Pozwól, że podzielę się swoimi przemyśleniami i osobistym doświadczeniem.
Mnie bardzo w uporządkowaniu i znalezieniu równowagi między tymi dwoma skrajnymi jak sam zauważasz komunikatami pomogło stwierdzenie ks. Dziewieckiego: Ślubowałem Ci miłość i wypełnienie tego ślubu zależy ode mnie ale sposób w jaki Ci będę okazywał moją miłość zależy od Ciebie zależy od ciebie.
Czyli to, że mnie w danej chwili odrzucasz, ranisz, Twoje decyzje są dla mnie bolesne niezrozumiałe odsuwasz się - ok.
Trudne, bo boję się odrzucenia, samotności, odczucia klęski życiowej i niewiadomo czego jeszcze. Ale to mój problem.
Doszło do tego, że w pewnym momencie żeby sobie sam dobrze i skutecznie postawić tamę takim zachowaniom musiałem sobie sam powiedzieć z uśmiechem:
Chłopie 30 lat wytrzymałeś bez tej osoby i nie umarłeś to niby dlaczego nie miałbyś wytrzymać kolejnych 30. Nawet gdyby Cie odrzuciła, porzuciła. No wyluzuj.
Efekt był taki, że przestałem gonić, prosić, próbować nawracać, narzucać się - po prostu sam stałem się wolny i dałem drugiemu wolność.
Trudne, ryzykowne , bolesne ale z perspektywy czasu myślę że jedyne słuszne.
Człowiek był moim bogiem i nic dziwnego ze nastąpił zawód - bo człowiek może zawieść i nie nasyci, nie wypełni. Bóg wrócił na swoje właściwe miejsce. Pierwsze i jedyne .
Dziwne mam wrażenie, że dopiero po tym zona zaczęła się zmieniać. Patrzeć na mnie inaczej. Ja nie wiem, czy taka postawa nie była dla niej sama męcząca i dyskomfortowa. A to czy tylko ja do tego doprowadziłem czy tez ona miała nierealne oczekiwania - o ile to pierwsze to już wiem, to to drugie wciąż dla mnie jest zagadką. Ale jej rozwiązanie należy do żony
Na drugim biegunie jakby widzę to chcę żyć z Tobą.
Na pewno nie dlatego ze muszę ale dlatego ze chcę. Dokonałem wolnego wyboru - prawdziwego być może w końcu
Pytanie tylko czy ja dla niej też jestem wartością.