Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

niebieska
Posty: 7
Rejestracja: 12 mar 2018, 22:24
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: niebieska »

Witajcie, jestem niebieska...

Czytam Wasze historie od listopada. Jesteście dla mnie wsparciem i światłem w tunelu. To dzięki Wam powierzyłam moje małżeństwo Bogu. Wiem, że On w nim działa, ale czas na kroki z mojej strony, odnalezienie się w tej sytuacji. Ta historia będzie długa, ale uważam, że każdy opisany kontekst jest ważny. Proszę Was o radę i dziękuję każdemu, kto poświęci na to swój czas i myśli. Proszę, doczytajcie do końca, tylko wtedy być może uda się Wam zrozumieć ten urywek rzeczywistości. Wiem, że jestem w dobrym miejscu. Moje pytanie brzmi: czy jest co ratować i czy to ma sens?

Ja i mój mąż jesteśmy bardzo młodzi. Jesteśmy zaledwie 2 lata po ślubie, mamy malutką córeczkę. Mieszkamy z moimi rodzicami.

Wszystko z mojej perspektywy zaczęło się psuć w listopadzie. Wróciłam na studia dzienne. Mój mąż kontynuował naukę zaocznie, równolegle pracując. Życie na najwyższych obrotach, ale czułam, że to wszystko ma sens, że idziemy razem w pewnym kierunku. W głowie marzenia o wspólnym życiu. Zauważyłam, że mąż zaczął się ode mnie odcinać. Nie chciał ze mną nigdzie wychodzić, rozmawiać, spędzać czasu, uciekał do komputera (jest uzależniony odkąd się poznaliśmy). Zaczął częściej wychodzić sam, znalazł sobie nowych znajomych. Zaczęło mnie to boleć, bo odczułam, że ucieka, nie wiem czemu, po co i gdzie. Na początku listopada, dzięki mojej kochanej, wszędobylskiej córce, jego telefon trafił w moje ręce. Pisał z inną kobietą. Akurat kończył prysznic, więc nie miałam zbyt wiele czasu. Przejrzałam na szybko... Wysyłał jej swoje zdjęcia, serduszka, słodkie słówka. Napisał jej, że obrączki dla niego nic nie znaczą. Wspomniał coś o pierwszym pocałunku, którego nie może zapomnieć. Umawiali się na kino i spotkania. Wiem, że razem chodzili do szkoły. Pisał jej o sytuacjach między nami, wszystko przejaskrawiał na rzecz negatywnego wysławiania się o mnie. Gdy mój mózg to zarejestrował.. mój świat się zawalił. Był to początek katastrofy mojego życia.

Gdy wyszedł spod prysznica powiedziałam mu od razu, że czytałam jego rozmowę z (nazwijmy ją) Asią. Zrobił się czerwony jak burak. Spytałam go kto to... Aj, koleżanka ze szkoły. Takie tam głupoty. Nic wielkiego. Dogadują się i tyle, ona daje mu notatki i nie musi pisać. Przytulił mnie, wycałował, spytał czy wszystko dobrze. Zamotał mi w głowie. Byłam w takim szoku, że uwierzyłam bezkrytycznie we wszystko i zapomniałam o tym na kilka dni. Postanowiłam to przemyśleć i podejść do rozmowy na temat naszego związku.

Później, po jego zjeździe, wyrzucałam ubrania do prania. Szybko przejrzałam kieszenie jego spodni i natrafiłam na kartkę z rozmową... Planowali wyjazd. Był wątek „jesteś zakręcony”, na co on „chyba napalony”. „Może kiedyś się zdecydujesz”. Zrozumiałam, że mają romans, że to trzeba przerwać, że musimy się ratować. Kochałam go całym sercem. Czułam, że on mnie też.

W dniu o istotnej dla nas dacie pojechałam po niego do pracy. Wyglądałam wyjątkowo. Zabrałam go w ważne dla nas miejsce. Byłam pewna siebie, uśmiechnięta. On też wydawał się być we mnie zauroczony, mówił, że pięknie wyglądam, trzymał za rękę, przytulał. Pokazałam mu kartkę... Zmieniłam ton na stanowczy, ale szybko pękłam. Zaczęłam się trząść i płakać, krzyczałam. Wróciliśmy do auta. Przyznał wszystkiemu rację. Zapewniał, że to bzdury, żarty, że to iluzja i nic ważnego. Obiecał, że to przerwie, że mu źle, że mnie przeprasza. Że obrączki znaczą dużo. Że do żadnego pocałunku nie doszło, nie doszło do niczego, nawet przytulenia. Wtedy uznałam, że może za dużo sobie wyobraziłam i niektóre rzeczy dodały się same, emocje były ogromne. Patrzył na mnie jednak z nienawiścią, z dystansem i chłodem. Że to wszystko dlatego, że między nami się nie układa (faktycznie były sprzeczki, ale o naprawdę drobne rzeczy). Wcześniej wiele razy podejmowałam rozmowę, czy wszystko jest w porządku, ale on nie chciał. Widziałam, że bywa smutny. Zarzekał się, że sobie radzi, że jak coś się dzieje to jest mu to obojętne, że jest silny. Próbowałam różnych sposobów, ale nie chciał się do mnie otwierać. Powiedziałam mu to przy okazji tej sytuacji i przyznał mi rację, że spróbuje się przede mną otworzyć, żebym dała mu czas. ALE, że mam się nie starać. Że mam zająć się sobą.

No a co ja zaczęłam robić? Starać się dla niego. Częściej i lepiej gotowałam, kupowałam mu drobne rzeczy, rozmawiałam, zaczęłam bardziej o siebie dbać. Wszystko wydawało się być okej. Jednak nie było. Zaczęłam mieć koszmary, a nasza córka lęki nocne. Podejmowałam rozmowy, ciężkie i toporne. Patrzył ze mną zawsze z nienawiścią, a ja nie rozumiałam o co mu chodzi. Podchodziłam do niego z miłością, mocą i zrozumieniem. Mówił, że ma mnie dosyć... Że wątpi w uczucie. W nasze małżeństwo. Że nie jesteśmy rodziną. Że jego rodzice zawsze się kłócili i rozstawali, wracali do siebie, znowu kłócili i było jeszcze gorzej. Mój mąż jest DDA, DDRR, DDD. Miał traumatyczne dzieciństwo, po czym wychowywał się w rodzinie zastępczej u dziadków. Jego rodzice w alkoholu siedzą do dziś. Relacje z nimi są toksyczne, ciągle mówią, że kochają, obiecują, a zawodzą. W chwili obecnej kontaktu z nimi prawie nie ma. Tłumaczyłam mu, że potrzebujemy pomocy, bo dzieje się źle. Nasza miłość już nie wystarcza, wkrada się zły wpływ otoczenia. Zaproponowałam terapię małżeńską. Dałam konkretne powody. Wyraźnie zaznaczyłam, że wiem, że mamy problemem z dogadywaniem się, że on ma problemy ze swoją psychiką, że mamy dla kogo walczyć i o co, bo przeżyliśmy 6 pięknych lat razem, mamy córkę, rodzinę i całą przyszłość przed sobą. Że musimy rozmawiać, być szczerzy. Niestety spotkałam się z murem... Przyznał mi rację, ale dalej odpychał, odrzucał jeszcze bardziej, ranił słowami, że nie wie, nie jest pewien. Na terapię się nie zgodził. Poprosił o więcej czasu i przestrzeni, również o to, bym zajęła się sobą. Poszliśmy na pewien kompromis.

Czekałam i czekałam, nasze relacje były paraboliczne. Raz trzymałam się na dystans, zaraz już nie mogłam, bo potrzebowałam bliskości, zrozumienia, rozmowy. Raz on miał mnie gdzieś, a zaraz przychodził, tulił się milcząc, kochał się ze mną i zasypiał. W tym czasie pogorszyły się jego relacje z moim ojcem, który pił więcej i kłócił się. Mój mąż przez to zaczął „uciekać” z domu. Gdy ojciec pił, szukał zaczepki – mąż wychodził do kolegi. Nie wracał często na noc. Uspokajał mnie, mówił, że kocha, że tak będzie lepiej póki się nie uspokoi. Jego kolega pisał do mnie, że wszystko jest w porządku, że jest u niego. Nie mieliśmy wówczas gdzie się wyprowadzić, nawet nie mieliśmy funduszy na wynajem mieszkania. W tajemnicy podjęłam rozmowy z dalszą rodziną o możliwości zamieszkania, szukałam mieszkań do wynajęcia po okazji, ale bałam się o tym wprost porozmawiać z mężem. Bałam się kolejnego odrzucenia, bo jak to mówił: „Nie chcę teraz z tobą zamieszkać. Nie wyobrażam sobie tego. Co najwyżej sam. Daj mi czas.”... Przed świętami oznajmił, że się wyprowadza. Że nie może tak, że to przez ojca, ale też przeze mnie (dalej nie mogłam tego do końca zrozumieć). Po paru dniach powiedziałam, że nie może tak być... Mamy córkę, musimy walczyć. Zgodził się, że to zła decyzja i że zostaje. Dalej robiłam co do mnie należy. Nie starałam się nad wyraz, weszło mi to już w krew i zaczęło być normalnością. Były święta. Czułam, że były sztuczne. Dla mnie najgorsze w życiu. Nie było w nich Boga. Nie było w nich miłości. Była pustka, żal i rozpacz. Mąż wpadł w szał prezentów i wydał na nie majątek, dając coś każdemu. Nie umiałam tego zrozumieć.

Wiem, że byłam "dobrą" żoną. Wiadomo, miałam swoje humory, ale morale miałam pewne, fundament siebie stabilny, byłam dla niego atrakcyjna, jako mama radziłam sobie dobrze. Uznałam, że skoro w mężu nic się nie zmienia, to widocznie nie mogę jego zmienić. Postanowiłam, że zmienię najpierw siebie. Konstruktywnie podeszłam do swoich wad, braków i postanowiłam realnie nad nimi pracować. Znalazłam hobby, mąż to zauważył, docenił. Ja się odprężałam i zaczęłam się tym pasjonować. Starałam się jeszcze lepiej godzić studia z wychowaniem córeczki. Poświęcałam jej więcej pełnej uwagi. Odświeżyłam kontakty z przyjaciółmi, kupowałam więcej rzeczy dla siebie. Wypożyczyłam książki („5 języków miłości” i „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”), niestety gdy dowiedziałam się o wszystkim (o tym dalej), oddałam je w złości...

W międzyczasie dalej sprawdzałam męża... Dokładnie wypytywałam gdzie był, co robił, interesowałam się. Miałam wiele, naprawdę wiele podejrzeń o zdradzie. Zapach ubrań (przepraszam, smród słodkich perfum), sierść w ubraniach, na skarpetkach, butach (Asia ma psy)... Miałam obsesję. Przeszukiwałam jego rzeczy, znajdowałam paragony za zakupy spożywcze, bilety autobusowe z dziwnymi godzinami. Asia jest matką wychowującą dwójkę małych dzieci (mieszkała z partnerem i jej rodzicami). Jej dzieci są w wieku zbliżonym do mojej córki, mój mąż spotykał się z nią i jej dziećmi. Nigdy nie chciał mnie ze sobą zabrać, ja miałam zająć się sobą. Opowiadał mi o niej. Czułam, że się nią fascynuje, ale na moje zarzuty odpowiadał, że po prostu się przyjaźnią, że między nimi nic nie ma. Mąż zarzekał się, że nigdy mnie nie zdradził, że dla niego to złamanie największych zasad, najgorsze co może być w związku. Pamiętam, jak dawno temu mówił, że gdybym ja go zdradziła to nie wybaczyłby mi tego nigdy. Po jakimś czasie, gdy na każde podejrzenie czy zarzut odpowiadał, że nic między nimi nie ma, zaczęłam odczuwać spokój. Zaczęłam mu w pewien sposób ufać, mimo że między nami dalej było kiepsko. Jakoś tak jednak, powolutku, zaczęło się jakby poprawiać. Patrzył na mnie z troską. Zaczął więcej przytulać. Ja przestałam kontrolować. Czułam się stabilniej, ale wiedziałam, że muszę wrócić do tematu wyprowadzki i terapii małżeńskiej. Czułam, że nie tylko ja, ale i on musi wrócić do Kościoła, że musimy angażować się tam we trójkę.

Później zaczęły się dziać chore rzeczy. Istne uczuciowe piekło. Tutaj zaczyna się dla mnie irracjonalna jazda bez trzymanki. Pewnego dnia, gdy córka zasnęła w dzień, mąż zabrał mnie na poważną rozmowę. Powiedział, że chce rozwodu... Argumentował to tym, że jestem dla niego ciężarem, że ma dość, że to nie ma sensu. Ja w jego słowach nie widziałam sensu. Nie rozumiałam tego. Rozpłakałam się. Załamałam się. Przytulił mnie, powiedział, że mu lżej, że mogę na niego liczyć, całował mnie w czoło. Czy tak się zachowują ludzie w chwili, gdy mówią, że chcą rozwodu? Tym bardziej tego nie rozumiałam. Przez następne dni chodziłam jak ofiara, podkrążone oczy, ciągle płakałam. Kilka dni później zaczęłam drążyć: DLACZEGO? W nocy mąż złamał się. Z jego oczu płynęły łzy. Powiedział, że mnie nie kocha i nigdy nie kochał. Że wziął ze mną ślub z przymusu (bo byłam w ciąży). Podziękowałam mu za szczerość i to, że otwiera się przede mną. Czułam jednak, że to kłamstwa, stanowczo mu o tym powiedziałam. Przytuliliśmy się mocno i poszliśmy spać. Następne dni były dla mnie tym samym, czym po informacji o rozwodzie. Ciągle płakałam. Nic nie rozumiałam. On przygotowywał mi jedzenie, kazał jeść. Otulał kocem. Robił herbatę. Przytulał i całował. Gdy trochę doszłam do siebie, postanowiłam, że skoro zmiany nade mną coś dawały, to pójdę krok dalej. Poszłam do psychologa, bo to wszystko zaczęło mnie za mocno przygniatać, a nie chciałam, by moje emocje za bardzo przelały się na córkę. Malutka i tak zbyt wiele odczuła, miałam ogromne wyrzuty sumienia. Na wizycie zrozumiałam, że ja również w jakimś stopniu jestem DDA. Opisałam zachowania męża, psycholog była zdumiona, że chcę dalej walczyć. Zrozumiałam, jak wiele mam w sobie siły, mocy, dobra, jak wiele daje mi Bóg. Uzmysłowiłam sobie, że moja miłość może przenosić góry.

Kilka dni po tej wizycie mąż wziął mnie na rozmowę. Był bardzo zestresowany. Wziął wino. Włączył muzykę. Czułam, że to może być jakiś miły wieczór, zwrot w naszym związku. Jak bardzo się myliłam... Przekazuję Wam teraz bagaż tego, co nie daje mi normalnie żyć. Mój mąż postanowił powiedzieć mi prawdę. Przez 3 lata byłam okłamywana. Przed ślubem zdradził mnie dwukrotnie. Pojechał pocieszyć swoją koleżankę. Podpił się, poniosło go. Było to około 3 lata temu, po naszej pierwszej, trochę poważniejszej kłótni. Potem pogodziliśmy się, poczęła się nasza córeczka, zaszłam w ciążę. Dla mnie to był cud. Oświadczył mi się. Organizowaliśmy ślub. Na miesiąc przed ślubem zdradził mnie drugi raz z tą samą dziewczyną. Znowu się podpili, znowu ich poniosło. Po tym zerwał z nią kontakt. Ja ją znałam, o niczym nie wiedziałam. Ślub był piękny, cudowny. Byłam szczęśliwa jak nigdy. Widziałam, że on też. Zamieszkaliśmy razem, było naprawdę pięknie. Urodziła się nasza malutka Iskierka, nasza miłość. To był najwspanialszy czas w moim życiu.

Było jeszcze kilka epizodów, z mojej perspektywy „do wybaczenia”. Nie były to typowe zdrady, ale pokusy, którym prawie uległ. Dochodzimy teraz do przełomu września i października, gdy mąż poznał „Asię”. Zauroczył się w niej od razu. Twierdzi, że się w niej zakochał. Każde. Moje. Podejrzenie. Było. Słuszne. Za każdym, absolutnie każdym razem, gdy miałam wątpliwości, gdy czułam coś, gdy miałam dowód – mąż mnie okłamywał. A ja mu za każdym razem wierzyłam. Mój mąż w tym czasie, przygnieciony przez kłamstwa wobec mnie, próbował dwa razy popełnić samobójstwo. Za każdym razem ratowała go Asia. To ich, według mojego męża, jeszcze bardziej do siebie zbliżyło. Powierzali sobie swoje sekrety, pocieszali się. Bardzo dogłębnie. Całowali się, spotykali, przytulali. Do pierwszego zbliżenia doszło na przełomie listopada i grudnia, zdradził mnie kilkadziesiąt razy. Przyjeżdżał do niej, jej rodzice o tym wiedzieli, byli świadomi, ze coś ich łączy. Wiedzieli, że ma żonę i dziecko. Odwiedzał ją przed pracą, po pracy. Gdy był u kolegi, gdy był gdzieś indziej, gdy musiał coś załatwić. Zabierał do niej naszą córkę. Asia nie miała żadnego partnera, to była fikcja na rzecz mojego spokoju. Zdrady dokonywali bez zabezpieczenia. Asia jest teraz w 2 miesiącu ciąży. Widziałam usg. Będą mieli dziecko.

Po tej rozmowie, po wyjawieniu prawdy, powiedział, że ją kocha i że wiele dla niego znaczy. Ja wówczas "nie byłam mu obojętna", "coś tam do mnie czuł" - tak mówił.

Czuję się nikim. Te emocje mnie przerastają. Dopiero pisząc to Wam, czuję, że uświadomienie sobie tego wszystkiego we mnie dojrzewa.

Czy kocham go? Tak. Ale wiem, że nie mogę działać w pojedynkę, nie wiem czy to ma sens. To chyba nie ma sensu. Czuję, że muszę uciekać, brać córkę i biec na drugi koniec świata, ale się boję. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będę szczęśliwa. Najbardziej boję się o córkę, że będzie się wychowywać w niepełnej rodzinie (bez ojca lub bez prawdziwej relacji między rodzicami), z pogmatwanymi więzami rodzinnymi (nie wiem co zadecydować względem tego biednego, poczętego maleństwa, które niczemu nie jest winne). Podjęliśmy decyzję, że mąż ma się wyprowadzić... Potem separacja, rozwód z jego winy, podział opieki z przekazaniem córeczki przede wszystkim mnie, że w międzyczasie mąż ma podjąć terapię, bo wydaje mi się, że jest chory. W dniu wyprowadzki płakaliśmy oboje. Wyprowadził się do Asi. Był tam dwa dni i wrócił do swojego domu zastępczego. Spotkałam się z nim kilka razy od tamtego czasu, łączy nas córka. Oznajmił, że przejrzał na oczy. Płakał. Mówił, że mnie kocha, że nie chce rozwodu, że stracił najważniejszą kobietę swojego życia. Że cokolwiek bym nie zadecydowała, będzie mnie kochać. Kupił mi bukiet kwiatów, przeprosił mnie 5 razy w różnych okolicznościach. Bez rozwiązłości, ale szczerze. Powiedział, że nigdy więcej kłamstw, że jest ze mną szczery. Że wybiera mnie, a nie Asię. Sam jest pogubiony. W chwili obecnej nie odzywamy się do siebie, bo przy ostatnim spotkaniu powiedział mi (a ja jemu) kilka przykrych zdań. Przyjeżdża tylko do córki i wychodzi, gdy wracam z zajęć.

Ja czuję, że dalej mnie okłamuje. Nie umiem mu zaufać. Nie wiem co jest prawdą, a co kłamstwem. Lada dzień podejmuję terapię, bo obawiam się o swoje zdrowie psychiczne. Mimo to czuję, że jestem silna. Funkcjonuję. Mam dla kogo. Chciałabym mieć normalne życie, takie na jakie sobie zapracowałam. Wiadomo, mam wady, popełniam błędy, ale swoim postępowaniem czy myśleniem nie zasłużyłam na to. Rozwód cywilny jest dla mnie tylko formalnością, zabezpieczeniem przed np. konsekwencjami materialnymi (mąż ma tendencje do nieprzemyślanego wydawania pieniędzy, w chwili obecnej ma długi). Myślę, że gdybym zdecydowała się na kościelne unieważnienie małżeństwa, to udałoby mi się to udowodnić. Po tym wszystkim czuję, że mój mąż jest skrajnie niedojrzały. Sam mówił, że chyba nie wie, czym jest miłość. Nie wiem też, czy w pełni świadomie wstępował ze mną w związek sakramentalny - na ile był to przymus wewnętrzny, a na ile prawdziwe uczucie? Nie jest człowiekiem, z którym spotykałam się przed ślubem. Nie jest tą osobą, którą znałam. Być może poznałam tylko iluzję i kreację wyidealizowanej osoby, którą chciał przede mną być.

Czy warto to ratować? Czy jest jeszcze co?

Proszę, Wy bogatsi doświadczeniem i refleksją, pokażcie mi jakiś drogowskaz.
jacek-sychar

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Niebieska na naszym forum

Jak ciężko czyta mi się historie z życia Dorosłych Dzieci.
Niestety taka jest prawda. Trudne dzieciństwo i na siłę poszukiwanie miłości i szczęścia teraz. Ale to się bez dobrego przykładu tak rzadko udaje.
Piszesz o terapii. Tak. Gorąco zachęcam.
Polecam może wizytę w którymś z naszych ognisk. Ich lista jest tutaj:
http://sychar.org/ogniska/
niebieska pisze: 14 mar 2018, 23:45 Myślę, że gdybym zdecydowała się na kościelne unieważnienie małżeństwa, to udałoby mi się to udowodnić.
Niebieska
U Kościele Katolickim nie ma unieważniania małżeństw. jest tylko stwierdzanie ich nieważności od początku. Ale przyznaję, jeżeli Twój mąż zdradzał Cie już przed ślubem, to takie orzeczenie masz szansę uzyskać.

Na koniec chciałem Ci przypomnieć, że internet nie jest anonimowy. Dlatego pisząc staraj się nie podawać szczegółów, które umożliwiłyby identyfikację Ciebie i Twojej rodziny.
Ritka
Posty: 48
Rejestracja: 07 wrz 2017, 12:33
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: Ritka »

Niebieska jak bardzo rozumie Twoj obecny ból. Mialam bardzo podobnie tylko wiekiem jestem starsza i moje dzieci a mam ich 3 sa duzo starsze od Twojej coreczki. Ale ból jest zawsze taki sam. Mnie z początku bardzo pomogla pozbierac sie nowenna pompejanska, wiec bardzo Ci ja polecam. Pamietaj ze Pan Bog kocha nas bezgranicznie i do niego zawsze mozemy sie przytulic tak mocno. Otulam Cie swoja modlitwa.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: s zona »

Niebieska mnie rowniez Nowenna Pompejanska pomogla ,
uspokaja emocje i daje takie swiatelko ,ze potem wiadomo w ktora strone sie kierowac :)
http://pompejanska.rosemaria.pl/
Sciskam serdecznie i pomodle sie o 15h ,jedna 10 za Ciebie :)

ps Sw Charbel mowil ,ze
...." niewazne jest przyspieszenie ,jesli kierunek jest bledny " ....

Niebieska wiesz ,co jest najlepszym kompasem ?
Mirakulum
Posty: 2759
Rejestracja: 16 sty 2017, 19:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: Mirakulum »

Niebieska
przesłuchaj "Przysięga małżeńska i jej konsekwencje" ks Marka Dziewieckiego - można zrobić dobrą autodiagnozę swojego małżeństwa.
i zapisuj sobie pytania które przyjdą Ci do głowy w trakcie słuchania
jacek-sychar

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: jacek-sychar »

Pierwsza część jest tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=HrT9idC9LeE
Pantop
Posty: 3186
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: Pantop »

Pozostaje do rozważenia istotny element.
Niebieska kocha męża, który na dzień dzisiejszy sam nie potrafi się określić kogo kocha, z kim chce być.
Sąd biskupi - zakładam - orzeknie, że związek nie zaistniał.
Czy jest to możliwe, aby niebieska W TYM MOMENCIE powiedziała do siebie tak:
,,Ahaa! No! To związek w ogóle nie istniał. A w takim razie tak naprawdę to ja go w ogóle nie kochałam (nie kocham), tylko tak mi się zdawało. ,,
Czy tak?
Bo jeśli nie - to zaczyna się Golgota.
kaja
Posty: 770
Rejestracja: 06 gru 2017, 14:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: kaja »

Bóg nigdy nie stawia nas wobec prób, które są ponad nasze siły. Czasami wymagają więcej zaufania i cierpliwości. Zaufaj "na dobre i na złe" .Nie wpedzaj się w poczucie krzywdy. Wyplacz to ,przegadaj z kimś. Daj sobie czas na podjecie decyzji. Początki kryzysu są trudne i kojarzą się z końcem świata .ale kiedyś znowu wzejdzie słońce i oobudzimy się silniejsi i mądrzejsi bo zaufalismy Panu
Angela
Posty: 490
Rejestracja: 31 maja 2017, 1:34
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: Angela »

Niebieska,
Separacja równie dobrze, a może i lepiej zabezpiecza materialnie niż rozwód. A może wystarczy sama rozdzielność majątkowa i ustalenie alimentów na dziecko?
mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: mare1966 »

Witaj
Nie będę się bawił w "przytulanki" ( zrobią to inni )
i przejdę od razu do rzeczy .

Uprzedzam ,
nie będą to łatwe słowa ( także i dla mnie ) .
Nie tylko ten chłopak , ale i ty jesteś nie do końca chyba dojrzała .
Wielokrotnie piszesz o jakichś przytulaniach , płaczu ,
a to o wspaniałym ślubie itd.
Jesteście bardzo młodzi , ale 6 lat RAZEM , szybko dziecko .

Jaka miłość ?
Jaka rodzina ?
Wy sami jesteście "nastolatkami' .
Ten ......... zrobił już dwoje dzieci .
Wiąże się z następną kobietą , czyli tą Asią .
I wszyscy studia , ludzie niby inteligentni .

Co was niby łączy ?
Bo ja nie widzę nic ( oprócz tego , że macie niestety wspólne dziecko ) .
Serio , on tak się "zmienił" czy raczej ty miałaś klapy na oczach ,
jakieś dziecinne wyobrażenie o małżeństwie .

==============================

Dobra .
Może już worek jego nieroztropności się napełnił ?
To taki optymistyczny wariant .
Może i ten chłopiec ZACZYNA coś rozumieć ?
A sytuacja taka , że mieć będzie dwoje małych dzieci
z dwoma kobietami
i już z tego trudno wybrnąć .

Faktycznie , można by skorzystać z wyjścia awaryjnego
i pisać pozew o stwierdzenie nieważności .
Pewnie byś nawet i dostała .
Tylko wcale nie wiem , czy i na ile
to by cokolwiek rozwiązało sytuację .

Wariant optymalny :
Oboje dojrzewacie w szybkim tempie ( bardzo trudne )
i on płaci 25 lat alimenty na tamto dziecko .
Tak czy siak jednak i wy obie , i oboje dzieci
sytuację ma do KOŃCA ŻYCIA popapraną .

Przez jego nieroztropność , twoją i tej Asi .
Pantop
Posty: 3186
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: Pantop »

Do: mare1966

Nie za ostro?
Nie za szybko?
Pomyślałeś o tym?
mare1966 pisze:Ten ......... zrobił już dwoje dzieci .
Równie dobrze mógłbyś to być ty.
mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: mare1966 »

"Równie dobrze mógłbyś to być ty."

A coś by to zmieniało ?

Facet ma małe dziecko z jedną kobietą ( żoną )
i robi następne z inną .
Mam go pochwalić ?
bosa
Posty: 356
Rejestracja: 29 sty 2017, 22:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: bosa »

Niebieska, przytulam Ciebie.
Gdybyś była moją córką, to poradziłabym Ci separację i ucieczkę na koniec świata (w przenośni). Chyba że chcesz fundować sobie i i dziecku kolejne "asie"i emocjonalną jazdę. Jeżeli do tej pory nic się nie zmieniło, to i się nie zmieni. Jak ktoś nie chce ,to gorzej jakby nie mógł..tak to niestety jest.
Kocham Cię Panie, i jedyna łaska o jaką Cię proszę ,to kochać Cię wiecznie.. św.Jan Maria Vianney
mare1966
Posty: 1579
Rejestracja: 04 lut 2017, 14:58
Płeć: Mężczyzna

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: mare1966 »

Bosa ,
a skąd ty to wiesz , że się nie zmieni ?
Wzięła byś odpowiedzialność za taką poradę dla córki choćby ?

Owszem , nie zanosi się , ......... po ludzku .
Ale czy "po ludzku mamy patrzeć , radzić i czynić ........ TUTAJ " ?
To sprawa w zasadzie prosta .
niebieska
Posty: 7
Rejestracja: 12 mar 2018, 22:24
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Nie wiem jak żyć i co robić dalej...

Post autor: niebieska »

jacek-sychar pisze: 15 mar 2018, 0:06 Trudne dzieciństwo i na siłę poszukiwanie miłości i szczęścia teraz. Ale to się bez dobrego przykładu tak rzadko udaje.
Zgadzam się Jacku z Twoim stwierdzeniem. Niestety dopiero teraz (po błędach) to widzę i wiem, że odnosi się to nie tylko do męża, ale również do mnie.
Ritka pisze: 15 mar 2018, 8:01 Mnie z początku bardzo pomogla pozbierac sie nowenna pompejanska, wiec bardzo Ci ja polecam.
s zona pisze: 15 mar 2018, 8:31 Niebieska mnie rowniez Nowenna Pompejanska pomogla ,
uspokaja emocje i daje takie swiatelko ,ze potem wiadomo w ktora strone sie kierowac :)
O Nowennie słyszałam już dawno temu, dzięki Wam słyszę o niej ponownie. Dziękuję!
s zona pisze: 15 mar 2018, 8:31 Niebieska wiesz ,co jest najlepszym kompasem ?
Nie jestem pewna, oświeć mnie proszę ;)
Mirakulum pisze: 15 mar 2018, 11:21 przesłuchaj "Przysięga małżeńska i jej konsekwencje"
Z pewnością to zrobię, dziękuję Ci za wskazówkę. Póki co bardzo intensywnie wsłuchuję się w kazania o. Szustaka.
ODPOWIEDZ