I co teraz?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

s zona
Idzie mi to wszystko powoli, ale zbieram się. Samo to, że zaczęłam terapię, jest dla mnie szokiem, bo wiadomo "ja przecież nie potrzebuję, to nie moja wina" 😉 a tak serio to dostrzegam coraz wyraźniej swoje "złe" postawy, zachowania, wypowiedzi, uwarunkowane zdarzeniami z przeszłości. Dopiero teraz dowiaduję się jaka jestem i mam wolny wybór, aby zdecydować jaka chcę się stać. Myślę o12 krokach... na razie myślę. Wybieram się na pielgrzymkę pieszą w lipcu do Częstochowy, nigdy nie byłam, w sensie, nie byłam pieszo. Odbyłam spowiedź z 10 ostatnich lat, też planowałam już dawno i wreszcie dojrzałam. Przyszło mi też do głowy, aby zająć się czymś pożytecznym, pomaganiem. Potrzebujących nie brakuje. I wszystko super, zająć czas, pracować nad sobą, tego chcę. Mam tylko problem z tym wiszeniem, które mam wrażenie istnieje kiedy mój mąż wychodzi z jakąś inicjatywą. Niby się tym nie podniecam, ale przypisuję temu chyba zbyt duże znaczenie.

Amica
Pięknie dziękuję za zachęcenie do medytacji. Tak żywo to opisałaś, że na pewno spróbuję.
Właśnie Kochana też mam problem z tym, że jestem "ładna, mądra, zabawna, ale...", no to jak jestem, skoro mnie nie chcesz człowieku! I zamiast zdać sobie sprawę, że on też "nie jest" to ja od razu grzebię i szukam negatywów u siebie, bo przecież to "moja wina".
Ja się muszę tym odruchom "człowieczeństwa" u mojego męża dobrze przyjrzeć i zobaczyć ile potrwają. Oczywiście boli mnie podejrzenie, że robi to ze strachu przed wyprowadzką i nie zrywa kontaktu ze....smerfetkami (mam ochotę napisać coś nieprzyjemnego, czyli ciągle emocje). Ale dobra, biorę to co jest na chwilę obecną, tyle że ja w tej sytuacji nie mogę startować z pozycji petenta, tylko pewnej siebie kobiety, a do tego to jeszcze mi brakuje.
Utka2
Posty: 222
Rejestracja: 29 sty 2017, 22:47
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Utka2 »

Amica - pięknie to opisałaś. Aż mi łzy w oczach stanęły.

Smutek - polecam Ci audiobooka ks. Dziewieckiego: Ja człowiek. Składa się z pięciu części. Dla mnie najważniejsze były Komunikacja i Emocje.
Ks. Dziewiecki bardzo jasno tłumaczy wiele mechanizmów zachodzących na poziomie emocji. Ja z wielu nie zdawałam sobie sprawy. Ale odkąd poznałam, to łatwiej mi zrozumieć swoje emocje. Ale chyba najważniejsze że łatwiej mi zrozumieć mojego bardzo emocjonalnego meża ... ;)
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Utka2
Dziękuję za polecenie. Poszukam i posłucham.
Mój mąż też emocjonalny. Ja wylałam kilka wiader łez, ale i on co chwilę ryczał.
lena101
Posty: 148
Rejestracja: 24 lut 2018, 22:28
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: lena101 »

Widzę,że jest nas coraz więcej. Ja tez jestem piękna (zdaniem mojego męża nigdy tak zachwycająco nie wyglądałam), mądra, zaradna, świetna żona, matka, kochanka...tylko jest tylko...Jak w to uwierzyć, skoro maż mnie zostawił????? Jak to zrozumieć? To jaka jest kowalska? Czy to tylko slogany z "podręcznika jak zostawić żonę"? Strasznie to boli...
wulkan
Posty: 67
Rejestracja: 08 maja 2018, 23:00
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: wulkan »

Dziewczyny a czy Wy myślicie, że mężowie odchodzą, mają kochanki bo żony są brzydkie, głupie, są beznadziejnymi żonami, matkami, kochankami? Wręcz przeciwnie. Odchodzą bo są niedojrzali, bo mają deficyty z którymi to jakie jesteście nie ma nic wspólnego. Chcecie się porównywać do kowalskich? Do najniższej ligii? Jakaś kowalska, jakiś romans niedojrzalego chlopca ma mieć coś wspólnego z Waszym poczuciem wartości? Gdzie tu związek?
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Dziewczyny ,
a moze my tez cos zawalilysmy ,czegos braklo ,ze szukali " obiadu" na zewnatrz ...
Moze nasz " domowy obiad" byl rzucony byle jak, bez przypraw
a "smieciowe jedzenie " u kowalskiej doprawione ,podane z wdziekiem ...
Dlatego podobno amok trwa tylko 2-3 lata .

Osobiscie wiem ,co zawalilam ,co nie znaczy ,ze moj maz od razu musial lesc w szkode ...
Moje potrzeby tez byly zaniedbane,ale my mamy jeszcze milosc macierzynska i to ona pomaga wg mnie przetrwac .

Gdybym teraz miala powiedziec ,co jest najwazniejsza z 3 potrzeb mezow to
uznanie - zdecydowanie na I miejscu !
Moj maz szukal tego w oczach i nie tylko tzw " serdecznych kolezanek" ....
Pozostale 2 tez byly realizowane przy okazji ..

Pozdrawiam , z piekna modlitwa do Ducha sw :)

Duchu Święty, natchnij mnie.
Miłości Boża, pochłoń mnie.
Drogą prawdy prowadź mnie!
Maryjo, Matko moja, spojrzyj na mnie.
Z Jezusem błogosław mnie!
Od wszelkiego zła,
Od wszelkiego złudzenia,
Od wszelkiego niebezpieczeństwa zachowaj mnie!
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

s zona
Oczywiście, że zawalilam, teraz widzę to wyraźnie. Wydawało mi się, że to drobiazgi, szczegóły mało istotne, ale lawina też zaczyna się od malutkiego kamyka.
Najważniejsze o co się obwiniam to zamiecenie pod dywan pierwszej "smerfetki", bo to tylko "żarty", bo nie na poważnie, bo tylko zauroczenie, bo do niczego nie doszło. Co z tego, że mnie okłamał...najbardziej okłamałam sama siebie i tak żyłam, obwiniając tylko jego, a potem bagatelizując sprawę. Gdybym mogła cofnąć czas....
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Smutku ,
nwm ,czy znasz "Zycie udane czy udawane " O Augustyna Pelanowskiego
mnie pomoglo ,szczerze polecam :
http://www.tolle.pl/pozycja/zycie-udane-czy-udawane
ps westchnelam za Ciebie o 12h15 :)
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

jacek-sychar pisze: 19 maja 2018, 10:47 Wiesz co Smutek, ja się po przeczytaniu Twojego postu cieszę, że nie widziałem żony od 7 lat (nie rozmawiam od 8), bo nie mam takich falowań nastrojów od euforii do depresji.
Cieszę się Jacek, że to pojmujesz. Ja Ci to kiedyś miałem napisać, że w sumie to Ci zazdroszczę, bo jesteś w mega komfortowej sytuacji w porównaniu z takimi jak Smutek i moja. Z tym że ja mam lepiej niż Smutek bo mam dzieci - mam dla kogo znosić to wszystko, a także mam lepiej bo dzięki Bogu totalnie zamurowałem serce i nic już mną nie targa.
jacek-sychar pisze: 19 maja 2018, 10:47 Ale co masz robić? :shock:
Cieszę się, że nie muszę podejmować takiej decyzji. :?
Co robić - z grubsza wiadomo. Uniezależnić się emocjonalnie.
Trudniejsze jest pytanie - jak to zrobić.
Mnie się udało, ale jak pisałem wyżej - mam dzieci. To bardzo pomaga - nie myśli się o rozwodzie (w sensie by samemu odejść). Acz uczciwie, gdyby żona postanowiła odejść, prosiłbym żeby zamknęła drzwi i zgasiła światło za sobą. I przypadkiem nie pomyślała żeby wracać. Opamiętanie że dzieci, matka i tak dalej przyszłoby dopiero po chwili.

Smutku - próbowałaś wyjść z siebie stanąć obok ? Poważnie pytam. Spojrzeć na siebie i swoją sytuację niejako z zewnątrz. Czasem tak robie w sytuacji mega stresu, szczególnie w pracy - bawię się w obserwatora własnych emocji. Pomaga.
Proś też Boga o równowagę wewnętrzną.
O to by zachować spokój i robić to, czego On oczekuje od Ciebie.
Nie tyle o powrót męża, by było lepiej, itp - to niech robią za Ciebie inni. Bo ta modlitwa emocjonalnie zwiąże Cię w oczekiwaniu, będziesz wyglądac każdej jaskółki, która zwiastuje wiosnę, i chwycisz się jej - a ta niejednokrotnie narobi na Ciebie i odleci. Zostawiając Cię w załamaniu i depresji.
Tak można oszaleć - więc niech celem nie bedzie powrót męża, szczeście itp. Niech celem będzie Twoja równowaga psychiczna, niezależność emocjonalna i wolność.
Smutek pisze: 19 maja 2018, 10:09 Mam trochę doła, bo to taki rozdźwięk, między zachowaniem a uczuciami i w ogóle. Nawet chciałam już jednego wieczora powiedzieć mu, że ja tak nie potrafię, nie umiem tak żyć, niech się wyprowadzi. A na drugi dzień na mszy usłyszałam i przypomniało mi się, że też w konfesjonale po tej mojej spowiedzi, padło słowo "cierpliwość".
Nie wiem ile dam radę, jak długo. Wiem, że ciągle mi ciężko, że może jestem naiwna, bo przecież dalej myśli jak myślał.
Bardzo się boję, bo nadal nie wiem co robić. Modlę się ciągle i proszę o wskazanie drogi i siłę, bo mimo "lepszej" sytuacji, ja nie czuję się jakoś wiele lepiej. Ale nie chcę obrażać Boga, bo wiem jak ciężko mają inni i muszę po prostu wykorzystać w dobry sposób to co teraz się dzieje.
Kłopot z wprawnymi manipulatorami polega na tym, że oni w zasadzie zawsze mówią prawdę. Tzn zawsze mówią to co czują - tylko sami motają się od ściany do ściany, dlatego nie można polegać absolutnie na niczym co mówią. Mąż może jednego dnia Ciebie autentycznie szczerze kochać, chcieć wszystko zbudować na nowo, wynagrodzić, itp, a następnego dnia (wróc - tego samego dnia!) może romansować przez telefon, albo i nie przez telefon. I tak w kółko.

Dlatego pisałem o wolności. To jest Twoim celem Smutku.
Uwierz mi - moja żona przez ostatni rok mniej więcej, nie poprawiła się ani na jotę. Ja się poprawiłem. I teraz z czymkolwiek co mówi ani nie wiążę nadziei, ani mnie to nie rani. Mega komfort.
Oczywiście nie tak powinno być - ale jak się ma do wyboru albo emocjonalny rollercoaster albo względny spokój - to ja biorę względny spokój.

Wiecie moi drodzy kto ma najbardziej przerąbane? Ten kto jest odpowiedzialny i któremu zależy - ma najbardziej przerąbane z tym niedojrzałym, niesłownym, któremu na dodatek wcale nie zależy (albo zalezy od czasu do czasu).
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

s zona
Bóg zapłać za westchnienie i za polecane lektury.
Strasznie się teraz miotam sama ze sobą. Każda modlitwa się przyda.

3 Has
Jak stanę z boku i popatrzę to generalnie nie jest źle, a nawet lepiej niż było. Wychodzi z inicjatywą (wyjazd na giełdę, grill, spacer z psem- to wszystko on, ja łaskawie się zgadzam), pomaga (zakupy, naprawa nieszczęsnego mojego gracika, podwiezienie do psychologa). Normalnie róg obfitości. Oczywiście motywem zapewne jest strach, a nie miłość i taki nagły zryw człowieczeństwa też nie potrwa długo, ale co tam. Jest dobrze to korzystaj kobieto, co się gryziesz, tak sobie mówię, gdy patrzę na sytuację, chwilowo bez emocji. Właśnie, chwilowo....
Za moment się wkurzam na to wszystko, mam ochotę go wywalić żegnając kopniakiem w tyłek, kiedy widzę co robi (smerfetki, filmiki i oczywiście to co się z filmikami wiąże- już nie wiem co boli mnie bardziej). Potem z kolei myślę, że tyle dałam radę, że Bóg kocha też i jego, chorego i pogmatwanego, a kim ja niby jestem, żeby potępiać i nie dać szansy...
Decyzję, żeby wywalić można podjąć w minutę, a może i krócej, emocje na pierwszym miejscu i pozamiatane, a co potem? Potem to pewnie naprawdę bym się odwiesiła, bo nie musiałabym na to patrzeć. Kwestia jest jak się odwiesić kiedy on ciągle jest obok mnie.... Jak zobojętnieć, zamrozić uczucia? Czy to nie wstęp do tego, żeby przestać kochać? A jeśli kiedyś sytuacja się zmieni (co daj Boże) tak prosto będzie rozmrozić serce?
Obawiam się, że ja pierwsza zaliczę dno i wtedy naprawdę ruszę do przodu (trochę tam uprzednio poleżawszy), bo niby coś robię, działam, ale to ciągle jeszcze za mało. A może po prostu ja chcę za szybko? Przecież to nie wyścig. Zakładając, że psuło się 3 lata....a może i dłużej...
Jedyne czego w tej chwili pragnę to nie podejmować decyzji w emocjach. I jeszcze się zastanawiam czy brak decyzji z mojej strony, typu albo wóz albo przewóz, nie daje pełnego rozgrzeszenia na to co robi...
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

Smutek pisze: 3 Has
Jak stanę z boku i popatrzę to generalnie nie jest źle, a nawet lepiej niż było. Wychodzi z inicjatywą (wyjazd na giełdę, grill, spacer z psem- to wszystko on, ja łaskawie się zgadzam), pomaga (zakupy, naprawa nieszczęsnego mojego gracika, podwiezienie do psychologa). Normalnie róg obfitości. Oczywiście motywem zapewne jest strach, a nie miłość i taki nagły zryw człowieczeństwa też nie potrwa długo, ale co tam. Jest dobrze to korzystaj kobieto, co się gryziesz, tak sobie mówię, gdy patrzę na sytuację, chwilowo bez emocji. Właśnie, chwilowo....
Rozumiem, ale nie o to mi chodziło.
Stanięcie obok oznacza przyglądanie się sytuacji niejako z pozycji obserwatora. Obserwator nie jest uczestnikiem i siłą rzeczy nie targają nim aż takie emocje. Nie chodzi o to by spojrzeć tak, jak Ty spojrzałaś, czyli nie jest źle, bo coś tam. Jak jest źle - też można spojrzeć z boku.
Ja patrząc z boku widzę, że główny dramat rozgrywa się w Twojej głowie. Winowajca powoduje u Ciebie takie spustoszenie wyłącznie dlatego, że ma na Ciebie taki wpływ. To oczywiście normalne, ludzkie - więc ja się nie dziwię. Sam byłem w podobnej sytuacji, a nawet gorszej, bo wszystko się odbijało na dzieciach.

W pewnym momencie zadałem sobie pytanie - a co by było, gdyby zachowanie mojej żony po prostu przestało mnie denerwować? Powiedzmy że jestem cyborgiem, który nie ma uczuć, emocji ani potrzeb - tylko zadanie, które brzmi: postępować właściwie. Czyli jak? A to jest pytanie na które należy najpierw znaleźć odpowiedź a potem po prostu zacząć to robić.

Kiedy zacząłem analizować wszystko w ten sposób - odkryłem że wszystko wtedy inaczej wygląda. Oczywiście nic się nie zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdźki - ale zacząłem być spokojniejszy. Oczywiście zdarzały się - i zdarzają nadal -chwile doła, ale coraz rzadsze. Przyjąłem że żona nie chce niczego zrozumieć ani pracować nad sobą - bo tak jest. Kłopot polega na tym, że ta sytuacja być może - a nawet to jest bardzo prawdopodobne, zdziwiłbym się gdyby było inaczej - nigdy się nie zmieni.

I co wtedy? Wtedy za 20 lat stanę przed moimi dorosłymi dziećmi które najprawdopodobniej już będą miały schrzanione życie, albo co najmniej będą ciągnąć za sobą kulę u nogi, kiedy ich znajomi będą radośnie skakać. Do tego sam będę miał schrzanione życie, lata pogrążania się w bólu. A wszystko przez jedną osobę, której doskonale i wygodnie jest być mentalnie kompletnie nieodpowiedzialnym dzieckiem, której wszystko bimba, która niczego nie rozumie, i nie ma najmniejszego zamiaru, nie przyjmuje niczego do siebie i żyje tak, jak jej wygodnie, kompletnie nie przejmując się innymi.

Warte to tego? Nie, powiedziałem sobie, nie ma mowy. Nie pozowolę mojej żonie zchrzanić mojego życia, a już na pewno życia moich dzieci. Nie mam zamiaru, by jej postępowanie szarpało mi tak nerwy jak dotąd. Nie pozwolę dłużej odbierać sobie ochoty do życia.

Ponieważ moja żona, tak jak Twój mąż, tez od czasu do czasu ma "dobre chwile", kiedy "chce wszystko naprawić" i "już taka nie będzie" - i inne tego typu banialuki - parę jeszcze razy nabrałem się na "powroty". Ale teraz powiedziałem sobie - że nie ma mowy. To znaczy ja nie wykluczam rozmowy, dialogu, itp - ja po prostu postanowiłem się więcej nie dać nabrać. I traktować jej słowa jak słowa małego dziecka, które powie wszystko co rodzic chce usłyszeć, byle tylko dostać cukierka. A jak dostanie - dalej robi swoje.

Smutek pisze: Za moment się wkurzam na to wszystko, mam ochotę go wywalić żegnając kopniakiem w tyłek, kiedy widzę co robi
To wielka pokusa - zwłaszcza jak widzisz kiedy ktoś sobie ewidentnie bimba. Faktycznie - ileż razy miałem to samo - przychodzi ochota, aby powiedzieć małżonce, żeby ... no nie powiem, bo tego żadna moderacja nie przepuści, a cóż dopiero sycharowa ;-)
Ale nie wolno bo dzieci. Sakrament także itp, acz uczciwie mówiąc - mogłoby być tak, i tu się przyznaję do słabości, małej wiary, itp - że sakrament nie byłby wystarczającym argumentem. I tu Smutek mam nadzieję, że Ty jesteś lepsza - a nawet pewność że jesteś, skoro Bóg Cię postawił przed takim zadaniem.

A co zrobi mąż - jego problem, jego sprawa, on się będzie tłumaczył.
Proste?
Cholernie trudne, tak, że wydaje się niemożliwe. Ale jest możliwe.
A wolności, którą poczujesz, choćby na chwilę - nie da się z niczym porównać. Bywały chwile że nie zamieniłbym swojego chorego, patologicznego związku na żaden inny - bo ta wolność to było takie doznanie. Jak nie zamieniłbym znoju wspinania się w Alpach czy Kaukazie na leżenie na plaży - bo tylko w górach wchodzi się na szczyt i czuje się coś, czego na plaży nie poczuje się nigdy.
wulkan
Posty: 67
Rejestracja: 08 maja 2018, 23:00
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: wulkan »

s zona pisze: 21 maja 2018, 8:55 Dziewczyny ,
a moze my tez cos zawalilysmy ,czegos braklo ,ze szukali " obiadu" na zewnatrz ...
Moze nasz " domowy obiad" byl rzucony byle jak, bez przypraw
a "smieciowe jedzenie " u kowalskiej doprawione ,podane z wdziekiem ...
Pewnie wiele zawalilysmy, zgadzam się. Obawiam się jednak, że gdyby nasz "domowy obiad" prezentował najwyższych lotów "sztukę kulinarną" to z dużym prawdopodobienstwem zrobiliby to samo, bo problem zdradzajacych nie leży na zewnątrz ale w nich samych. Uznanie, podziw niewiele zmienia gdy głód tego jest niemożliwy do zaspokojenia przez żadnego człowieka, to otchłań bez dna często. Niedojrzalosc, deficyty, kompleksy sięgające dzieciństwa i niewiele potrzeba by popłynąć. Nie ma idealnych żon, mężów a nie wszyscy zdradzają. To smutna prawda, ze nie mamy wielkiego wplywu na to, czy ktos zdradzi czy nie, trudno to przyjąć bo tracimy wtedy kontrolę nad sytuacją, ale niestety to prawda. Nie dotyczy to moze wszystkich zdradzajacych ale większości. Normalny, uczciwy człowiek mowi, co mu nie pasuje, może nawet ostatecznie odchodzi, ale nie zdradza. Smutek przestań się o wszystko obwiniać, nie czas w tej chwili na to. Jesteś świetna dziewczyną i nie pozwól zniszczyć sobie poczucie wartości. Ostrożnie podchodz do tych jego propozycji i pomocy. To często próba zagluszenia wyrzutów sumienia.
Utka2
Posty: 222
Rejestracja: 29 sty 2017, 22:47
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Utka2 »

3 Has - jak Ty to mądrze napisałeś ... Rok bym myślała i nie umiałabym tak opisać stanu w jakim jestem. A Tobie sie udało. Dzięki.
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

Smutek pisze: (smerfetki, filmiki i oczywiście to co się z filmikami wiąże- już nie wiem co boli mnie bardziej).
W sensie - porno? Czy czegoś nie zrozumiałem?
Smutek pisze: Potem z kolei myślę, że tyle dałam radę, że Bóg kocha też i jego, chorego i pogmatwanego, a kim ja niby jestem, żeby potępiać i nie dać szansy...
Owszem, ale dawanie szansy nie musi iść w parze z Twoją nadzieją że wszystko odtąd będzie dobrze, albo nawet znośnie. Chce się wykazać? Proszę bardzo. Ale bądź przygotowana na to, że jego dobra wola potrwa godzinę, albo krócej. A może tydzień. Słowem - nie przywiązuj się do jego dobrej woli i nie uzależniaj swojego samopoczucia od tego.
Tak, wiem, łatwo się mówi...
Smutek pisze: Decyzję, żeby wywalić można podjąć w minutę, a może i krócej, emocje na pierwszym miejscu i pozamiatane, a co potem?
Właśnie.

Smutek pisze: Potem to pewnie naprawdę bym się odwiesiła, bo nie musiałabym na to patrzeć. Kwestia jest jak się odwiesić kiedy on ciągle jest obok mnie.... Jak zobojętnieć, zamrozić uczucia? Czy to nie wstęp do tego, żeby przestać kochać?
Przestać kochać w rozumieniu huśtawek emocjonalnych zależnych od męża? Ależ oczywiście Smutku - i niech taką "miłość" jasny szlag trafi. I to jak najprędzej.
Wiele razy się tu mówi o miłości jako pragnieniu dobra drugiego. Absolutnie można kochać - i przy okazji nie spalać się emocjonalnie. Przypowieść o synu marnotrawnym mówi nam że ojciec czekał i wyglądał na niego - ale nie wypruwał sobie żył z żalu, nie płakał dniami i nocami, nie wysyłał ekspedycji z prośbami o powrót - w zasadzie to nawet nie sprawdzał czy syn żyje.

I nie mówmy o tym że miłość rodzicielska jest inna - wiem o tym, ale potrafi być silniejsza. Nie darmo nakaz kochania najpierw małżonka a potem dzieci - bo naturalna tendencja jest zgoła inna.
Smutek pisze: A jeśli kiedyś sytuacja się zmieni (co daj Boże) tak prosto będzie rozmrozić serce?
A musi być prosto?
Niechże się ten co sprowokował zamrożenie odrobinę wykaże. To chwilkę potrwa, doskonała okazja coby sprawdzić jego intencje. Jak po godzinie czy tygodniu od deklaracji zmieni znowu zdanie, to będziesz zadowolona, że posiadasz produkt głęboko mrożony:)

Smutek pisze: Obawiam się, że ja pierwsza zaliczę dno i wtedy naprawdę ruszę do przodu (trochę tam uprzednio poleżawszy), bo niby coś robię, działam, ale to ciągle jeszcze za mało. A może po prostu ja chcę za szybko?
Owszem:) Wszyscy chcemy za szybko. Chyba że "czekamy nie czekając" jak ongiś powiedział @Jacek-sychar - wtedy spokój i sielanka, i naprawdę nigdzie się nie spieszy:)
Smutek pisze: Przecież to nie wyścig. Zakładając, że psuło się 3 lata....a może i dłużej...
Jedyne czego w tej chwili pragnę to nie podejmować decyzji w emocjach. I jeszcze się zastanawiam czy brak decyzji z mojej strony, typu albo wóz albo przewóz, nie daje pełnego rozgrzeszenia na to co robi...
A skąd.
Możliwe że jest dokładnie odwrotnie - on tylko czeka na taką Twoją decyzję, by się totalnie usprawiedliwić i stwierdzić - to nie ja, to ona!
Moja żona wręcz by się ucieszyła gdybym ją zostawił albo zdradził - wpisałbym się dokładnie w to czego chce, czyli zrzucić całą winę na mnie i chodzić w glorii porzuconej i pokrzywdzonej.
Nie wiem czy mamy podobne typy małżonków, ale to bardzo możliwe.
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

wulkan pisze: Pewnie wiele zawalilysmy, zgadzam się. Obawiam się jednak, że gdyby nasz "domowy obiad" prezentował najwyższych lotów "sztukę kulinarną" to z dużym prawdopodobienstwem zrobiliby to samo, bo problem zdradzajacych nie leży na zewnątrz ale w nich samych.
Obawiam się że jednak nie zawsze. Mało tego - być może nawet nie w większości przypadków.
Acz głupio mi to pisać w wątku Smutka - bo moim zdaniem mało prawdopodobne by ona zawaliła. Zachowanie jej męża wskazuje na to, że w tym przypadku Ty masz rację. Ale w tym przypadku, to nie jest ogólna zasada.
wulkan pisze: Uznanie, podziw niewiele zmienia gdy głód tego jest niemożliwy do zaspokojenia przez żadnego człowieka, to otchłań bez dna często.
Niedojrzalosc, deficyty, kompleksy sięgające dzieciństwa i niewiele potrzeba by popłynąć. Nie ma idealnych żon, mężów a nie wszyscy zdradzają.
Owszem, to jest prawda.
Tylko nie kazdy zdradzający to ma. Część ma normalne, ludzkie oczekiwania względem małżonka, a zostaje wdeptana w ziemię. I zadaje sobie pytanie - po co? Na cholerę to? Dlaczego mam się męczyć do końca życia?
Ok, ludzie wierzący na poważnie mają zasady, dekalog, przykazania, wyraźny nakaz - a czasem i oni nie dają rady i potrafią upaść. A co co takich zasad nie mają? Jaką mają mieć motywację by zostać z kimś takim, kto tylko dostarcza cierpienia?
I wcale nie musza mieć niedostatków emocjonalnych by taką decyzję podjąć.
wulkan pisze: To smutna prawda, ze nie mamy wielkiego wplywu na to, czy ktos zdradzi czy nie, trudno to przyjąć bo tracimy wtedy kontrolę nad sytuacją, ale niestety to prawda.
Czasem nie mamy, owszem. A czasem i to sądzę że częściej niż rzadziej - mamy.
wulkan pisze: Nie dotyczy to moze wszystkich zdradzajacych ale większości. Normalny, uczciwy człowiek mowi, co mu nie pasuje, może nawet ostatecznie odchodzi, ale nie zdradza.
Niestety częściej jest odwrotnie. Częściej małżeństwa rozpadają się w wyniku zdrady - i nie mam tu na myśli oficjalnych statystyk sądowych, bo wiele par postanawia nie wywlekać tego w sądzie na rzecz szybkiego rozwodu i dogadania się w kwestii dzieci. Tak zrobiły dwie moje koleżanki - obie zdradzone. W papierach tego nie ma.
wulkan pisze: Smutek przestań się o wszystko obwiniać, nie czas w tej chwili na to. Jesteś świetna dziewczyną i nie pozwól zniszczyć sobie poczucie wartości. Ostrożnie podchodz do tych jego propozycji i pomocy. To często próba zagluszenia wyrzutów sumienia.
A z tym się całkowicie zgadzam. Mam nadzieję że to jasne, że moje uwagi ogólne wyżej - nie dotyczyły sytuacji Smutka.
ODPOWIEDZ