I co teraz?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Martusia
Posty: 13
Rejestracja: 15 maja 2018, 22:18
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Martusia »

Amica pisze: 24 maja 2018, 19:46 Smutku, czytam, że "chcesz czekać do lipca, bo rocznica". Wiesz, w takich sprawach, kiedy decyzję już podejmujesz w głowie, to nie powinno się odkładać, wyznaczać jakichś terminów, bezpiecznie odległych. To też jest syndrom osoby współuzależnionej, kiedy zaczyna dostrzegać pewne rzeczy i widzieć drogi wyjścia, ale ich nie realizuje, bo odkłada je na później. Bo on ma trudny czas w pracy, bo jego matka jest chora, bo ja mam egzamin, bo dziecko ma komunię, bo rocznica itd. Nie wiesz, co będzie w lipcu, daleko jeszcze do tego czasu, bo nawet czerwca jeszcze nie mamy, a maja dobry tydzień. Jeśli masz jakieś kroki podjąć, to nie odkładaj. Uznaj, że te najbliższe kilka tygodni, to są także tygodnie TWOJEGO ŻYCIA, które będziesz mogła przeżyć jeden jedyny raz. Nie ustawiaj się w roli kogoś, kto może "zmarnować" cały czerwiec na jakimś oczekiwaniu. Musisz uznać, że Twoje życie jest ważne, tu i teraz.
Smutku, bardzo poruszające są Twoje posty, bardzo odnajduję się w nich, bo jeszcze kilka lat temu ja też tak cierpiałam, mam dzieci, więc tak umiejętność odklejenia się była dla mnie jeszcze dodatkowo trudna, bo myślałam, że zrujnuję im życie. Też tak miałam z tym czekaniem, tylko ja nawet nie na decyzje jakieś czekałam, ale nawet na rozmowy, bałam się inicjować trudniejsze. Jak już się udawało cieszyłam się, że się odważyłam, ale nie uzyskiwałam od męża żadnych informacji, generalnie sobie sama gadałam. Nie podejmował ze mną żadnego dialogu. Ja wiele razy liczyłam na to, że ok, coś powiedziałam, coś trudnego przekazałam, poczekam tydzień, dwa - pewnie wróci do mnie z rozmową. Tak mijały tygodnie i miesiące, które zamieniły się w lata. Nic się nie działo, straciłam mnóstwo czasu, lat, tak to jest teraz dla mnie widoczne. Bardzo mocno podzielam wypowiedź Amiki, nie marnujmy cennych minut, dni czy tygodni. Życie trzeba przeżyć jak najlepiej się da, nie moża byle jak. Z perspektywy czasu, to zobaczysz. Uwierz na słowo. Tak, nie jest to łatwo, ale zrób jakiś krok, Twoje życie, zdrowie jest bardzo ważne. Mąż jest dorosły, poradzi sobie, jakikolwiek ruch z Twojej strony w kierunki obrony Twojego życia, być może ocuci go i będziecie mieć szansę naprawiać. Mnie się poki co nie udaje, ale jestem o niebo spokojniejsza, a co najważniejsze przestałam się bać.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Amica, Martusia
Wiem, że macie rację, bo ciągnąć tego w nieskończoność się nie da. Podziwiam, że tyle wytrwałyście.
Czekam do lipca, bo chcę wykorzystać wszystkie okoliczności, które mogą w jakiś sposób zaważyć na tej rozmowie, chociaż jakoś bardzo się nie łudzę, ale nie chcę pluć sobie w brodę, że nie spróbowałam jeszcze tego.
Wiem już, że dłużej nie bardzo dam rady tak funkcjonować, więc zdecydować muszę. Może faktycznie zmarnowałam prawie pół roku, może gdybym od razu postawiła konkretne granice, żądania, to już by i kryzysu nie było. Nie wiem tego.
Pewne decyzje wynikały z mojej bezradności, moich ograniczeń, a teraz jeszcze jak się okazuje, z mojego uzależnienia do męża. I to jest prawda, nie wypieram się tego, jak każdy uzależniony chyba najpierw to negowałam, a teraz z pełną świadomością zaczynam to sobie uzmysławiać.
Amica

Re: I co teraz?

Post autor: Amica »

Nie chodzi o to, abyś teraz cały czas analizowała przeszłość i "pluła sobie w brodę", że zmarnowałaś pół roku, że gdybyś czegoś nie zrobiła lub zrobiła, to stałoby się to i tamto. To znaczy - owszem, oczywiście trzeba spojrzeć rzetelnie na przeszłość i wyłuskać błędy, żeby ich ponownie nie popełniać. Ale ważne jest coś innego - zmiana własnych zachowań i przyzwyczajeń. Jeśli już wiesz, że Twoja bierność nie była dobra dla Ciebie, to wiedząc to już teraz, nie powinnaś zwlekać z działaniem.

Uświadomienie sobie pewnych spraw to bardzo dużo, brawo dla Ciebie. Ale to dopiero wstęp. Prawdziwa odnowa Ciebie (cały czas ma na myśli Ciebie, nie małżeństwo - bo o Ciebie tu teraz chodzi) zacznie się od pierwszego kroku związanego z działaniem. Ty go odkładasz na lipiec - i oczywiście masz do tego prawo, to w końcu Twoje życie. My tylko Ci sygnalizujemy, że właśnie takie odkładanie, szukanie niby to racjonalnych argumentów (dla nas nie są wcale racjonalne), to ciągłe stanie w tym samym miejscu.

A odnośnie do życia tu i teraz. Niezmiernie podoba mi się fragment Ewangelii wg św. Mateusza, a dokładnie wersety 33 i 34 rozdziału szóstego:

33 Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. 34 Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy


W tych słowach Jezusa jest zawarte proste polecenie, o co mamy się troszczyć, o co i o kogo zabiegać. No i żeby nie zamartwiać się jutrem, a dbać o każdy jeden przeżyty dzień od początku do końca. Jeśli Ty wstajesz i Twoje pierwsze myśli biegną w kierunku męża i spraw okołomężowych, cały dzień rozmyślasz, planujesz, analizujesz (przeszłość i przyszłość), jeśli odkładasz na później to, co może poprawić Ci jakość życia, wprowadzić pozytywną zmianę, to pod koniec dnia możesz tylko przyznać, że to był czas zmarnowany. Który ani niczego nie zmienił, ani niczego Ci nie dodał, ani nie dał szansy, by "było ci to dodane", bo bogiem Twoich myśli jest mąż, przyszłość, przeszłość. Może tak na to spójrz.

Wiem, że to zmaganie się ze sobą, ale odkładając coś na lipiec - uwierz mi - do tego czasu nic nie zmienisz w swoim myśleniu, ponieważ je także odłożysz na jakiś czas. Boisz się zmian, to dosyć naturalne. Ale wiedząc to, jesteś w lepszej sytuacji, niż każdy człowiek, który nie ma kompletnie świadomości, że coś z jego życiem jest nie taj. Ty masz już jaką taką świadomość. Bierność w tej sytuacji, w jakiej jesteś dzisiaj, będzie miała zupełnie już inny ciężar.

Ja bym zostawiła na razie myślenie o małżeństwie i o sobie w tym małżeństwie, ale zaczęła w końcu myśleć o sobie w ogóle - kim jestem, czego pragnę, jaka jestem, do czego jestem zdolna, do czego jestem stworzona. Bo kiedy już tę wiedzę będziesz miała, akceptację siebie i miłość zdrową do siebie samej - uwierz mi, nie chciałabyś czekać ani minuty dłużej ze zmianami w swoim życiu.

Powodzenia!
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Nirwanna »

Smutku, bardzo bliskie mi jest takie odraczanie decyzji, działania, bo może po drodze coś się zadzieje. Teraz wiem, że wynika to u mnie z lęku przed przyszłością i konsekwencjami decyzji. Swego czasu, na Twoim etapie będąc, a mając już zalążek tej świadomości - podejmowałam decyzję, że: Tak, odraczam decyzję czy działanie, do np. określonej daty, ale w tym czasie nie śpię, tylko "pakuję". Trzy książki do przeczytania, po ich przeczytaniu będę widzieć temat w innym świetle, trzy rozmowy z mądrymi ludźmi, pokażą mi szerszą perspektywę, trzy nowenny do odmówienia, trzy adoracje.... - Boże, pokaż mi co na ten temat sądzisz. W ten sposób "napakowana" podejmowałam decyzję wciąż w lęku, ale mniejszym, i ze świadomością, że zrobiłam to nie na hurra, tylko się maksymalnie przygotowałam na konsekwencje. Czyli zrobiłam swoje 100%. Panie Boże, teraz Ty resztę :-)
P.S. Ja dopiero teraz jestem w stanie tak to ładnie zwerbalizować ;-) wtedy było bardziej na czuja, ale zadziałało :-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Nirwanna
Dziękuję za ten wpis. Ja bardzo długo nad tym wszystkim myślałam, ale to było tak jak pisze Amica "okołomężowe", on w centrum a ja latam wokoło, moje samopoczucie, decyzje, zależne od jego nastroju. Wszystko chwiejne, chaotyczne, szarpiące mną na wszystkie strony.
Tego lipca jestem pewna, bo czuję, że osiągam dno, doszłam do ściany po prostu. Nie chcę nic robić na hurra. Nie będę pewna nigdy czy dobrze robię, ale chcę zrobić wszystko co mogę. Chcę zanieść to wszystko Matce Bożej i po powrocie zacząć "nowe" życie. Z nim albo bez niego. Owszem jest nadzieja, że pójdzie ze mną, że stanie się cud i Mateczka go odmieni, ale muszę zaakceptować to, że się nie zgodzi, więc zostawię go wtedy i pójdę sama. Zostanie z wyborem- zostaje i ratuje czy wyprowadza się i żyje jak chce. Nic już więcej nie mogę zrobić. Zamęczę siebie sama. To bez sensu.
Oczywiście istnieje też opcja, że pójdzie i nic się nie zmieni. Do rozmowy i tak dojdzie, nie chcę tego ciągnąć.
Nie chcę już wracać z pracy z bólem brzucha, wieczorami zastanawiać się z kim i o czym pisze. Chcę się znów uśmiechać, być wesoła, chcę żyć.
Na pewno będzie niełatwo, kiedy go nie będzie, ale czym to się będzie różniło, przecież jego przy mnie tak naprawdę nie ma od początku kryzysu, jest obcy, oschły człowiek, który robi się milszy, gdy widzi, że pali mu się grunt pod nogami.
Wiem, że widać w tym moją słabość, że jeszcze czekam, ale tak zdecydowałam.
Dziękuję za Wasze wsparcie.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Smutku ,
moze w tym momencie nie uwierzysz ,
ale mozna byc szczesliwa samej tzn z Panem Bogiem .
Kiedys wydawalo mi sie ,ze to jest utopia
ale po pierwszym okresie zaczyna sie inne,ciekawe zycie:)
Wcale nie gorsze niz z mezem ,ktory jest obrazony a jednoczesnie w centrum uwagii.
Na rekolekcjach sycharowskich poznalam ludzi ,ktorzy zyja samotnie a jednoczesnie sa spelnieni i radosni i taki spokoj ducha udziela sie od nich :)
Dlatego namawialam Cie na rekolekcje ,zebys sama poznala od wewnatrz i przekonala sie sama .
Niczym nie ryzykujesz :)
Sama zaluje ,ze przeciagalam za dlugo decyzje ponad 3 lata i tracilam zdrowie .
Teraz meza " olsnilo" ,ale mnie ciezko bylo to przyjac ,
przyzwyczailam sie do swojego zycia i bylo mi z tym dobrze ..
U mnie watpliwosci rozwialy dzieci , nie mialam sumienia obciazac ich dalej ...
Wczesniej Katalotka tez zastanawiala sie ,co zrobic z powracajacym mezem ..
Zycze Ci przemodlonych /madrych decyzji .
Wspomne w modlitwie :)
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

s zona
Dziękuję za modlitwę.
Doszłam do wniosku, że tak naprawdę moja praca nad sobą pewnie zacznie się po jego odejściu. Do tej pory to były tylko nieudolne próby.
Boję się nieznanego i tego wyjścia, jak mi tu mądrzy Sycharkowie pisali, ze strefy komfortu. Nieważne, że nie jest dobrze, ważne że to znam. A przecież to czego nie znam nie musi być gorsze. I wierzę Ci Kochana, że może być lepiej.
Nie chcę, żeby to co się dzieje teraz przeciągało się w lata, a być może tak by było, gdybym nie trafiła na Sychar. Nie wiem też czy w takim stopniu zbliżyłabym się do Boga, aby trwać w Nim bez względu na wszystko. Jeszcze to jest nieporadne, jeszcze słabe, wątpiące i takie "biedne", ale z tego wszystkiego wyłania się prosta i jasna droga. Nie mówię, że równa i gładka, ale wiem że prosta i przejrzysta. Nie twierdzę też, że jestem czy będę w końcu tak silna, że nie skręcę kiedyś w życiu w jakąś boczną ścieżkę, ale zawsze chcę na tę drogę wracać.
Bóg mnie przeprowadził przez ten najgorszy czas i wiem, że mnie nie zostawi.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek

Ja trafiłem do Sycharu po 4 latach mojego kryzysu i od czasu odejścia żony. Byłem więc już więc jakoś stabilny.
Ale pierwszy rok to nie wiem, jak przeżyłem. Wręcz wiele z tego nie pamiętam. Drugi rok był bardzo trudny. Trzeci był trudny. Czwarty był koszmarny, bo wysiadł mi kręgosłup i przez pół roku leżałem. Czasami aż wyłem z bólu. Ale dzięki temu zapomniałem o żonie. Ale i każdy kolejny rok jest łatwiejszy. Teraz jestem szczęśliwym człowiekiem. Co prawda moje życie nie wygląda tak, jak planowałem, ale jest dobre i spokojne. Trochę czuje się wdowiec.
Czy gdyby zna Sychar wcześniej to szybciej doszedłbym do równowagi? Możliwe. Ale jedno jest pewne. Po pewnym czasie dochodzi się do siebie i znowu się spokojnie żyje.
Ja uczepiłem się Boga. Codziennie starałem się być na mszy św. To mnie trzymało.

I Tobie życzę jak najszybszego "złapania pionu".
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Dziękuję Jacku za wsparcie i za to że dzielisz się swoimi doświadczeniami. Również mam wiele wdzięczności do wszystkich Sycharków za to, że pocieszają, wspierają, modlą się. To jest bardzo wiele.
Nie wyobrażam sobie jak znieść taki ból, który trwa tak długo. Ja też od czasu kryzysu jestem codziennie na mszy św. i przystępuję do Komunii świętej. Bez tego nie ma życia. Jest mi ciężko, ale to nie wina Pana Boga czy tego, że za mało się modlę. To wina mojej zbyt słabej wiary, słabej ufności. Dopiero się tego uczę. Na pewno nie uczyłabym się tego wszystkiego, gdyby było dobrze. Jestem pewna, że dalej mijałyby moje dni na tej "powierzchownej" religijności.
Kiedy okazało się, że nie mogę mieć dzieci myślałam, że to jakaś kara. Potem była rozpacz, potem wielka nadzieja i modlitwa jak nigdy przedtem, potem bunt "dlaczego nic się nie dzieje, przecież się modlę!", potem obraza na Pana Boga "bo nie dał, to ja też nie", potem obojętność i na samym końcu potrafiłam już za ten krzyż dziękować. Długa to była droga i trudna. I jak każdy krzyż ten mój też trochę ważył i mimo pogodzenia się były chwile, że uwierał niemiłosiernie i pewnie tak już będzie do końca moich dni. Czy to rozumiem? Nie. Ale przyjęłam to od Niego. Oczywiście teraz mi ciężej, bo użalam się nad sobą i pytam "dlaczego jeszcze mi dokładasz?", ale wierzę, że jeszcze będzie dobrze, bez względu na to co się wydarzy. Muszę to tylko przyjąć.
Pozdrawiam
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek
Poruszyłaś kilka spraw w swoim poście.
Piszesz:
Smutek pisze: 25 maja 2018, 21:27 Potem była rozpacz, potem wielka nadzieja i modlitwa jak nigdy przedtem, potem bunt "dlaczego nic się nie dzieje, przecież się modlę!", potem obraza na Pana Boga "bo nie dał, to ja też nie", potem obojętność i na samym końcu potrafiłam już za ten krzyż dziękować. Długa to była droga i trudna.
To, co opisujesz, to etapy żałoby. Nie wiem, czy czytałaś, ale polecam Ci następujący artykuł:
http://www.katolik.pl/przebaczenie-jako ... 16,cz.html
Mi on bardzo pomógł zrozumieć moje zachowanie, moje emocje.

Dobrze, że uczepiłaś się Boga. To daje siłę. Ale moim zdaniem wielką pomoc dają też inni ludzie. My zostaliśmy stworzeni do życia we wspólnocie. Możesz uczestniczyć w spotkaniach jakiegoś ogniska Sychar? Gdy zobaczysz innych w podobnej sytuacji, to wtedy łatwiej się z naszym brzemieniem żyje.
Gorąco polecam również wakacje z Sycharem. Przez tydzień człowiek jest wtedy tylko z innymi ludźmi. Można się wygadać, można zobaczyć jak inni dają sobie radę. Zostały ostatnie miejsca na turnusie w Mikoszewie i Skomielnej.
Ja szczególnie zapraszam Ciebie do Skomielnej, bo ja za ten turnus odpowiadam. ;)
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Lawendowa »

Smutek pisze: 25 maja 2018, 20:42
Doszłam do wniosku, że tak naprawdę moja praca nad sobą pewnie zacznie się po jego odejściu. Do tej pory to były tylko nieudolne próby.
Nie warto z tym czekać na "po jego odejściu". A może on nie odejdzie i Ty tak ciągle będziesz czekać? Szkoda Twojego życia...
Ja na forum trafiłam w trakcie kryzysu, a odkrycie romansu męża i jego odejście zastało mnie już w trakcie Kroków i w momencie gdy miałam konkretne oparcie min. w sycharkach. Właśnie to pozwoliło mi przejść ten trudny czas nadspodziewanie spokojnie, nie złamało mnie to.
Mój pierwszy kontakt z sycharkami (nie wirtualny) miałam na wakacjach sycharowskich i to był dla mnie szok. Zobaczyłam ludzi w trakcie kryzysów, rozwodów, po rozwodzie, po kryzysach i powrotach. Zaskoczyło mnie, że Ci ludzie są zwyczajnie szczęśliwi, radośni , promieniujący spokojem i pokojem "pomimo". Pomyślałam wtedy - ja też tak chcę! Zaczęłam zaraz po wakacjach Kroki i zaczęła się... orka na ugorze :mrgreen: Lekko nie było, ale naprawdę warto było zmierzyć się ze sobą, by wreszcie prawdziwie Żyć, a nie wegetować.

I za Jackiem - polecam wakacje z Sycharem. Można odpocząć, zobaczyć jak inni sobie radzą i co ważne, zobaczyć swoją sytuację z innej perspektywy, oczami innych. Do ostatniej chwili są rotację i to jest tak, że jeśli masz tam pojechać to nawet w ostatniej chwili zwolni się miejsce akurat tutaj gdzie powinnaś być. Uwierz, wiem co mówię :D
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Ukasz

Re: I co teraz?

Post autor: Ukasz »

jacek-sychar pisze: 25 maja 2018, 22:05 Ja szczególnie zapraszam Ciebie do Skomielnej, bo ja za ten turnus odpowiadam.
A ja zamierzam mu w tym przeszkadzać i jeśli tylko uda mi się podstępnie wyłudzić jego zgodę, to przegonię wszystkich (chętnych) po takich dzikich ostępach, że każdego dnia będą wracać do domu (rekolekcyjnego) z radością. A jeżeli będziemy wracali razem ze Smutkiem, to radość będzie jeszcze większa.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Nirwanna »

Ukasz pisze: 27 maja 2018, 16:27 jeśli tylko uda mi się podstępnie wyłudzić jego zgodę
Podstępnie już się nie da, publicznie uprzedzony został ;-)
Ukasz pisze: 27 maja 2018, 16:27 A jeżeli będziemy wracali razem ze Smutkiem, to radość będzie jeszcze większa.
A tu to ja już niniejszym zazdraszczam! :-D
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Przygotowany do wyłudzania. :lol:
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Dzisiaj mój mąż się wyprowadził. Wziął większość rzeczy jak byłam w pracy.
Nie umiem Wam tego składnie opisać, bo umieram chodząc po mieszkaniu i patrząc na puste półki w szafie, łazience... Czuję się jak ktoś komu odcięto tlen i się dusi, chcę wyjść z domu i jednocześnie nie chcę, chcę umrzeć i nie istnieć, nie czuć tego wszystkiego. Wiem, że to grzech tak pisać, ale tak się czuję.
Nie mam siły więcej teraz pisać. Chciałabym żeby po prostu mnie nie było.
ODPOWIEDZ