Jak żyć po rozwodzie?
: 25 lis 2018, 16:06
Parę dni temu sąd orzekł rozwiązanie małżeństwa bez orzekania o winie. Żona złożyła pozew o rozwód w 2017 roku we wrześniu. Pierwsza rozprawa odbyła się w grudniu 2017 roku, ja napisałem w odpowiedzi na rozwód, że się nie zgadzam bo Kocham swoją żonę i że przyrzekałem miłość wierność i uczciwość małżeńską, bo jesteśmy małżeństwem sakramentalnym. Pierwsza rozprawa została zakończona i wyznaczono nowy termin ze względu na brak dowodów przedstawionych przez żonę.
Wracając trochę wcześniej, Żona wyprowadziła się do innego mieszkania w styczniu 2017 roku. Przeżyłem to ale byłem pochłonięty pracą w tamtym okresie, notabene pracą która mnie wyniszczała ale to był okres że prowadziłem duży projekt i on jednocześnie zgrał się z tym wydarzeniem. Po wyprowadzce spotykaliśmy się częściej lub rzadziej, a ja popełniałem cały czas błędy lub bałem się podjąć decyzji o stanięciu w prawdzie i podjęciu kroków czy ratujemy małżeństwo czy nie ratujemy, zostawiłem sprawy bez żadnej decyzji a małżeństwo dogorywało – tak to widzę z obecnej perspektywy, wtedy byłem za głupi i za bardzo niedojrzały aby wziąć sprawy w swoje ręce. Zawodziłem, Żona też nie ratowała, nie nalegała, nie pomagała, myślała że ja się domyślę co ona chcę abym zrobił, w pamięci mam jedno lub dwa wydarzenia o których w tamtym czasie z nią rozmawiałem. Kolega zaprosił mnie na obronę doktoratu, na takie nieoficjalne spotkanie w małym gronie. W tym dniu zjedliśmy razem obiad z Żoną i zapytałem się żony czy nie poszła by ze mną, ona mówi że nie żebym szedł sam, a ja się pytam czy iść czy może zostaniemy razem a ona mówi że idź że to Twój kolega, no i poszedłem. Potem po jakimś czasie podczas naszych rozmów czy kłótni dowiaduje się od niej że poszedłem na to spotkanie a ona znowu była na drugim miejscu i że ją zawiodłem. Kolejny raz umówiliśmy się do kina, był to czas jak nie mieszkaliśmy razem, przyszła najpierw do mnie do mieszkania miała torbę na ramieniu a ja nie wiedziałem co w niej jest, a potem poszliśmy do kina, po kinie zaczęliśmy trochę rozmawiać a później odprowadziłem ją do autobusu na przystanek i pojechała do domu. Znowu po jakimś czasie dowiaduje się od niej podczas rozmowy albo kłótni, że ona wtedy w tamtym dniu miała torbę z kosmetykami i ubraniem że chciała abym ją zaprosił do mnie aby została na noc, na niedziele. Ja się kompletnie nie domyśliłem tego że ona tego chce, naprawdę i też nie zaproponowałem, wiem, to był kolejny mój błąd. Takie błahe sprawy pokazują że żadna ze stron nie potrafiła wyrazić swoich oczekiwań co do drugiej osoby. Takie błahe rzeczy oddalały nas od siebie. Ostanie nasze wspólne wyjazdy na wakacje też nie były udane. Polecieliśmy kiedyś razem do Egiptu. Pech chciał że dostaliśmy miejsca w samolocie przy oknie awaryjnym gdzie było bardzo zimno. Ja się przeziębiłem i w Egipcie się leczyłem z choroby. Wakacje się nie udały. Wyjazd do Portugalii również, ja pojechałem z nastawieniem aby jak najwięcej pozwiedzać, zorganizowałem nasz wspólny czas na różnych wyjazdach, Żona chciała jedynie pobyć ze mną , ale ja wtedy tego nie wiedziałem a Ona mi tego nigdy nie powiedziała, teraz z perspektywy czasu to widzę. Kolejny i kolejny wyjazd nie był udany.
6 lat naszego małżeństwa, upływało a my oddalaliśmy się od siebie. Próbowaliśmy aby Żona zaszła w ciąże, ale 2 krotnie poroniła, ja nie wiedziałem jak jej pomóc w tamtym czasie, dawałem jej rady, próbowałem ją pocieszać bo taki jest facet, Ona chciała tylko żebym był przy niej i ją wysłuchał i zrozumiał. Kompletnie wtedy nie wiedziałem, ze tak bardzo różnią się między sobą kobieta i mężczyzna. Cały czas próbowałem radzić a trzeba było być przy niej. A ja chodziłem na zajęcia siatkówki, spotkania z kolegami, na piwo, byłem zmęczony po pracy bo ciężko pracowałem i nie miałem sił wieczorami. Ważne były dla mnie sprawy nieważne z perspektywy małżeństwa.
W końcu w czerwcu 2017 roku, Żona powiedziała że chce rozwodu, dla mnie to był grom
z jasnego nieba, wiedziałem że jest kiepsko ale cały czas myślałem że będzie jeszcze dobrze – jakże się myliłem. Właśnie „myślałem” a powinienem działać. Na nic zdały się moje prośby, błagania, płacze, obietnice, Żona postanowiła i stało się, złożyła we wrześniu pozew. Byłem załamany, nie mogłem spać, jeść, może przesadzam ale też i oddychać z trudem mogłem, to była taka sytuacja jakby ktoś coś mi wyrywał z wnętrza, jakby coś się zmieniało nieodwracalnie i naprawdę się zmieniło. Pierwszy miesiąc był okropny, zawieszenie w czasie i przestrzeni, akurat zbiegło się ze zmianą pracy i okresem gdzie tej pracy nie miałem, to okazało się zbawienne bo ciągle myślałem o tej sytuacji. Właśnie brak zajęcia spowodował, że moja przemiana nastąpiła tak szybko.
Po miesiącu bycia wrakiem człowieka, poszedłem w niedzielę do spowiedzi, było mi tak bardzo ciężko, poszedłem do spowiedzi po kilku latach niechodzenia, ten brak spowiedzi praktycznie przez całe małżeństwo miał kolosalny wpływ na obecną sytuację. Od momentu ślubu w 2011 roku do momentu oznajmienia o rozwodzie w 2017 roku byłem tylko 1 raz u spowiedzi, w 2016 roku jak zmarła mama Żony. Ta spowiedź okazała się zbawienna. „Trafiłem” na księdza który, powiedział mi o Wspólnocie Sychar. Zacząłem szukać informacji o wspólnocie, przeglądać forum i czytać namiętnie to forum szukając ratunku. Po drodze przeczytałem mnóstwo książek takich jak Warto naprawić małżeństwo Jacka Pulikowskiego, 5 języków miłości, książki o. Augustyna Pelanowskiego - Życie udane czy udawane i wiele innych. Dojrzewałem w moment. Zacząłem spotykać się z Żoną, ona postanowiła wyremontować swoje mieszkanie, zacząłem jej pomagać w drobnych pracach wykończeniowych, bo od wszystkiego miała ekipę, ale w drobnych sprawach jej pomagałem, pomagałem jej w wybieraniu zmywarki, okapu kuchennego, łóżka i wielu innych drobnych rzeczy, jeździłem z nią po sklepach, pomagałem jej również w jej pracy, bo jej praca jest pokrewna z moją, pomagałem jej głównie merytorycznie. Słuchałem jej, doradzałem, rozmawialiśmy normalnie o sprawach codziennych, o sobie zapomniałem. Całe małżeństwo myślałem tylko o sobie, teraz przeszedłem intensywny kurs dojrzewania, stałem się jakby innym człowiekiem. Jednocześnie chodziłem regularnie do spowiedzi, raz w miesiącu i Komunii Świętej. Przed 1 rozprawą odmówiłem Nowennę Pompejańską w intencji ratowania naszego małżeństwa, po 1 rozprawie odmówiłem drugą Nowennę Pompejańską w intencji nawrócenia mojej żony.
W tym czasie zrozumiałem bardzo wiele, zrozumiałem, ze chciałem aby Żona była taką jak ja chcę, mało liczyło się to co ona chce. To nas niszczyło, niszczyła mnie również praca, której już nie lubiłem a trwałem tam, trwałem o dwa lata za późno w tej pracy. To jest kolejny mój błąd jaki popełniłem. Mało jej okazywałem ciepła, bo sam nie miałem go w sobie, nie adorowałem jej, wymagałem dużo od niej i dużo też od siebie.
Przez ten rok naprawdę się zmieniłem, zacząłem dostrzegać w niej kobietę, taką jaką jest naprawdę, zacząłem jej sprawiać przyjemności takie jak dawanie kwiatów, zapraszanie jej na wspólne obiady, wyjścia do kina, wyjścia na rower, rolki, wspólne wyjścia na zakupy. Nawet raz ją namówiłem na wspólne wyjścia do Kościoła, na koncert w czasie adwentu po mszy świętej. Od momentu oznajmienia o rozwodzie nigdy już razem nie byliśmy na Mszy Świętej wspólnie. Żona sama nie chodzi teraz do kościoła. Dodam że Żona nie ma nikogo, ja też nie mam nikogo.
Cały czas podtrzymywałem, zdanie i jej to powiedziałem, że nie zgadzam się na rozwód bo ją kocham. Teraz widzę, że za mało było w tym czasie głębokich rozmów, skupiłem się na dawaniu siebie, na służeniu jej i pomaganiu jej praktycznie w każdej sytuacji. Żona przyjmowała mą pomoc. Żona nie chodziła do Kościoła, ja przez 1,5 roku ani jednej mszy niedzielnej nie opuściłem. Cały czas kroczę tą drogą, zacząłem czytać Pismo Święte regularnie, prawie codziennie, chodziłem na spotkania Sychar, ale w pewnym momencie przestałem bo uwierzyłem że nic się już nie dzieję, za bardzo skupiłem się na bycia z żoną niż na ratowaniu naszego małżeństwa, czy to kolejny błąd? Chyba tak. W październiku 2018 roku zacząłem chodzić na Rekolekcję Odnowy w Duchu Świętym, teraz jestem w trakcie tych rekolekcji. Cały czas żyłem nadzieją, że nie dojdzie do rozwodu, cały czas trzymałem się zdania, że nie zgadzam się na rozwód.
Jakieś dwa tygodnie przed rozwodem rozmawialiśmy bardzo szczerze z żoną, mówiłem jej że ją kocham i że nie może żądać ode mnie rozwodu bo to jest sprzeczne z moją obietnicą. Widziałem po niej że bardzo to negatywnie przeżywa, im bliżej do rozprawy tym gorzej. Cierpiała, ja również. W czasie rekolekcji była mowa o Duchu Świętym, zacząłem więc Ducha Świętego prosić o pomoc, aby przyszedł i mi powiedział co robić. Dwa dni Przed rozprawą pojawił się film Ojca Adama Szustaka „Może trzeba odejść” i cytat z Biblii: „Pan będzie czuwał nad Twoim wyjściem i powrotem”. Dzień przed rozprawą doszło do mnie, że na siłę nic nie zmienię, że jak się nie zgodzę to będziemy siebie niszczyć w sądzie. Zgodziłem się, było bardzo bardzo ciężko wypowiedzieć słowo „tak” przez chwilę nie mogłem w sądzie wypowiedzieć ani słowa, nigdy w życiu nie przeżyłem tak ekstremalnej sytuacji a potem się rozpłakałem, bo w tym momencie pozwoliłem mojej Żonie odejść. Chcę powiedzieć, że ja nie chcę szukać sobie innej kobiety, nie po to zgodziłem się na rozwód. Nie chciałem abyśmy więcej cierpieli. Sąd jest bezduszną instytucją w której liczą się suche fakty. Teraz jest mi ogromnie ciężko, pochłaniam się moim obowiązkom i widzę, że one mi nie pomagają, nie mogę uwierzyć że to się stało. Co mam robić? Kompletnie nie wiem, straciłem nadzieję że nasze małżeństwo jeszcze naprawimy, myślę że to już koniec. Do rozprawy jeszcze wierzyłem, nawet zapytałem się Żony to dlaczego tak chętnie moją pomoc przyjmowała, to powiedziała że może rzeczywiście niepotrzebnie, ze darzy mnie braterską miłością ale to nie wystarcza jej w trwaniu w małżeństwie. W odpowiedzi na pozew napisała że ma nadzieje że jeszcze założymy rodziny z innymi partnerami i będziemy szczęśliwi. Chciałbym do Żony zadzwonić, spotkać się z nią, porozmawiać, chciałbym jej pomagać kosztem siebie, chciałbym ją widywać. Czy to nie jest znowu ważne co ja chcę? Czy jeszcze uda się naprawić to małżeństwo? Czy mam żyć samotnie do Końca życia? Nie rezygnuję z Boga, Kościoła, przyjmuję Komunię Świętą. Jest mi bardzo źle.
Wracając trochę wcześniej, Żona wyprowadziła się do innego mieszkania w styczniu 2017 roku. Przeżyłem to ale byłem pochłonięty pracą w tamtym okresie, notabene pracą która mnie wyniszczała ale to był okres że prowadziłem duży projekt i on jednocześnie zgrał się z tym wydarzeniem. Po wyprowadzce spotykaliśmy się częściej lub rzadziej, a ja popełniałem cały czas błędy lub bałem się podjąć decyzji o stanięciu w prawdzie i podjęciu kroków czy ratujemy małżeństwo czy nie ratujemy, zostawiłem sprawy bez żadnej decyzji a małżeństwo dogorywało – tak to widzę z obecnej perspektywy, wtedy byłem za głupi i za bardzo niedojrzały aby wziąć sprawy w swoje ręce. Zawodziłem, Żona też nie ratowała, nie nalegała, nie pomagała, myślała że ja się domyślę co ona chcę abym zrobił, w pamięci mam jedno lub dwa wydarzenia o których w tamtym czasie z nią rozmawiałem. Kolega zaprosił mnie na obronę doktoratu, na takie nieoficjalne spotkanie w małym gronie. W tym dniu zjedliśmy razem obiad z Żoną i zapytałem się żony czy nie poszła by ze mną, ona mówi że nie żebym szedł sam, a ja się pytam czy iść czy może zostaniemy razem a ona mówi że idź że to Twój kolega, no i poszedłem. Potem po jakimś czasie podczas naszych rozmów czy kłótni dowiaduje się od niej że poszedłem na to spotkanie a ona znowu była na drugim miejscu i że ją zawiodłem. Kolejny raz umówiliśmy się do kina, był to czas jak nie mieszkaliśmy razem, przyszła najpierw do mnie do mieszkania miała torbę na ramieniu a ja nie wiedziałem co w niej jest, a potem poszliśmy do kina, po kinie zaczęliśmy trochę rozmawiać a później odprowadziłem ją do autobusu na przystanek i pojechała do domu. Znowu po jakimś czasie dowiaduje się od niej podczas rozmowy albo kłótni, że ona wtedy w tamtym dniu miała torbę z kosmetykami i ubraniem że chciała abym ją zaprosił do mnie aby została na noc, na niedziele. Ja się kompletnie nie domyśliłem tego że ona tego chce, naprawdę i też nie zaproponowałem, wiem, to był kolejny mój błąd. Takie błahe sprawy pokazują że żadna ze stron nie potrafiła wyrazić swoich oczekiwań co do drugiej osoby. Takie błahe rzeczy oddalały nas od siebie. Ostanie nasze wspólne wyjazdy na wakacje też nie były udane. Polecieliśmy kiedyś razem do Egiptu. Pech chciał że dostaliśmy miejsca w samolocie przy oknie awaryjnym gdzie było bardzo zimno. Ja się przeziębiłem i w Egipcie się leczyłem z choroby. Wakacje się nie udały. Wyjazd do Portugalii również, ja pojechałem z nastawieniem aby jak najwięcej pozwiedzać, zorganizowałem nasz wspólny czas na różnych wyjazdach, Żona chciała jedynie pobyć ze mną , ale ja wtedy tego nie wiedziałem a Ona mi tego nigdy nie powiedziała, teraz z perspektywy czasu to widzę. Kolejny i kolejny wyjazd nie był udany.
6 lat naszego małżeństwa, upływało a my oddalaliśmy się od siebie. Próbowaliśmy aby Żona zaszła w ciąże, ale 2 krotnie poroniła, ja nie wiedziałem jak jej pomóc w tamtym czasie, dawałem jej rady, próbowałem ją pocieszać bo taki jest facet, Ona chciała tylko żebym był przy niej i ją wysłuchał i zrozumiał. Kompletnie wtedy nie wiedziałem, ze tak bardzo różnią się między sobą kobieta i mężczyzna. Cały czas próbowałem radzić a trzeba było być przy niej. A ja chodziłem na zajęcia siatkówki, spotkania z kolegami, na piwo, byłem zmęczony po pracy bo ciężko pracowałem i nie miałem sił wieczorami. Ważne były dla mnie sprawy nieważne z perspektywy małżeństwa.
W końcu w czerwcu 2017 roku, Żona powiedziała że chce rozwodu, dla mnie to był grom
z jasnego nieba, wiedziałem że jest kiepsko ale cały czas myślałem że będzie jeszcze dobrze – jakże się myliłem. Właśnie „myślałem” a powinienem działać. Na nic zdały się moje prośby, błagania, płacze, obietnice, Żona postanowiła i stało się, złożyła we wrześniu pozew. Byłem załamany, nie mogłem spać, jeść, może przesadzam ale też i oddychać z trudem mogłem, to była taka sytuacja jakby ktoś coś mi wyrywał z wnętrza, jakby coś się zmieniało nieodwracalnie i naprawdę się zmieniło. Pierwszy miesiąc był okropny, zawieszenie w czasie i przestrzeni, akurat zbiegło się ze zmianą pracy i okresem gdzie tej pracy nie miałem, to okazało się zbawienne bo ciągle myślałem o tej sytuacji. Właśnie brak zajęcia spowodował, że moja przemiana nastąpiła tak szybko.
Po miesiącu bycia wrakiem człowieka, poszedłem w niedzielę do spowiedzi, było mi tak bardzo ciężko, poszedłem do spowiedzi po kilku latach niechodzenia, ten brak spowiedzi praktycznie przez całe małżeństwo miał kolosalny wpływ na obecną sytuację. Od momentu ślubu w 2011 roku do momentu oznajmienia o rozwodzie w 2017 roku byłem tylko 1 raz u spowiedzi, w 2016 roku jak zmarła mama Żony. Ta spowiedź okazała się zbawienna. „Trafiłem” na księdza który, powiedział mi o Wspólnocie Sychar. Zacząłem szukać informacji o wspólnocie, przeglądać forum i czytać namiętnie to forum szukając ratunku. Po drodze przeczytałem mnóstwo książek takich jak Warto naprawić małżeństwo Jacka Pulikowskiego, 5 języków miłości, książki o. Augustyna Pelanowskiego - Życie udane czy udawane i wiele innych. Dojrzewałem w moment. Zacząłem spotykać się z Żoną, ona postanowiła wyremontować swoje mieszkanie, zacząłem jej pomagać w drobnych pracach wykończeniowych, bo od wszystkiego miała ekipę, ale w drobnych sprawach jej pomagałem, pomagałem jej w wybieraniu zmywarki, okapu kuchennego, łóżka i wielu innych drobnych rzeczy, jeździłem z nią po sklepach, pomagałem jej również w jej pracy, bo jej praca jest pokrewna z moją, pomagałem jej głównie merytorycznie. Słuchałem jej, doradzałem, rozmawialiśmy normalnie o sprawach codziennych, o sobie zapomniałem. Całe małżeństwo myślałem tylko o sobie, teraz przeszedłem intensywny kurs dojrzewania, stałem się jakby innym człowiekiem. Jednocześnie chodziłem regularnie do spowiedzi, raz w miesiącu i Komunii Świętej. Przed 1 rozprawą odmówiłem Nowennę Pompejańską w intencji ratowania naszego małżeństwa, po 1 rozprawie odmówiłem drugą Nowennę Pompejańską w intencji nawrócenia mojej żony.
W tym czasie zrozumiałem bardzo wiele, zrozumiałem, ze chciałem aby Żona była taką jak ja chcę, mało liczyło się to co ona chce. To nas niszczyło, niszczyła mnie również praca, której już nie lubiłem a trwałem tam, trwałem o dwa lata za późno w tej pracy. To jest kolejny mój błąd jaki popełniłem. Mało jej okazywałem ciepła, bo sam nie miałem go w sobie, nie adorowałem jej, wymagałem dużo od niej i dużo też od siebie.
Przez ten rok naprawdę się zmieniłem, zacząłem dostrzegać w niej kobietę, taką jaką jest naprawdę, zacząłem jej sprawiać przyjemności takie jak dawanie kwiatów, zapraszanie jej na wspólne obiady, wyjścia do kina, wyjścia na rower, rolki, wspólne wyjścia na zakupy. Nawet raz ją namówiłem na wspólne wyjścia do Kościoła, na koncert w czasie adwentu po mszy świętej. Od momentu oznajmienia o rozwodzie nigdy już razem nie byliśmy na Mszy Świętej wspólnie. Żona sama nie chodzi teraz do kościoła. Dodam że Żona nie ma nikogo, ja też nie mam nikogo.
Cały czas podtrzymywałem, zdanie i jej to powiedziałem, że nie zgadzam się na rozwód bo ją kocham. Teraz widzę, że za mało było w tym czasie głębokich rozmów, skupiłem się na dawaniu siebie, na służeniu jej i pomaganiu jej praktycznie w każdej sytuacji. Żona przyjmowała mą pomoc. Żona nie chodziła do Kościoła, ja przez 1,5 roku ani jednej mszy niedzielnej nie opuściłem. Cały czas kroczę tą drogą, zacząłem czytać Pismo Święte regularnie, prawie codziennie, chodziłem na spotkania Sychar, ale w pewnym momencie przestałem bo uwierzyłem że nic się już nie dzieję, za bardzo skupiłem się na bycia z żoną niż na ratowaniu naszego małżeństwa, czy to kolejny błąd? Chyba tak. W październiku 2018 roku zacząłem chodzić na Rekolekcję Odnowy w Duchu Świętym, teraz jestem w trakcie tych rekolekcji. Cały czas żyłem nadzieją, że nie dojdzie do rozwodu, cały czas trzymałem się zdania, że nie zgadzam się na rozwód.
Jakieś dwa tygodnie przed rozwodem rozmawialiśmy bardzo szczerze z żoną, mówiłem jej że ją kocham i że nie może żądać ode mnie rozwodu bo to jest sprzeczne z moją obietnicą. Widziałem po niej że bardzo to negatywnie przeżywa, im bliżej do rozprawy tym gorzej. Cierpiała, ja również. W czasie rekolekcji była mowa o Duchu Świętym, zacząłem więc Ducha Świętego prosić o pomoc, aby przyszedł i mi powiedział co robić. Dwa dni Przed rozprawą pojawił się film Ojca Adama Szustaka „Może trzeba odejść” i cytat z Biblii: „Pan będzie czuwał nad Twoim wyjściem i powrotem”. Dzień przed rozprawą doszło do mnie, że na siłę nic nie zmienię, że jak się nie zgodzę to będziemy siebie niszczyć w sądzie. Zgodziłem się, było bardzo bardzo ciężko wypowiedzieć słowo „tak” przez chwilę nie mogłem w sądzie wypowiedzieć ani słowa, nigdy w życiu nie przeżyłem tak ekstremalnej sytuacji a potem się rozpłakałem, bo w tym momencie pozwoliłem mojej Żonie odejść. Chcę powiedzieć, że ja nie chcę szukać sobie innej kobiety, nie po to zgodziłem się na rozwód. Nie chciałem abyśmy więcej cierpieli. Sąd jest bezduszną instytucją w której liczą się suche fakty. Teraz jest mi ogromnie ciężko, pochłaniam się moim obowiązkom i widzę, że one mi nie pomagają, nie mogę uwierzyć że to się stało. Co mam robić? Kompletnie nie wiem, straciłem nadzieję że nasze małżeństwo jeszcze naprawimy, myślę że to już koniec. Do rozprawy jeszcze wierzyłem, nawet zapytałem się Żony to dlaczego tak chętnie moją pomoc przyjmowała, to powiedziała że może rzeczywiście niepotrzebnie, ze darzy mnie braterską miłością ale to nie wystarcza jej w trwaniu w małżeństwie. W odpowiedzi na pozew napisała że ma nadzieje że jeszcze założymy rodziny z innymi partnerami i będziemy szczęśliwi. Chciałbym do Żony zadzwonić, spotkać się z nią, porozmawiać, chciałbym jej pomagać kosztem siebie, chciałbym ją widywać. Czy to nie jest znowu ważne co ja chcę? Czy jeszcze uda się naprawić to małżeństwo? Czy mam żyć samotnie do Końca życia? Nie rezygnuję z Boga, Kościoła, przyjmuję Komunię Świętą. Jest mi bardzo źle.