Uczciwa zona pisze: ↑14 maja 2021, 7:47
Mąż cały czas do mnie pisze ( nawet w nocy) jaka to ja jestem okrutna i zła dla niego i że "nie będzie pracował na moją wydumaną kwotę I moich adwokatów ale i że dla mnie ciągle będzie mało to co on zarobi i że on nigdy nie poszedł na mnie do żadnego adwokata".
Tak jakbym ja chciała tą kwote tylko dla siebie.
Zna mnie i wie że jak juz szłam na sklepy to w 99 procentach kupowałam coś dla dzieci i jego a w 1 procencie dla siebie( choć niewiele miałam). Nigdy nie byłam rozrzutna, uważałam że pieniądz trzeba szanować bo jest ciężko zarobiony.( To z domu rodzinnego wyniosłam- rodziny wielodzietnej ale i bardzo szczesliwej). Mąż tylko dostał wezwanie do zaplaty od adwokata ( nie złożyłam od razu sprawy do sądu licząc że może jeszcze bez tego obejdzie się i żeby mieć czyste sumienie że jednak zaczynam od tych kroczkow najdelikatniejszych)
Myślicie że przez te słowa oprócz zranienia mnie on naprawdę jest przekonany w swojej głowie że jestem aż tak okrutna?
Jeśli tak naprawdę myśli, to ta jego skorupa jest naprawdę gruba.
Myślicie że mąż pisząc takie raniące słowa on już naprawdę nic do mnie nie czuje prócz tylko nienawiści ?
Uczciwa zono,
nie miej wyrzutów sumienia, że podjęłaś starania o to, by zabezpieczyć finansowo siebie i dzieci. Mąż zakładając rodzinę wziął na siebie odpowiedzialność, powołując dzieci na świat także. Jest to odpowiedzialność, która ma także wymiar finansowy.
Prawo nie jest w stanie wyegzekwować wielu rodzajów odpowiedzialności, jak choćby odpowiedzialności rodzica za prawidłowe wychowanie dzieci, czy męża za wspieranie emocjonalne żony. Ale w sferze odpowiedzialności finansowej jak najbardziej. I prawo - które przecież mogło zostać napisane na wiele różnych sposobów - uznaje alimenty za słuszne. Właśnie w sytuacji w której na przykłąd rodzic, tata - nie poczuwa się sam z siebie do odpowiedzialności lub próbuje się z niej zwolnić.
Osoby w kryzysach, nie wiem, czy tak jest w przypadku twojego męża, często myślą w sposób zaburzony. Na przykład uważają, że skoro odchodzą, żyją poza rodziną, nie powinny być już zobowiązane do wydatków na rodzinę, na dzieci. No przecież muszą żyć poza rodziną - i jak będą wydawać na dzieci, to nie starczy im na ich potrzeby. Albo, gdy same siebie nie są w stanie przekonac do takiego sposobu myślenia, wchodzą w jeszcze bardziej pokrętne kłamstwa - na przykład, że to ten co odszedł i chce żyć poza rodziną i jest w kryzysie jest pokrzywdzonym, został wyrzucony, i teraz żona dochodząca alimentów chce go "zniszczyć".
Trudno mi powiedzieć na ile te osoby wierzą w te głupoty, które sobie wmawiają. To nie ma znaczenia. Osoby, które są w kryzysach wierzą w różne głupoty. W świadectwach Sycharowskich w broszurze, jest świadectwo mężczyzny, który opisał dokładnie, jak zmieniło się jego widzenie w czasie kryzysu. Pisał, że domagał się od żony sprzedaży ich domu, czy też mieszkania (nie pamiętam) - połowę pieniędzy chciał zainwestować w dom kochanki. Nie dostrzegał, że żona z dziećmi przy takim "podziale" zostałaby na ulicy. Za to uważał kochankę za szlachetną, bo obiecała, że w przyszłości, jełśi nie będzie miała dziecka, to zapisze swój dom dzieciom kochanka.
I on podziwiał ją za szlachetność. To całkowicie odrealnione postrzeganie sytuacji - i z tym trzeba się liczyć, że małżonek w kryzysie widzi w sposób odrealniony. I może dążyć do uwalniania się od odpowiedzialności finansowej, do destrukcji wspólnego majątku - byle tu i teraz uzyskać wyższy komfort życia, nie być już za nic odpowiedzialnym, zacząć "nowe życie".
Myślę, że dobrze, jeśli druga osoba w małżeństwie zachowa zdrowy rozsądek i zrozumie co się dzieje. I będzie bronić wspólnego majątku, zamiast biec do notariusza na żądanie małżonka w kryzysie. Sądowo wcale nie tak łatwo podzielić majątek i na pewno nie na takich zasadach, jak się tego domaga mąż (czy żona) w kryzysie. Oraz korzystając z istniejących przepisów zabezpieczy na czas kryzysu małżonka finanse rodziny - przede wszystkim w postaci alimentów na dzieci, a jeśłi jest taka potrzeba także na siebie. O tym mówi także Ksiądz Dziewiecki - że jest to jak najbardziej w porządku. Pokazuje tez inny kontakst - że nie ma nic złego w chęci utrudnienia małżonkowie grzeszenia - i im wyższe będą alimenty tym lepiej, i nie trzeba mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.
Natomiast ma znaczenie, że osoby w kryzysie stosują szantaże emocjonalne. Ja takim szantażom męża emocjonalnym ulegałam i zupełnie nie zdałam egzaminu z dojrzałości w sferze finansów. Mąż zabrał wszystko co nieprzywiązane, samochód też, za to ja spłacałam długi, które wygenerował mąż w czasie naszego wspólnego życia, nie dochodziłam alimentów. W efekcie mąz i tak nie wrócił do rodziny, kpi sobie, i czasem potrafi w okrutny sposób przechwalać się wobec mnie dobrobytem, tym, że ma lepsze warunki życia ode mnie, nowymi ubraniami, samochodem - który kupił na osobę z rodziny, żeby nie stał się częscią majątku wspólnego, ale nawet tego nie ukrywa. Teraz pomału się z tego wygrzebuję. Sądzę, że gdybym od początku była konsekwentna nigdy nie doszłabym to tak trudnej sytuacji w jakiej jestem obecnie - gdzie żyję bardzo skromnie, gdzie spłaciłam dużą część długów, ale jeszcze sporo przede mną.
Oto niektóre z nich:
- jeśli będę dochodzić alimentów przekreślę szansę na odbudowę relacji między nami (mówił to mąż, który żył z kochanką),
- jeśli będę dochodzić alimentów udowodnię, że mi zalezy tylko na pieniądzach i że jestem materialistką,
- jeśli będę dochodzić alimentów bla bla bla
Mąż na różne sposóby mnie zdręczał, robił wszystko bym poczuła się zaszczuta, zgnębiona - i bym nie ośmieliła się godzić w "jego" finanse. I był w tym skuteczny. A ja głupia.Co skończyło się moim skrajnym przemęczeniem, przepracowaniem - bo usiłowałam wykazac, że mi na pieniędzach nie zalezy, że zalezy mi na mężu i że jestem zaradna i sobie poradzę sama i z utrzymaniem siebie i dziecka, mimo że mąż nie miał zamiaru odciązać mnie w opiece na czas pracy, i ze wszystkim sobie poradzę. Naiwność i uleganie manipulacjom mają wysoką cenę. A osoby naiwnej nikt nie szanuje. Nawet ten kto z tej naiwności korzysta.
Efekt jest odwrotny do zamierzonego - mężowi dzieki mojej naiwności żyje się z kochanką o wiele łątwiej, niż gdyby żyło się w sytuacji w której ponosił by tą odpowiedzialność finansową do której jest zobowiązany - moralnie, ale także prawnie.
Jestem więc klasycznym antyprzykładem - jak nie działać w sferze finansów w kryzysie. Nie polecam. Pracuję nad tym, by wyjść z tej sytuacji - jest trudniej, niż gdy od początku ustawi się wszystko po Bożemu.
I nie uczciwa zono - wystąpienie o środki na utrzymanie rodziny wobec męża który zapomniał, że ma taki obowiązek, nie jest powodem rozpadu więzi i nie przyczynia się do tego. Nie słuchaj głupot.