I co teraz?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Smutku ,
a moze cos takiego pomoze Ci spojrzec z innej perspektywy ...
viewtopic.php?f=76&t=1119


Rekolekcje z ks Markiem Dziewieckim , 1 godz od Warszawy - wszedzie blisko :)
Temat: Małżeństwo – między miłością a kryzysem

PS mnie kiedys Rekolekcje postawily na nogi ,
czego serdecznie Ci zycze ,
moze jeszcze sa wolne miejsca :)
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

krople rosy
Masz rację, siedzę w tym, bo to znam, bo ciągle nie wierzę, że to się dzieje. A przecież codziennie otwieram rano oczy i czuję w sobie tę pustkę. Zdaję sobie też sprawę coraz bardziej, że nie odwieszę się od niego, jeśli ciągle będę przy nim.
3Has
Nie ustaję w modlitwie, ale chyba już przyszła pora zacząć modlić się za siebie... Do tej pory wszystko skupione było tylko na moim mężu. Wierzę, że ten kryzys jest po coś, po to bym miała szczęśliwe życie. Tylko sama muszę do tego dojść. Ksiądz Pawlukiewicz w jednym z kazań mówił, że Bóg chce byśmy byli silni, odważni, umieli radzić sobie z trudnościami, a ja chowam się po mysich dziurach. To ma być córka Króla? To jak na razie jakieś nieporozumienie...
marylko
Przeraziłam się trochę. Do terapii go nie zmuszę, jeśli jest nałogowcem to jak każdy nałogowiec, nie przyzna że ma problem. Ale jeśli o mnie chodzi to ja mam problem, bo nie umiem się w pełni odwiesić. Coś tam próbowałam i dalej nic. Jakbym była przywiązana gumą do niego. Odchodzisz kawałek, guma jest jeszcze luźna, więc myślisz ok, dam radę, nie jest źle. Potem napina się coraz bardziej i zaczyna ciągnąć do tyłu, aż lecisz i rozbijasz się o niego. Ja poturbowana, bo on się zawsze zdąży tyłem odwrócić...
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Lawendowa »

Smutek pisze: 22 maja 2018, 17:17 ... siedzę w tym, bo to znam, bo ciągle nie wierzę, że to się dzieje. A przecież codziennie otwieram rano oczy i czuję w sobie tę pustkę. Zdaję sobie też sprawę coraz bardziej, że nie odwieszę się od niego, jeśli ciągle będę przy nim.
Tak można wegetować długo, ale jak już się człowiek ocknie po latach, to oglądając się wstecz zobaczy czarną dziurę. Uwierz mi, to niefajne odkryć, że kilka lat życia przeciekło Ci przez palce, właśnie z powodu kręcenia się wokół ratowania męża przed nim samym.
Myślę, że najgorszym sposobem jest bierne czekanie z nadzieją, że "samo" się naprawi.
Nie ustaję w modlitwie, ale chyba już przyszła pora zacząć modlić się za siebie... Do tej pory wszystko skupione było tylko na moim mężu.

Przeraziłam się trochę. Do terapii go nie zmuszę, jeśli jest nałogowcem to jak każdy nałogowiec, nie przyzna że ma problem. Ale jeśli o mnie chodzi to ja mam problem, bo nie umiem się w pełni odwiesić. Coś tam próbowałam i dalej nic.
Chcesz ratować męża? Ok.
Ratownik by pomóc komukolwiek musi być silny, więc ... zacznij od siebie. Tonącego, nie uratuje ktoś, kto sam nie umie pływać .
Jeśli mąż jest nałogowcem (jakimkolwiek), to statystycznie rzecz biorąc, z dużym prawdopodobieństwem Ty jesteś współuzależniona. Jego nie zmusisz do zrobienia porządku z sobą, ale Ty możesz przestać pomagać mu w tym trwać. Jak? Skorzystać z pomocy terapeuty, grupy dla współuzależnionych. Nam tutaj trudno wyrokować jak jest w Waszym przypadku, tym bardziej, że mamy tylko wycinek rzeczywistości, bo i nie wszystko da się opisać i niekoniecznie wiemy o co pytać. Terapeuta będzie potrafił zdiagnozować problem, albo... jego brak.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: rak »

Lawendowa pisze: 23 maja 2018, 23:07 Ratownik by pomóc komukolwiek musi być silny, więc ... zacznij od siebie. Tonącego, nie uratuje ktoś, kto sam nie umie pływać .
sama prawda, czasem jednak ani siła, ani umiejętność pływania nie wystarczą i trzeba też trochę sprytu...

Ojciec pracował kiedyś jako ratownik i żartował (?), że do większego zawodnika podpływał zawsze z pałką, ogłuszał i dopiero jak sam go nie mógł wciągnąć pod wodę to ratował. Myślałem, że trochę ściemnia, bo pewnie wystarczyłoby tą pałkę podać...
Jednak jak sam robiłem ratownictwo nurkowe, to instruktor poświęcił olbrzymią porcje czasu na strategie radzenia sobie ze spanikowanym nurkiem, skracając w żadnym wypadku nie należy podpływać i ratować wprost, bo się może źle skończyć... Jeśli panika jest zbyt silna po prostu odczekać, aż energia się skończy, a nawet pozwolić mu się zanurzyć pod wodę i dopiero wtedy zanurkować od tyłu i na spokojnie przystąpić do akcji, niby banał, ale w sytuacji stresowej nie widzi się prostych rozwiązań, a bardzo chce się cokolwiek robić niezważając na swoje bezpieczeństwo...

Tak też trochę w kontekście podnoszenia dna dla zdradzacza, czy w tym przypadku obniżania tafli ;)
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Lawendowa »

rak pisze: 23 maja 2018, 23:48 w żadnym wypadku nie należy podpływać i ratować wprost, bo się może źle skończyć...

... niby banał, ale w sytuacji stresowej nie widzi się prostych rozwiązań, a bardzo chce się cokolwiek robić niezważając na swoje bezpieczeństwo...
Raku, świetne rozwinięcie i uzupełnienie mojej wypowiedzi - dzięki.
Zbyt często ratowany wciąga niedoświadczonego ratownika pod wodę za sobą.
Smutku, nie daj się pociągnąć na dno.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: rak »

Lawendowa pisze: 24 maja 2018, 8:10 Zbyt często ratowany wciąga niedoświadczonego ratownika pod wodę za sobą.
Smutku, nie daj się pociągnąć na dno.
Dzięki Lavendo,

tak sobie pomyślałem, że rozwinę temat, bo myślę analogii jest sporo, a niektóre postawy dość interesujące...

Proces ratownictwa nurkowego można względnie podzielić na kilka etapów i każdemu towarzyszą trochę inne strategie. Na potrzeby dyskusji trochę je uproszczę.

Jeśli tonący nurek jest na powierzchni, to sytuacja wydaje się stosunkowo prosta ;)
Widzimy cały czas jego wysiłki i aż cali się trzęsiemy, żeby ruszyć mu z pomocą. Czemu to nie jest najlepsza opcja wspomniałem już powyżej. Co więc robimy? Najpierw próbujemy ocenić sytuację, w tym stan poszkodowanego i nasze możliwości. Jak możemy mu pomóc nie wchodząc do wody, to super, nawet nie rozważamy innych opcji. Znalezienie się w wodzie obok spanikowanej, niemyślącej racjonalnie osoby zawsze jest niebezpieczne (osoba taka zrobi nieświadomie wszystko, żeby się uratować, z utopieniem ratownika włącznie). Co robimy wtedy? Oceniamy stan poszkodowanego i jego paniki. Staramy się z dystansu przekazać wskazówki. Wbrew pozorom nurkowi w pełnym sprzęcie na powierzchni b. ciężko się utopić. Ekwipunek ma b. dużą wyporność i wystarczy tylko chwilę pomyśleć i skorzystać z możliwości sprzętu, żeby nawet i kilka osób nie mogło nas łątwo zanurzyć. Ale do tego wymagane jest odrobina racjonalności, której właśnie teraz w sytuacji kryzysowej brakuje a szczególnie teraz mogłaby się bardzo przydać. Jeśli nie możemy z dystansu dotrzeć do człowieka, to ponownie rozważamy sytuację. Jeśli jest szansa, że zdecydowanym działaniem jesteśmy w stanie pomóc to zaczynamy ale zanim to robimy przygotowujemy się gruntownie (zakładamy cały sprzęt w odległości) i ostrożnie podpływamy cały czas bacznie obserwując delikwenta. Jeśli w panice nas zaatakuje i zacznie podtapiać, to nie walczymy, tylko spokojnie ... opychamy się od niego pod wodę i zanurzamy. Jest to ostatnie miejsce gdzie spanikowana i łaknąca powietrza osoba będzie nas goniła. Stąd tak ważne wcześniejsze przygotowanie, raz żeby uniknąć wyczerpującego szamotania się na powierzchni lub szukania własnego powietrza pod wodą tylko spokojnie zanurzyć się.
Sam fakt naszego spokojnego zanurzenia i bezpiecznego wynurzenia w odległości może działać uspojająco na tonącego, jemu się udało jest blisko, to może i mi pomoże... Z dystansu zresztą cały czas zapewniamy go, że mu pomożemy, jak tylko da nam szansę. Czekamy też spokojnie, aż energia paniki się zmniejszy (nie walczymy z nią, mimo niemal błagań delikwenta), tonący pogodzi się z losem, a nawet wpadnie w apatię i dopiero już jak ma odpłynąć pod wodę to go ratujemy. Do tego jednak musimy być w bezpośredniej bliskości i cały czas utrzymywać kontakt.

To oczywiście jest ta prostsza sytuacja ;) Dużo trudniej jest gdy tonący jest poza bezpośrednim zasięgiem, już się zanurzył, albo wogóle leży gdzieś na akwenie pod wodą. Nie mamy wtedy kontaktu i szansa ratunku jest drastycznie mniejsza. Czas ma naprawdę kluczowe znaczenie, znależć, udzielić pierwszej pomocy i mieć duuuużo szczęścia. Ale nawet wtedy nie rzucamy się panicznie do pomocy, tylko pierwsze co robimy, to ... organizujemy grupę wsparcia na powierzni. Rozdzielamy obowiązki, informuujemy służby i dopiero jak zapewniliśmy sobie zaplecze i pomoc to wchodzimy do wody.

W swoim czasie b. mnie to zaskoczyło, spodziewałem się więcej praktycznych umiejętności z ratowania, a zaserwowali nam olbrzymią porcję szeroko rozumianej psychologii ratownictwa, no cóż, nigdy nie wiadomo, co może się człowiekowi przydać w życiu...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Camilaa
Posty: 290
Rejestracja: 19 sty 2018, 20:54
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Camilaa »

Rak
Widzę u Ciebie powolanie do ratownictwa..
I ratowania małżeństwa Twojego...
Podziwiam twoje wpisy i juz dawno chcialam napisać ze doceniam bo wiele wnosisz tu swoja obecnością. Dzięki
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: rak »

dołożę jeszcze Smutku,

ratownik cały czas równoważy swoje bezpieczeństwo ze skutecznymi możlwościami pomocy.

Musi dbać o siebie, bo inaczej nie będzie miał kto ratować, ale jak zachowa się zbyt asekurancko, to jego skuteczność też będzie mała. Odsunięcie się na znaczną odległość zawsze jest możliwe (często i potrzebne), zwiększa znacznie bezpieczeńtwo własne osoby ratującej, ale zazwyczaj zmiejsza też możliwości i wydłuża czas ratunku. Wyciągnięcie nieprzytomej osoby spod wody jest dla wyszkolonego ratownika banalnie proste i względnie bezpieczne (dużo bardziej niż męcząca walka na powierzchni), ale szanse na przywrócenie do życia deliwenta z tej perspektywy nawet dla b. wyszkolonego ratownika są b. małe, a czas potrzebny na jak najszybsze zbliżenie się kluczowy.

Oczywiście to tylko analogia i w życiu może być różnie, chodzi mi bardzo o to, że warto rozważyć obie strony medali, możliwości własne, jak i szanse i zagrożenia płynące z otoczenia w którym się funkcjonuje...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

No to u mnie chyba wygląda to tak.
Mąż się pluska w wodzie, może nie jakoś szczególnie radośnie, bo temperatura nie taka, bo czasem jakaś woda mętna, ale generalnie nieprzyjemnie nie jest. W momencie gdy zrywa się wiatr i burza, ewentualnie jakiś prąd, wiry, to zaczyna się podtapiać. Wtedy na ratunek lecę ja (nieumiejąca pływać), która stoję na brzegu i przebieram nóżkami z niecierpliwością, żeby pośpieszyć na ratunek. Wpadam do wody i topiąc się samej usiłuję pomóc.
Wniosek jest jeden. Najpierw sama muszę nauczyć się pływać. Ale czy się nauczę stojąc cały czas na brzegu i wypatrując oczy?
Zauważyłam pewną prawidłowość. Jeśli byłam "grzeczna" i "czekająca" nie miał dla mnie szacunku, kiedy się postawiłam, łagodniał i z kolei on był grzeczny. Oczywiście ze strachu. To chyba nie jakiś ewenement, chociaż mógłby też reagować większą i ciągłą agresją. A tutaj wybuch a potem uszy po sobie, tak jakby po czasie "przemyśliwał" nową strategię i wybierał to co najlepiej na mnie "działa". Chciałam to wypośrodkować ten spokój i wybuchy, ale nie docieram do niego. Nie chcę być złym policjantem, ale moja pokora działa tak, że się rozzuchwala.
Jego pierwsza "wyprowadzka" też powinna mi coś uświadomić. Nie wytrzymał nawet pełnej doby i z płaczem wrócił zapewniając, że nie może beze mnie żyć. Lecz już na drugi dzień do swoich rodziców powiedział, że wrócił bo tutaj jest wygodnie.
Widzę już wyraźnie konieczność postawienia warunków i pozostawienia mu wyboru. Ciągle jednak się waham, mając przy tym świadomość swojego uzależnienia od niego. Nie potrafię przy tym ocenić obiektywnie na ile jego zachowanie jest manipulacją a na ile wołaniem o pomoc.
W tej chwili pomaga w domu robiąc takie rzeczy, które generalnie mógłby odpuścić, miesza mi to w głowie.
Chcę poczekać do lipca, mamy wtedy rocznicę, idę też na pielgrzymkę, miał zdecydować czy wybiera się ze mną. Szczerze, to wątpię, by się zdecydował, ale wybór ma. Nie poruszam na razie tego tematu więcej, nie ponaglam o odpowiedź.
Nie wykluczam, że decydująca rozmowa odbędzie się w tym czasie. Po prostu zostawię go z tym, a co zastanę po powrocie, nie wiadomo. Mam świadomość, że dłużej nie dam rady tego ciągnąć, bo tu chodzi o moje zdrowie.
Ciągle nie wiem czy robię dobrze i ciągle głowa mi puchnie od myśli.
Dziękuję za Wasze odpowiedzi.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek pisze: 24 maja 2018, 14:54 Wtedy na ratunek lecę ja (nieumiejąca pływać), która stoję na brzegu i przebieram nóżkami z niecierpliwością, żeby pośpieszyć na ratunek. Wpadam do wody i topiąc się samej usiłuję pomóc.
Wniosek jest jeden. Najpierw sama muszę nauczyć się pływać. Ale czy się nauczę stojąc cały czas na brzegu i wypatrując oczy?
Smutek
Jeżeli Ty chcesz się uczyć pływać (a nawet ratować) na pełnym morzu, to pamiętaj, że tam występują fale i różne prądu, czasami nawet przypływy i odpływy. Jest więc niebezpiecznie dla doświadczonego pływaka, z co dopiero początkującego ucznia.
Moim zdaniem najlepiej uczyć się na strzeżonym basenie. Woda czysta, nie ma prądów i fal, w razie czego jest ratownik, woda o odpowiedniej temperaturze.
Może znajdź sobie taki basen, w którym skoncentrujesz się na swojej nauce pływania, a dopiero potem będziesz się uczyła zasad ratownictwa? ;)
Camilaa
Posty: 290
Rejestracja: 19 sty 2018, 20:54
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Camilaa »

Smutku ja się mądrzyć nie będę bo moj kryzys sie raczej pogłębia niz naprawia ale wiesz moj kryzys trwal pare lat i ja nic nie widziałam albo jakos nie chciałam widzieć i dopiero jak maz kompletnie mnie olał to tak mnie trzepło ze znalazlam się tu na forum choć zaczelam szukac najpierw prawnika a nie pomocy... wiec moze trzeba tak naprawdę sie odkleic od malzonka i zająć sie sobą...
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: rak »

jacek-sychar pisze: 24 maja 2018, 15:05 Może znajdź sobie taki basen, w którym skoncentrujesz się na swojej nauce pływania, a dopiero potem będziesz się uczyła zasad ratownictwa?
To dobra rada. Chciabym tylko zauważyć, że podstawowa zasada ratownictwa to ocena swoich możliwości i zagrożenia. W wielu sytuacjach można rzucić koło, kłodę, lub inny przedmiot o silnie dodatnej pływalności, podać bosak, itd... Nie trzeba, a czasami nie wolno ryzykować (czyli tutaj wchodzić do wody, bo będzie więcej osób do ratowania) - trudne do zrealizowania pod wpływem emocji, gdy bliska osoba się topi. Moja żona (wtedy dziewczyna) niemal kiedyś się utopiła próbując ratować siostrę, a umiejętności pływackie miały wtedy b. podobne (czyt. niemal żadne), na szczęście było w miarę płytko, więc zachłystując się co chwilę wodą "doskakały" jakoś do brzegu.

Jeśli już chcemy podjąć świadomie większe ryzyko, to powinniśmy być świadomi naszych możliwości. Tak praktycznie ta nauka pływania tutaj to moim zdaniem: kontakt z własną wartością, wyczuwanie i suwerenność emocjonalna, znajomość ról męża i żony, znajomość mechanizmów i odporność na manipulacje oraz przypomnienie sobie i wdrożenie odpowiedniej hierarchii wartości (Bóg, małżonek, dzieci i ... długo, długo nic ;) )
Smutek pisze: 24 maja 2018, 14:54 Zauważyłam pewną prawidłowość. Jeśli byłam "grzeczna" i "czekająca" nie miał dla mnie szacunku, kiedy się postawiłam, łagodniał i z kolei on był grzeczny. Oczywiście ze strachu. To chyba nie jakiś ewenement, chociaż mógłby też reagować większą i ciągłą agresją. A tutaj wybuch a potem uszy po sobie, tak jakby po czasie "przemyśliwał" nową strategię i wybierał to co najlepiej na mnie "działa". Chciałam to wypośrodkować ten spokój i wybuchy, ale nie docieram do niego. Nie chcę być złym policjantem, ale moja pokora działa tak, że się rozzuchwala.
A to rzeczywiście żaden ewenement. Przyznam się szczerze, że mam dokładnie to samo (choć z czasem się poprawia). Nie jest to może ideał związkowy, ale pomaga praktycznie w czasie kryzysu jakoś ten wózek toczyć.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

rak pisze: 24 maja 2018, 16:36
jacek-sychar pisze: ↑24 maja 2018, 15:05
Może znajdź sobie taki basen, w którym skoncentrujesz się na swojej nauce pływania, a dopiero potem będziesz się uczyła zasad ratownictwa?
To dobra rada.
Rak
Ale myślałem niekoniecznie o basenie z wodą. ;)
Amica

Re: I co teraz?

Post autor: Amica »

Raku, przepiękne, trafne i głębokie porównanie z ratownictwem wodnym. Muszę przyznać, że sobie czytałam kilka razy Twoje posty, tak mocno uderzyły we mnie (tak pozytywnie oczywiście) - swoją trafnością i oczywistą prawidłowością.

Smutku, czytam, że "chcesz czekać do lipca, bo rocznica". Wiesz, w takich sprawach, kiedy decyzję już podejmujesz w głowie, to nie powinno się odkładać, wyznaczać jakichś terminów, bezpiecznie odległych. To też jest syndrom osoby współuzależnionej, kiedy zaczyna dostrzegać pewne rzeczy i widzieć drogi wyjścia, ale ich nie realizuje, bo odkłada je na później. Bo on ma trudny czas w pracy, bo jego matka jest chora, bo ja mam egzamin, bo dziecko ma komunię, bo rocznica itd. Nie wiesz, co będzie w lipcu, daleko jeszcze do tego czasu, bo nawet czerwca jeszcze nie mamy, a maja dobry tydzień. Jeśli masz jakieś kroki podjąć, to nie odkładaj. Uznaj, że te najbliższe kilka tygodni, to są także tygodnie TWOJEGO ŻYCIA, które będziesz mogła przeżyć jeden jedyny raz. Nie ustawiaj się w roli kogoś, kto może "zmarnować" cały czerwiec na jakimś oczekiwaniu. Musisz uznać, że Twoje życie jest ważne, tu i teraz. Zawsze sobie wyobrażam kogoś, kto otrzymał np. diagnozę, że zostało mu pól roku życia. Czy on by tak czekał ten miesiąc na jakieś decyzje, kroki, rozmowy? Nie - żyłby pełnią życia, o ile zdrowie by mu pozwalało, chciałby wycisnąć z każdego dnia najwięcej, co się da. Musisz (wszyscy musimy) tak właśnie brać życie, każdego dnia starać się, aby był on piękny, z dobrymi wydarzeniami, z jakimiś wartościami.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Ciągle tylko chodzi o to czy ja jestem w stanie się odkleić dopóki on jest obok...
Być może stanę na nogi dopiero wtedy kiedy się wyprowadzi, ale to równie dobrze może być droga w jedną stronę, bo wtedy trudniej będzie coś budować. Tutaj się ciągle biję z myślami...
Wiem, że nie chcę tak żyć, straciłam radość życia, ciężko mi się podnieść, chociaż minęło już kilka miesięcy.. Gdyby nie modlitwa...
Nie jest wprawdzie aż tak źle jak na początku, ale myślałam że się pozbieram już.
Wprawdzie dostrzegam u siebie jakieś przebłyski rozsądku i zaczynam świadomie patrzeć na swoje pewne zachowania, decyzje i to jakie one dla mnie skutki przynoszą, na pewne mechanizmy, które mną kierują. Tylko czemu tak powoli i tak boleśnie się to odbywa... Ale zdaję sobie sprawę, że to co wartościowe nie przychodzi łatwo i szybko. Dojrzewanie boli. Może dlatego mój mąż nie chce dojrzewać, woli być chłopcem i żyć beztrosko.
ODPOWIEDZ