Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: vertigo »

Nirwanna pisze: 24 sty 2021, 17:21 "Tylko decyzje zmieniają życie" - tak. Mając świadomość, że po 1. brak decyzji to też decyzja, a po 2. bywają decyzje złe, kończące się złymi konsekwencjami, włącznie z tymi wiecznymi konsekwencjami.
ad.1. Takie podejście jest słusznie, wręcz zalecane, ale w okresie rozeznawania.
ad.2. Brzmi to fatalistycznie, jakby raz podjęta decyzja determinowała całą przyszłość i to nieodwołalnie, bez możliwości zmiany.
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Nirwanna »

vertigo pisze: 24 sty 2021, 23:30
Nirwanna pisze: 24 sty 2021, 17:21 "Tylko decyzje zmieniają życie" - tak. Mając świadomość, że po 1. brak decyzji to też decyzja, a po 2. bywają decyzje złe, kończące się złymi konsekwencjami, włącznie z tymi wiecznymi konsekwencjami.
ad.1. Takie podejście jest słusznie, wręcz zalecane, ale w okresie rozeznawania.
Nie tylko. Pisze o tym Caliope. Bywają ludzie o takiej postawie życiowej, nie znający, nie stosujący procesu rozeznawania. A jednak konsekwencje braku podejmowania decyzji pozostają.
vertigo pisze: 24 sty 2021, 23:30 ad.2. Brzmi to fatalistycznie, jakby raz podjęta decyzja determinowała całą przyszłość i to nieodwołalnie, bez możliwości zmiany.
A jednak są takie decyzje:
- dam radę, zdążę (przy wyprzedzaniu TIRa jakiegoś, przebiegnięciu przejścia dla pieszych na czerwonym), zderzenie, ktoś zginął
- popis przed dziewczynami, skok na główkę, zderzenie z dnem, przerwany rdzeń kręgowy, paraliż, wózek lub łóżko
- wejście w związek z konkretnym człowiekiem, współżycie, poczyna się dziecko, do końca życia ta dwójka jest rodzicami
Mnóstwo innych.

Konsekwencji tych i podobnych decyzji nie da się gumką wytrzeć. We współpracy z Bożą łaską jest możliwość zmiany konsekwencji tych decyzji, jednak w pewnych granicach (skrucha i zadośćuczynienie, najlepsze wykorzystanie danego życia w danej sytuacji, najlepsze z możliwych wychowanie dziecka w danej sytuacji).

Człowiek w swojej pysze oczywiście niejednokrotnie spróbuje uciec od konsekwencji (ucieczka z miejsca wypadku, eutanazja, aborcja), ale konsekwencje tych decyzji też będą i też nieodwołalne. Na tym polega Boża miłość - na nie zabieraniu człowiekowi konsekwencji jego wyborów i decyzji.


Trzeci myślnik jest sytuacją możliwą w przypadku konkretnym, co do którego dzielimy się refleksjami i doświadczeniem.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
contesempre
Posty: 216
Rejestracja: 08 sty 2020, 20:42
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: contesempre »

Witajcie,
na poczatek- co niezbyt wpływa na konwersację ani nie przeszkadza mi za bardzo jednak brzmi inaczej, nie contasempre, contresempre, itp tylko Contesempre lub tak jak ktoś tu sie czasem zwraca do mnie - Conte. Nie jest to mega istotne ale będzie mi miło :)

Po 2. Pavel - doceniam Twoje treści, wiele z nich się nauczyłam i wiele razy mnie stopowałeś, studziłeś emocje- dziękuję. Jednak nadal widzę jaskrawy dysonans pomiędzy naszymi sytuacjami. Twoja zupełnie inna i choć może się wydawać, ze jest wiele podobieństw to różnią się diametralnie. Po pierwsze, w Waszym kryzysie, były dzieci, po drugie, Twoja żona nie odeszła tak jak mój mąż i mimo, że przyznała się po latach, to jednak nie złożyła pozwu i nie dała Ci jednoznacznie do zrozumienia, że nie masz czego u niej szukać. Ja od męża taki jasny przekaz dostałam, on ode mnie mój - zupełnie inny, też dostał, niejednokrotnie. Tylko czy to znaczy, że ja mam już tylko w wierności czekać na jego powrót, który nie nadejdzie? Jak to moja mama mówi, "jak macie być razem to będziecie, niezależnie czy teraz on ma kogoś albo Ty". Znajomi z kolei mówią, że mąż się wyszaleje i wróci, bo to skutek tego, ze oprócz siebie nawzajem nie byliśmy z nikim innym ( co jest prawdą ), że popróbuje i wróci. I ja się na niego nie zamykam, chociaż zobaczyłam, ze na stałe ulokował sie w kowalskiej.

po 3. Vertigo - dzięki Twoim wpisom widzę, że odbiór mojej osoby jednak może być różny i nie każdy reaguje na mnie tak samo. To pomaga mi też w moim DDA, gdzie zawsze sądziłam, ze reakcje innych powinny byc identyczne jak moje. Ale widzę także w Twoich wpisach, że w mojej postawie można odczytać nie tylko "pogrążasz się, oddalasz się od Boga w nierozerwalnym sakramencie, napytasz sobie biedy, mieszasz i manipulujesz sobą" ale także postawę osoby otwartej na powrót małżonka. I wracając na chwilę, przywołując Pavla w tym miejscu, pragnę przeprosić bo może niepotrzebnie napisałam wcześniej zwrot w stylu "próbuje sobie układać życie bez męża", to zbyt mocne stwierdzenie.
Masz rację, dałam mężowi wolną rękę do podjęcia decyzji, on o tym doskonale wie, bo o tym, ze ja podjęłam decyzję o ratowaniu małżeństwa to chyba masło maślane jeśli znów o tym wspomnę.

po 4. Nirwanno - nie ma tu samomanipulacji, ja nie muszę sobą manipulować ani nikim innym bo wiem czego chcę. I nie przerzucam odpowiedzialnosci na męża za podjęcie decyzji bo jak napisałam do Vertigo kilka linijek wyżej, ja decyzję też podjęłam i nie muszę jej powtarzać na okrągło. Ja w tym momencie mogę jedynie powiedzieć, ze zrobiłam wszystko co mogłam by ratować małżeństwo a decyzja o jego zakończeniu należy do mojego męża. Oboje podjęliśmy decyzje tylko zupełnie inne.

po 5. Caliope słusznie zauważyła podjęte decyzje przez mojego męża w trakcie trwania małżeństwa, na które ja nie miałam wpływu. Miło, ze ktoś jeszcze pamięta i staje po mojej stronie. Napisałaś: kobieta, partnerka ,osoba tak samo decyzyjna - no właśnie i tu klucz, bo nie tak samo w przypadku mojego małżeństwa. To mąż podjął wszystkie najważniejsze dla naszego małżeństwa decyzje, nie sugerując się moim zdaniem. Ale ja nie mam żalu. Chcę ciszy, spokoju, szczerości. Dość już mam bicia sie z koniem, tłumaczeń, wyjaśnień, ataków i obrony, wypominek itp. Meritum - albo w lewo albo w prawo. Albo razem albo osobno, jeśli razem to oboje pracujemy, jeśli osobno to nie sprawiajmy sobie przykrości i wszystkim będzie żyło się lepiej.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Pavel »

Contesempre,
Wybacz moje literówki w twym nicku, to tak na wstępie.
Za pierwszym razem źle przeczytałem i tak już w mojej głowie zostało :oops: :oops: :oops:

A odnosząc się do pozostałej części wpisu, zwłaszcza tej w której piszesz do mnie, to wydaje mi się po tym co czytam, że przyjmujesz niewłaściwe założenie.
To co się dzieje u ciebie, w waszym małzeństwie poza ogólnie kryzysem, zdradą, amokiem, deficytami z obu stron i bałaganem do posprzątania faktycznie nie ma za dużo wspólnego z tym co się działo u nas.
Kompletnie inne uwarunkowania.
Zdecydowanie pisząc do ciebie nie piszę tylko na podstawie swojego kryzysu i nie odnoszę do swojej sytuacji małżeńskiej I swoich okoliczności. To byłoby nieco absurdalne.
Inna sprawa, że to co pisałem wynika z tego co nasze kryzysy łączy.

Czyli, do czasu gdy nie ogarniesz porządnie siebie - cokolwiek się wydarzy w twoim małzeństwie (rozwód cywilny i stan obecny relacji, powrót, stwierdzenie nieważności),
nie będzie ci łatwo żyć pełnią życia.
Tak tylko z ludzkiego punktu widzenia - jeszcze nie zapadł rozwód cywilny, a już się z kimś spotykasz.
Ma to określone konsekwencje - ucieczka od siebie (bo do pracy nad sobą potrzebny spokój i sporo czasu) a osoba którą aktualnie poznajesz siłą rzeczy temu nie może sprzyjać, brak przeżycia żałoby (bo cokolwiek piszesz - te emocje o tym świadczące są nawet dla mnie bardzo czytelne. Poza tym, nawet cywilnie małżeństwo JESZCZE trwa).
Dorzucę na dokładkę, że dajesz swemu mężowi moralne usprawiedliwienie, bo robisz to samo co on. Z łóżkiem, bez łóżka, wolniej, szybciej, pierwsza, po mężu - wg mnie mała różnica. Bo odpowiadamy za swoje czyny, usprawiedliwianie swoich decyzji decyzjami innych to oszukiwanie siebie.
Zdrada to zdrada.
Zakładam, że w trakcie trwania małżeństwa, gdy było miedzy wami Ok, nie uznałabyś takiej relacji za właściwą i uczciwą wobec męża. Jeśli w istocie tak jest - masz odpowiedź. To, że on ma kowalską, nie oznacza, że moralnie, nawet tylko po ludzku to jest Ok. Po bożemu tym bardziej. To jak z przykazaniem nie kradnij.

A przy okazji (wiem, nie znam go ;) ).
Facet spotykający się z kobietą nad którą nawet wisi wizja niechybnego rozwodu, do najbardziej rozważnych na świecie nie należy.
Jasnym bowiem jest, że pakuje się w bałagan.
Bo nie posprzatałaś jeszcze go, wbrew temu co piszesz twój mąż tym bardziej.
Jasne - zauroczenie wyłącza myślenie.
Byłem po obu stronach barykady, jako ten kowalski jasno z perspektywy czasu stwierdzam - myślałem wtedy życzeniowo i głównie o sobie. Z pewnością kompletnie niedojrzale.
I czytając inne historie mam pełne przekonanie, że to reguła, a nie wyjątek.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Pavel »

Aha, zapomniałem wspomnieć o tym:
Jak to moja mama mówi, "jak macie być razem to będziecie, niezależnie czy teraz on ma kogoś albo Ty".
Nie zgadzam się z takim podejściem, dziwnym trafem moja mama ma podobnie ;)
Nie wierzę w przeznaczenie, determinizm itp.
Wiem natomiast z całą pewnością, że są zachowania, postawy pojednaniu sprzyjające i ten powrót utrudniające, wręcz uniemożliwiające.
Warto sobie rozważyć które należą do którego zbioru.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Ruta »

Contesempre,

rozumiem cię i rozumiem poczucie buntu - że jak to ma wyglądać, mąż "układa sobie życie", a ty masz być sama? Wydaje się to w pierwszej chwili bardzo niesprawiedliwe. Ale tylko do momentu do którego nie zaczniemy patrzeć na tą sytuację przez pryzmat rzeczywistych wartości.

Nikt "nie układa sobie życia" wchodząc w zdradę i relację pozamałżeńską - tylko sobie bałagani to życie i zmniejsza swoje szanse na życie w radości tu na ziemi i na wieczne życie w radości z Bogiem.

To, że nie wchodzę w inną relację - mimo długiej już w sumie rozłąki z mężem - owszem wynika z chęci dochowania przysięgi małżeńskiej, wierności. Ja w głębi duszy jestem niepoprawną romantyczką, wierzę w miłość - wierzę też w ludzką zdolność do rozwijania w sobie zdolności do dojrzałej miłości - i wierzę nade wszystko w moc sakramentu. Nie w to, że na mocy wiary musimy do siebie wrócić, męczyć się ze sobą do końca życia i w zamian za męczeństwo możemy otrzymać nagrodę w niebie - ale wierzę, że możemy na mocy rozwoju, Miłości i współpracując z Bogiem - stworzyć dobrą, radosną, rozwijająca nas i satysfakcjonującą relację. Z całą piekną otoczką miłości malżeńskiej - z motylkami w brzuchu włącznie, radością z bliskości, z randek - ale też z naszej wzajemnej służby, ofiarności, dla Boga, siebie nawzajem, dzieci, rodziny.

Ale unikanie innych relacji wynika także z bardzo pragmatycznych przyczyn - o których wspomniał Pavel. Po tym jak moje małżeństwo się skomplikowało - jestem bardzo poraniona i niezdolna do zdrowej relacji. Pokrzywdzę więc tylko siebie i inną osobę. Z uwagi na to, że nadal jestem mężatką - osoba, która się ze mną zwiąże nie będzie dobrze rokować, skoro będzie mieć w sobie gotowośc do pakowania się w taki bałagan. Można mówić zakochanie silniejsze bywa - ale to mrzonki, jełsi ktoś nie panuje nad sobą i popędami na tyle, by iść za nimi w bałagan życiowy - tym bardziej nie jest osobą odpowiednią do tego, by wchodzić z nią w relację. Niedojrzali ludzie poranią i siebie i innych - a do tego nic bardziej zmiennego noż popędy. Dziś ja, jutro Kryśka z domu naprzeciwko.
Oczywiście można uznac, że nie chce się trwałej relacji - ale to już używanie kogoś - do podleczenia własnych zranień. Bo ta osoba może takiej relacji chcieć. Albo nie chcieć - no i wtedy dwoje ludzi używa się do zapychania własnych dziur emocjonalnych, popędów. Raczej nie jest to wizja dobrej i zdrowej relacji - tylko kłopotów i kolejnych zranień.

Dlatego uważam, że wymóg wierności, nawet w razie niewierności małżonka mnie chroni, a nie ogranicza. Co nie zmienia tego, że trzeba przepracować wewnętrznie i kwestie przymusowego celibatu i kwestie tęsknoty do relacji - bo do takich spraw jesteśmy powołane. Niemniej jednak jak słusznie raz na jakiś czas pada na Forum - Bóg nie stworzył na w parach, więc jestesmy zdolni także do życia pojedynczo.

Po uporządkowaniu spraw, ogranięciu emocjonalnym, rozeznaniu z mądrą osobą duchowną, po przebyciu żałoby, można zawsze rozważyć kwestię ważności małżeństwa. Z perspektywy czasowej widać więcej, nie mniej.
contesempre
Posty: 216
Rejestracja: 08 sty 2020, 20:42
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: contesempre »

Pavel, nie chcę cytować co chwilę aby odnieść się do wszystkiego więc piszę pod Twoimi słowami :p




Pavel pisze: 25 sty 2021, 14:49 Contesempre,
Wybacz moje literówki w twym nicku, to tak na wstępie.
Za pierwszym razem źle przeczytałem i tak już w mojej głowie zostało :oops: :oops: :oops:
Nie szkodzi, tak tylko napisałam aby uniknąć pomyłek w przyszłosci, bo może ktoś pojawi się tu o podobnym niku albo coś ;)


A odnosząc się do pozostałej części wpisu, zwłaszcza tej w której piszesz do mnie, to wydaje mi się po tym co czytam, że przyjmujesz niewłaściwe założenie.
To co się dzieje u ciebie, w waszym małzeństwie poza ogólnie kryzysem, zdradą, amokiem, deficytami z obu stron i bałaganem do posprzątania faktycznie nie ma za dużo wspólnego z tym co się działo u nas.
Kompletnie inne uwarunkowania.
Zdecydowanie pisząc do ciebie nie piszę tylko na podstawie swojego kryzysu i nie odnoszę do swojej sytuacji małżeńskiej I swoich okoliczności. To byłoby nieco absurdalne.
Inna sprawa, że to co pisałem wynika z tego co nasze kryzysy łączy.
Być może masz rację, ze źle coś odbieram ale to dlatego, ze jestem zwolenniczką rozmów w 4 oczy i nie lubię konwersacji pisanych gdzie nie wyraża się emocji bo później wychodzą nieporozumienia. Jednak mam też wrażenie, że chciałbyś abym odbierała wszystko tak jak Ty to widzisz i chyba przez to, ze odczytuję inaczej mozemy dalej rozmawiać i wymieniać się doświadczeniami


Czyli, do czasu gdy nie ogarniesz porządnie siebie - cokolwiek się wydarzy w twoim małzeństwie (rozwód cywilny i stan obecny relacji, powrót, stwierdzenie nieważności),
nie będzie ci łatwo żyć pełnią życia.
Z tym absolutnie się zgodzę już dziś, bo ja już dziś nie żyję pełnią życia, nie żyje nią od kiedy mój mąż odszedł do kowalskiej. I nie będę nią nigdy żyła, będąc świadoma nierozerwalności sakramentu. Wbrew pozorom i możliwe, błędnemu odbiorowi mojej osoby, ja ciągle pamiętam co ślubowała, komu, przed kim i co się z tym wiąże. Dlatego dziwi mnie, jak łatwo mój mąż rozpoczął nowe życie bo ja po ponad roku, nie umiem ruszyć z miejsca.

Tak tylko z ludzkiego punktu widzenia - jeszcze nie zapadł rozwód cywilny, a już się z kimś spotykasz.
Ma to określone konsekwencje - ucieczka od siebie (bo do pracy nad sobą potrzebny spokój i sporo czasu) a osoba którą aktualnie poznajesz siłą rzeczy temu nie może sprzyjać, brak przeżycia żałoby (bo cokolwiek piszesz - te emocje o tym świadczące są nawet dla mnie bardzo czytelne. Poza tym, nawet cywilnie małżeństwo JESZCZE trwa).
Tu z kolei nie zgodzę sie bo nie uciekam od siebie. Bardzo długo byłam sama, bardzo długo pracowałam nad sobą zarówno na psychoterapii jak i duchowo by być w miejscu, w którym jestem. Żałobę przeżyłam a emocje są bo to nie był ktoś przypadkowy, z mężem spędziłam 1/3 życia, najpeirw jako nastolatkowie, później studia razem, narzeczeństwo, małżeństwo. Nie da się przejść obok tego beż jakichkolwiek emocji, trzeba by być potworem bez grama empatii.

Dorzucę na dokładkę, że dajesz swemu mężowi moralne usprawiedliwienie, bo robisz to samo co on. Z łóżkiem, bez łóżka, wolniej, szybciej, pierwsza, po mężu - wg mnie mała różnica. Bo odpowiadamy za swoje czyny, usprawiedliwianie swoich decyzji decyzjami innych to oszukiwanie siebie.
Zdrada to zdrada.
Jasne ale żadnego usprawiedliwienia nie daje i nie szukam. W pełni znam i ponoszę konsekwencję a to, ze nie ma rozwodu cywilnego to kwestia tylko czasu, bo to jest fikcja. Gdyby mąż przyjechał na rozprawę 2 tyg temu to byłoby po wszytskim i co wtedy było by ok? też nie, więc to według mnie nie ma znaczenia. Dla mnie rozwód cywilny to nie rozwód. Małżeństwem będziemy do końca życia jego lub mojego. Nie usprawiedliwiam swojego postępowania odejściem męża, tak wyszło, nie izoluję się, nie planowałam tego i wiem, ze mąż nie wróci. Zdrada to zdrada a mój mąż mówi, ze on mnie nie zdradził, bo zrobił to po złożeniu pozwu. Twierdzi, ze nie bylismy razem wiec nie zdradził. Więc to chyba jemu się należy poczytać to forum.

Zakładam, że w trakcie trwania małżeństwa, gdy było miedzy wami Ok, nie uznałabyś takiej relacji za właściwą i uczciwą wobec męża. Jeśli w istocie tak jest - masz odpowiedź. To, że on ma kowalską, nie oznacza, że moralnie, nawet tylko po ludzku to jest Ok. Po bożemu tym bardziej. To jak z przykazaniem nie kradnij.
No tak i tu należy wrócić do macierzy. Przypomnę, ze ja w taką relację weszłam będąc w małżeństwie, bo nie miałam męża w mężu co też nie było żadnym usprawiedliwieniem. Serio ja nie szukam usprawiedliwienia, to mój mąż się ciągle usprawiedliwia. Tak samo jak pisałam wcześniej kiedy powiedział, "gdybym wiedział, ze latanie nie służy ciąży, nie dopuścił bym Cię do samolotu", po czym dodał "a Ty, Ty wiedziałaś". - czy tu nie ma jego szukania sobie usprawiedliwienia, zeby on był kryształowy a wina spadła na mnie? Czarno na białym.

A przy okazji (wiem, nie znam go ;) ).
Facet spotykający się z kobietą nad którą nawet wisi wizja niechybnego rozwodu, do najbardziej rozważnych na świecie nie należy.
Jasnym bowiem jest, że pakuje się w bałagan.
No to inaczej. A czy Ty, gdybyś był sam i poznałbyś kobietę, która od niemal 2 lat jest sama i czeka na papier z sądu bo mąż jej nie chce, gdybyś ją polubił i się w niej zauroczył, zakochał - czy można by o Tobie powiedzieć, ze jesteś nierozważny? Bo ulokowałeś uczucia w osobie, która przeszła lub przechodzi rozwód? Czy to definiuje Ciebie jako człowieka złego, niedojrzałego a tą kobietę dyskwalifikuje z wszelkiego życia towarzyskiego i pozbawia możliwości bycia szczęśliwą w związku? Ucina możliwość pozostania matką? Czy ta potoczna "wtopa na całe życie popełniona za młodu" - oznacza, ze już do konca życia ta kobieta ma być sama? Mimo, że pragnie ciepła, mimo, ze Ty ją kochasz?
oczywiście przykład mocno przekoloryzowany moją historią ale do rozważenia na poważnie, co Ty byś w takiej sytuacji zrobił, jak się czuł, co by to o Tobie świadczyło itp



Bo nie posprzatałaś jeszcze go, wbrew temu co piszesz twój mąż tym bardziej.
A co tu sprzątać? Od niemal 2 lat małżeństwa nie ma, nie ma bliskości, nie ma miłości, czułości, pożycia, rozmów, zrozumienia, szacunku, zaufania - nie ma małżeństwa fizycznie. W głowie już posprzątałam a w sercu męża mam nadal i mieć będę jeszcze długo.

Jasne - zauroczenie wyłącza myślenie.
Owszem, podpisuję się rękami i nogami, bo mi odjęło myślenie kiedy byłam w małżeństwie ale szybko mi się z powrotem włączyło co niestety w przypadku mojego męża nie miało miejsca w ogóle.

Byłem po obu stronach barykady, jako ten kowalski jasno z perspektywy czasu stwierdzam - myślałem wtedy życzeniowo i głównie o sobie. Z pewnością kompletnie niedojrzale.
I czytając inne historie mam pełne przekonanie, że to reguła, a nie wyjątek.
Zazdroszczę Ci, że jesteś dzis tu, w tym miejscu, z tym doświadczeniem i z takim statusem. Ja prawie rozwódka, licząca nadal na zwrot akcji ale nie układająca już scenariuszy pod siebie bo wiele razy się rozczarowałam. Zamiast mieć nadzieję, liczyć na happy end, biorę wszystko takie, jakie jest. A jest... jednoznacznie świadczące o tym, że za chwilę mój mąż zapomni o mnie całkowicie, zakładając rodzinę z kowalską.
contesempre
Posty: 216
Rejestracja: 08 sty 2020, 20:42
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: contesempre »

Odniosę się tylko do wybranych kwestii bo nie chce się powtarzać. Wiele kwestii już powiedziałam jak wyglądają z mojej strony, pisałam także o ważności małżeństwa ale to wymaga powrotu do wcześniejszych stron lektury.


Ruta pisze: 25 sty 2021, 22:53 Contesempre,

rozumiem cię i rozumiem poczucie buntu - że jak to ma wyglądać, mąż "układa sobie życie", a ty masz być sama? Wydaje się to w pierwszej chwili bardzo niesprawiedliwe. Ale tylko do momentu do którego nie zaczniemy patrzeć na tą sytuację przez pryzmat rzeczywistych wartości.
Gdzie widzisz ten mój bunt? Bo ja go ani nie przeżywam ani nie odczuwam ani raczej nie okazuję. Bo po jakimś czasie się z kimś spotykam to bunt? Nie. Patrząc przez pryzmat rzeczywistych wartości, oceniasz mnie niesprawiedliwie bo nie przyjmuję postawy identycznej do Twojej.

Nikt "nie układa sobie życia" wchodząc w zdradę i relację pozamałżeńską - tylko sobie bałagani to życie i zmniejsza swoje szanse na życie w radości tu na ziemi i na wieczne życie w radości z Bogiem.
A co z związkami niesakramentalnymi? Co z małżeństwami "z drugiej ręki", oni nie mają szans na życie w radości tu na ziemi i wieczne wieczne życie w radości z Bogiem? I mimo, ze będą dobrymi ludźmi, tylko bez sakramentu, wychowają dzieci najlepiej jak się da w wierze. Brak im będzie tylko ślubu kościelnego. Jezusek wygoni ich z raju? Strąci cpyczkiem do piekła i powie, nie wpuszczę Was? a nawet jeśli tak, to myślisz, że mój mąż się tym przejmuje? Ja nie potrzebuje umoralniania, pokazywania drogi, wiary, Boga paluchem. Ja tą droga idę ciągle, pamiętając o mężu.


To, że nie wchodzę w inną relację - mimo długiej już w sumie rozłąki z mężem - owszem wynika z chęci dochowania przysięgi małżeńskiej, wierności. Ja w głębi duszy jestem niepoprawną romantyczką, wierzę w miłość - wierzę też w ludzką zdolność do rozwijania w sobie zdolności do dojrzałej miłości - i wierzę nade wszystko w moc sakramentu. Nie w to, że na mocy wiary musimy do siebie wrócić, męczyć się ze sobą do końca życia i w zamian za męczeństwo możemy otrzymać nagrodę w niebie - ale wierzę, że możemy na mocy rozwoju, Miłości i współpracując z Bogiem - stworzyć dobrą, radosną, rozwijająca nas i satysfakcjonującą relację. Z całą piekną otoczką miłości malżeńskiej - z motylkami w brzuchu włącznie, radością z bliskości, z randek - ale też z naszej wzajemnej służby, ofiarności, dla Boga, siebie nawzajem, dzieci, rodziny.
Powiedz mi kochana, czy widzisz w moim wątku, w moich wpisach to co napisałaś wyżej? Bo ja nie. Nawet cienia ani zaczątku tego, by z Bogiem cokolwiek zmienić kiedy NIE MA MĘŻA I JEGO CHĘCI. :| Sama mogę tylko walić głową w mur i długo to robiłam, jedyne co z tego miałam, to ból i rozczarowanie. Siniak na czole zostanie, dobrze, ze grzywką mogę go zakryć. :roll:


Ale unikanie innych relacji wynika także z bardzo pragmatycznych przyczyn - o których wspomniał Pavel. Po tym jak moje małżeństwo się skomplikowało - jestem bardzo poraniona i niezdolna do zdrowej relacji. Pokrzywdzę więc tylko siebie i inną osobę. Z uwagi na to, że nadal jestem mężatką - osoba, która się ze mną zwiąże nie będzie dobrze rokować, skoro będzie mieć w sobie gotowośc do pakowania się w taki bałagan. Można mówić zakochanie silniejsze bywa - ale to mrzonki, jełsi ktoś nie panuje nad sobą i popędami na tyle, by iść za nimi w bałagan życiowy - tym bardziej nie jest osobą odpowiednią do tego, by wchodzić z nią w relację. Niedojrzali ludzie poranią i siebie i innych - a do tego nic bardziej zmiennego noż popędy. Dziś ja, jutro Kryśka z domu naprzeciwko.
Oczywiście można uznac, że nie chce się trwałej relacji - ale to już używanie kogoś - do podleczenia własnych zranień. Bo ta osoba może takiej relacji chcieć. Albo nie chcieć - no i wtedy dwoje ludzi używa się do zapychania własnych dziur emocjonalnych, popędów. Raczej nie jest to wizja dobrej i zdrowej relacji - tylko kłopotów i kolejnych zranień.
o tym nie będę się powtarzać, pisałam to już Pavlowi :)

Dlatego uważam, że wymóg wierności?, nawet w razie niewierności małżonka mnie chroni, a nie ogranicza. Co nie zmienia tego, że trzeba przepracować wewnętrznie i kwestie przymusowego celibatu i kwestie tęsknoty do relacji - bo do takich spraw jesteśmy powołane. Niemniej jednak jak słusznie raz na jakiś czas pada na Forum - Bóg nie stworzył na w parach, więc jestesmy zdolni także do życia pojedynczo.
To wymóg? :shock: A nie wybór? Kocham więc pozostaję wierny? Wolna wola jako prezent od Boga dany nam w dniu narodzin? :o :?
sajmon123
Posty: 871
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: sajmon123 »

Contesempre
Ktoś mi ostatnio napisał, ktoś kto też jest w kryzysie, że rozmawiał z siostrą. Siostra jest już kilkanaście lat po rozwodzie. Oboje mają nowe rodziny. Siostra bogatego, przystojnego i bardzo dobrego męża, który o nią dba. Mieszkają w dużym domu, zwiedzają cały świat. W szczerej rozmowie powiedziała, że jest szczęśliwa, ale cały czas kocha byłego męża.
Jeśli ktoś ma kogoś kto przeżył rozwód, rozstanie już jakiś dłuższy czas temu, to warto szczerze porozmawiać. Ja jestem jak Ruta - niepoprawny romantyk. Naprawdę bardzo dużo osób, żałuje po czasie swojej decyzji. Niestety człowiek uczy się dopiero czegoś po fakcie, a dodatkowo ludzka duma nie pozwala się przyznać do błędu i próby naprawy. Czasem to jest niemożliwe, bo konsekwencje są duże jak np są nowe dzieci.

Gdzieś też czytałem, że właśnie rozwód taki cywilny sprawia, że dopiero wtedy zaczynamy umieć ze sobą rozmawiać, dogadujemy się. Nie ma już tego gniewu, żalu. Nie ma jakichś większych nadzieji i się odblokowujemy. Potrafimy docenić byłą cywilną żonę czy cywilnego byłego męża. Dlatego ludzie na nowo się schodzą. Warto mieć to na uwadze, że nigdy nie jest za późno, ale gdy wejdziemy w nową relację to automatycznie komplikujemy sytuację.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Ruta »

contesempre pisze: 26 sty 2021, 9:18 Odniosę się tylko do wybranych kwestii bo nie chce się powtarzać. Wiele kwestii już powiedziałam jak wyglądają z mojej strony, pisałam także o ważności małżeństwa ale to wymaga powrotu do wcześniejszych stron lektury.
Contesempre,
Nie miałam ani nie mam zamiaru cię urazić, ani oceniać twojego zachowania. Postaram się wyjaśnić moją postawę i pokazać z czego ona płynie. Odpowiem w punktach, będzie mi łatwiej, bo się dużo tekstu zrobiło.

1. "Gdzie widzisz ten mój bunt? Bo ja go ani nie przeżywam ani nie odczuwam ani raczej nie okazuję. Bo po jakimś czasie się z kimś spotykam to bunt? Nie. Patrząc przez pryzmat rzeczywistych wartości, oceniasz mnie niesprawiedliwie bo nie przyjmuję postawy identycznej do Twojej."

Patrzę z perspektywy wiary. Nauczanie Jezusa jest tu wyjątkowo proste - każdy kto jest w małżeństwie i wchodzi w relację z inną osobą, także po tym jak dojdzie do oddalenia, czyli również, gdy jedno z małżonków porzuci drugie - popełnia cudzołóstwo. Nie potrzeba do tego zbyt wiele - bo już sama myśl czy spojrzenie jest cudzołóstwem. Nie jest więc tak, że dokąd się "tylko spotykam", to wszystko jest w porządku. Jestem żoną - i już na etapie pospotykam się i zobaczę wchodzę w grzech cudzołóstwa.
Wejście w grzech postrzegam natomiast jako bunt - przeciwko nauczaniu Ewangelii i przeciwko przykazaniom.

Dla mnie ważne jest, by pozostawać w moim życiu zgodzie z moją wiarą, z nauczaniem Jezusa. Przez wiele lat było to w zasadzie dość łatwe i nie wymagało ode mnie zaprzeczania sobie, moim popędom. W kryzysie małżeńskim przyszła próba. Ale o tym Ewangelia także naucza, że czasem dla wiary i Miłości Jezusa potrzeba się zaprzeć samego siebie. Zaufać Bogu bardziej niż sobie. Jego Miłości bardziej niż własnym pomysłom na miłość i szczęście. To trudne, ale nie niemożliwe.

2. "A co z związkami niesakramentalnymi? Co z małżeństwami "z drugiej ręki", oni nie mają szans na życie w radości tu na ziemi i wieczne wieczne życie w radości z Bogiem? I mimo, ze będą dobrymi ludźmi, tylko bez sakramentu, wychowają dzieci najlepiej jak się da w wierze. Brak im będzie tylko ślubu kościelnego. Jezusek wygoni ich z raju? Strąci cpyczkiem do piekła i powie, nie wpuszczę Was? a nawet jeśli tak, to myślisz, że mój mąż się tym przejmuje? Ja nie potrzebuje umoralniania, pokazywania drogi, wiary, Boga paluchem. Ja tą droga idę ciągle, pamiętając o mężu."

Co do życia tu na ziemi - wiele z takich osób uzyska podejmując takie decyzje szansę na przyjemne życie, ale nie na szczęście. To dwie różne rzeczy. Większość jednak osób, myślących, że brak im będzie "tylko ślubu kościelnego", a resztę sobie poukładają - a żyję już trochę i trochę już widziałam - wcale sobie nie układa. I nie brakuje im "tylko ślubu" - brakuje także życia w łasce sakramentalnej. Dla osoby niewierzącej, która tego nie zna nie jest to zrozumiałe i nie ma za czym tęsknić. Natomiast dla osoby wierzącej decyzje tego rodzaju są świadomym wykroczeniem przeciwko wierze, odrzuceniem nauczania. Tu jest jasność. To poważny grzech.
Czy warto przekonywac do tego męża? On zapewne o tym wie. Warto rozważyć to dla siebie - bo każdy z nas przed Bogiem odpowiada przede wszystkim za siebie, nie za innych.

Przerobiłam taki sposób myslenia - ża ja sobie coś zmodyfikuję i przecież bez przesady. Inni tak żyją i nic się nie dzieje. Poniosłam bolesne konsekwencje swoich pomysłów. Choć sądziłam, że są dobre. Dobrze, że się potłukłam, bo gdy przyszła poważniejsza próba - miałam to już przepracowane - że bardzeij opłąca się trzymać tego co mam w Ewangelii, niże tego co "inni". I teraz jest we mnie nowa gotowość do postępowania zgodnie z Ewangelią. Oparta na innych podstawach. Moja wiara dzięku temu bolesnemu doświadczeniu dojrzała. Ja wierzę, że to nauczanie ma nam służyć - naszemu rozwojowi, utrzymaniu relacji z Bogiem. Wiara jest w moim obecnym widzeniu aktem pragmatyzmu.
Bardzo pięknie ujął to Ksiądz Dziewiecki w swojej najnowszej książce (Karykatury chreścijaństwa - polecam). Idę za tym, który mnie najbardziej kocha i Jemu ufam najbardziej. Bóg nie żąda od nas ślepej wiary - wręcz zachęca do myślenia.

Z mojej perspektywy - gdy porzucił mnie mąż, czułam bunt. Znałam siebie - wiedziałam, że dotrzymam słów przysięgi i z nikim innym się nie zwiążę. Bo tak mam - od zawsze. Nie łamię dandego słowa. Jakby nie było to głupie, wzięło mi się to z jakiejś historii, którą czytałam mając jakieś cztery lata może, która mówiła o jakimś rycerzu, co zawsze dotrzymywał słowa i był honorowy. I jako dziecko się taką postawą zachwyciłam i bardzo chciałam się taką osobą stać. To był mój ideał, do którego chciałam dążyć. Poruszyło mnie to - i potem już zawsze zwracałam wuagę, by słowa dotrzymywać.
Ale kompletnie nie rozumiałam dlaczego wogóle wiara tego wymaga. I miałam poczucie, że jest to bardzo twardy wymóg. I to rodziło mój bunt - że czemu nie ma zasady, która mówiłaby - jak twój mąż cię porzucił, to mamy tu na górze taki i taki sposób, by cię z danego słowa zwolnić - i by było to okej. I byś nie musiała czuś cię samotna, opuszczona, byś mogła jeszcze się do kogoś przytulić, mieć śliczne maleństwo, albo i więcej ślicznych maluszków. Z kimś kto w przeciwieństwie do męża, który cie porzucił, złamał dane słowo i traktuje cię jak śmiecia - będzie cię kochał i wspierał, troszczył się o ciebie - i kto będzie gotowy przyjąć twoją miłość. Dlatego postanowiłam to zgłębić. Bo tego nie rozumiałam.

Co do życia w niebie, kto tam wejdzie - kto nie. Jestem za słaba i za mało wiem, by się wypowiadać, czy kogolwiek oceniać. Trzymam się wiary, staram się rozwijać i mam szczerą nadzieję, że dam radę nawrócić się na tyle, by skorzystać z Łaski Zbawienia. Staram się pamiętać o tym, że droga do potępienia jest szeroka i wygodna, a do Królestwa Bożego - wąska i trudna. Wiem o tym z Ewangelii. Więc na swój prywatny użytek staram się myśleć, jak nie chodzić na łatwiznę i za bardzo się nie skarżyć gdy robi się trudno.


3. "Powiedz mi kochana, czy widzisz w moim wątku, w moich wpisach to co napisałaś wyżej? Bo ja nie. Nawet cienia ani zaczątku tego, by z Bogiem cokolwiek zmienić kiedy NIE MA MĘŻA I JEGO CHĘCI. :| Sama mogę tylko walić głową w mur i długo to robiłam, jedyne co z tego miałam, to ból i rozczarowanie. Siniak na czole zostanie, dobrze, ze grzywką mogę go zakryć."

W moim małżeństwie po stronie męża nie ma ani cienia ani zaczątku tego by z Bogiem cokolwiek zmieniać. Choć tego akurat z całą pewnością stwierdzić nie mogę, bo wiem tyle tylko ile widzę. Widzę, że żyje z kochanką, terroryzuje mnie i dziecko i zastrasza nas by nie płacić alimentów i trwa w nałogach. Do tego kombinuje jak zwalić winę na mnie za to, że dziecko ma go dość i się go boi.
Natomiast we mnie jest chęć by zmieniać tą sytuację z Bogiem. I to na razie wystarczy. Jeśli staję z Bogiem, nie muszę walić głową w mur. Bóg ma lepsze pomysły. Bylebym ja się na nie otwierała. Jak narobię sobie siniaków - to ja ich sobie narobię, na własne życzenie.

4.
Dlatego uważam, że wymóg wierności?, nawet w razie niewierności małżonka mnie chroni, a nie ogranicza. Co nie zmienia tego, że trzeba przepracować wewnętrznie i kwestie przymusowego celibatu i kwestie tęsknoty do relacji - bo do takich spraw jesteśmy powołane. Niemniej jednak jak słusznie raz na jakiś czas pada na Forum - Bóg nie stworzył na w parach, więc jestesmy zdolni także do życia pojedynczo.


"To wymóg? :shock: A nie wybór? Kocham więc pozostaję wierny? Wolna wola jako prezent od Boga dany nam w dniu narodzin? :o :? "

Możemy ująć przykazania jako rodzaj wymogu. I tak sądzę, że wiara katolicka uczy, że w małżeństwie wymagana jest wierność, niezaleznie od tego, jak się relacja małżonków aktualnie układa. Wierzę także, że zlekceważenie tego wymogu przynosi poważne i trudne na ogól konsekwencje - zarówno doczesne jak i w życiu wiecznym.

Jednak choć piszę wymóg - to jest to też to dla mnie wszystkim tym, o czym napisałam powyżej. Że te wymogi nas chronią.

Z przykazaniem jest moim zdaniem trochę tak jak z kaskiem na budowie - jest wymóg by go nosić. Ale nie chodzi o to, by ludziom psuły się fryzury, by było im niewygodnie i za gorąco w głowę.
Gdyby ludzie byli rozsądni - wcale nie musiałoby być żadnych norm nakazujących noszenie kasków na budowach. No ale jak się okazało, że niektórzy nie są i wbrew zdrowemu rozsądkowi pomijają to co dyktuje rozsądek - to wprowadzono nakazy. Po to mamy przykazania - nie by nas ograniczać, ale by jasno określić zasady zrowego z rosądkiem postpeowania, tego jak działa świat. I przypomnieć, że jak nie będziemy mieć kasku - to może nam coś zlecieć na głowę.
A jak coś nam na głowę zleci, to nie dlatego, że ten kto wprowadził przepis nakazujący nam noszenie kasku zrzucił nam za karę za jego nieprzestrzeganie - lub wręcz złośliwie - parę cegieł na głowę, ani nawet nie dlatego, że to "dopuścił". Po prostu na budowie czasem coś spada.

I tak na tej budowie życia - skoro jesteśmy ograniczeni i nie łapiemy jak to działa - to Bóg nam mówi. Przychodzi do nas i osobiście nam to tłumaczy. Nie cudzołóż. I tłumaczy co to znaczy nie cudzołóż. I wsytarczy się tego trzymać, by sobie i innym ni erobić problemów.

Tak jak kask nie jest za wygodny tak i przestrzeganie przykazań czasem trochę uwiera i jest pokusa by kask zdjąć. Szczególnie jak się nam głowa zagrzeje, albo coś innego. Może nic się nie stanie? Mamy wolną wolę - i nikt nas przed tym nie powstrzyma. Sami decydujemy czy chodzimy w kasu - przestrzegamy przykazań. Czy też jednak nie. Ale jeśli udajemy przed sobą, że konsekwencji nie ma - albo, że opisy są znacznie przesadzone - to się po prostu w mojej ocenie okłamujemy. Gdy odchodzimy od przykazań - ściągamy kask. I cokolwiek nam zleci na głowę - to z naszej winy, a nie z woli Boga. Tak to widzę.
Ostatnio zmieniony 26 sty 2021, 18:52 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
contesempre
Posty: 216
Rejestracja: 08 sty 2020, 20:42
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: contesempre »

sajmon123 pisze: 26 sty 2021, 10:18 Contesempre
Ktoś mi ostatnio napisał, ktoś kto też jest w kryzysie, że rozmawiał z siostrą. Siostra jest już kilkanaście lat po rozwodzie. Oboje mają nowe rodziny. Siostra bogatego, przystojnego i bardzo dobrego męża, który o nią dba. Mieszkają w dużym domu, zwiedzają cały świat. W szczerej rozmowie powiedziała, że jest szczęśliwa, ale cały czas kocha byłego męża.
Jeśli ktoś ma kogoś kto przeżył rozwód, rozstanie już jakiś dłuższy czas temu, to warto szczerze porozmawiać. Ja jestem jak Ruta - niepoprawny romantyk. Naprawdę bardzo dużo osób, żałuje po czasie swojej decyzji. Niestety człowiek uczy się dopiero czegoś po fakcie, a dodatkowo ludzka duma nie pozwala się przyznać do błędu i próby naprawy. Czasem to jest niemożliwe, bo konsekwencje są duże jak np są nowe dzieci.

Gdzieś też czytałem, że właśnie rozwód taki cywilny sprawia, że dopiero wtedy zaczynamy umieć ze sobą rozmawiać, dogadujemy się. Nie ma już tego gniewu, żalu. Nie ma jakichś większych nadzieji i się odblokowujemy. Potrafimy docenić byłą cywilną żonę czy cywilnego byłego męża. Dlatego ludzie na nowo się schodzą. Warto mieć to na uwadze, że nigdy nie jest za późno, ale gdy wejdziemy w nową relację to automatycznie komplikujemy sytuację.
Kolejna osoba, mówiąca, że pomimo rozwodu i braku męża w mężu, mam sie z nikim nie wiązać bo jak mężu łaskawie się zachce wrócić to żeby nie komplikować. Do prawdy?! Myślisz też, że brak jest szczerości w nowej nowej relacji co jest kompletną bzdurą. Piszesz o tej siostrze - a czy przeczytałeś co ja napisałam? że nadal meża kocham i nie zamykam mu drzwi do powrotu tylko to on musi o tym zadecydować? Bo ja już zrobiłam wiele i kolejny raz prosić nie będę. Wiele razy obiecywałam sobie, że to już ostatni raz i za każdym z tych ostatnich razów żałowałam bo było tylko gorzej.
Trochę mnie to irytuje, że kolejna osoba mnie umoralnia bo weszłam w nową relację, ze powinnam czekać, bo jeszcze nie ma rozwodu cywilnego (gdzie to tylko kwestia brakującego papierka) itp a zapomnieliście wszyscy, ze to nie ja od meża odeszłam :roll: to nie z mojej decyzji o rozwodzie rozpada się to małżeństwo. Ja próbowałam je ratować, rękami i nogami broniłam tego małżeństwa tak długo jak tylko się dało, nie mam wpływu na to, nie zmuszę męża do bycia mężem na siłę a Wy ciągle mi to karzecie robić, bo z Bożą pomocą sie uda. Owszem! udałoby się, GDYBY MĄŻ CHCIAŁ
A NIE CHCE.

Życzę sobie tego co napisałeś w drugiej części, zeby mój mąż umiał ze mną rozmawiać po rozwodzie cywilnym i by to coś zmieniło bo wiesz, on oskarża mnie o wszystko, że nie da sie ze mną porozmawiać itp ale jak ja o coś go zapytam to od razu jedzie po mnie i kwituje wymownym "dobra skończ". Ja chcę i umiem rozmawiać ale on nie, on chce tylko wyjść obronną ręką przed ludźmi z tego małżeństwa i najlepiej gdybym zgodziła się na rozwód z mojej winy. Może się odblokuje i doceni mnie jako byłą cywilną żonę i może się zejdziemy ale nie odbieram tego jako scenariusz na przyszłość bo już nie raz się na tym przejechałam. Będzie co będzie, ja już sie nie sprzeciwiam niczemu, biorę wszystko jak dostaję, nie oczekuję wymiany ne lepsze, nie zwracam bo coś mi się nie podoba. Widocznie Bóg ma dla mnie inny plan niż ja miałam, skoro prowadzi sprawę tak jak prowadzi. Uwierz wolałabym być w relacji małżeńskiej nadal niż przechodzić rozwód i rozpoczynać nową relację. Ale takie jest życie, mam się temu sprzeciwiać? Płakać nadal w poduszkę? Szukać sposobu na uzdrowienie czegoś co umarło? Wycierpiałam swoje. Chcę z mężem mieć normalną relację, nie widzę w nim wroga nawet mimo rozwodu, tego co mi zrobił i jak żyje.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Ruta »

sajmon123 pisze: 26 sty 2021, 10:18 Contesempre
Ktoś mi ostatnio napisał, ktoś kto też jest w kryzysie, że rozmawiał z siostrą. Siostra jest już kilkanaście lat po rozwodzie. Oboje mają nowe rodziny. Siostra bogatego, przystojnego i bardzo dobrego męża, który o nią dba. Mieszkają w dużym domu, zwiedzają cały świat. W szczerej rozmowie powiedziała, że jest szczęśliwa, ale cały czas kocha byłego męża.
Jeśli ktoś ma kogoś kto przeżył rozwód, rozstanie już jakiś dłuższy czas temu, to warto szczerze porozmawiać. Ja jestem jak Ruta - niepoprawny romantyk. Naprawdę bardzo dużo osób, żałuje po czasie swojej decyzji. Niestety człowiek uczy się dopiero czegoś po fakcie, a dodatkowo ludzka duma nie pozwala się przyznać do błędu i próby naprawy. Czasem to jest niemożliwe, bo konsekwencje są duże jak np są nowe dzieci.

Gdzieś też czytałem, że właśnie rozwód taki cywilny sprawia, że dopiero wtedy zaczynamy umieć ze sobą rozmawiać, dogadujemy się. Nie ma już tego gniewu, żalu. Nie ma jakichś większych nadzieji i się odblokowujemy. Potrafimy docenić byłą cywilną żonę czy cywilnego byłego męża. Dlatego ludzie na nowo się schodzą. Warto mieć to na uwadze, że nigdy nie jest za późno, ale gdy wejdziemy w nową relację to automatycznie komplikujemy sytuację.
Co do zasady się zgadzam, jednak z dwiema uwagami.

Miłość małżeńska ma pierwszeństwo przed miłością rodzicielską. Co oznacza, że nawet pojawienie się nowych dzieci w relacjach pozamałżeńskich nie jest przeszkodą do powrotu małżonków do relacji sakramentalnej. Oraz, że taki powrót nie jest naganny moralnie - oczywiście z zachowaniem wielu ważnych norm i po rozważeniu wielu aspektów - w tym najbardziej oczywistego, jakim jest odpowiedzialność finansowa rodzica za dziecko.
Choć nauczanie w tym aspekcie może się wydawać w pierwszym odruchu wręcz bezlitosne, szczególnie względem dzieci, które w takiej sytuacji mogą zostać pozbawione opieki jednego z rodziców, i często naprawdę tak się dzieje, to jednak warto się najpierw dokładnie zapoznać z tym, co dokladnie to nauczanie zawiera. Według mnie w sposób przystępny wyjaśnia to Ksiądz Dziewiecki.
http://sychar.org/2017/11/04/milosc-mal ... zicielska/

Rozwód cywilny nie służy porozumieniu - choć zdarza się, że małżonkowie po rozwodzie cywilnym do siebie wracają. Jednak wracają raczej mimo rozwodu, niż z tego powodu, że się rozwiedli. Chodzi mi o to, by kierując się takim myśleniem unikać rozumowania - zgodzę się na rozwód, wyjdzie to nam na dobre i stworzy podstawę pod naprawę relacji.

Z Katechizmu Kościoła Katolickiego (jeśli ktoś nie ma w domu egzemplarza - warto się zaopatrzeć, Katechizm bardzo pomaga w pogłębianiu rozumienia wiary, podejmowaniu decyzji zgodnych z nauczaniem, z wiarą - i przede wszystkim w dochodzeniu do wewnętrznej zgody, a nie ślepego podporządkowania się niezrozumiałym nakazom, bo to jest przemoc wobec siebie samego).

Katechizm on line znajdziecie także pod linkiem http://www.katechizm.opoka.org.pl

1648 Związanie się na całe życie z drugim człowiekiem może wydawać się trudne, a nawet niemożliwe. Tym ważniejsze jest głoszenie Dobrej Nowiny, że Bóg nas kocha miłością trwałą i nieodwołalną, że małżonkowie mają udział w tej miłości, która ich prowadzi i podtrzymuje, oraz, że przez swoją wierność mogą oni być świadkami wiernej miłości Boga. Małżonkowie, któzy z pomocą Łaski Bożej dają to świadectwo, często w bardzo trudnych warunkach, zasługują na wdzięczność i wsparcie wpółnoty eklezjalnej.

1649 Istnieją jednak sytuacje, gdy wspólne życie małżeńskie z różnych powodów staje się praktycznie niemożliwe. W takich przypadkach Kościół dopuszcza fizyczną separację małżonków i zaprzestanie wspólnego życia. Małżonkowie w dalszym ciągu są przed Bogiem mężem i żoną oraz nie mogą zawrzeć nowego związku. W tej trudnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem, jeśli to możliwe, byłoby pojednanie. Wspólnota chrześcijańska powinna pomagać tym osobom przeżywać po chrześcijańsku zaistniałą sytuację, z zachowaniem wierności wobec nierozerwalnego węzła ich małżeństwa.

1650 W wielu krajach są obecnie liczni katolicy, którzy na podstawie prawa cywilnego decydują się na rozwód i zawierają cywilnie nowy związek. Kościół, będąc wierny słowom Jezusa Chrystusa: "Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo" (Mk 10, 11-12), nie może uznać nowego związku za ważny, jeśli ważne było pierwsze małżeństwo. Jeśli rozwiedzeni zawarli cywilnie drugi związek małżeński, znajdują się w sytuacji, która obiektywnie wykracza przeciw prawu Bożemu. Dlatego nie mogą oni przystępować do Komunii eucharystycznej tak długo, jak długo trwa ta sytuacja. Z tego samego powodu nie mogą oni pełnić pewnych funkcji kościelnych. Pojednanie przez sakrament pokuty może być udzielane tylko tym, którzy żałują, że złamali znak Przymierza i wierności Chrystusowi, i zobowiązują się żyć w całkowitej wstrzemięźliwości.

Napiszę tak - zawierając małżeństwo z moim mężem całą sobą i w pełnym przekonaniu zawierałam je na dobre i złe, z pełnym przekonaniem zobowiązując się do trwałej i nieograniczonej w czasie miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej - z zamiarem dochowania jej dożywotnio. Żałuję, że wtedy nie zastanowiłam się, co to dokładnie oznacza, oraz nie wpadłam na pomysł, że do tego potrzebna będzie nam łaska - bo nasze własne siły za nic do tego nie wystarczą. Tu wystarczyło sięgnąć do Katechizmu.

Małżeństwo pod panowaniem grzechu

1606 Każdy człowiek doświadcza zła wokół siebie i w sobie. Doświadczenie to dotyczy również relacji między mężczyzną i kobietą. Od najdawniejszych czasów ich związek był zagrożony niezgodą, duchem panowania, niewiernością, zazdrością i konfliktami, które mogą prowadzić aż do nienawiści i zerwania go. Ten nieporządek może ujawniać się z mniejszą lub większą ostrością, może też być bardziej lub mniej przezwyciężany, zależnie od kultury, epoki i konkretnych osób; wydaje się jednak, że ma on charakter powszechny.

1607 W świetle wiary należy powiedzieć, że ten nieporządek, którego boleśnie doświadczamy, nie wynika z natury mężczyzny i kobiety ani z natury ich relacji, ale z grzechu. Pierwszym skutkiem zerwania z Bogiem, czyli pierwszego grzechu, było zerwanie pierwotnej komunii mężczyzny i kobiety. Ich wzajemna relacja została wypaczona przez ich wzajemne oskarżenia 99 ; ich pociąg ku sobie, będący darem Stwórcy 100 , zamienił się w relację panowania i pożądliwości 101 ; wzniosłe powołanie mężczyzny i kobiety, by byli płodni, rozmnażali się i czynili sobie ziemię poddaną 102 , zostało obciążone bólem rodzenia dzieci i trudem zdobywania pożywienia 103 .

1608 Mimo wszystko porządek stworzenia przetrwał, chociaż został poważnie naruszony. Aby leczyć rany spowodowane przez grzech, mężczyzna i kobieta potrzebują pomocy łaski, której Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu nigdy im nie odmawiał 104 . Bez tej pomocy mężczyzna i kobieta nie mogliby urzeczywistnić wzajemnej jedności ich życia, dla której Bóg stworzył ich "na początku".

Nie sięgnęłiśmy - żadne z nas do katechizmu. W świetle nauczania nasz kryzys był tylko kwestią czasu. Wytrzymaliśmy 10 lat, z czego i tak całkiem sporo w całkiem dobrej a wręcz zdumiewająco dobrej relacji, zważywszy, że jechaliśmy na oparach Łaski.

Odnosząc się do tego co jest Boże w sytuacji porzucenia przez małżonka - odpowiedź jest dość jasna - trwanie nadal w wierności, nie wchodzenie w żadne inne relacje, pozostawanie w wewnętrznej gotowości do pojednania w sytuacji, gdy postawa małżonka się zmieni na tyle, że umożliwi powrót do wspólnego życia. W zasadzie nie ma tu żadnej zmiany w stosunku do tego, do czego zobowiązujemy się w dniu składania przysięgi małżeńskiej. Dlatego dobrze ta postawę określa sformułowanie "trwanie w wierności".

W praktyce do trwania w wierności małżeńskiej potrzebna jest Łaska. W sytuacji kryzysu Łaska jest ważniejsza niż cokolwiek innego. Nie ma szans by zmierzyć się z takim wyzwaniem po ludzku. A już taka osoba jak ja - w życiu nie dałaby rady. To, że trwam w wierności trzeci rok od porzucenia mnie i rodziny męża i piąty, czy nawet już chyba szósty od wejścia mojego męża w bardzo głęboki kryzys i co za tym idzie od wpadnięcia nas obojga w kryzys - i że w tym kryzysie nie idę na dno, tylko wzrastam - to kwestia tylko i wyłącznie Łaski. Dlatego tak ważna jest modlitwa, rozwijanie relacji z Bogiem. I ta Łaska może nie zapewnia tego po ludzku rozumianego szczęścia, które potencjalnie może zapewnić wejście w inną relację (choć ze szczerych relacji rozwodników w drugich związkach wynika, że to jednak częściej ułuda, niż rzeczywistość). Ale zapewnia szczęście. Nawet gdy jest trudno.

Natomiast faktycznie każdy ma wolną wolę by decydować, czy chce na kryzys w małżeństwie zareagować na sposób Boży, czy też nie. Natomiast warto pozostać w prawdzie i nie wchodzić w kłamstwo, że inny sposób reakcji, niż ten zalecany przez Kościoł będzie zgodny z zamysłem Bożym.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Lawendowa »

contesempre pisze: 26 sty 2021, 14:21 Będzie co będzie, ja już sie nie sprzeciwiam niczemu, biorę wszystko jak dostaję, nie oczekuję wymiany ne lepsze, nie zwracam bo coś mi się nie podoba. Widocznie Bóg ma dla mnie inny plan niż ja miałam, skoro prowadzi sprawę tak jak prowadzi. Uwierz wolałabym być w relacji małżeńskiej nadal niż przechodzić rozwód i rozpoczynać nową relację. Ale takie jest życie, mam się temu sprzeciwiać?
Contesempre, czy Ty naprawdę uważasz, że to Twoje wejście w nową relację to jest Boży plan ? :shock:
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: Pavel »

Będzie ciężko cytować z komórki, zobaczymy jak to wyjdzie.
Będzie też długo, ale gdybym zacytował cały post byłoby jeszcze dłużej. Idę na rekord ;)

Po kolei:
Być może masz rację, ze źle coś odbieram ale to dlatego, ze jestem zwolenniczką rozmów w 4 oczy i nie lubię konwersacji pisanych gdzie nie wyraża się emocji bo później wychodzą nieporozumienia. Jednak mam też wrażenie, że chciałbyś abym odbierała wszystko tak jak Ty to widzisz i chyba przez to, ze odczytuję inaczej mozemy dalej rozmawiać i wymieniać się doświadczeniami
Komunikacja to nie jest prosta sprawa, faktycznie w 4 oczy jest łatwiej. Odrobinę 😂
Nie ma szans byś odbierała jak ja. Jesteś kobietą, odrębną osobą która mną nie jest, byłbym szaleńcem licząc na coś takiego. Wolę tak o sobie nie myśleć ;)

Moim celem (bo takowy istotnie jest, nie lubię pisać po próżnicy) jest skłonienie cię do refleksji. A co z niej wyjdzie - nie mój obszar Sprawczości i odpowiedzialności.
Ja mogę pokazywać swój punkt widzenia i ewentualne luki które widzę w tym co piszesz.
Z tym absolutnie się zgodzę już dziś, bo ja już dziś nie żyję pełnią życia, nie żyje nią od kiedy mój mąż odszedł do kowalskiej. I nie będę nią nigdy żyła, będąc świadoma nierozerwalności sakramentu. Wbrew pozorom i możliwe, błędnemu odbiorowi mojej osoby, ja ciągle pamiętam co ślubowała, komu, przed kim i co się z tym wiąże. Dlatego dziwi mnie, jak łatwo mój mąż rozpoczął nowe życie bo ja po ponad roku, nie umiem ruszyć z miejsca.
Są w Sycharze osoby, poznałem takowe, które mimo życia bez współmałżonka, pomimo rożnych trudności - żyją zupełnie inaczej. Są radosne, szczęśliwe, uśmiechnięte.
Pomimo tego co przeszły.
Wynika to z pewnej pracy którą wykonały, z tego, że chcą żyć i być wierne.
Bogu i wyznawanym przez siebie zasadom.
I to jest możliwe również w twoim przypadku. Zależy od decyzji które podejmiesz. Od pracy którą wykonasz.
Ale do tego jeszcze nawiążę później.
Poza tym, zanim twój mąż odszedł do kowalskiej, również do życia pełnią wiieeeeele brakowało.
Skoro pamiętasz co ślubowałaś, co powoduje, że sama świadomie z przestrzegania jej rezygnujesz?
Mąż i jego postawa? Na pewno to jest wzorzec warty naśladowania i właściwy punkt odniesienia?
To, że on sobie wmawia, że nie zdradził to oczywista bzdura. Jakkolwiek będzie zakłamywał rzeczywistość, ta będzie taka sama. Czy oszukuje otoczenie czy również siebie, małe to ma znaczenie.
Jasne, że jemu przydałby się pobyt na forum.
Ale jego tu nie ma! I nic nie możesz z tym zrobić.
Jesteś natomiast ty, możesz powielać lub nie pewne zachowania męża. On, zamiast spojrzeć na siebie, usprawiedliwiał swe zachowanie tobą.
Czy chcesz iść w tym kierunku?

No to inaczej. A czy Ty, gdybyś był sam i poznałbyś kobietę, która od niemal 2 lat jest sama i czeka na papier z sądu bo mąż jej nie chce, gdybyś ją polubił i się w niej zauroczył, zakochał - czy można by o Tobie powiedzieć, ze jesteś nierozważny? Bo ulokowałeś uczucia w osobie, która przeszła lub przechodzi rozwód? Czy to definiuje Ciebie jako człowieka złego, niedojrzałego a tą kobietę dyskwalifikuje z wszelkiego życia towarzyskiego i pozbawia możliwości bycia szczęśliwą w związku? Ucina możliwość pozostania matką? Czy ta potoczna "wtopa na całe życie popełniona za młodu" - oznacza, ze już do konca życia ta kobieta ma być sama? Mimo, że pragnie ciepła, mimo, ze Ty ją kochasz?
oczywiście przykład mocno przekoloryzowany moją historią ale do rozważenia na poważnie, co Ty byś w takiej sytuacji zrobił, jak się czuł, co by to o Tobie świadczyło itp
Mam wrażenie, że przemawia przez ciebie strach, z pewnością gorycz. Nie tak to miało wyglądać. Pamiętam te uczucia.
Ja byłem w bardzo podobnej sytuacji Do tej którą opisujesz. Różnica jedynie taka, że ona nie chciała męża. Jak bym siebie określił?
Nierozważny, niedojrzały, egoistyczny z pewnością. Pełen dobrych chęci ale głupi, naiwny, nie mający pojęcia w co tak naprawdę się pakuje. Zły? Nie. To przesada.

Raczej kiepski kandydat. Chociaż...Pogubiony odpowiednio dla tak pogubionej kobiety z jaką się wtedy spotykałem. Ciągnie swój do swego. Tak też wynalazłem żonę.

Czy myślisz, że ja nie miałem wątpliwości gdy wszystko wskazywało, że z mojego małżeństwa jest już sztucznie podtrzymywany przy życiu żywy trup?
Również się buntowałem, miałem ledwie 34 lata. I tak do końca życia już sam? Narozrabiałem i ja, ale konsekwencje były zdecydowanie niewspółmierne do przewin.

W pierwszej połowie 2016 również rozważałem różne opcje, scenariusze.
Włącznie z badaniem ważności naszego małżeństwa. Miałem, ba! wciąż mam przekonanie, że zostało zawarte nieważnie.
I w trakcie wyjazdu do Polski (podczas którego zaczęło się powoli poprawiać, chociaż i wtedy żona przynajmniej wywinęła numer który można w optymistycznym wariancie nazwać chęcią zdrady) miałem zamiar iść do sądu biskupiego.
Ty tutaj jesteś w innej sytuacji, bo w moim przypadku dużo zmieniały dzieci. Dla nich warto było dać z siebie maksa by spróbować to małżeństwo uważnić. Bo tak po ludzku już wtedy wiedziałem, że powrót to Himalaje. I czekać ile będzie trzeba na żonę, albo żyć solo.
Bo nowa partnerka oznaczałaby mniej czasu i energii na dzieciaki, skopiowanie tego co zrobiła żona (wtedy miałem wewnętrzną pewność, że była zdrada, nie miałem tylko dowodów i przyznania się z jej strony).
Tego nie chciałem.

Co jednak ważniejsze i dlatego głównie o tym piszę, przed Stwierdzeniem nieważności małżeństwa nie byłoby szans trafić na kobietę z którą byłby sens budować. Bo żadna która ma nieco oleju w głowie i podziela wyznawane wartości nie wpakuje się w coś takiego.
Pakować się w powtórkę z rozrywki, która oznaczałaby podobne kłopoty ewentualnie w innych okolicznościach przyrody - przy wiedzy którą wtedy dysponowałem - uznałem, że zdecydowanie nie warto.

Po ewentualnym stwierdzeniu?
W moim przypadku również marne szanse. Facet po przejściach, dwójka dzieci (czyli paczłork). Chętna musiałaby być desperatką (czyli kłopoty) albo w podobnej sytuacji, ew. wdowa.
Normalna, dojrzała singielka, bez poważniejszych popaprań szuka jednak kawalera, bo taka opcja jak moja to wielki trud i nie trzeba być Einsteinem by na to wpaść. Bez tego pakietu związek kobiety i mężczyzny to baaardzo trudna sprawa.

W twoim przypadku jest nieco inaczej - nie masz dzieci. Jeśli masz przekonanie o nieważności swojego małżeństwa, gdy emocje już opadną, warto przynajmniej porozmawiać o tym z kompetentnym kapłanem.
Ważne są oczywiście intencje, bo wielu ludzi traktuje procedurę badania ważności małżeństwa jako swego rodzaju koło ratunkowe, rozwód kościelny czy coś podobnego.
Warto by to było uczciwe rozeznanie, ze zgodą wewnętrzną na to, że sędziów prowadził będzie Duch Św.

Nie jestem na twoim miejscu, ale gdybym miał doradzać - napisałbym - żadnych relacji z mężczyznami do czasu gdy nie uporządkujesz siebie, bałaganu w swoim życiu.
Jeśli będziesz chciała badać ważność swego małżeństwa, czas do decyzji sądu zdecydowanie lepiej wykorzystać na pracę nad sobą. Poznać dobrze siebie, przeanalizować małżeństwo, naprawić dysfunkcje które wniosłaś w dorosłość. Pokochać siebie, zbudować relację z Panem Bogiem i zaufać mu. Bo wierzyć w niego - Wierzy i diabeł.
Jak celnie napisała Ruta - te Jego nauki, przykazania nie są po to by jak czegoś zabraniać, odbierać. One są po to by chronić nas przed nami samymi. Analogia z kaskiem jest wg mnie kontrowersyjna, dyskusyjna (wynika głównie z tego, że przykazania Stwórcy są mądrzejsze niż ludzkie przepisy), ale generalizując - tak właśnie jest.
Wtedy, jeśli decyzją sądu twoje małżeństwo zostanie uznane za nieważne - będziesz potrafiła wybrać odpowiedniego kandydata.
Będziesz zupełnie inną osobą.
Zupełnie inny poziom rozeznania.

Jeśli nie - z dużym prawdopodobieństwem odkryjesz, że twoje szczęście I wartość nie są ulokowane w żadnym mężczyźnie.
No, ale nie ma co wybiegać w przyszłość. Bez ogarnięcia przyczyn twoich Obecnych kłopotów, niechybnie wpakujesz się w kolejne. I to nie pesymizm, czarnowidztwo. Tak to po prostu działa.
A co tu sprzątać? Od niemal 2 lat małżeństwa nie ma, nie ma bliskości, nie ma miłości, czułości, pożycia, rozmów, zrozumienia, szacunku, zaufania - nie ma małżeństwa fizycznie. W głowie już posprzątałam a w sercu męża mam nadal i mieć będę jeszcze długo.
Wspomniałem powyżej co sprzątać.
Tu dorzucę coś od siebie, taką analogię.
W głowie wiem, że Bóg mnie kocha, że chce dla mnie jak najlepiej.
Również to, że jego przykazania nie są wybitnie trudne ani skomplikowane.
A jakoś ciągle nie przestaje grzeszyć.
Głowa to za mało, potrzeba jeszcze serca. I masę pracy, bo same dobre chęci to za mało.
Mi na sprzątanie bałaganu zapewne życia nie wystarczy.

Zazdroszczę Ci, że jesteś dzis tu, w tym miejscu, z tym doświadczeniem i z takim statusem. Ja prawie rozwódka, licząca nadal na zwrot akcji ale nie układająca już scenariuszy pod siebie bo wiele razy się rozczarowałam. Zamiast mieć nadzieję, liczyć na happy end, biorę wszystko takie, jakie jest. A jest... jednoznacznie świadczące o tym, że za chwilę mój mąż zapomni o mnie całkowicie, zakładając rodzinę z kowalską.
Nie wiesz jak będzie, wiesz jak jest teraz, oczywiście widzisz też jakieś rokowania.
Ale co będzie za rok, dwa, pięć - nie wiesz.
A jeśli wiesz, to poproszę numery totka, przydadzą się ;)
Ja w swojej sytuacji co prawda pomogłem żonie wrócić, stworzyłem warunki.
Nie wystraszyłem jej później i nie przytłoczyłem żalem, pretensjami.
Nie dlatego, że ich nie było.
Dojrzałem, zmądrzałem. Wszystko dzięki Bogu, bo sam to tylko problemy potrafię robić.

Nie będę też czarował, miałem sporo szczęścia, którym było dość szybkie zderzenie fantazji żony z rzeczywistością.
Zauważyłem jednak przez te 5 lat w Sycharze i swoim otoczeniu, że nie tak wcale rzadko zdarzają się próby powrotów, ich szanse, rozważania.
Gdy furtka zamknięta, jest nowy partner, brak przepracowania, wybaczenia itd. te szanse przelatują niezauważenie lub ich widzieć nie chcemy.
Oczywiście bywa i tak, że przy największej otwartości i przepracowaniu współmałżonek błądzi do końca życia.
Ale jeśli nie zrobi się samemu swojej roboty, to nie ma punktu zaczepienia.
Gdybym się poddał, znalazł sobie kogoś...byłbym teraz gdzie indziej. W drodze do kotła ze smołą zapewne ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
contesempre
Posty: 216
Rejestracja: 08 sty 2020, 20:42
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Jak walczyć o małżeństwo kiedy mąż odpuścił

Post autor: contesempre »

Ruta pisze: 26 sty 2021, 15:56
Z Katechizmu Kościoła Katolickiego (jeśli ktoś nie ma w domu egzemplarza - warto się zaopatrzeć, Katechizm bardzo pomaga w pogłębianiu rozumienia wiary, podejmowaniu decyzji zgodnych z nauczaniem, z wiarą - i przede wszystkim w dochodzeniu do wewnętrznej zgody, a nie ślepego podporządkowania się niezrozumiałym nakazom, bo to jest przemoc wobec siebie samego).

Katechizm on line znajdziecie także pod linkiem http://www.katechizm.opoka.org.pl

Odnosząc się do tego co jest Boże w sytuacji porzucenia przez małżonka - odpowiedź jest dość jasna - trwanie nadal w wierności, nie wchodzenie w żadne inne relacje, pozostawanie w wewnętrznej gotowości do pojednania w sytuacji, gdy postawa małżonka się zmieni na tyle, że umożliwi powrót do wspólnego życia. W zasadzie nie ma tu żadnej zmiany w stosunku do tego, do czego zobowiązujemy się w dniu składania przysięgi małżeńskiej. Dlatego dobrze ta postawę określa sformułowanie "trwanie w wierności".

W praktyce do trwania w wierności małżeńskiej potrzebna jest Łaska. W sytuacji kryzysu Łaska jest ważniejsza niż cokolwiek innego. Nie ma szans by zmierzyć się z takim wyzwaniem po ludzku. A już taka osoba jak ja - w życiu nie dałaby rady. To, że trwam w wierności trzeci rok od porzucenia mnie i rodziny męża i piąty, czy nawet już chyba szósty od wejścia mojego męża w bardzo głęboki kryzys i co za tym idzie od wpadnięcia nas obojga w kryzys - i że w tym kryzysie nie idę na dno, tylko wzrastam - to kwestia tylko i wyłącznie Łaski. Dlatego tak ważna jest modlitwa, rozwijanie relacji z Bogiem. I ta Łaska może nie zapewnia tego po ludzku rozumianego szczęścia, które potencjalnie może zapewnić wejście w inną relację (choć ze szczerych relacji rozwodników w drugich związkach wynika, że to jednak częściej ułuda, niż rzeczywistość). Ale zapewnia szczęście. Nawet gdy jest trudno.
Ruta, dziękuję za cytowanie katechizmu ale napracowałaś się bez potrzeby. Nie czytasz tego co pisze, bo gdybyś czytała, wiedziałabyś, ze nauki kościoła znam.

to co na czerwono, bo mnie to strasznie ale to strasznie irytuje i powiem więcej, ze złowrogo szumią wierzby kiedy to czytam po raz kolejny. Napiszę Ci na prov, namiary na mojego męża i proszę do jasnej ch*** zapytaj go i daj mi znać i wszystkim tu na forum, czy jego postawa kiedykolwiek się zmieni na tyle by umożliwić powrót do wspólnego życia. Rozsierdza mnie to tak, ze rozważam wypisanie się z tego forum. Jak możecie mi wmawiać takie bzdury?! Mam 26 lat i mam do końca życia liczyć na powrót męża. Błagam! To nie jest bunt, to nie jest wypieranie się Boga. Nie chce mi się już nawet czasem odpisywać kolejny raz tego samego w myśl powiedzenia "jak ktoś 10 razy nie zrozumiał to nie licz, ze za jedenastym pojmie".

Mimo tego, jak wychowali mnie rodzice, mimo tego, ze uczęszczam do kościoła i staram się żyć jak n ależy, to naprawdę nie mam zamiaru do końca życia czekać na coś co nie ma wizji się stać. I chwalę Twoją postawę, ze Ty ileś tam lat żyjesz w celibacie. Naprawdę szanuję ale nie karz komuś żyć jak Ty i nie oceniaj negatywnie jeśli żyje inaczej. Jesteśmy różni ale równi.
Zablokowany