Renegate - ujmę to tak - jeśli udało Ci się idąc w obcym (albo nawet swoim mieście) trafić od razu do knajpy, która Ci podpasowała... to super i rozumiem, że innych już nie próbowałaś i już jadłaś tylko w tej jednej, bo przecież inaczej, to mogłoby sugerować problem z Twoim smakiem - że coś z nim nie tak... albo, żeby było bardziej medycznie - jeśli udało Ci się trafić na pierwszego dentystę (specjalistę!) tak idealnie, że stwierdziłaś że lepszego nie ma, ten jest super i nie ma sensu szukać dalej (a szukanie kolejnego dentysty pewnie też dla Ciebie byłoby wynikiem problemu w Twoich zębach a nie w dentyście-specjaliście)... to ponownie - gratulacje - ja odwiedziłem kilku, zanim znalazłem tego, co w optymalny sposób zajmuje się moimi ząbkami.
Wiedźminie, chodzisz do przypadkowych lekarzy? Tak prosto z ulicy, bez sprawdzenia? Nie do takich z polecenia czy wyszukanych i sprawdzonych także w sieci, w kilku miejscach, nie tylko jako rekomendacje na stronie prywatnej specjalisty?
Oczywiście, że nawet najbardziej zachwalany fachowiec, np. psycholog, może nam nie odpowiadać, nawet, gdy specjalizuje się w problemie czy problemach, z którymi się ktoś zgłasza. Jednak, jeśli kilku z rzędu komuś nie odpowiada, to już jest to dziwne. Szczególnie dziwne, gdy mówisz, że złapałeś z nimi dobry kontakt, dobrze Ci się rozmawiało z nimi. Zatem w czym problem, wszyscy jakimś trafem, jednym ciągiem byli niedouczeni, niekompetentni? Czy może wszyscy mówili to samo, a Ty szukałeś kogoś, kto powie co innego?
Skąd pomysł, że próbowałem "przejąć kontrolę nad specjalistą"?
Stąd, że widzę próby przejęcia kontroli w rozmowach czy podczas wymiany komentarzy, chociażby ze mną, tu na forum.
Znosisz? Nie przypominam sobie aby użył takiego zwrotu. Natomiast faktycznie podkreślałem wielokrotnie, że lepiej jak dziecko ma 20% mamy niż 0% mamy - fakt - i nie uważam, że jest to "z gruntu dziwne". Owszem, był okres, że bywała żona rzadziej... ale wszystko jest zmianą - teraz jest częściej
Kwestia nazewnictwa. Natomiast, oczywiście, jestem zdania, że jest to Ci na rękę ze względu na siebie samego.
Chyba najwyższa pora, abyś zdała sobie sprawę,
jakie jest moje stanowisko - otóż - zdecydowanie wolę (z dwojga złego) aby negatywny wpływ na moje dzieci wywierało moje poturbowane małżeństwo (rodzice w kryzysie) - niż aby ten negatywny wpływ wywierał jakiś nowy patchwork, czy bardziej osobowo - aby negatywny wpływ na moje małoletnie dzieci wywierał kochanek żony.
Ja sobie doskonale zdaję sprawę, jak jest Twoja postawa i zdanie. Jednak
sam wchodzisz w dyskusje i sam zwróciłeś się do mnie z pytaniem, a raczej licznymi pytaniami, co można zrobić w kryzysie w jakim jest Twoje małżeństwo i rodzina. Pytałeś bardzo szczegółowo, jaki wpływ na dzieci może on mieć, dlaczego itd. itp.
Pytasz, więc dostajesz odpowiedzi.
Czy liczyłeś na coś innego? Na inne odpowiedzi?
Czy na to, że w wyniku dyskusji, pod Twoim wpływem zmienię zdanie i zacznę podawać nowe, niezgodne z moją wiedzą i doświadczeniem? Niezgodne z obecną wiedzą z zakresu psychologii i psychiatrii?
"Byle tylko?" ... to jest ten ton "specjalisty"?
Dlaczego próbujesz mnie "przestrzegać" przed jakimś swoim wyimaginowanym przekonaniem?
A czy jesteśmy w gabinecie specjalisty? Tak rozmawiałeś z psychologami, do których trafiłeś?
Jeśli już bym Cię przeciw czemuś przestrzegała, to raczej było to w części komentarza, której nie zacytowałeś. A gdzie chodziło o niebagatelizowanie roli pracy lekarzy i psychologów, którzy niejednokrotnie ratują ludziom z problemami psychicznymi oraz ich rodzinom zdrowie i życie.
Natomiast, może wyjaśnijmy jedną rzecz, nie mam w zwyczaju posługiwać się wyimaginowanymi przekonaniami.
Tak, jak wyżej, to co piszę popart jest wiedzą i doświadczeniem.
A co do lęku - jak wyżej - uważam dobrostan psychiczny dzieci szybciej może być zaburzony, kiedy moje dzieci zaczęłyby mieszkać w "nowej rodzinie"... z kochankami i lejącym się bez kontroli alkoholem.
Wiedźminie, to już wiem i to nie tylko ja, bo wiele osób tutaj czytało Twoje zdanie w tym względzie.
Jednak to, co piszesz, to Twoje przypuszczenie. Podejrzewasz, że Twoja żona po wyprowadzce dostałaby wyłączną opiekę nad dziećmi i prowadziła dalej swój stały tryb życia, czyli miała kochanków oraz piła alkohol w sposób szkodliwy.
Ja natomiast (i kilka innych wcześniej osób) próbuję zwrócić Twoją uwagę, że to, że Twoja żona robiła lub nadal robi albo zacznie znowu robić te rzeczy, które wymieniłeś, mieszkając pod Waszym wspólnym dachem, nie jest korzystne dla zdrowia i rozwoju psychicznego Waszych dzieci. Taka sytuacja jest niezwykle szkodliwa dla nich. Także oczywiście dla Twojej żony, ponieważ nie ma szansy na zobaczenie potrzeby zmiany. Nie mówiąc o tym, że takie zachowania mogą być spowodowane jej problemami psychicznymi, których nikt zdaje się, że do tej pory nie zdiagnozował. A które niestety mogą być dziedziczne. A ujawnić się mogą tym bardziej, że problemy mamy oraz Wasze małżeńskie nie zostały w konstruktywny sposób rozwiązane. Oczywiście osobną kwestią jest to, jaki dostają wzorzec małżeństwa, rodziny.
Niestety, nie bierzesz chyba też pod uwagę tego, że Twoja żona, przejawiająca takie cechy i zachowania, jakie dziś opisałeś, może "stworzyć" patchworkową rodzinę mieszkając z Tobą i Waszymi wspólnymi dziećmi pod jednym dachem. Czy tak by się nie stało, gdyby zaszła w ciążę? A przecież takie ryzyko jest, gdy są kochankowie i leje się alkohol...