Wow! Jeden wpis i tego samego dnia kilkanaście odpowiedzi. I to takich od serca. Jesteście niesamowici. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy, że jestem na tym świecie sam jak palec, to mogę wrócić do tej strony forum i stuknąć się głowę: zobacz, ilu masz życzliwych ludi wokół siebie!
Rento, może masz rację, że to jest jakaś gra. Gra w życie. Tyle, że ja i żona jesteśmy w jednej drużynie. Ja staram się słuchać Kapitana, który daje wiele znaków, ale trudnych do przełożenia na konkretne posunięcia w tej grze. Żona uważa, że kapitana nie ma. To dość skomplikowany układ. Można oczywiście z tej gry wyjść, ale Kapitan przestrzega przed tym posunięciem i na pewno nie da się potem wejść z powrotem.
A tak bez analogii - chyba znów przesadzasz z tą interpretacją. Pozew złożyłem prawie półtora roku temu i, choć brałem pod uwagę i taką opcję, nie zamierzałem go wycofywać. Nie wycofałem go np. w lecie, gdy wydawało się, że idzie ku lepszemu. Sytuacja, która zaszła, nie była w żaden sposób zaplanowana przez żadną ze stron. Oboje działaliśmy raczej - ja na pewno - spontanicznie. Ja miałem przygotowany inny pomysł. Chciałem zaraz po ogłoszeniu wyroku wręczyć żonie podpisany przeze mnie wniosek o uchylenie separacji. Nawet zdążyłem go już napisać:
My niżej podpisani, XXX i YYY, wnosimy zgodnie o zniesienie separacji naszego małżeństwa orzeczonej przez Sąd Okręgowy w ZZZ dn. ...
Wyrażamy wolę przywrócenia wspólnoty majątkowej: dysponowania naszymi dochodami i pozyskanym z nich majątkiem za wolą i zgodą współmałżonka.
Wyrażamy wolę wspólnego mieszkania i wspólnej troski o dom na miarę możliwości każdego z nas.
Wyrażamy wolę wspólnego życia: spędzania razem czasu wolnego, otwartości, wzajemnego szacunku i zaufania, wspierania się w potrzebie, dbania o więź między nami.
Świadomi praw i obowiązków wynikających z istnienia rodziny, oświadczamy, że odnawiamy nasz związek małżeński i zobowiązujemy się wzajemnie, że uczynimy wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Taki miałem pomysł, ale jednocześnie starałem się być otwarty na to, co się dzieje. Dostrzegać i słyszeć drugą stronę, a nie przeć jak czołg naprzód według z góry ustalonej strategii.
Przestrzegacie mnie, żebym na tym nic nie budował. Słusznie! Że to mogła być z jej strony wyłącznie gra w celu uniknięcia niekorzystnego procesu w sądzie. Ja nawet jestem przekonany, że to była dominująca motywacja. Jak u owego pierwszego syna marnotrawnego: do powrotu nie skłoniło go dojrzałe sumienie, świadomość miłości ojcowskiej itp., tylko żołądek. A na powitanie wyrażał skruchę! Czy ojciec mu uwierzył? Raczej nie. Ale i tak przyjął go jak ukochanego syna. Żeby rozdmuchać tę iskierkę dobra, która się w nim pojawiła.
Moja żona ma już od wtorku rano pismo, które kończy sprawę o separację. Ja nie mam już żadnego wpływu na to, czy ono zostanie wysłane, czy nie. Jeśli więc zależy jej tylko na tym, to osiągnęła już wszystko i nie ma powodu nic dalej udawać. A jednak idzie dalej w moją stronę. Powoli, z oporami, ale idzie. Nie wiem, ile tamtego poniedziałkowego wieczoru było motywacji płynącej z jakiejś więzi między nami, ale teraz moim zdaniem już coś jest. Bardzo słabe, właśnie taka iskierka, ale coś się tli. Może zgasnąć w każdej chwili, ale ja jej gasić nie będę.
Najbardziej zależało mi na tym, żeby dotarł do niej prosty komunikat: że ja ją kocham. Tylko tyle i aż tyle. Zaprzeczała temu, negowała, broniła się przed tym. Moje słowa i gesty spływały po niej jak woda po kaczce. Czy teraz jest inaczej - chyba tak. Jakiś okruch dotarł. I ona na razie nie jest pewna, co z nim zrobić. Niech się zastanawia.
I to chyba na razie tyle. Dzięki za wszystko! A ja zadzwonię sobie do żony, porozmawiam z nią. Bo teraz mogę i to mi odpowiada. Ciekaw jestem, co zdarzy się dalej. I trochę z tego Wam opowiem, ale nie wszystko.