Duch Święty działa w Kościele. Nie jesteśmy religią księgi. Bóg wciąż mówi do nas i chce, żebyśmy słuchali.Keira pisze: ↑26 cze 2020, 20:35 Masz Biblię - tam Jezus powiedział o wszystkich swoich oczekiwaniach, wymaganiach, konsekwencjach, miłości, oddaniu - o Bogu. Wszystko tam jest powiedziane raz i nie ma nowych Biblii, w których Jezus poprawia swoje wcześniejsze przykazania, zmienia je, powtarza, przypomina itd.
Granic nie wyznaczam ani ja, ani druga osoba. One są i moim zadaniem jest je odkryć i je szanować. Jeżeli np. druga osoba zgadza się na wszystko - wiem, bo się zgadzałem - a druga z tego korzysta, to narusza granice.
Ustalenia były takie, że nie było żadnej przemocy z mojej strony, że wyrzucając reprodukcję obrazka nie złamałem prawa i że jeśli następnym razem postanowię wymienić zamki, to mam to zrobić w drzwiach wejściowych, a nie gdzieś w środku.renegate pisze: ↑26 cze 2020, 14:42 O ile dobrze pamiętam, Ukasz już wymienił kiedyś jakieś zamki w domu. Po drugie, wyrzucał też coś, zdaje się, że obraz będący własnością żony przez ono. Po tych zdarzeniach interweniowała policja, żona wniosła o założenie mu niebieskiej karty. I zdaje się także, że ustalenia z policją były takie, iż zona ma dalej prawo korzystać z domu i własnych rzeczy tam.
Tak, gdy prezent od kowalskiego po raz trzeci został powieszony nad moim łóżkiem, to wyleciał przez okno - i wreszcie żona wzięła go sobie, zamiast wieszać go ponownie przed moimi oczami.
Bo nie chciała, wolała meldunkiem dodatkowo "trzymać" swoje mieszkanie w mieście. Zachęcałem do zameldowania u nas, ale nie nalegałem.
Z synem mam świetne relacje. On na działce był przez dłuższy czas, a żona wpadała tam na krótko i usłyszał od niej, że nie jest u siebie ma się dostosować do jej poleceń. Opowiedział mi całą sytuację, mówił, jak go to zabolało. Ja nic nie zrobiłem. Odczułem to jako krzywdę wyrządzoną mojemu dziecku, do której sam się przyczyniłem, i wciąż nie wiem, jak z tym postąpić.
Ja nie mam pojęcia, czy żona będzie tam w tym czasie. Nawet o to nie spytałem, bo wiem, że odebrałaby to jako próbę kontroli w mojej strony. Uprzedziłem ją tylko, że sam przyjadę. Ta rodzinna uroczystość odbywa się raz do roku, wyznacza ją kalendarz imienin i urodzin, nie ja. Nie wiem, o jaką prośbę rodziców czy sióstr chodzi, nic takiego nie było, pewnie coś napisałem niezrozumiale. Ja nie chciałem tam jechać w środku pandemii, mimo że moje rodzeństwo tak zrobiło. Uważałem, że w ten sposób narażałbym moich rodziców.renegate pisze: ↑26 cze 2020, 14:42 Skoro Ukasz chce odwiedzać rodziców, to dlaczego ten temat podjęty zostaje dopiero wtedy, gdy żona przebywa w ich okolicy? Przecież rok ma 365 dni. Poza tym, do czego nie odniósł się Ukasz w swoim poście, prośbę o nieprzyjeżdżanie do rodziców w czasie pobytu w okolicy jego żony, wystosowali sami jego rodzice oraz jego siostry.
Wybrałem cytat najkrótszy i najbardziej dobitny.
Kocham moją żonę i chcę dla niej jak najlepiej. Staram się szanować ją, jej wolność i jej granice. I szanować samego siebie, bo inaczej nie uszanowałbym nikogo.
Jestem w takiej sytuacji, że moja żona ostentacyjnie odcina się ode mnie i reaguje alergicznie na perspektywę jakiegokolwiek kontaktu, a jednocześnie trzyma swoją szczoteczkę do zębów w mojej łazience, stertę gratów w wejściu do domu, nagle zapałała miłością do rodzinnej działki (w zeszłym roku tam nie jeździła) - i krzyczy żeby się do niej nie zbliżać i nie ruszać jej rzeczy. Gdyby tylko chciała, mogłaby odciąć się całkowicie, ale z jakiegoś powodu nie chce. Widziałem w tym jakąś szczelinę, przez którą mogę do niej mówić. Gdy przyjechała sama po ciasto na niej urodziny, dostała też prezent na kolejną okazję, a gdy przyjęła to i zachwyciła się bukietem ode mnie, nie wycofałem wystosowanego już kilka miesięcy temu zaproszenia na kolację z okazji okrągłej rocznicy ślubu. Naprawdę nie widzę w tym żadnego naruszenia jej wolności. W czym ją skrzywdziłem?
Jednak jej ostatnie zachowania skłaniają mnie do przemyślenia, czy ten pełen sprzeczności, stworzony przez nią i akceptowany dotąd przeze mnie układ jest dobry. Czy ja nie powinienem odciąć tych przestrzeni, który prowokują kontakty. Mam wrażenie, że one zostały zostawione przez nią i są wykorzystywane po to, żeby podsycać konflikt ze mną. Ja go nie chcę. Tyle tylko, że gdybym to ja chciał się w tym momencie odciąć, to powinienem właśnie wyprowadzić jej rzeczy i zlikwidować współwłasność działki. Nie wiem, czy mogę to zrobić bez jej krzywdy i zarazem wiem na pewno, że ona tak by to odebrała, co dla mnie też ma znaczenie. A może krzywdzę ją właśnie przez to, że wciąż na to wszystko pozwalam, że nie potrafię się zdobyć na stanowcze kroki?
Proszę, żebyście spróbowali mnie zrozumieć. Nie chcę jej dowalić, nie chcę stosować żadnego kija. Nie chcę, żeby ją zabolało, nie chcę, żeby była w czymkolwiek zależna ode mnie. Nie chcę nią manipulować, żeby wróciła. Nie chcę, żeby wracała, póki sama tego nie zechce. Nie chcę spotkań, na które ona nie ma ochoty. Chcę tylko nadal wyrażać moją miłość na tyle, na ile to jest przez nią przyjmowane, i zarazem nie godzić się naruszanie moich granic. Nie przyczyniać się do sytuacji, które nieuchronnie prowadzą do nowych zranień. Tylko jak?