Pewnie moje... no sorki...
niech sie dobrze uleza
Moderator: Moderatorzy
Trochę upraszczając – po tym, że przyjmuje te propozycje, które wiążą się z pewnym zyskiem, a odrzuca pozostałe. Gdy staram się zrozumieć jej decyzje, to tylko przyjęcie takiego motywu działania daje spójny obraz. W jednej z ważniejszych rozmów, dotyczącej przeprowadzki, ujęła to niemal wprost. Powtarzam jednak, że to jest moje wrażenie, obiektywnej wiedzy w tym zakresie nie mam i raczej mieć nie mogę.
Nie – ale najpierw odmówiła, a jak usłyszała gdzie, to się zdziwiła i zmieniła zdanie.
Zdecydowanie nie. Myślę z żalem o tym, co teraz robi, a zarazem o niej jako osobie - z podziwem i czułością.
Byłoby lepiej, gdyby się zdobyła na „dziękuję!” wstając od stołu. Powinienem z góry przewidzieć, że tak się zachowa? Cieszyć się tym? Daję, bo chcę, ale nie zamykam oczu na to, jak mój dar jest przyjmowany. Myślę i piszę o tym zastanawiając się, jaka jest moja aktualna sytuacja w małżeństwie.
Bywały takie sytuacje, że żona robiła coś specjalnie dla mnie i wbrew sobie – jeśli to tylko dostrzegałem, dziękowałem jej za taki dar z siebie. Tu w obu wypadkach – zaproszenia do knajpy i na wyjazd – to ja dostosowałem się do jej upodobań i jeszcze wziąłem na siebie cały ciężar finansowy.
Jeżeli zrobi coś dla mnie, nawet drobnego, to jej za to dziękuję.
To niech się nie poświęca – takiego poświęcenia nie chcę i jej to mówiłem. Chcę wspólnego budowania relacji.Tulipanka pisze: ↑01 sie 2018, 15:27to samo.
dajesz bo chcesz? to czemu wypominasz?
jak nie chcesz to nie dawaj. czemu sie czujesz wykorzystany. czy ona cie prosi zebys adorowal? moze w ogole tego nie chce i wlasnie to znosi. dla ciebie. moze zaciska zeby probuje to przetrwac. moze wlasnie sie poswieca?
Masz rację. Daję tyle, ile chcę i ile widzę możliwości przyjęcia. Dla mnie sensem daru nie jest otrzymanie czegoś w zamian, lecz to, że spełni on swoje zadanie, ucieszy obdarowanego. Czasem to jest przyjęte, a czasem zignorowane lub odrzucone. Widzę to i wyciągam wnioski na przyszłość.
Podtrzymuję wcześniejsze podziękowania, ale widzę dość spory rozstrzał pomiędzy tym, co sądzisz o mnie i o mojej sytuacji, a tym, w jakiej sytuacji się znajduję.
Wolność nie polega na tym, że jest mi wszystko jedno. Kocham ją i pragnę być z nią, ale potrafię żyć bez niej. Jej postawa jest ważna: odtrącenie sprawia ból, przyjazny gest przynosi radość, ale jestem gotów przyjąć ten ból i wyrzec się tej radości, jeżeli jest taka potrzeba. Podejmuję starania o odbudowę naszych relacji, ale do niczego jej nie zmuszam. Chcę bliskości z żoną, ale nie akceptuję obecnego stanu - udawanego małżeństwa.
O plany spytałem, bo chciałem je znać, jeśli jakieś są. Zastrzeżenie, że niekoniecznie teraz, doprecyzowałem: nie w pośpiechu wychodząc do pracy. Człowiek wolny to nie taki, który nie ma żadnych planów lub nie uwzględnia w nich nikogo poza sobą – ale taki, który nie jest niewolnikiem tych planów i udziału w nich innych osób.Amica pisze: ↑31 lip 2018, 23:36 ... pytasz, jakie ma plany (z ukrytym pragnieniem dowiedzenia się, czy w tych planach uwzględnia Ciebie i abyś mógł ułożyć kolejne klocki do Twojej układanki - a po co, skoro jesteś wolny?) Mało tego - już w samym pytaniu sam dalej rozciągasz granice: pytasza o plany i zastrzegasz: no niekoniecznie na teraz, ale na przyszłość.
Nie wiem, gdzie dopatrzyłaś się strachu, gróźb i przypomnień. Pozew o separację był i jest jeden – złożony prawie rok temu. Od tamtego czasu w mojej postawie zasadnicza rzecz się nie zmieniła: budowanie relacji – tak, dalsza karykatura małżeństwa – nie.Amica pisze: ↑31 lip 2018, 23:36Sprzeczne sygnały, które sugerują, żeś ani wolny, ani jasno określony, a w rzeczywistości - niestety - podszyty strachem. Groźby, groźbki, przypomnienia, pozwy o separacje - wyciągasz kolejne działa, a ofiara nic. Po prostu ignoruje Cię i odchodzi ze stołu (nawet współpracownika się tak nie traktuje).
Po prostu żyję. Wyprowadzam się z jednej części domu do drugiej, żeby dotychczasowe mieszkanie udostępnić synowi i jego żonie. To był jego pomysł, który zaakceptowałem. Pracuję dość intensywnie i potrzebuję urlopu. Z pięciu zaplanowanych tygodni jeden ma być z żoną, bo przyjęła moje zaproszenie spędzenia go w dobrym hotelu ze mną i na mój koszt. Proponowałem jej także udział w pozostałych czterech wyjazdach, ale odmówiła, więc nie wracałem do tematu i spędzam je w innym towarzystwie.
Nie sądzę, żeby sypnęły mi się plany urlopowe, bo one nie zależą od żony. Podobnie z przeprowadzką – żona może mieć wpływ np. na wystrój łazienki, ale jeśli z niego nie skorzysta, to i tak wszystkie prace zostaną wykonane.
To ciekawe, jak objawia się moje urządzanie życia żonie. Nie wiem, co robi przez cały tydzień. Nie wiem, gdzie i z kim spędza urlop. Nie pytam o to. Wniosłem o separację i czekam na działanie sądu. A okazuje się, że i tak urządzam jej życie... Naprawdę ciekawe, co jeszcze miałbym zrobić, żeby nie spotkać się z tym zarzutem?Amica pisze: ↑31 lip 2018, 23:36Ukaszu, dużo planów, dużo przemyśleń, organizacji życia Twojego i żony (bo wbrew pozorom jej życie też urządzasz i planujesz w myślach), a tymczasem żona rozciągnęła Twoje granice na maxa, to minimum, jakie zostało, to po to, byś sądził, że masz jeszcze wpływ na cokolwiek poza swoim życiem.
Nie wiem. Czy rola i funkcja męża to jest to, co Cię definiuje jako człowieka? Bo tu byłaby chyba odpowiedź. W pierwszym poście podkreśliłeś, że naprawa małżeństwa jest Twoim absolutnym priorytetem (to Twoje słowa), chociaż w zasadzie pisałeś też, że od trzech lat kryzys wypalił w Tobie wszystkie uczucia. Potem piszesz, że żona deklaruje Ci swoje uczucie. A potem, że Twoje starania nie przynoszą efektu.
Czego nie rozumiesz? Od tego czasu dwa razy dostałem wezwanie o uzupełnienie braków formalnych, raz rzeczywistych (opłata, wyjaśnienie w sprawie mediacji), raz w mojej ocenie fikcyjnych (wskazanie opieki na dziećmi, a obaj synowie są pełnoletni, samodzielni finansowo i nie mieszkają z nami). W lipcu oglądałem akta sprawy - jest w toku, nic nie przegapiłem.
Kocham moją żonę.
Nie wiem, skąd wziął się kryzys. Widziałem, jak narasta, jakoś próbowałem temu zapobiec. Nie udało się. Nie wiem, dlaczego. Może z powodu moich błędów, a może Bóg miał dla mnie plan, którego nie rozumiem, może po prostu moja żona tak zdecydowała i mogła tak zrealizować swoją wolność. Zapewne wszystko po trochu. To nie znaczy, że nie staram się zrozumieć kryzysu, a szczególnie jego przyczyn leżących po mojej stronie.Amica pisze: ↑11 sie 2018, 16:23 Skąd w ogóle wziął się kryzys, bo o tym nie piszesz (no, co prawda piszesz o wpływie nowych znajomych, ale wiemy wszyscy, że nowi znajomi, kowalscy itd. to jest efekt kryzysu, a nie jego przyczyna - nikt w szczęśliwym związku nie szuka wrażeń poza nim - co się więc stało?)
Tak się składa, że forum to tylko słowa. Tu nie ma nic innego. Reszta dzieje się w tzw. realu, dzieje się w Bogu, ale tu są tylko słowa.Amica pisze: ↑11 sie 2018, 16:23 Nie wiem, jak to określić, bo oczywiście to tylko moje wrażenie, ale nawet po Twojej ostatniej wyliczance i szeregu ripost dostrzegam, że małżeństwo z Twoją żoną, oczywiście w idealnym kształcie, takim, jaki sobie wyobraziłeś, jest celem Twojego życia. Piszesz, ze Bóg, ale ja tego nie czuję, nie widzę, nie dostrzegam. To tylko słowa, o tak - duuużo słów.
Tego na pewno nigdy nie napisałem - że jestem idealny. Nie jestem i nigdy nie będę. I nie ma to żadnego znaczenia. Przyczyną kryzysu nie jest to, że jedna ze stron nie jest ideałem.
Dodam jeszcze, że w świetle polskiego prawa chodzi o zanik więzi psychicznej, fizycznej oraz gospodarczej - ale nietrwały.Amica pisze: ↑11 sie 2018, 16:23 A co do sprzeczności - wniosek o separację mówi: nie chcę być z Tobą blisko, musimy się odseparować, nie chcę Cię widzieć. Twoje życie mnie w tej chwili nie interesuje, musimy żyć osobno.
Ja wiem, że sobie może inaczej interpretujesz pojęcie separacji. Ale cel tego zabiegu jest jasny i zdefiniowany ogólnie w słownikach.
Separacja (tzw. rozdzielenie małżonków od stołu i łoża) – faktyczny lub formalny stan w małżeństwie polegający na rozkładzie pożycia małżeńskiego.
I do uruchomienia tych konsekwencji z Twojej strony potrzebna Ci jest separacja ustanowiona sądownie?Ukasz pisze: ↑13 sie 2018, 11:02 Jeżeli ona tego nie chce, to nie będzie mnie na razie miała wcale. Nie będzie mogła ze mnie korzystać na tyle, na ile jest to jej wygodne. Nie będę jednym z jej kolegów. Będziemy odseparowani od siebie. Jestem gotów na tak drastyczne konsekwencje postawienia granicy.
Ukaszu, gdzie napisałam, ze sądowa separacja jest złem?
Wybacz, ale czy to żona Cię do takiej sytuacji zmusiła, czy też sam ja na urlop zaprosiłeś?Ukasz pisze: ↑15 sie 2018, 23:53 4. Przekonałem się w ostatnich dniach dotkliwie, że życie w zawieszeniu - niby obok, ale z wyłączeniem jakiejkolwiek bliższej relacji - jest dla mnie wyniszczające, nie potrafię w takim układzie funkcjonować. Porównuję to do sytuacji, gdy bardzo głodnego człowieka zmusza się do wąchania z bliska smakowitych potraw odbierając u zarazem nadzieje, że spróbuje którejkolwiek z nich lub jakiejkolwiek innej. Nie wiem, czy można to nazwać przemocą psychiczną, ale skłaniam się ku odpowiedzi twierdzącej.
Do tego nie potrzebna jest formalna separacjaUkasz pisze: ↑15 sie 2018, 23:53 3. Uważam za konieczne przeprowadzenie rozdzielności majątkowej. Podobnie jak w przypadku pozostałych aspektów będzie to jedynie formalizacja tego, co działa faktycznie już od kilku lat. W dodatku dowiedziałem się właśnie o zdarzeniach, które grożą natychmiastową utratą wszystkiego, co posiadamy wspólnie i tylko intercyzą mogę ograniczyć skutki wiszącej nad nami katastrofy;
Nie przeczę. Masz prawo. Jednak granice, to działanie konieczne na teraz, a nie na po ustanowieni separacji. I to staram Ci się pokazać....Ukasz pisze: ↑15 sie 2018, 23:53 5. Choć nie wiem, czy miała lub ma miejsce zdrada fizyczna, ta emocjonalna jest tak ostentacyjna i ewidentna, że nie potrafię jej zignorować. Między innymi dlatego uważam, że jako osoba zdradzana mam prawo i być może wręcz powinność do sięgnięcia po tak drastyczny środek, jak formalna separacja.
Trudne to , ale zastanów się czy jeżeli komuś podajęsz ręke, a druga strona odrzuca, bo nie chce czy jest sens narzucać się z pomocą? Czy wolałbyś, żeby to żona wystąpiła z taką propozycją?
Kiedyś przyznaję że i mnie chodził taki pomysł po głowie.Ukasz pisze: ↑15 sie 2018, 23:53 2. Wniosek do sądu jest nie tylko wyrazem mojej, osobistej i subiektywnej niezgody na stan aktualny, ale jakimś sposobem na zweryfikowanie skrajnie różnych ocen. Ona uważa, że to jest obecnie właściwy sposób funkcjonowania naszego małżeństwa, a ja - że nasze małżeństwo istnieje, ale obecnie nie funkcjonuje;
Do dzieła Ukaszu w słusznej sprawie.zenia1780 pisze: ↑16 sie 2018, 7:51 3. Uważam za konieczne przeprowadzenie rozdzielności majątkowej. Podobnie jak w przypadku pozostałych aspektów będzie to jedynie formalizacja tego, co działa faktycznie już od kilku lat. W dodatku dowiedziałem się właśnie o zdarzeniach, które grożą natychmiastową utratą wszystkiego, co posiadamy wspólnie i tylko intercyzą mogę ograniczyć skutki wiszącej nad nami katastrofy;
Jaka w tym zasługa Twojego działania, a jaka żony.Ukasz pisze: ↑15 sie 2018, 23:53 4. Przekonałem się w ostatnich dniach dotkliwie, że życie w zawieszeniu - niby obok, ale z wyłączeniem jakiejkolwiek bliższej relacji - jest dla mnie wyniszczające, nie potrafię w takim układzie funkcjonować. Porównuję to do sytuacji, gdy bardzo głodnego człowieka zmusza się do wąchania z bliska smakowitych potraw odbierając u zarazem nadzieje, że spróbuje którejkolwiek z nich lub jakiejkolwiek innej. Nie wiem, czy można to nazwać przemocą psychiczną, ale skłaniam się ku odpowiedzi twierdzącej.
Żeniu bukiet kwiatów dla Ciebiezenia1780 pisze: ↑16 sie 2018, 7:51 Granice stawiam przede wszystkim sobie, na dawanie zbyt wiele, zwłaszcza w momencie, kiedy odrzucenie mojego daru ciągle mnie boli, kiedy mimo wszystko, podświadomie oczekuję pewnych ustalonych przez siebie reakcji na ten dar. Trzeba tu szczerze przyjrzeć się sobie i swojemu sercu, które działa po za umysłem i szczerze się przyznać przed sobą i Bogiem, że na ten moment jednak tego zrobić nie potrafię. I to uszanować. I dać tylko tyle ile potrafię, prosząc Boga o to aby mi pomógł dać więcej (jeśli tego rzeczywiście pragnę). W innym przypadku, to jak gwałt na własnym sercu...
I ja go chwalę
Ukaszu zauważyłem że mnie emocje bardzo przeszkadzają w działaniu.
Najpierw trochę się poczepiam, domyślam się, że ten pogrubiony fragment to wynik emocji, a nie sformuowania które przekazałeś żonie. Mimo wszystko takie przekazanie emocji, też może o czymś świadczyć. Wydaje mi się, że rozumiem Twoją postawę, ale to brzmi trochę jak wymuszenie, a nie postawienie granic - takie sformuowanie sugeruje konkretny bezdyskusyjny efekt, a dyskusyjne są tylko jej kroki, które mają do tego doprowadzić. Pewnie to też zrobiłeś, ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby podkreślenie efektu jakie jej postępowanie ma na Ciebie, jakie budzi emocje i jak jej zachowanie budzi Twój sprzeciw i boli.Ukasz pisze: ↑16 sie 2018, 9:55 Po gorzkiej rozmowie na pożegnanie wysłałem jej list, w którym wyłożyłem swoje stanowisko, w tym warunki jej powrotu do mnie. Było tam między innymi podjęcie terapii (jej, nie wspólnej), zerwanie z kowalskimi, uznanie, że ona również miała swój wkład w kryzys. Pewnie brzmi to wręcz śmiesznie, bo to rzeczy oczywiste, ale tego dotąd ode mnie nie słyszała.
Raku jak rozumiem sporo pracy oznacza ich opanowanie i kontrolę.rak pisze: ↑16 sie 2018, 12:06 Podobnie miałem/ mam u siebie, suche dyskusje nawet (a może szczególnie) oparte na faktach nie przemawią, spływają jak po kaczce. Jak włączam emocje, to wzrost zrozumienia jest uderzający, ten kanał działa zadziwiająco dobrze, ale wymaga sporo pracy, szczególnie dla nas mężczyzn...