Sprzeczności

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Sprzeczności

Post autor: Inna »

Odważę się. Co ma być, to będzie. Opiszę moją historię.
Bodźcem do napisania jest wątek Grzegorza o odwieszeniu się od żony/męża, jak również Pantopa o procesie świadomego umierania.
Temat dotyczy moich sprzecznych uczuć i myśli, ale one "wyjdą" pewnie w dalszych wpisach.
Jako, że minęły prawie 4 lata odkąd mąż się wyprowadził (ściślej - wyrzuciłam go z domu i z mojego/naszego życia), a ja nadal wiszę na nim i emocjonalnie i finansowo, przyznaję z pokorą (chciałabym, ale wciąż jej u mnie brak... - wyjdzie podczas pisania na pewno), że mam olbrzymi problem.
Z tym umieraniem jest tak, że ja wciąż i wciąż umieram i wiem, że będę umierała dopóty, dopóki cała moja pycha i egoizm nie umrą. Jestem tego świadoma i gotowa na to.
Śmiałam się porównać do Feniksa, bo po każdym odrodzeniu jestem kimś nowym, czystym.
To jednak nie trwa długo.
Moja dysfunkcyjna przeszłość uparcie grzebie w popiele...
Jestem alkoholiczką. Trzeźwą od prawie 3 lat. Co nie znaczy, że zdrowa jestem.
Dalej chorują moje emocje i uczucia.
Po odejściu męża, uwikłałam się też w relacje damsko - męskie, których konsekwencje odczuwam dość boleśnie do dnia dzisiejszego.
Wiem, że sobie życie dodatkowo skomplikowałam. Teraz to wiem. Wtedy byłam w amoku jakimś... nie słuchałam grupy osób bardziej doświadczonych... jak to alkoholik... wie lepiej... nawet gdy już nie pije...
Pracuję nad sobą od prawie 3 lat. Była terapia dzienna, pogłębiona, mityngi AA. Trzy razy robiłam podejścia do terapii indywidualnej - 3 razy przerywałam. Uciekałam może?
Ale nie przemawiały do mnie słowa terapeutów, że dopóki nie zamknę tego rozdziału mojego życia (rozwodem), nie otworzę następnego.
Jeszcze wtedy Sycharu nie znałam, ale wiedziałam, że rozwód mi nic nie da. Choć przyznam, że po konfrontacji ze zdradą męża, ja pierwsza rozwodem straszyłam. Na straszeniu się skończyło. Później zaczął straszyć on ( kowalska również) i na tym też się skończyło.
Żyję w niepewności kiedy i czy w ogóle... dostanę pozew.
Obecnie rozoczęłam kolejną terapię indywidualną (tym razem z psychologiem katolickim), bo dotarłam do etapu, w którym uświadomiłam sobie, że mam nieprzepracowany rozpad mojego małżeństwa. Zamiotłam go pod przysłowiowy dywan, przykryłam alkoholem, jednym mężczyzną, potem drugim...
Na szczęście (i tu paradoks) jestem też DDA i DDRR.
Moje niskie/wręcz żadne, poczucie wartości i lęk przed bliskością ale też i sumienie (już nie przytłumiane), nie pozwoliły mi zbliżyć się za bardzo fizycznie. Emocjonalnie jednak poległam. Szczególnie z tym pierwszym mężczyzną... leżę do dziś...
Kontakt urywałam kilkakrotnie, co było iście heroicznym posunięciem, gdyż jego osoba zawładnęła wręcz moją duszą...
Wypełniał wszystkie (na tamten czas) moje braki. Słuchał mnie, dowartościowywał, a co najbardziej istotne skonfrontował mnie z moim nałogiem. Jego tzw. twarda miłość doprowadziła mnie do przysłowiowego dna.
Możecie sobie wyobrazić tę " wdzięczność"?
Wreszcie wyzwoliłam się z okrutnego nałogu, w którym tkwiłam kilkanaście lat, którego nikt nie zauważał ( w końcowej fazie już niestety tak....córka...i syn.. A czy mąż? Raczej nie... sam sporo pił...i w domu rzadko bywał (od razu uściślę - mój mąż to też swego rodzaju ptak, tzw wolny ptak - od zawsze...)
Tu jednak zaznaczę, że uwolnienie od nałogu od razu przypisałam Bogu (korzenie mam w miarę mocne). Mężczyzna ten był jakby przez Boga zesłany, by mi pomóc.
I wierzyłam w to prawie 2 lata... potem zaczęło do mnie docierać, że to nie do końca tak od Boga....Uwolnienie od nałogu i owszem, ale miłość? On ma żonę... Może i fizycznej zdrady nie było (tej pełnej), ale emocjonalna jak najbardziej...
I tu "umarłam" świadomie po raz pierwszy.
Nieświadomie umierałam gdy odkryłam zdradę, gdy próbowałam odebrac sobie życie(kilkakrotnie).
Świadomie umierać to wyzwalać się. Ja wiem, że to ogromna łaska dla mnie ale też i ból, utrata czegoś, czego do tej pory nie dał mi żaden człowiek, a ten mężczyzna jakby mnie znał od zawsze, jakby mnie zna l bardziej niż ja sama siebie. I jak to pogrzebać?
Drugi mężczyzna to raczej krótkotrwały incydent. Też wpadłam w sidła diabelskich sztuczek, ale tu już sumienie pracowało pełną parą. Już nie dało się przekonać, że przecież on nie ma żony, jest "do wzięcia"i wypełni moje braki.... Tu już przejrzałam na oczy...
Zaczęłam czytać forum sycharowkie, zaczęłam szukać wszystkiego na temat strategii działania złego, otworzyłam drzwi Jezusowi...
I mogłabym powiedzieć, że odkąd Jezus jest ze mną to czuję wewnętrzny spokój. Bo tak jest. Ale chyba gdzieś jeszcze mam uchylone inne drzwi...
Zły zna moje słabości... A jeszcze słaba jestem... Sama wiedza nie wystarczy...
Rozpisałam się okrutnie. O sobie... Ale na początek chciałam dać jako taki obraz mojej osoby.
Jestem nadal rozchwiana emocjonalnie. Może już nie tak bardzo jak rok czy dwa lata temu. Ale nadal jedno zdanie z książki "Lęk przed bliskością' trafnie opisuje mój obecny stan. Oto one:
"To, że wiesz, czego nie chcesz, nie oznacza, że wiesz czego chcesz".
Bo ja tak mam.... Ja rozwodu nie chcę, ale męża na dzień dzisiejszy też nie chcę....
To, że wiszę na nim emocjonalnie, nie oznacza, że chcę by wrócił.
Wiem, że to wiszenie jest "chore".
Wiszę na dobrych chwilach w naszym małżeństwie. Złym zaprzeczam... A one były i nadal są... Jakoś wszyscy (większość), łącznie z moimi dziećmi na czele to widzą i widzieli, tylko ja wciąż nie chcę/nie umiem.... Bo tak naprawdę to ja chcę, po to ta terapia. po to ten wpis tutaj.
Chore jest to, że ja tęsknię za mężem (chyba za wyobrażeniem o nim), a kiedy on przyjeżdża (rzadko), czuję niepokój i niechęć... Ja rozumiem, że tak jest na początku rozpadu, ale mijają 4 lata a ja nie wiem czego chcę...
Chcę i nie chcę męża z powrotem.... Sprzeczność nad sprzecznościami....
Chciałabym choć trochę przybliżyć obraz mojego męża, ale czy to nie będzie oczernianie?
Wszak, każdy odpowiada za swoje błędy i czyny.
Ja też "święta" nie jestem. Ale krzywdę zaczynam odczuwać ogromną.... tylko czemu jej wciąż do siebie nie dopuszczam? Czy to też jest proces jakiś?
Najbardziej jednak sobie nie radzę z odrzuceniem...poniżeniem i chłodem emocjonalnym...i z wieloma innymi...
Wystarczy na dzisiaj. Wysyłam, zanim się rozmyślę. A robiłam już kilka razy podchody. Jakiś strach czy też obawa, zawsze zwyciężał. Dziś jakoś nad nim panuję, więc się odważyłam.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
jacek-sychar

Re: Sprzeczności

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Inna swoim wątkiem na naszym forum.

Co by nie powiedzieć, to rzeczywiście trochę sobie pogmatwałaś swoje życie. Ale w końcu to sobie uświadomiłaś. I chwała Ci za to.

Piszesz, że chcesz męża i jego nie chcesz. Ale to jak wielu z nas, którzy już jakoś wyszli z emocjonalnej huśtawki. :lol:
Chcemy, bo im ślubowaliśmy, ale jednocześnie nie chcemy, bo wiemy, jak trudne są powroty i jednocześnie uświadomiliśmy sobie, jak Ci nasi małżonkowie są często niedoskonali i boimy się stracić tą chwilową małą stabilizację.

Piszesz o swoich rozchwianych emocjach. Ale to jest normalne. Ja opisuję wychodzenie z kryzysu (każdego większego, szczególnie małżeńskiego), jako drogę z Zakopanego. Jedziemy samochodem. Zakopane leży w kotlinie, więc wyjeżdżamy łatwo. Ale zaraz potem zaczynają się wzniesienia. Góra - dół. Trzeba bardzo uważać. Po jakimś czasie droga się uspokaja. Dojeżdżamy do Kotliny Nowotarskiej. Spokój. Już myślimy, że wszystko, co trudne jest za nami. A tutaj nagle zaczynają się ostre wzniesienia, serpentyny - wjechaliśmy w Beskid Wyspowy. W końcu pokonując większe i mniejsze wzniesienia, dojeżdżamy do Krakowa. Myślimy, że kłopoty się skończyły. Ale tutaj jeszcze Jura Krakowsko-Częstochowska (a dla niektórych właściwie Wieluńska) przed nami. Trzeba więc sporo przejechać, żeby wyjechać na równiny. I tak samo jest z naszym życiem. Najpierw jest ostra jazda emocjonalna ale po pewnym czasie tylko czasami wzniesienia i to coraz mniejsze i łagodne.
ewa
Posty: 26
Rejestracja: 04 sty 2018, 14:02
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: ewa »

Napisz może, co z mężem, jak się zachowuje. Przedstawiłaś obraz siebie - bardzo wyraźnie ale brakuje obrazu Twojej "drugiej połowy" - jedynie tyle, o ile dobrze doczytałam, że mieszka z kowalską.
Wiem, że trzeba bardzo pracować nad sobą i do tej pracy zaprosić Boga. Piszesz, że jesteś alkoholiczką, a czy bliskie jest Ci 12 kroków? Czy pamiętasz treść pierwszego? Bezsilność i niekierowanie własnym życiem? Czy pomagasz sobie poprzez chodzenie na mitingi?
Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: Inna »

Jacku
Mówią, że alkoholicy to świetni manipulanci... może i racja...tyle że ja jej u siebie nie widzę a odkrywając zdradę męża, odkryłam też jego manipulację mną raczej. Być może nieświadomą, bo ja granic żadnych nie miałam (a i teraz są liche), strasznie uległa jestem i mną łatwo manipulować, co sobie na szczęście uświadamiam. Jestem bardzo uzależniona od męża, dlatego tak panicznie boję się jego powrotu i "władzy" nade mną. Ja się mu nie umiem przeciwstawić. Kiedy u niego pojawia się złość, u mnie strach i panika. Zostaję bez słowa, brak mi argumentów do obrony, łatwo mnie poniżyć. Kiedy on się "przymila", ja się "rozpływam"... Na szczęście na dzień dzisiejszy, rzadko u nas bywa i mam z nim mało kontaktu, więc względny spokój jest...
Każda jednak jego "wizyta" wywołuje u mnie niepokój, nie jestem wtedy sobą.
Nie rozumiem tego.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
jacek-sychar

Re: Sprzeczności

Post autor: jacek-sychar »

Inna
Zaakceptowałaś fakt, że jesteś DDA i DDRR? Wydaje mi się po Twoim pisaniu, że tak. A czy zaakceptowałaś fakt, że Dorosłe Dzieci zachowują się trochę inaczej niż inni ludzie? Tutaj tego nie widzę. Przecież to co napisałaś, to czyste objawy DDA/DDRR. Jak mąż jest miły to Ty się "rozpływasz". No oczywiście! Dorosłe dziecko nauczyło się, że w domu należy uważać. Nie mówić prawdy, nie okazywać swoich uczuć, bo to może zostać wykorzystane przeciwko Tobie. Dorosłym dzieciom wydaje się również, że muszą "zapracować" na czyjąś miłość. No więc Ty starasz się na tę miłość zapracować. Zasłużyć na nią. Dlatego taka jesteś uległa w pewnych sprawach. Co nie znaczy, że w innych nie będzie starała się na siłę przeforsować swojego zdania, bo dorosłe dziecko tylko wtedy czuje się spokojne i pewne, gdy wydaje się mu, że panuje nad sytuacją, czyli gdy ono ją kreuje. Dlatego dorosłe dzieci tak często porzucają swoich małżonków (jeżeli udało im się założyć rodzinę), bo bojąc się zostać porzuconym, sami wolą uczynić ten pierwszy krok. Dorosłe dzieci są również nienasycone. Ponieważ w domach rodzinnych zwykle czegoś brakowało, teraz starają się to kompensować na tyle, na ile potrafią.

Zastanów się proszę, ile jeszcze jest w Tobie Dorosłego dziecka. Może czas zacząć zmieniać się w kolejnych dziedzinach swojego życia.
bosa
Posty: 356
Rejestracja: 29 sty 2017, 22:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: bosa »

Inna bardzo ,bardzo dziękuję Ci za Twój wpis i podzielenie się .Naprawdę było mi to potrzebne. Dzielenie przynosi obustronne korzyści.
Pomodlę się za Ciebie.
Kocham Cię Panie, i jedyna łaska o jaką Cię proszę ,to kochać Cię wiecznie.. św.Jan Maria Vianney
Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: Inna »

Ewa
12 kroków znam tylko z definicji i teorii. Byłam już tak daleko, że miałam sponsora i w ostatniej chwili się wycofałam. Ja mam problem z relacjami międzyludzkimi a tam był kontakt bodajże codziennie z trzema osobami... nie pamiętam dokładnie (to było 1,5 roku temu). Myślę, że do 12 kroków też trzeba dojrzeć...
Zaczynam od marca. Pokładam nadzieję w ten program, wszak prawda nas wyzwoli. Dopiero teraz jestem gotowa i dopiero teraz trafiłam na odpowiednią osobę, z którą te kroki przepracuję. Wiem, że będzie bolało, ale też wiem, że innej drogi w moim przypadku nie ma.
Co do męża i jego zachowania....
Kiedy odkryłam zdradę (to nie jego pierwsza...innych nie udowodniłam bo im zaprzeczałam... topiłam je w alkoholu), wypierał się do końca, nawet gdy dowody przedstawiłam. Miałam wtedy jakąś nadludzką siłę by powiedzieć DOŚĆ. Ale i wtedy mną manipulował... przepraszał, obiecywał, że z nią zerwie, czynił jednak co innego... nadal się z nią spotykał... Kiedy to odkryłam, spakowałam walizki i postawiłam przed faktem dokonanym. Albo wyprowadza się on albo ja z dziećmi. Byłam bardzo zdeterminowana.
Skruchy u niego niestety nie zauważyłam. Nie wiem jak to nazwać, ale wtedy spadły mi klapki z oczu.
Ja nawet z kowalską wtedy rozmawiałam i możecie mi wierzyć lub nie, ale ja jej go na tacy podałam... ja się wtedy czułam jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar... ja zaczęłam oddychać gdy go nie było, byłam szczęśliwa, że w końcu znam prawdę (ten ich romans trwał ok 2 lat... ja to czułam... ale nie potrafiłam nic zrobić... ja sama miałam romans-z alkoholem)
I znowu się rozpisałam nie na temat... ja tak mam niestety, że strasznie się rozwodzę nad szczegółami.
To tak w skrócie.
Mój mąż potrafi być bardzo agresywny, przy dzieciach potrafi mnie zrównać z ziemią, ale potrafi też "posłodzić".
A ja nie potrafię się oprzeć i jednemu i drugiemu.
Jestem wdzięczna Bogu za ten czas, który mam teraz dla siebie. Ja to odbieram jako łaskę, że mieszkamy osobno. Gdybym wtedy go nie wyrzuciła, piłabym dalej bo bym sobie nie poradziła z jego obecnością a on by raczej się nie zmienił. I to są słowa mojej córki, bo ja często sobie wybaczyć nie umiem, że go wyrzuciłam, że to nie po chrześcijańsku, ale córka i nie tylko ona mówi mi, że to był jedyny możliwy na tamten czas, dobry wybór...
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: Inna »

Widzisz Jacku, jak to napisałeś - pogmatwałam sobie życie.
Dopiero teraz, skupiając się na jednym (czyli na tym, czego Bóg chce, a nie ja), zaczynam z większą świadomością podchodzić do tego kim jestem i że potrzebuję pomocy.
Ja nie potrafię prosić... to pewnie też z dysfunkcji...
Ale widzę, że nie tędy droga, że sama nie dam rady, stąd terapia, stąd mój wątek tutaj.
Ja się bardzo izoluję od ludzi, ale też bardzo ich potrzebuję. Kolejna sprzeczność.
Dziękuję za toje słowa.
Niby to wszystko znam... ale z książek...
Słowa jednak mają większą moc, gdy są skierowane bezpośrednio, w czasie obecnym.
Dopiero wtedy coś dociera.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
jacek-sychar

Re: Sprzeczności

Post autor: jacek-sychar »

Inna
Ja mam żonę DDA/DDD/DDRR. Jak jeszcze mieszkaliśmy razem, to totalnie jej nie rozumiałem. Jej zachowania były dla mnie nieracjonalne. Dopiero jak odeszła próbowałem ja zrozumieć. Dopiero właściwa literatura potrafiła mi ją zrozumieć. Dlatego bardzo współczuje DDA/DDD/DDRR bo wiem, jak trudny do udźwignięcia jest to balas dzieciństwa, jak zmienia działanie człowieka, jego odbieranie świata przez niego i jak utrudnia mu kontakt z innymi a innym zrozumienie jego. Dlatego Ciebie świetnie rozumiem. Jeżeli jesteś świadoma swojej sytuacji, top jest to chyba pierwszy krok do jej zmiany. Czyli: dalej w drogę zmieniania siebie i prawdziwego dojrzewania emocjonalnego.
Inna
Posty: 332
Rejestracja: 23 lip 2017, 21:47
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: Inna »

jacek-sychar pisze: 03 lut 2018, 13:49 Jeżeli jesteś świadoma swojej sytuacji, to jest to chyba pierwszy krok do jej zmiany. Czyli: dalej w drogę zmieniania siebie i prawdziwego dojrzewania emocjonalnego.
Tak, jestem świadoma. Jak i tego, że ogromny ugór przede mną. Czas go zamienić na użytek :)
Fajnie się mówi... (pisze).
Całkiem świeży przykład z dzisiejszego poranka.
Rozmawiam z siostrą.
Zadowolona jestem z wywiadu(podstępnego) z moim synem, jak tam na feriach z tatą było.
Zadowolona, bo on podobno non stop na telefonie (czyli jak zwykle...nic się nie zmieniło), kowalskiej się to nie podoba, a ja cała w skowronkach, że niech ma (ona) za swoje, niech ma przy boku mężczyznę niedostępnego emocjonalnie, sama chciała... niech się nim "naje", jeszcze jej się czkawką odbije...
I to moje poranne "szczęście", jednym zdaniem mi siostra zburzyła.
A mianowicie takim, że wciąż żyję jego życiem, że uzależniam nastrój od jego zachowania i z czego ja się tak cieszę?
Przecież to chore....
Tak. Ma rację. To chore.
"Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia"
(Flp 3,14)
jacek-sychar

Re: Sprzeczności

Post autor: jacek-sychar »

Inna
Pierwsze pół roku po odejściu żony też tak miałem.
Dopiero jak się od tego odciąłem, to zacząłem żyć swoim życiem. Ale do tego potrzebna była moja decyzja.
Pantop
Posty: 3186
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Sprzeczności

Post autor: Pantop »

Do: Inna i jacek-sychar

Odcięcie się, odwieszenie od współmałżonka.
To ten fenomen, o którym nieraz już pisałem.
W miarę bycia z Wami i moja postawa ulega ewolucji w tej kwestii.

Na teraz mogę stwierdzić ( piszę o swoich prywatnych odczuciach ) iż NIE MA takiej możliwości abym zapomniał o mojej żonie.
Czegokolwiek bym nie zrobił, kogokolwiek nie poznał, wziął 4 śluby i rozwody cywilne czy poleciał na Canis Majoris, moja żona - pozostanie moją.
Aczkolwiek.
Dopuszczam taki stan ,,zapomnienia,, o niej jako teoretycznie możliwy, TAK JAKBY wyjechała w długą podróż dookoła świata z bliżej nieokreślonym terminem powrotu.

Na teraz taki dualizm spojrzenia na tą kwestię zdaje się być całkiem akceptowalny.
(Napisałem ,,całkiem,, bo me ego w todze prokuratora twardo obstaje przy trzymaniu się faktów, chcąc tym samym wepchnąć mnie bidulka w przepaść beznadziei)

ps No i teraz nie wiem co sobie puścić: E. Geppert ,, Och, życie kocham cię nad życie,, , czy Budkę Suflera ,,Nic nie boli tak jak życie,,
Obrączka
Posty: 28
Rejestracja: 10 maja 2017, 18:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Sprzeczności

Post autor: Obrączka »

Pantop dobrze ci musiała zajść za skórę :lol: :lol:
Ukasz

Re: Sprzeczności

Post autor: Ukasz »

Pantop - to jeden z pierwszych Twoich postów, który jest dla mnie zrozumiały.
Ja jestem na takim etapie, że moim zdaniem odwiesiłem się już dawno i zdecydowanie za bardzo. Teraz chcę "zawiesić" się z powrotem, ale tak, żeby nie "wisieć', tylko stać na własnych nogach. To taka sprzeczność, do której, jak sądzę, Bóg wzywa każdego z nas. Odsłonić się tak, żeby rozłąka bolała, a zarazem umieć radować się chwilą i dzielić się tą radością w innymi. Takie słodkie jarzmo i lekkie brzemię.

Inna - Twoja zależność od poczynań męża i jego sytuacji jest chora. Zależność Twojego nastroju od wieści o nim jest zdrowa, dopóki masz świadomość tej zależności i potrafisz nad nią zapanować. Stan, w którym np. informacja o odejściu kowalskiej nie zrobi na Tobie żadnego wrażenia, może być dobry na przejściowy etap pracy nad sobą, ale potem staniesz przed trudnym zadaniem odbudowy Twojej miłości do męża, i to być może bez jego obecności i pomocy. Chyba byłoby jeszcze lepiej, gdybyś nie tyle tłumiła swoje uczucia wobec niego, co starała się je kontrolować i oczyszczać.
Pantop
Posty: 3186
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Sprzeczności

Post autor: Pantop »

Do: Obrączka
Obrączka pisze:Pantop dobrze ci musiała zajść za skórę :lol: :lol:
Dobre! :D
Sęk w tym, że nie tylko za skórę.
My JESTEŚMY jednym ciałem - na teraz - NA PEWNO na poziomie ducha.
..I weź tu teraz człecze żyj... :cry:
ODPOWIEDZ