Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Aesculap
Posty: 3
Rejestracja: 03 cze 2023, 14:21
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Aesculap »

Witam Szanowne Grono, odczuwam potrzebę podzielenia się z Wami moja dotychczasowa historia i liczę na rady, jak mógłbym/powinienem postąpić. Mamy czterdziesci pare lat, jesteśmy małżeństwem od 20, mamy 2 dzieci w wieku 9 i 15 lat. Poza dziećmi dorobiliśmy się w trakcie naszego małżeństwa pokaźnego majątku. Oboje jesteśmy czynni zawodowo. Jeszcze rok temu myślałem, ze jesteśmy szczęśliwi, tzn. ja bylem, moja żona twierdzi, ze nie była. Krótko przez świętami Wielkiej Nocy zeszłego roku oznajmiła, ze mnie nie kocha. Stwierdziła, że do tej konkluzji dojrzewała już od dłuższego czasu, ale wystarczyło parę "głupot", żeby w końcu się ze mną nią podzieliła. Głównymi powodami były moje godziny pracy, wyjazdy, brak zaangażowania w sprawy domowe. Poza tym w ogóle ujawniła mi, jaki siedział w jej głowie obraz mojej osoby - a mianowicie zupełnie "do d..y" - nadwaga, czasem nieogolony, czasem nieobcięte paznokcie u stóp (tak tak, to byly prawdziwe argumenty). Co mnie zupełnie zaszokowało, ona myślała na poważnie, ze jak ona mi to zakomunikuje, to ja się spakuje i odejdę, no bo według jej koncepcji rodzina dla mnie nie znaczy nic i jeżeli ona mnie z niej "zwolni" czy też "wypisze" to ja przyjmę to z ulgą i radością :shock: Żeby powiedzieć, ze spadło to na mnie nie jak grom z jasnego nieba, to nic nie powiedzieć. Doznałem psychicznego wstrząsu. Ale oczywiście musiałem zastanowić się nad tym, co mi zakomunikowała zona i zrobić poważny rachunek sumienia.

Co do godzin pracy i wyjazdów: tak, prawda, zgadza się. Zarabiałem 4-5x więcej niż moja żona, ona zajmowała się rodzina (bardzo dobrze się zajmowała zresztą, zawsze jej to mówiłem i zawsze to w niej ceniłem) a ja zajmowałem się zarabianiem kasy (a było jej potrzeba, nadmienie tu że ma ona bardzo drogie hobby, które czasem kosztowało mnie na miesiąc tydzień mojej pracy). Ja pracowałem, całą moja aktywność inwestowałem w dom i w to, żeby moja rodzina się dobrze czuła. Oczywiście, doprowadziło to do tego, ze nasze życie w takim trybie zaczęło się toczyć na równoległych torach, ale mimo wszystko mieliśmy bardzo dużo wspólnego - częste wyjazdy urlopowe, na których się świetnie "integrowaliśmy", wspólne rodzinne weekendy itp. Od poniedziałku do piątku to była proza dnia codziennego - ja przychodziłem zmęczony do domu i to przyznaje bez bicia, nie angażowałem się zbytnio w życie rodzinne. Poza tym muszę na swoje usprawiedliwienie powiedzieć - zawsze byłem dla swojej zony w porządku - nawet cienia zdrady, żadnych tajemnic, oddzielnej kasy itp. Co do mojego stosunku do dzieci, to jak najbardziej miałem dobre związki z synem, robiliśmy dużo wspólnych wypadów czy wspólnych podróży itp. Nie było tu żadnego problemu. Co do corki to z racji wieku było inaczej, bo było więcej faz "mamusiowych". Na pewno nie można było w żadnym wypadku powiedzieć, ze nie miałem więzi emocjonalnej z dziećmi. Poza tym moja żona nigdy mi nie zakomunikowała, ze coś jej nie pasuje. Wbrew przeciwnie, nieraz mi mówiła, "jak jest ze mnie dumna i jak ceni, ze tak ciężko dla nas pracuję". Ale w miarę upływu czasu zdawała sobie wbijać sobie do głowy, ze "podjąłem taki wybór, ze najpierw jest praca, a rodzina jest nieważna" i stworzyła sobie obraz mojej osoby, który z rzeczywistością nie miał nic do czynienia. Poza tym nadmienie, ze w międzyczasie, dzięki temu, ze ja zasuwałem jak ten królik z reklamy baterii i nie było żadnych problemów finansowych, dzieci wymagały już mniej opieki a zona rozruszała własny biznes, który pozwolił jej spojrzeć na siebie jako potencjalnie niezależna finansowo. Ale, akurat wcale jej tego nie żałuje, jestem z niej dumny, że do tego doszło i zresztą zawsze kochałem w niej to, że była dynamiczna i miała swój charakter, a nie była zołzą, uwieszoną na mnie i uzależnioną ode mnie finansowo (chociaż wiem, że gdyby taka była, to tak by się sprawy nie potoczyły). Co by nie było, to po tym szoku przypomniałem sobie, ze zawsze bylem "fighterem" i twardym zawodnikiem. Zapowiedziałem się porządne wzięcie się za siebie, dla siebie, dla dzieci, dla zony i dla rodziny w ogóle. Wzięcie się za siebie oznaczało, że popracuje nad wszystkimi swoimi wadami, które zostały mi w tak brutalny sposób pokazane (mimo, że uważałem, ze wiele rzeczy było interpretowane na moją niekorzyść). Nad moimi wadami, które znam tylko ja i Bóg, też zresztą postanowiłem popracować. Spotkało się to u mojej żony z ironią pomieszaną z niewiarą, że jestem zdolny do jakiejkolwiek zmiany. Wiadomo, ze taka zmiana nie odbywa się w ciągu paru dni, ale zacząłem. Żona chodziła na mnie maksymalnie wściekła, ze jej teoria się nie sprawdziła (że spakuję rzeczy i się wyprowadzę od niekochanej rodziny), w międzyczasie bardzo dziwnym trafem (przypadków nie ma, sa znaki?) dowiedziałem się, ze w tle istnieje tzw. "kowalski", do którego moja żona startuje (tak tak, ona do niego). Pojechałem do niego z zamiarem przeprowadzenia porządniej, męskiej rozmowy ostrzegawczej. Facet ujawnił mi, że z moją zoną całkiem dobrze się rozumie, ale w żadne romanse z nią nie chce się wdawać, bo nie chce się dać wykorzystać do rozwalenia rodziny (pani psycholog, z która później rozmawiałem potwierdziła, ze zdarzają się wypadki, ze kobiety szukają sobie jakiegos amanta, by emocjonalnie oderwać się od jeszcze męża). A że ten facet sam już był rozwiedziony od paru lat i [...] nie chciał brać w tym udzialu. Ja z moja żoną skonfrontowałem wszystkie moje ustalenia, najpierw oczywiście zaprzeczała, że to bzdury, teorie spiskowe itp. itd. ale później oczywiście przyznała sie do wszystkiego.

Dziwnym trafem (?) ja tez bylem wiedziony na pokuszenie, bo do mnie zaczęła "startować" pewna bardzo atrakcyjna 33 latka, i to akurat w czasie, gdy czułem, że żona była dla mnie wredna i traktuje mnie jak swojego wroga. Z niemałą dumą pochwale się, ze byłem odporny na jej wdzięki, chociaż pokusa była niemałą. Do niczego nie doszło, grzecznie i elegancko się wymigałem, dziewczyna w miedzyczasie zniknęła z mojego otoczenia. Potem przyszły wakacje, 10 dni spędziliśmy razem, potem trochę byliśmy oddzielnie (ja z dziećmi, zona została sama w domu). Ja cały czas pracowałem nad sobą, tak jak sobie postanowiłem. Zona to dostrzegła, ale twierdziła, ze "za późno i ze mnie nie kocha i że do uczucia nie można się zmusić". Długo musiałem przekonywać żonę, żeby spróbowała terapii małżeńskiej, bo pani psycholog powiedziała, ze jak najbardziej można się znowu pokochać, skoro kiedyś przeszło się już przez fazę zakochania. A my taka fazę mieliśmy bez żadnych wątpliwości i długo ze sobą dobrze żyliśmy. Zrobiliśmy 5 sesji terapii małżeńskiej online, to co mi się rzuciło w oczy, to ze mi ta terapia i rozmowa o spełnianiu swoich potrzeb w małżeństwie się podobała i wydawało mi się, ze dużo się z tego uczę. Moja żona miała diametralnie inne uczucia, poruszanie tych tematów męczyło ja psychicznie i sprawiało ból, sama nawet to przyznała. W każdym razie poczułem, ze sprawy idą w dobrym kierunku. Dochodziliśmy do coraz większego porozumienia, żona nawet stwierdziła, że stałem się idealnym mężem (naprawdę jestem twardym zawodnikiem i pracowałem nad sobą i czerpałem z tej pracy dużą satysfakcję - schudłem z 15 kg, co spodowowało, ze wyglądam teraz na 10 lat młodziej niż mam, zacząłem dużo robić w domu, zaczęliśmy spędzać o wiele więcej czasu razem, włączyła mnie do swojego hobby z czego i ja zacząłem czerpać przyjemność itp. itd.) Muszę tez powiedzieć, ze w tej pracy pomogła mi modlitwa i związanie się z Bogiem, od którego sie przez ostatnie lata mentalnie bardzo oddaliłem. Poza tym pomogła mi wspaniale moja teściowa, która stała się dla mnie przyjaciółką dającą rady i wspierającą mnie w moich cierpieniach.
Tak sobie czas płynął, ciągle żona twierdziła, ze "miłości jeszcze nie czuje" ale rozmawiała z panią psycholog i trochę tez chyba sporo czytała na te tematy, bo w końcu jakoś chyba sobie uświadomiła sobie, ze mamy 100% zgodność co do światopoglądu, wychowania dzieci i w ogóle jesteśmy dobrze dopasowani, również co do spraw współżycia seksualnego, ze to może właśnie jest ta miłość (?). Jej ewolucji psychologicznej w tym temacie nie zrozumiałem do końca, w każdym razie doszła do wniosku, ze jednak mnie kocha, powiedziała mi to wielokrotnie i w naszym życiu nastąpiła faza zakochania się jakbyśmy byli znowu dwudziestolatkami. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, łaziliśmy ze sobą trzymając sobie za ręce, kochaliśmy się namiętnie jakbyśmy to robili po raz pierwszy w życiu itp. W każdym razie to była kilkumiesięczna faza, podczas której byliśmy oboje szczęśliwi. Obiecaliśmy sobie, ze będziemy komunikować ze sobą, jak coś nie będzie pasowało to będziemy wyrażać w jasny sposób swoje potrzeby itp. I tak na początku roku poczułem niestety, ze cos znowu jest nie tak. Na razie w jakiś niejasny i niekonkretny sposób, ale po tych przejściach miałem już tak wyostrzone zmysły, ze oczywiście wyczułem jakieś zakłócenia. Oczywiście zacząłem pytać, bo nie dawało mi to spokoju. Zona powiedziała mi w końcu, ze jej faza zakochania minęła i parę "nieważnych głupot" znowu wykatapultowalo ja do tego samego etapu, w którym była rok wcześniej. Nic to, że moje wady, które wtedy jej przeszkadzały, należą do przeszłości. Ona mnie nie kocha. Mimo że "jestem świetnym mężem, kochankiem, partnerem i przyjacielem", ale ona nie kocha i już, a do miłości i małżeństwa trzeba dwojga". I masz ci babo placek. Ona mówiła, ze rozum nakazuje jej pracować nad sobą (przyznała nie raz, ze w niej jest problem a nie we mnie), bo tak między Bogiem a prawdą, to w zeszlym roku tylko ja nad sobą pracowałem, moja żona w sumie "tylko" dała się przekonać, że trzeba dać mi szanse na poprawę (dla dzieci), bez zmieniania niczego w sobie i swoim postępowaniu. Ale "serce" twierdzi coś zgoła innego. Na żadne terapie się nie zgadza, w ogóle próby rozmowy z mojej strony traktuje jako "wymuszanie", "pranie mózgu" i kończą sie one agresja i generalnie są przeciwskuteczne. Muszę tu też z pokorą przyznać, że nalezę sam do osób wygadanych i retorycznie dobrych, ale czasem chyba przekraczam granice, gdzie ta retoryka jest tylko "wymądrzaniem się". Ale na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, ze przejścia z zeszłego roku z jednej strony spowodowały we mnie bardzo pozytywna zmianę, ale z drugiej strony zostawiły u mnie ranę w psychice i zwyczajnie boję się, ze moja rodzina, która stawiam na pierwszym miejscu, może tego kryzysu nie przetrwać i staram się jakoś bronić i temu przeciwdziałać, co być może czasem jest kontraproduktywne.
Tym bardziej, że ostatnio doszło do eskalacji. Moja żona twierdzi, ze tylko separacja może ocalić nasz związek - jak się ode mnie odizoluje to może "coś poczuje". Bo potrzebuje przerwy. Przez parę tygodni mówiła, ze bedzie spala w innym mieszkaniu, przychodziła rano, pomagała z dziećmi itp. a jak ja będę wracał do domu, to ona wtedy będzie wychodziła, tak żeby na mnie nie wpadać. Hm. Bardzo mi się to nie podobało, ale co mam zrobić, przecież nie zamknę jej na siłę w domu. A z dziećmi i z domem sobie spokojnie poradzę, wiec cóż, wezmę i to na klatę. Tak parę razy zrobiła, ale co oczywiste, dzieci bardzo niedobrze to przyjęły. Zaczęły się martwic, córeczka zaczęła płakać ze mama nie śpi w domu. Ja zaoferowałem ze będę spał na dole w pokoju gościnnym. Syn, chłop jak dąb, ale bardzo wrażliwy, przyszedł do mnie i mówi "tatuś, może ja tu będę spal, a ty idź spać do mojego łóżka", widać jak dzieci się przejmują i niezdarnie próbują nas do siebie zbliżać. To jest po prostu horror. Ale prawdziwa eskalacja nadeszła dopiero parę dni temu. Moja zona powiedziała, ze ponieważ dzieci się stresują jej nieobecnością, to ja mam się wyprowadzić. Ona tworzyła ognisko domowe przez cały czas, a nie ja, więc to ja się mam wyprowadzić, a nie ona. Jeżeli ja się nie wyprowadzę, to ona to zrobi i to razem z dziećmi. Takie postawienie sprawy spowodowało, ze bylem zaszokowany. Dzieci są szczęśliwe w swoim domu, nic tu się złego nie dzieje oprócz tego, że żona zdaje się być w jakimś agresywnym amoku, którego nie rozumiem. Ma jakiś pęd do destrukcji, którego nie umie pohamować. A co gorsza, mam wrażenie, ze nawet się nie stara. "Listę Zerty" już przeczytałem, wiele punktów intuicyjnie już wdrożyłem bez jej znajomości, jedyne, czego nie robiłem, to nie powstrzymywałem się od mówienia, że kocham moja żonę. No bo kocham, pomimo wszystko. Chociaż po tym szantażu opisanym powyżej pomyślałem sobie, ze może ona mojej miłości nie jest warta. Ale wiem, ze ona znajduje się aktualnie w emocjonalnej rozsypce, więc nie biorę wszystkiego dosłownie i na poważnie.


I co tu zrobić, szanowni Państwo? Musze powiedziec, ze modlitwa zawierzenia sie ks. Dolindo i i Nowenna Pompejanska dają mi jako taki spokój ducha. Trzymam się jeszcze jakoś, ale powiem, że jest słabo...

:cry: :cry: :cry:

Proszę o pomoc, jestem w kropce.

pozdrowienia dla wszystkich!



PS. Może jeszcze jedna sprawa na temat mojej żony, nie daje mi ona spokoju od dawna. Zdaje się mieć jakaś bardzo mocna tzw. idee fixe na temat kontroli, tzn. ze ja ją chce kontrolować, trzymać "pod kloszem" i ograniczać wolność. Kiedyś wbiła sobie do głowy, ze mam dostęp do jej telefonu i go przeszukuje, ze ja sledze i ze mam jakaś potrzebę kontrolowania jej. Prawda jest taka, ze kiedyś miałem takie możliwości np. w formie udostępniania lokalizacji, co zresztą wyłączyliśmy dla siebie w zeszłym roku. Poza tym ja konfigurowałem jej wszystkie telefony, komputery itp. itd., znam jej wszystkie hasła. Gdybym chciał, to oczywiście bym mógł poddać ja 100%ej inwigilacji, ale sam pozbawiłem się już dawno tej możliwości. Ja ją kocham i wiem, ze jak będzie chciała mnie zdradzać to zrobi to i tak, czy ja tego się dowiem przez inwigilacje, czy jakoś inaczej to nic tego nie zmieni. Ale ona ciągle jeszcze zdaje się żyć w przeświadczeniu, ze np. zapytanie się wieczorem przez telefon "gdzie jesteś i kiedy wrócisz do domu?" to jest przynajmniej obrazą majestatu i objaw patologicznej toksycznej zazdrości. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że izoluje mnie od swojego grona znajomych, mówi, że to dlatego, że tez chce robić coś sama... W zeszłym roku chciałem ten temat podjąć na terapii małżeńskiej, ale niestety nie doszło do tego, po części z braku woli zony a po części ze skończyliśmy terapię bo główny temat został rozwiązany (niestety tylko czasowo, teraz jest dogrywka, która jest cięższa niz główny mecz, niestety)
Ostatnio zmieniony 05 cze 2023, 10:52 przez Al la, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: usunięto zwrot niezgodny z charakterem tego forum
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Al la »

Witam Aesculap.
odczuwam potrzebę podzielenia się z Wami moja dotychczasowa historia i liczę na rady, jak mógłbym/powinienem postąpić.
Rad tutaj nie usłyszysz, dzielimy się bowiem naszym doświadczeniem przeżywania kryzysów małżeńskich, jak wyglądało rozwiązywanie problemów w historiach forumowiczów, niejednokrotnie raz lepiej, raz gorzej. Możesz też odczuć, że ktoś włoży Ci "palec w oko", kiedy coś bardziej w twojej historii go poruszy. Ja osobiście widzę kilka takich rzeczy.

Na Twój duży plus poczytuję to, że wziąłeś sobie do serca uwagi żony nt tego, co działo się w waszym małżeństwie od początku, że zmieniłeś:
Poza tym w ogóle ujawniła mi, jaki siedział w jej głowie obraz mojej osoby - a mianowicie zupełnie "do d..y" - nadwaga, czasem nieogolony, czasem nieobcięte paznokcie u stóp (tak tak, to byly prawdziwe argumenty)
No sorry, dla żadnej kobiety taki obraz męża nie jest powodem do dumy.

Za radą psycholożki powrót do początków, do zakochania i na długo to nie starczyło. Bo o ile zakochanie to uczucie, emocja, to miłość uczuciem nie jest. To postawa, odpowiedzialność, pragnienie rozwoju dla siebie i dla drugiej osoby. A tę pracę zaczynamy od siebie. Drugiej osoby nie zmienisz, możesz zmienić tylko siebie. Powrót do Boga, oczywiście, nawrócenie, menatoja, ale to nie tratwa ratunkowa, bez Twojej konkretnej pracy nad sobą, będziesz tylko dryfował.

I jeszcze to:
Może jeszcze jedna sprawa na temat mojej żony, nie daje mi ona spokoju od dawna. Zdaje się mieć jakaś bardzo mocna tzw. idee fixe na temat kontroli, tzn. ze ja ją chce kontrolować, trzymać "pod kloszem" i ograniczać wolność.
Czy żona tak czuła przez całe małżeństwo? Może tak było, a Ty tego nie widziałeś, bo uważałeś, że robisz dobrze? Miała możliwość wyrażania swoich potrzeb i były one spełniane? Mówię tu o potrzebie bezpieczeństwa, akceptacji, samorealizacji, partnerstwa, równości, szacunku, wsparcia?

Zapraszam do zajrzenia na naszą stronę pomocową http://sychar.org/pomoc/, znajdziesz tam wiele cennych konferencji z rekolekcji wspólnotowych oraz listę polecanych książek.

Pozdrawiam, na pewno wesprą Cię nasi forumowicze.

Zwróć też uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów, internet nie jest anonimowy.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Aesculap
Posty: 3
Rejestracja: 03 cze 2023, 14:21
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Aesculap »

Al la pisze: 05 cze 2023, 10:57
Może jeszcze jedna sprawa na temat mojej żony, nie daje mi ona spokoju od dawna. Zdaje się mieć jakaś bardzo mocna tzw. idee fixe na temat kontroli, tzn. ze ja ją chce kontrolować, trzymać "pod kloszem" i ograniczać wolność.
Czy żona tak czuła przez całe małżeństwo? Może tak było, a Ty tego nie widziałeś, bo uważałeś, że robisz dobrze? Miała możliwość wyrażania swoich potrzeb i były one spełniane? Mówię tu o potrzebie bezpieczeństwa, akceptacji, samorealizacji, partnerstwa, równości, szacunku, wsparcia?

Dziękuję za odpowiedź. Temat "kontroli" pojawiał się co jakis czas, jednak nie mogłem sobie niczego zarzucić w tym temacie i tez o tym ją nie raz i nie dwa, zapewniałem. W zeszłym roku bez jej wiedzy skasowałem wszystkie hasła dostępu do jej kont na swoim komputerze, tak, że nawet jakbym chciał, to nawet nie mógłbym niczego "śledzić" czy "sprawdzać".

Co do innych jej potrzeb, to jakieś miała, ale ich nie wyartykułowała, tylko je w sobie dusiła. Ja w każdym razie, żyłem w kompletnej nieświadomości jej niespełnionych potrzeb. Wygląda na to, że ja byłem głupi i ślepy, a ona tylko głupia :(
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Ruta »

Witaj,

Napiszę szczerze. Ja w twoim wpisie widzę przede wszystkim protekcjonalizm wobec żony. Oceniasz, kontrolujesz. Wdrażasz swoje plany napraw, nie ogladając się na żonę. Sposób w jaki o swojej żonie piszesz, nawet te dobre rzeczy, irytuje mnie i drażni.

Napisałeś o wspólnych finansach. To w moim odczuciu teoria. Praktykę widzę w dalszej części wpisu. Zgadzałeś się na kosztowne hobby żony, które kosztowało tyle, co tydzień twoich zarobków. To czyje są te wasze wspólne finanse?

Skasowałeś bez wiedzy żony hasła do jej sprzętów. Jak długo były przedtem w twoim posiadaniu? I czy twoim zdaniem skasowanienich w ukryciu miało sprawić, że żona nie czuła się już kontrolowana? Skoro w jej swiadomości nadal je posiadałeś?

Słaba linia obrony. I piszę celowo przy użyciu tych słów. W moim odczuciu cały twój post jest napisany jako mowa obrończa z jednym założeniem: nie kontrolowaleś żony. Gdybym była sądem, mnie byś nie przekonał. Jako osoba z teamu wspierającego doradzam zwolnienie "adwokata".

Napiszę trochę żartobliwie. Nie biję protekcjonalnych mężczyzn głównie dlatego, że nie mam do tego warunków fizycznych. Ale jest taki rodzaj męskiej protekcjonalności, który uruchamia moje detektory. Wszystkie mi po przeczytaniu twojego wpisu dzwonią.

Odbieram cię jako przytłaczającego. W zasadzie nie widzę przestrzeni w której twoja żona mogłaby zgłosić zdanie odrębne do twojego. Więc w sumie rozumiem, że się zgadza z tobą w twojej opinii o waszym idelanym dopasowaniu we wszystkich sferach. I stara się z tego raju wydostać.

Napisałeś o kontakcie z córką tak, że nic nie napisałeś. Jaki macie kontakt? Jakie masz relacje z kobietami ze swojej rodziny? Z kobietami w pracy? Gdzie w swoim życiu spotykasz kobiety?
Aesculap
Posty: 3
Rejestracja: 03 cze 2023, 14:21
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Aesculap »

Ten wpis daje mi bardzo dużo do myślenia. Zastanowię się nad tym.
LvnWthHpe20
Posty: 121
Rejestracja: 09 lip 2019, 6:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: LvnWthHpe20 »

Hmmmmmm

Rad tutaj nie dajemy, ale

W moim przypadku doświadczyłem jak żona mnie posądzała o grzebanie w śmieciach, a prawda jest taka ze wyciągałem z kosza, moje prywatne zeczy które nie dość ze buły wyrzucone to jeszcze zniszczone przez nią. Wtedy zrozumiałem czemu oczy ja bolały jak ja z kosza wyciągałem swoje pamiątki.

Osoby które coś kryją często błotem obrzucają przeciwna stronę
Szczęśliwy mąż, który nie idzie za rada występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kole szyderców, lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą”(Ps 1, 1-2)
Sefie
Posty: 630
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Sefie »

Witaj Aesculap

Czytając Ciebie widzę osobę energiczną, mającą problem z siedzeniem na miejscu, wulkanem pomysłu ale też realistą, pragmatykiem, osobę mocno stąpającą po ziemi, na wszystko mającą odpowiedź.

Niestety w postawie żony raczej nie znajdziesz odpowiedzi, nie zrozumiesz jej. Osobę w kryzysie tym bardziej. Mi jako pragmatykowi i realiście zachowania żony całkowicie zaskakiwały, były dokładnie odwrotne od tego czego się spodziewałem. Warto więc wyłączyć swój tok rozumowania względem żony.

Polecam Ci przeczytać pierwszą lekturę na forum "Mężczyźni są z Marsa kobiety z Wenus" i zapoznać się z pierwszymi najważniejszymi zdaniem autora obszarami, którymi powinien zająć się mąż względem żony. Tj. zapewnienie jej poczucia piękna, bycia kochaną, akceptowaną i zaopiekowaną.

Mam dziwne wrażenie, że zamknąłeś żonę w złotej klatce, z której panicznie chce się wydostać. Oczywiście jest ryzyko, że Twa żona jest osobą niedojrzałą, dla której poczucie bezpieczeństwa i brak troski o cokolwiek jest stanem nienaturalnym od którego chce panicznie uciec bo taki stan jest jej obcy i niezrozumiały.

Jednak warto by się zastanowić nad sobą i swoją rolą w tym kryzysie. Sporo rzeczy jeszcze odkryjesz przed samym sobą jeśli zgłębisz się w siebie, opierając się na lekturach tego forum i innych wątkach.

W moim odczuciu kobiety oceniają atrakcyjność mężczyzny na trzech płaszczyznach. Fizycznej, psychicznej i finansowej.

-Finansowo stoisz dobrze.
-Schudłeś 15kg, wyglądasz mlodziej więc potencjał jest.
-W moim odczuciu jesteś osobą pewną siebie ale też inteligentną, warto by zadbać jeszcze o inteligencję emocjonalną.

Daj sobie czas na te zmiany, tego nie da się zrobić w dzień czy dwa. Żonę łatwiej przekonasz, że to ona traci jeśli te zmiany będzie widziała na co dzień i będzie miała możliwość przekonać się, że są one trwałe. Ale w gruncie rzeczy, te zmiany powinny być dla Ciebie abyś to Ty czuł się lepiej sam ze sobą i otoczeniem a zostanie żony powinno być sprawą wtórną.

Z Bogiem :)
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: A.zelia »

Atrakcyjna pani po 30 brzmi jak testerka wierności. Takie mam wrażenie. Powtórka z rozrywki może oznaczać, że między żoną a Kowalskim coś może być.

Pracuj nad sobą i nie przestawaj.
Awatar użytkownika
Niepozorny
Posty: 1543
Rejestracja: 24 maja 2019, 23:50
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Niepozorny »

Witaj Aesculap,

czy mógłbyś napisać coś o swoim dzieciństwie i rodzicach?
Z braku rodzi się lepsze!
Astro
Posty: 1199
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Astro »

Jeśli nastąpiła duża eskalacja ,agresywnych zachowań, to niestety nie jest to dobry objaw.
Działanie na zasadzie faktów dokonanych , prosty p bezceremonialny przekaz , no i groźba wyprowadzki z dziećmi. Brzmi to jak prowadzenie akcji rozwodowej punkt po punkcie. Strategie , chciałbym się mylić , może nadzorować prawnik. Jeśli zona tak twardo mówi o zabraniu dzieci może być już w sądzie wniosek o zabezpieczeniu miejsca pobytu dzieci przy matce. Często orzekane bez wiedzy w trybie niejawnym.
Masz prawnika?
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II
Astro
Posty: 1199
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Najdluższy rollercoaster świata, aktualnie bardzo nisko (uwaga, długie ale niestety ciekawe)

Post autor: Astro »

Ach moje doświadczenia podpowiadają , aby zachować spokój, ale też czujność niczym waszka.
Kłótnie mogą być prowokacją i możesz być nagrywany. Absolutnie przy ewentualnej wyprowadzce żony nie pomagaj , będzie ,że wyrzucasz żonę z domu , w drugim poprostu ,że jej nie pomogłeś. Uwazalbym też na finanse ,żebyś przez przypadek nie został z drobnymi. To też cięzka sprawa, jeśli zabierzesz z konta wszystkie pieniądze , oskarża cię o przemoc finansową , zostawiając wszystko na koncie, do którego mniemam , żona ma dostęp narażasz się na wypompowanie środków. Argumentacja: zabezpieczenie potrzeb dzieci.
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II
ODPOWIEDZ