoim sumieniem, jak pisał ks. Tischner, trzeba odważnie nieść to przed oblicze Boga i wieść z Nim spór, wierząc, że Miłosierdzie przewyższa Sprawiedliwość.
I tak i nie.
Rzeczywiście nie chodzi o regułki, chodzi o miłość. Tylko, że te regułki i zasady są miłości bardzo potrzebne, stawiają jej ramy, granice, czytelne dla członków Kościoła, nazywające - że tu jest miłość lub przestrzeń do miłości prowadząca, a tu już fałszywe przekonanie o miłości, substytuty miłości, wyroby miłościopodobne. Ramy i zasady są mi potrzebne zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie, bo jako człowiek słaby i grzeszny łatwo mogę popłynąć, a poza tym umiem supergenialnie samozmanipulować się - że przecież to co robię to jest miłość, a zasady mi nie są potrzebne, bo jestem przecież taka suuuuper dojrzała. Takie myślenie kiedyś miałam. Dopóki Pan Bóg nie zderzył mnie z konsekwencjami, które - jak to później zweryfikowałam - nie były owocami miłości, tylko owocami jej wykoślawienia. Więc spoko - wiem, że On w swojej Miłości każdego kiedyś z takimi konsekwencjami zderzy. Tu mówimy o tym, co warto robić, aby Bóg nie musiał kiedyś stosować tego zderzania, by ratować moją duszę od piekła. Bo to zwyczajnie boli. Więc może opłaca się uniknąć i nauczyć się na błędach innych. Z prawem do popełniania własnych. Tego prawa nie zabieramy na pewno.
Pamiętając, że Jezus miał sympatię też do faryzeuszy co poniektórych, np. Nikodema, a potem św. Pawła, bo zwyczajnie miał wgląd w serce człowieka. Bo «Bóg nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie» (Dz 10, 34-35).
Co do oceny warto pamiętać, że odbiór nie równa się intencji, komunikatowi nadanemu. Nadawca może nie mieć intencji oceny, za to odbiorca może nałożyć taki filtr. Wtedy problem leży po stronie odbiorcy, to on ma zdjąć ew. filtr. Warto się temu przyglądać, żeby tak generalnie po kryzysie mieć wartość dodaną, tj. poprawić sobie komunikację międzyludzką.
Akurat tak się składa, że sporo z wypowiadających się pisze z własnego doświadczenia dzieląc się doświadczeniem pokus, zmagań, owocnie zakończonych lub nie, więc wielu z nas jest to bliskie. Żeby była jasność - mi też zdarzało się zanosić relacje damsko-męskie do konfesjonału. Dzielenie się wiedzą o konsekwencjach nie jest oceną. Choć bywa tak odbierane.
Piszesz, że "Nawet jeżeli nasze wybory okażą się w jakiś sposób niezgodne z nauczaniem Kościoła, a jednak postępujemy zgodnie ze swoim sumieniem, jak pisał ks. Tischner, trzeba odważnie nieść to przed oblicze Boga i wieść z Nim spór, wierząc, że Miłosierdzie przewyższa Sprawiedliwość".
Ależ tak. Z Bogiem wieść spór i z Nim weryfikować to, co moje sumienie twierdzi, prawidłowo czy nie, i co Bóg na to, czy zgodnie z wiarą moją obdarzy mnie Miłosierdziem, czy jednak będzie masował mi sumienie, bo ono jakieś nieuformowane do końca.
Z Bogiem. Nie z ludźmi. Wiodąc spór z ludźmi najczęściej mam niefajne intencje w sercu, całkiem niespójne z miłością.