Dziękuję Czasie, ze podzieliłeś sie swoimi doświadczeniami - czytam sobie i czytam i pomimo ewidentnych podobieństw w sposobie funkcjonowania w naszych związkach, jest jednak zasadnicza rożnica.czas pisze: ↑11 sty 2019, 20:31 Uff a czym jest separacja? Jak nie redukowaniem więzi małżeńskiej. Toć to samo, albo jak kto woli zawieszenie małżeństwa na haku. Tak samo ustaje miłość, tak samo jest oddzielnie, tak samo są dwa światy, tak samo każde sobie. Rozdział finansowy, rozdział gospodarczy. Związek niby istnieje a tak naprawdę nie istnieje. Ale to można naprawić i jak to zrobić gdy oba serca skrzywdzone, znudzony, podzielone, z pamięcią o złym związku.
Ty, jak piszesz, do obecnego etapu "koleżeńskości" dotarłeś pokonując długą drogę, pracując nad sobą, zmieniając postrzeganie swojej sytuacji. To był długi ( jak piszesz 10 lat ) proces. I biorąc pod uwagę wszystkie doświadczenia ostatnich lat, wypracowaliście z żoną pewne rozwiazanie ( przyjaźń, koleżeńskość ), które pozwala zachować otwartość na współmałżonka, jego ewentualny powrót, ale również pozwala przypuszczać, że w Waszej sytuacji nic się już nie zmieni. Bo być może upłynęło już zbyt wiele Czasu i po prostu przyzwyczailiście się do takiej sytuacji. I oczywiście, jest to wyjście o niebo lepsze od np. kompletnego ucięcia kontaktów czy wręcz nienawiści i złości wobec siebie. Ale do takiej postawy trzeba dojrzeć, trzeba też jej chcieć i trzeba sobie powiedzieć, że wszystkie inne sposoby odbudowania więzi małżeńskiej zawiodły.
Tak ja to widzę i chyba o to też właśnie chodzi Ukaszowi - jeszcze nie wszystko zostało zrobione, jeszcze nie składam broni.
Oczywiste jest dla mnie, że zarówno czas jak i sposoby "walki" są u każdego indywidualnie określane ( Ukaszu, czytam Twój wątek i widzę, że walczysz już długo ). I być może też tak, że właśnie ta walka okaże sie tak wyniszczająca dla związku, że w ogóle nie bedzie mowy, żeby być na takim jak Ty Czasie, etapie. Ale to ryzyko już każdy musi sobie indywidualnie skalkulować.
Jeżeli jednak chodzi o różnicę w Twojej i mojej sytuacji.
Ja jeszcze nie chcę takiego etapu. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę chciała.
Mój mąż jest dla mnie mężem ( też oczywiście przyjacielem ) i na chwilę obecną nie chcę być jego koleżanką. Chcę być żoną. I chciałabym zrobić wszystko, aby relacja między nami była jak miedzy mężem i żoną ( ze wszystkimi konsekwencjami daj Boże ! ) a nie jak pomiędzy "tylko" rodzicami naszych dzieci czy nawet przyjaciółmi.
A obecny stan naszych relacji, czyli : jest miło, spotykamy się, 'spędzamy razem czas, rozmawiamy szczerze o wielu rzeczach ( unikając tematów zw. z powrotem męża do domu ), możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji, mamy stały kontakt, czasem nawet czuję, że jesteśmy bliżej emocjonalnie, niż przed wybuchem kryzysu - jest dla mnie nie do końca zrozumiały. I niestety, odbieram to jako szantaż emocjonalny.
Bo mam to wszystko ( taką namiastkę normalnego, fajnego życia ) dopóki godzę się na zachowania mojego męża. Na to, że z nami nie mieszka, że nie musi się opowiadać co robi w wolnych chwilach, że to on decyduje ile i kiedy czasu z nami spędzi. A jeszcze robi to w taki sposób, że z reguły odpuszczam gadanie bo i sam z siebie często jest, organizuje czas, sporo o sobie opowiada, o pracy czy nawet o tym, co robi i gdzie wychodzi ( też niepytany ). Ale jak tylko zgłaszam sprzeciw, bo przecież nie jest to normalna sytuacja, to straszy mnie, że skoro nie mogę wytrzymać, to mogę sie rozwieść.
Zdaję sobie sprawę, że trwanie w tej wymuszonej "koleżeńskości" nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę, nie mówiąc o tych szantażykach. I jedno i drugie wykańcza psychicznie a żadne nie prowadzi do odbudowy więzi. Wręcz przeciwnie, oddala i powoduje niechęć.
A jak sprzeciwić się szantażowi emocjonalnemu? Asetrywną postawą a przede wszystkim uświadomieniem sobie, w jakiej grze bierze się udział.
Teraz zastanawiam się, od czego zacząć na własnym podwórku, żeby dać nam szansę na bycie na powrót mężem i żoną
Pozdrawiam Was Wszystkich